Rozdział 25. Przeszłość zawsze o nas pamięta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było dużo miłych rzeczy, więc czas na trochę akcji i kłopotów.


Obserwowanie, jak Lampo gra z okolicznymi dzieciakami, było miłą odskocznią od obowiązków, z którymi Giotto musiał się zmierzyć, nim udało mu się znaleźć czas, by wraz z Aki, Ugetsu i swoim najmłodszym Strażnikiem właśnie wyjść do Paradiso. Chciał, żeby Knuckle i G również do nich dołączyli, ci jednak mieli inne zajęcia, więc odmówili ku żalowi Primo.

Aki skupiona na opowieści Ugetsu o planowanej podróży do Japonii uśmiechała się delikatnie, a z jej postawy ziała ciekawość. Giotto już dawno zauważył, jak bardzo łaknęła poznawania innych miejsc, choć z łatwością dostosowała się do Vongoli. On sam świata nie widział poza swoim ukochanym miasteczkiem i gdyby nie musiał, nie opuszczałby go w ogóle, co szczególnie bawiło Deamona. W innych czasach spełniłby marzenie Aki o dalekich podróżach, jednak rzucenie wszystkiego mogło tylko sprawić wszystkim kłopoty. Hiszpanka jednak nie narzekała. Może rozumiała, a może wciąż żyła przekonaniem, że i tak w jej przypadku było to niemożliwe.

Od wielu dni panował spokój i Giotto cenił sobie te chwile bardziej, niż to okazywał. Zajmowali się jedynie bieżącymi sprawami, które wciąż były istotne, ale nie zagrażały życiu członków jego rodziny. I to było dla niego najważniejsze.

– Giotto, Giotto.

Głos Aki oderwał go od obserwowania Lampa. Wyglądało na to, że o coś go pytała, a on zupełnie tego nie słyszał. Teraz zaś spłonił się ku rozbawieniu przyjaciół.

– Przepraszam – wymamrotał. – Zamyśliłem się.

– Zauważyliśmy, przyjacielu – odezwał się rozbawiony Ugetsu. – Sądząc jednak po twoim radosnym uśmiechu, nie było to nic niepokojącego.

– Nie, to nic takiego. Po prostu cieszę się, że możemy w ten sposób spędzać czas. O co pytałaś, Aki?

– Mówiłam, że pewnie będziemy musieli się niedługo zbierać. Sofia i Elwira nie podarowałyby nam, gdybyśmy spóźnili się na obiad.

Przełożona służby i główna kucharka stanowiły piekielny duet, któremu żaden ze Strażników nie chciał stawać na drodze. Jednak bez nich życie w rezydencji byłoby dużo trudniejsze.

– Racja, nie chciałbym ich rozgniewać. Choć nie mam serca przerywać Lampo. Wydaje się dobrze bawić.

Wiedział, że gdyby G był z nimi, zaraz usłyszałby, że najmłodszy z nich wciąż jest Strażnikiem i ciążą na nim obowiązki. Giotto nie żałował, że przyjął Lampo pod swoje skrzydła, jednak nie chciał, żeby chłopak musiał mierzyć się z niebezpieczeństwami. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas nie zamierzał go mieszać w poważniejsze sprawy, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Może i w ten sposób rozpuszczał go bardziej, ale zdania na ten temat zmieniać nie zamierzał.

Amelia jak zwykle wcisnęła im coś na deser dla nieobecnych Strażników. Tym razem pominęła jedynie Spade'ów, którzy wciąż jeszcze nie wrócili ze swojej podróży poślubnej. Deamon wyjątkowo nie zamierzał przejmować się obowiązkami wobec Vongoli skupiony jedynie na świeżo poślubionej żonie. Tak było dobrze i Giotto nie zamierzał tego zmieniać – poradzą sobie bez jego obecności jeszcze przez kilka tygodni.

Nie musieli wołać Lampa. Sam oderwał się od gry ku niezadowoleniu dzieciaków i dołączył do nich w drodze powrotnej do domu. Wydawał się jednak dużo bardziej zrelaksowany i nawet ponura mina G na wejściu do rezydencji tego nie zmieniła. Zresztą Strażnik Błyskawicy przyzwyczaił się już, że Prawa Ręka zwykle wygląda na zniecierpliwioną i niezadowoloną z życia. A mógłby trochę wyluzować.

– Coś się stało? – zapytał Giotto.

– Przyszła odpowiedź od Vallentina – odparł G. – Pięknie nas wmanewrował.

Primo pociągnął swojego Strażnika Burzy do gabinetu, by tam dowiedzieć się o szczegóły. I tak jak sądził, G trochę przesadzał, demonstrując swoją niechęć do Cavallone. Choć i tak nie było to rozwiązanie, którego Giotto oczekiwał.

~ ⋅ ~

Vallentino działał w dobrej wierze. Giotto nie miał co do tego wątpliwości, choć nie umiał się cieszyć, gdy nowy przyjaciel zdobył dla Vongoli zaproszenia na bankiet organizowany przez barona Angeliniego, który rezydował głównie w Neapolu. Do swojej zimowej rezydencji przyjeżdżał w okolicach października i wtedy wydawał przyjęcie dla swoich sprzymierzeńców z tej części Włoch. Valletino uważał, że przychylność barona pomoże Vongoli w przyszłości. Sam z Angelinim podzielał zamiłowanie do koni, zresztą baron trzymał u Cavallone dwie swoje klacze.

Giotto nieco inaczej patrzył na całą tę sprawę. Z arystokracją kontakty utrzymywał głównie Deamon, który pomimo odrzucenia wartości swego ojca wciąż trzymał rękę na pulsie. Spade zdawał sobie sprawę, że arystokraci z chęcią wykorzystają Vongolę dla własnych celów, a potem, gdy ta stanie się dla nich utrapieniem, jeszcze pomogą ją zniszczyć. A do tego Strażnik Mgły nie zamierzał dopuścić.

Giotto zdawał sobie sprawę, że Deamon niejednokrotnie nagina ustalone przez niego zasady. Nie zgadzał się na to, więc doszli w końcu do porozumienia i w większości przypadków Spade nie podejmował żadnych działań oprócz zgromadzenia potrzebnych informacji.

Tym razem na Deamona Giotto nie mógł liczyć. Nie zamierzał z takiego powodu przerywać podróży poślubnej przyjaciół, więc musiał bazować na informacjach przekazanych przez Vallentina. Nie potrafił też odmówić Cavallone, skoro temu tak bardzo na tym zależało.

Baron Angelini przywitał ich osobiście w drzwiach. Z Vallentinem uścisnął się serdecznie, po czym przyjrzał się młodym gościom, o których Cavallone opowiadał z taką pasją. I on słyszał już wcześniej o Primo Vongoli, który w ciągu zaledwie dwóch lat podporządkował sobie niemal cały region, choć nie działał tak krwawo jak inni młodzi mafiosi wybijający się na włoskiej ziemi. Zresztą Giotto w żadnym wypadku nie wyglądał na żądnego krwi i władzy zabijakę.

– Primo Vongola, Vallentino sporo o tobie i twojej rodzinie mówił w ostatnich tygodniach – odezwał się, a pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech. – Witaj w moim domu. Ty i twoja rodzina jesteście tu mile widziani.

– Dziękuję, baronie. To zaszczyt pana poznać. I mnie Vallentino wiele o panu mówił – odparł Giotto, odwzajemniając uśmiech.

– Z pewnością same okropności.

– Jedynie miłe rzeczy – zapewnił Giotto. – Chciałbym, aby poznał pan również członków mojej rodziny.

Przedstawił towarzyszącą mu Aki oraz Strażników, którzy nawet przez chwilę nie opuścili gardy. G od kilku dni powtarzał, że to zły pomysł, katastrofalny wręcz, bo też nie wiedzieli, kogo tego wieczoru baron gościł we własnym domu. Na nic powtarzanie Giotta, że Vallentino nie wprowadziłby ich w pułapkę celowo. Cavallone G także nie ufał za grosz.

Baron zaprosił ich do środka, obiecując, że nieco później znajdzie dla Giotta czas. Zamierzał również przedstawić mu kilka osób, które mogły podzielać idee młodego szefa. Na razie jednak gospodarz chciał przywitać również pozostałych gości.

Niewiele osób z towarzystwa znali. Vallentino szybko zniknął w tłumie, by porozmawiać z jakimiś znajomymi, więc Vongola musiała radzić sobie sama. Okazało się to jednak nieco prostsze, niż się początkowo wydawało, bo wiele osób słyszało o Primo i chcieli mu się chociaż przedstawić.

Również Aki była tego wieczoru w centrum zainteresowania. Przychodząc tu pod ramię z Giottem, narażona została na pytania o ich wzajemne relacje. Bywało to nader kłopotliwe i Hiszpanka zdawała sobie z tego sprawę. Niektórzy zaczynali traktować ją z lekceważeniem, gdy dochodzili do wniosku, że jest utrzymanką Vongoli. Arystokracja nie rozumiała, jak działa rodzina Giotta. Aki jednak nie czuła się tym dotknięta. Póki nie godzili w dobre imię Giotta, nie zamierzała reagować.

Znalazła w końcu chwilę na oddech. Pozostali członkowie Vongoli również rozeszli się po sali i wyjątkowo nikt nie towarzyszył Aki. Nawet nie chciała, by czuli się zobowiązani, by niańczyć ją przez cały wieczór. Tu, na salonach czuła się pewniej niż oni. Rozważnie dobierała słowa, udzielając się głównie w neutralnych dyskusjach. Przez ten rok, który spędziła z Vongolą, zdążyła się już rozeznać w tematach wśród włoskiej szlachty.

– Kto by się spodziewał, że księżniczka Walencji pojawi się u boku drobnego przestępcy. – Usłyszała. – Doprawdy, żart losu.

Odwróciła się nieco zdezorientowana. Niewielu osobom Giotto zdradził jej dawne imię i tytuł. Tu, na przyjęciu barona znali je jedynie członkowie Vongoli. Zbladła, gdy rozpoznała mężczyznę. Postarzał się w stosunku do jej wspomnień, jednak portret, który widziała w Walencji przed pierwszą w życiu podróżą, nie pozostawiał wątpliwości – stał przed nią hrabia Cesare Balamonte. Mężczyzna, którego miała poślubić, a który po zdarzeniach z piratami zerwał zaręczyny, twierdząc, że Aki nie jest tą, za którą się podaje.

Dłoń zacisnęła na złożonym wachlarzu. Wiele by dała, by w tej chwili mieć obok siebie kogokolwiek z członków rodziny i nie musieć rozmawiać z tym człowiekiem. Nic ich nie łączyło. Aki zerwała z przeszłością, kiedy jej ojciec ją wydziedziczył.

Na nowo przybrała neutralny wyraz twarzy, nie chcąc nikomu sprawiać kłopotów.

– Obawiam się, że myli mnie pan z kimś – oznajmiła spokojnie.

Po tym chciała oddalić się i znaleźć chociażby Lampa, ale Balamonte zastawił jej drogę.

– Wątpię, Eleno Salvatore – syknął hrabia. – Moja niedoszła małżonko.

Spojrzał na nią oceniająco, po czym wykrzywił się, jakby zobaczył właśnie coś godnego pożałowania.

– Nic dziwnego, że książę Hugo wyparł się ciebie. Najpierw piraci, teraz domorosła mafia. Za grosz w tobie godności, Eleno.

Do Aki dotarło, że ignorowanie tego tematu nie wyjdzie. Wciąż jednak nie miała pojęcia, do czego hrabia dążył. Pamiętała szkalujące słowa z jego listu, który dostała poprzez Vongolę. Wtedy Giotto chciał jej tylko pomóc. Nie miał pojęcia, że jego starania miały zaprowadzić ją do klatki ze szczerego złota.

Nie zamierzała jednak ciągnąć dyskusji z hrabią. Ten etap miała za sobą. Księżniczka Elena Salvatore umarła w świadomości ludzi, Aki ją pogrzebała głęboko w sobie. Teraz miała nowe życie i nie pozwoli go zrujnować.

– Hrabio Balamonte, nie mamy ze sobą już nic wspólnego – oznajmiła spokojnie. – Zerwałeś zaręczyny. Nie mam ci tego za złe. Jednakże nie mamy żadnych wspólnych tematów, więc pozwolę sobie odejść.

Nim postawiła krok, złapał ją za ramię. Ścisnął, sprawiając jej ból.

– Zważ na słowa, suko mafii – warknął na nią. – Ten wasz Primo nie wygląda na takiego, a tu proszę, jak się ustawił. Musisz być mu bardzo wdzięczna.

Aki próbowała się wyrwać. Sytuacja zaczynała być co najmniej niezręczna. Jeszcze chwila i ktoś zauważy, a nie chciała robić awantury.

– Proszę mnie puścić – zażądała.

Nie spodziewała się uderzenia w twarz. Ramię zostało puszczone, więc siła ciosu posłała ją na podłogę. Nawet nie zarejestrowała, że puściła kieliszek, w zbyt wielkim szoku. Nikt jej nigdy nie uderzył.

– Nieposłuszna suka – warknął Balamonte.

Zamierzył się na nią raz jeszcze, ale wtedy spadła na niego gwałtowna burza.

~ ⋅ ~

G jak zwykle towarzyszył Giottu niemal przez cały czas. Zawsze w zasięgu paru kroków gotowy zareagować. Może i Cavallone nie był taki głupi, żeby wciągać ich w pułapkę ledwie kilka miesięcy po deklaracji sojuszu, ale byli w miejscu, gdzie większość gości stanowili obcy. Kto wie, jakie zamiary mogły kryć się pod tymi wszystkimi uśmiechami.

Aktualnie Giotto dał się namówić na taniec z jakąś damą oczarowaną jego uśmiechem. Primo z sukcesem wykorzystywał lekcje Aki, by nie płoszyć się za każdym razem, gdy kobiety zaczynały się nim interesować. A przynajmniej dobrze to ukrywał, chcąc odsunąć od siebie jak najdłużej rozmowy o charakterze matrymonialnym.

G rozejrzał się za resztą. Alaude z pewnością już się ulotnił. W końcu miał się tylko pokazać, a nie był entuzjastą takich wydarzeń. A w przeciwieństwie do G nie poczuwał się do chronienia Giotta w każdym momencie tego absurdalnego przyjęcia. Reszta Strażników wydawała się bawić całkiem dobrze. Przy żadnym z nich nie widział Aki, co go trochę zaniepokoiło. Nie było Spade'ów, więc Hiszpanka nie miała znanego sobie towarzystwa.

Dostrzegł ją w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Szarpał ją za ramię. G się to nie spodobało. Kimkolwiek był obcy, nie miał prawa się tak zachowywać. Strażnik Burzy zerknął za siebie, ale Giotto nadal się bawił zupełnie nieświadomy, że przyjaciółka ma problemy. G nie zamierzał tego tak zostawić i ruszył w stronę Aki. Nim jednak dotarł do pary, mężczyzna spoliczkował Hiszpankę. To rozzłościło G. Nikt, absolutnie nikt nie miał prawa krzywdzić członków Vongoli i nie ponieść tego konsekwencji.

Wściekły wpadł na agresora i już pierwszym ciosem rozkwasił mu nos. Zupełnie nie myślał o tym, co robi. Aki została zraniona i tylko to się liczyło.

Zadał jeszcze dwa ciosy, zanim został odciągnięty.

– G, co ty wyprawiasz? – zapytał ostro Giotto.

Dawno nie widział przyjaciela tak rozwścieczonego, przez co Knuckle z Ugetsu mieli problem utrzymać go w miejscu. Szybko jednak domyślił się, co spuściło w nim wszelkie hamulce. Widok Aki wciąż na podłodze, z dłonią przyłożoną do opuchniętego policzka, ze szklistymi oczami wyjaśniał wszystko.

Przyklęknął przy przyjaciółce. Z rozbitej wargi ciekła krew, brudząc również sukienkę. Giotto przyłożył do rany chusteczkę. Aki uciekła spojrzeniem, które jeszcze chwilę temu przerażone śledziło każdy ruch G. Nie potrafiła jednak wydusić z siebie słowa. Giotto obejrzał również policzek, domyślając się, że przez kilka dni przyjaciółka będzie nosiła ślad brutalności agresora.

– Przepraszam, Giotto – wyszeptała Aki. – To wszystko moja wina.

Zdawała sobie sprawę, że wszyscy właśnie na nich patrzą i szepczą o napaści Prawej Ręki na Balamonte. Gdyby umiała poradzić sobie sama, gdyby wcześniej odeszła od byłego narzeczonego, to wszystko by się nie wydarzyło. G nie zareagowałby takim gniewem, który przerażał również ją. Był jak niepowstrzymany, nieubłagany żywioł, który zmiecie wszystko na swojej drodze. I to z jej powodu. Nie czuła się na tyle ważna, by G miał się tak zachowywać, a to mogło mieć przełożenie na ewentualny sojusz z gospodarzem przyjęcia.

– Nie zrobiłaś nic złego, Aki – zapewnił Giotto.

– Ale...

– Nie, Aki. Nasza rodzina jest dla mnie najważniejsza. Nic innego się nie liczy.

Pomógł jej wstać i przekazał pod opiekę Lampo, który nie zamierzał odstępować przyjaciółki na krok, dopóki nie wrócą do domu. Zostawili ją samą i została zraniona. Tego żaden z nich sobie nie wybaczy.

Balamonte podniósł się o własnych siłach. Z rozbitego nosa lała się krew, w oczach szalała wściekłość. Nikt go tak nie upokorzył, jak ta dziwka Vongoli i jego kundel.

– Vongola Primo – zasyczał. – Nie wytresowałeś swoich psów.

Giotto nie zamierzał tego wysłuchiwać. Rozpoznał Balamonte, o którym wiedzieli, że kilkakrotnie wpakował się w podejrzane interesy. Nie zajmowali się nim jednak, skoro nie zagrażał im bezpośrednio. Poza tym Giotto nie chciał, by Aki musiała pamiętać o tym nieszczęsnym epizocie zaręczyn. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Primo nie zamierzał tolerować ranienia swoich najbliższych. Hrabia nie miał prawa niczego oczekiwać od Aki, skoro sam z nią zerwał. Miał czelność ją uderzyć. Nic dziwnego, że G zareagował, jak zareagował. To musiało mu przypomnieć dawne czasy.

Nim G stojący już dość spokojnie pomiędzy przyjaciółmi coś odwarknął, Giotto sam się odezwał:

– Nie będę tolerował takiego zachowania wobec kobiety, hrabio. Zwłaszcza wobec kobiety należącej do mojej rodziny. Żądam przeprosin.

– Chyba kpisz, Vongola – wysyczał Balamonte. – Twój kundel mnie zaatakował, a ty żądasz przeprosin.

– Pierwszy podniosłeś rękę na Aki – przypomniał Giotto. – Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia.

– Więc tak ją teraz nazywacie? By nikt nie wiedział, skąd ją wziąłeś? – zakpił hrabia.

Do Giotta dotarło, że z Balamonte nie dogada się normalnie. Widocznie zerwane zaręczyny nie sprawiły, by nie miał już żadnych roszczeń wobec Aki. Ten mężczyzna widział w niej tylko towarz, klacz rozpłodową. To doprowadziło Giotta do wściekłości, ale nie pozwolił sobie na wybuch. Jeśli on nie pozostanie spokojny, G rozszaleje się bardziej. A eskalacja konfliktu to najgorsze, do czego mogli doprowadzić.

– Ostrzegam cię, hrabio. Zostaw Aki w spokoju. Nic ci nie jest winna, a Vongola nie pozwoli, by spadł jej włos z głowy – wycedził.

Nim Balamonte odpowiedział, na jego ramię opadła dłoń barona Angeliniego.

– Hrabio, służba odprowadzi pana na pokoje. Wezwałem już medyka – oznajmił.

Wraz z nim do zamieszania podszedł również Vallentino. Z niepokojem przyglądał się wciąż bladej i wystraszonej Aki.

– Panienką Aki medyk również się zajmie – dodał Angelini.

– Dziękuję za troskę, baronie, jednak o Aki zadbamy sami. Proszę wybaczyć, że w takiej atmosferze, jednak czas nam wracać do domu.

– Rozumiem, Primo. Zbyt wiele emocji szkodzi wszystkim zainteresowanym. Każę przygotować dla was powóz. Panienko Aki, proszę przyjąć moje przeprosiny. Została panienka znieważona w moim domu, gdzie nie powinno mieć to miejsca. Szczerze żałuję i zrobię wszystko w mej mocy, by to panience zrekompensować.

Aki tylko pokiwała lekko głową wciąż oszołomiona całą historią. Pozwoliła Lampo, by ją wyprowadził w otoczeniu reszty Vongoli.

Zaniepokojony Vallentino odprowadził ich do drzwi.

– Primo, przyjacielu, gdybym wiedział, że macie jakikolwiek zatarg z Balamonte, zrobiłbym wszystko, by tego uniknąć – oznajmił. – Nie sądziłem jednak, że go znacie.

– Nie teraz, Vallentino – poprosił Giotto.

Nie chciał tego wszystkiego tłumaczyć przy nadstawionych uszach pozostałych gości, którzy i tak opowiedzieli sobie zdarzenie po swojemu. To był zbyt trudny wieczór, a on nie miał prawa opowiadać o przeszłości Aki bez jej zgody. Teraz Hiszpanka była najważniejsza i musieli o nią zadbać.


Następny rozdział: 26 maja

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro