Woda i atrament

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Żartujesz sobie w tym momencie prawda?

- Nie, zrobię to.- Rudy uporczywie wpatrzył się w narzędzie trzymane w dłoniach.- To genialny wynalazek. Zadziałał już przy poprawianiu napisów, zadziała i teraz.

- Masz pewność?- Zośka położył dłoń na tej Janka i kiedy uzyskał jego atencję spojrzał mu głęboko w oczy.- Ja ponoszę za ciebie odpowiedzialność. Wiesz co to znaczy?

- Że nigdy nie będziesz miał lepszego harcerza ode mnie w swoich szeregach.- Uśmiechnął się zadziornie pokazując białe zęby w pełnej okazałości.

- Nie, to znaczy, że to ryzykowne. Rozumiesz? Ryzykowne- przeliterował- A ja nie zgadzam się na ryzyko.

- To dość zabawne-zabrał się za chowanie wynalazku do kieszeni od wewnętrznej strony marynarki-myślałem, że dla ciebie własny wkład w zadanie jest zbawienny.

- Kreatywność to nie jest narażanie się bez potrzeby.

- Doprawdy?- Spojrzał mu głęboko w oczy wielkimi, błękitnymi ślepiami.

- Nie patrz tak na mnie.- Zośka zgromił go wzrokiem nachylając się nad jego twarzą kiedy siedział przy stole.

- Nie patrzeć jak?

- Przestań.-Zośka wstał uderzając pięścią w stół.- Zmuszasz mnie do tego.

- Nie.- Rudy również wstał zapinając marynarkę.- Ja tylko przedstawiam plan, na który i tak zezwolisz. Ja to wiem. Jest dobry.

- No jest, ale...

- Bez ale!- Zbliżył się do Tadeusza nie tracąc kontaktu wzrokowego.- Daj mi to zrobić.

Zawadzki zawahał się. Stanął w bezruchu patrząc się w okno i nie zdradzając mimiki twarzy zacisnął pięści.

- Dobrze. Dobrze, oczywiście. Pomożemy ci. Ale jeśli tylko coś pójdzie nie tak-odwrócił się gwałtownie grożąc palcem-jeśli tylko coś...

- Nie bój nic Zośka, nic się nie stanie, to przemyślana akcja, słuchaj.- Rudy poruszył się energicznie i zatoczył koło w pokoju.- Zgasimy wieczorem latarnie, dzięki temu nie będzie nic widać. Poczekasz z rowerem za rogiem i po wszystkim uciekniemy zanim się zorientują.

- A jeśli ktoś cię zobaczy? Za rogiem jest Szucha, Marszałkowska... tu kręci się mnóstwo gestapo.

Rudy prychnął lekceważąco i zaśmiał się.

- Może i jestem intelektualistą, ale uwierz mi, z tej sytuacji da się wyjść używając trochę wyobraźni. Sam zobaczysz.

- Ty intelektualista, aha! Już to widzę.

- Zośka!-przyłożył mu do piersi palec- Pilnuj się Zośka oj pilnuj. Zobaczysz w swoim czasie.

Uśmiechnęli się oboje do siebie i złączyli ręce w przyjacielskim uścisku.
Tadeusz pomógł Rudemu zaplanować akcję wcześniej angażując do niej kilku kolegów.

I już kilka dni później wszystko zostało starannie zaplanowane, a każdy znał swoją rolę i stanowisko jakie miał zająć. Może całość nie była przedsięwzięciem na miarę akcji zbrojnych, ale Rudy wierzył, że jego plan nie tylko wypali, a co więcej otworzy wielu oczy.
Razem z Zośką prowadząc rower podeszli pod plac Unii Lubelskiej stojąc za rogiem.

Janek zapatrzył się nieco w zachodzące słońce i uśmiechnął kiedy poczuł przyjemne ciepło na policzkach.

- Rudy idziesz?

Nie odezwał się dalej patrząc w dal. Czuł jakby szumy ulicy go nie dotyczyły, a samochody omijały szerokim łukiem. Wyobraził sobie śpiewy ptaków i szelest drzew. Wyobraził sobie lata kiedy bez skrupułów mogli chodzić po warszawskich ulicach wdychając smog i ciesząc się po prostu chwilą. Nawet jeśli nie wszystko było wtedy idealne w jego wspomnieniach stawało się nieskazitelne.

- Rudy!- Zośka potrząsnął nim i wyrwał chłopca z transu.- Światła.

Rudy rozejrzał się po placu dalej stojąc za rogiem. Latarnie zaczynały gasnąć za sprawą ich kolegów z hufca. Janek zerwał się i już miał biec w stronę pomnika, kiedy nagle pojawił się latarnik.

- Co do diabła...-mruczał pod nosem. Podrapał się po siwiźnie i podreptał do pomieszczenia, w którym pracował. Latarnie zaczęły powoli się zapalać.

- No nie...

- Rudy zwijamy się, kiedy indziej.- Zośka położył mu rękę na barku.

- Żartujesz?!- Zwrócił swoje jasne oczy na te Zośki i wziął głęboki oddech.- Nie odpuszczę w takiej chwili. To już się nie powtórzy. Dni przygotowań... to wszystko nie może pójść na marne.

- Rudy, to za dużo ryzyka. Wracamy.

- Nie...- Chciał się wyrwać poddenerwowany.

- Zaraz ponownie zapali wszystko co zgasiliśmy. Tu jest masa ludzi, tramwaje, patrole! Wszyscy zobaczą.

- Nie marnuj mojego czasu.- Wyrwał się ostatecznie odbiegając szybko w kierunku pomnika.
Zośka chciał biec za nim, ale wtedy nagle obok niego pojawił się granatowy policjant, któremu skinął posłusznie i oparł się nienaturalnie o rower.

Rudy podbiegł do pomnika i potykając się padł na kolana przykładając się mu dokładnie. Ludzie go ignorowali. Albo nie widzieli, albo nie chcieli widzieć. Albo teraz, albo nici z całego planu. Wyjął z kieszeni marynarki wieczne pióro i zabrał się do pracy. W ferworze pracy nie oglądał się na boki i nie widział tego, że jest coraz to bardziej oświetlany przez jaśniejące latarnie.

Ręce mu się trzęsły, ale udało mu się narysować kotwicę kilka metrów od ziemi. Popatrzył na dzieło i kilka sekund przed zauważeniem przez patrol umknął w ciemną uliczkę gdzie był umówiony z Zośką.
Podbiegł do czekającego kolegi i w półmroku kazał mu natychmiast wsiąść na rower.
Zośka pełny adrenaliny wykonał zadanie swojego podwładnego, a jednocześnie przyjaciela i poczekał aż sam wgramoli się na ramę.
Zośka pedałował jak postrzelony oddalając się od miejsca małej zbrodni mrucząc pod nosem.

- Cóżeś zrobił wariacie? Jak można tak niepotrzebnie narażać się w takiej chwili! Stokroć bym pomyślał zanim zdecydowałbym się na coś takiego.

Rudy długo nic się nie odzywał a jedynie uśmiechał pod nosem dumny ze swojego wyczynu.

- Widzisz, właśnie dlatego, że ty byś myślał, a nie robił, do takich zadań się nie nadajesz. Przyjedź tu jutro zobaczysz jak wygląda pomnik, no przyjedź.

- Odpuszczę sobie.- Tętno jego zwolniło, a sam uspokoił się nieco wsłuchując w nocny szum wiatru. Zostało dziesięć minut  do godziny policyjnej to też Tadeusz nie oszczędzał sił w szybkim powrocie do domu.- Odwiozę cię i znikam. Późno już.

- Nigdy nie jest za późno na porozmawianie.

- No to rozmawiajmy.

- Widzisz się jutro z Halą?- Po tym pytaniu Tadeusz gwałtownie zahamował przez co nieprzygotowany na to Rudy poleciał z wielką siłą na jego plecy.- Co robisz ośle?! Trochę delikatności jezu...- Zszedł z roweru stając przed kierownicą o którą opierał się kierowca Zośka.
Jego wyraz twarzy był zaskoczony, może skruszony, w ciemności trudno było Rudemu zgadnąć. Oparł dłonie tuż obok tych Zośki na metalowym spojeniu i nachylił się.

- A dlaczego to tak dla ciebie istotne?

- Istotne? A nie. Ja tylko pytałem bo chciałem cię zaprosić. Jak jesteś z nią to nie będę się...

- Akurat jutro nie.- Tadeusz szybko zmienił zdanie gdy usłyszał, że Rudy miał w planach zaprosić go do siebie. Miał widzieć  się z dziewczyną, lecz to z pewnością dla się przełożyć, natomiast wizyta u Rudego nie była czymś co mógł ominąć.

Zaczął padać deszcz co zwiastowały pierwsze krople na ich twarzach.

- Wracajmy już Rudy. Zaraz się rozpada.

- To może jedźmy do mnie. Zaraz godzina policyjna, a ty mieszkasz dalej. Zostaniesz już zamiast lecieć do mnie rano-zignorował tego pytanie.

- Obiecałem  Hance, że będę wieczorem, wsiadaj już.- Zośka zirytował się, ale Rudy jedynie wychylił się na palcach i mokrymi od deszczu dłońmi przeczesał włosy Tadeusza, które dzięki jego zgrabnym ruchom ułożyły się w delikatne fale.

- Ładnie wyglądałbyś w dłuższych.

- Nie jestem tobą i nie będę mieć siana na głowie. Wsiadaj bo cię zostawię.

- W zasadzie masz rację, zawsze wyglądasz ładnie.

- Rudy...- Tadeusz nie wiedział sam czy irytuje się ze względu na późną godzinę, czy właśnie tak tłumaczył sobie nienaturalne zachowanie przyjaciela.

Deszcz padał coraz mocniej, a chłopcy mokli patrząc się na siebie bez celu. Tadeusz już miał ruszać kiedy Rudy stanął na jednej nodze drugą unosząc dla równowagi i nachylił się nad siedzącym, zgarbionym Zośką i złożył mu delikatny całus na zaróżowionym, mokrym policzku. Całus niczym małe dziecko całujące swoją mamę na dobranoc czy swojego misia. A zarazem był tak delikatny, jak letni powiew wiatru zwiastujący zmianę pogody.

Teraz też wszystko miało się zmienić mimo, że Zośka nie miał pojęcia jak to miał odebrać. Serce mu stanęło bardziej niż kiedy czekał na Janka, który narażał swoje życie przy pomniku.
Rudy położył jedną dłoń na szyi Zawadzkiego drugą dalej opierając się mocno o kierownicę rowera.
Wszystko trwało nieco zbyt długo, Tadeusz zastanowił się na sekundę czy aby na pewno zwykle przyłożenie ust do policzka powinno tyle trwać, ale zanim skończył rozmyślania Rudy odsunął się i obdarzył Zośkę najpiękniejszym uśmiechem jaki na jaki kiedykolwiek się wysilił. Tadeusz dalej nie reagował będąc w całkowitym osłupieniu. Z tego wszystkiego zapomniał po co właściwie tu przyszedł, dokąd ma zmierzać oraz, że godzina policyjna na nich nie zaczeka.

Rudy bez słowa wskoczył na tylnią ramę roweru i popędził przyjaciela.

- No Zośka! Ile można czekać. Jedź do przodu.

Tadeusz szybko odnalazł zagubione pedały i ruszył z miejsca czując jak woda spływa mu po karku. Położył dłoń na rozgrzanym policzku i uśmiechnął się sam do siebie.

- Zośka! Obie ręce na kierownicy!

Rudy wybuchnął śmiechem kiedy Zawadzki natychmiast zastosował się do jego uwagi i niczym poparzony wyprostował plecy.

- Ale jesteś posłuszny! Nadajesz się na gosposię.

- Teraz Rudy kobiety mogą pracować.

- To bierz się do roboty i pedałuj szybciej bo zmokniemy i jak ja się mamie pokażę, co?

- Wredny.

- Cudowny!- Rudy założył ręce na piersi co zauważył Zośka, który znowu gwałtownie zahamował. Bytnar prawie spadł w ostatniej chwili przytrzymując się ramy.

- Nie wydziwiaj tylko się trzymaj.

Deszcz zamienił się w ulewę, która teraz zacinała pod wieloma kątami. Rudy na moment zmartwił się, że zmyje to jego jeszcze świeżą kotwicę, która przecież miała tak dumne prezentować się co dnia na placu Unii.
Nie wiedział, że zjawiskowa kotwica, która stała się symbolem ruchu oporu przeżyje i jego i wojnę.


Mam jakiś dziwny opór przed pisaniem tego. Wyrzuty sumienia... nie wiem co z tego wyjdzie. A tym czasem łapcie takie krótkie coś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro