Rozdział 27. Pochmurne niebo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Posłaniec przyniósł pilną wiadomość do samego Vongoli Primo. Giotto nie wahał się przejąć osobiście pospiesznie spisanej notatki. Oczywiście, że spodziewał się kłopotów, choć wciąż miał nadzieję, że nikomu nic się nie stanie. A jednak wiadomość będąca żądaniem spotkania spełniała jego najgorsze obawy. Nie było chwili do stracenia, musiał działać.

Posłańca odesłał, nagradzając go za jego pracę. Nie zamierzał tańczyć tak, jak mu przeciwnik chciał zagrać. Owszem, ryzykował, że obecność któregoś ze Strażników sprawi, że problem eskaluje, ale gorszy byłby nieobecny od wczoraj G, który dowiedziawszy się, że przyjaciel wszedł sam w pułapkę, nie dałby mu żyć.

– Ugetsu! – zawołał Japończyka, który miał właśnie zniknąć na schodach. – Chodź ze mną.

Asari wyczuł w słowach Primo jakieś napięcie. Do tego poważna mina szefa jasno mówiła, że dzieje się coś niedobrego. Nie wahał się więc. Giotto wyjaśnił mu wszystko już w drodze.

Nie dotarli zbyt daleko, gdy zostali zaatakowani przez jakąś bandę. Primo szybko połączył fakty – najwyraźniej napastnicy postanowili wyciągnąć go z rezydencji, by nie stawiać czoła jego Strażnikom. Zapewne sądzili, że będzie im w ten sposób łatwiej.

Pomimo ewidentnej przewagi liczebnej Giotto i Ugetsu nie pozwolili im zrealizować planu. Strażnik Deszczu ubezpieczał swojego szefa, który bez problemu nokautował kolejnych przeciwników. Kimkolwiek byli ci ludzie, mogli ich przesłuchać, gdy przestaną stanowić zagrożenie.

Już pod koniec walki dołączyli do nich dwaj mężczyźni, których Giotto kojarzył jako podwładnych Alaude'ego. Upewnili się, że nikt z napastników już nie jest w stanie atakować, po czym skłonili się członkom Vongoli.

– Don Primo, mamy pilną wiadomość od naszego szefa – odezwał się jeden z nich, a Giotto przypominał sobie jego imię, Bruno. – Hrabia Balamonte wynajął ludzi do zabójstwa ciebie, twojej Prawej Ręki oraz porwania panienki Aki.

– Aki i Lampo jeszcze nie wrócili – zauważył z niepokojem Ugetsu. – A wyszli dość dawno.

Giotto również czuł się tym zaniepokojony. Mogli wpaść w kłopoty i potrzebować ich pomocy. Primo ufał swoim Strażnikom, nawet temu najmłodszemu, że w razie problemów zrobi wszystko, by nikomu nie stała się krzywda. A Lampo pomimo swojego leniwego nastawienia nie pozwoliłby skrzywdzić Aki. Z pewnością zrobi wszystko, by przetrwać, nim Giotto i reszta do niego dołączą.

– Alaude namierzył już zamachowców? – zapytał Primo.

– Wciąż się tym zajmuje.

– Aki i Lampo są gdzieś w miasteczku. Musimy ich znaleźć.

~ ⋅ ~

Napastnicy skupili się na Lampo, który chwilę temu skulił się na ziemi, żeby tylko osłonić brzuch i głowę przed atakami. Wiedział, że lada moment straci przytomność, a wtedy Aki zostanie na pastwie agresorów. Nie mógł na to pozwolić. Nie miał jednak już żadnych innych możliwości. Pozostało mu się modlić, żeby Primo i jego pozostali Strażnicy przybyli lada chwila.

I chyba tym razem Lampo został wysłuchany, bo w uniesione do ciosu ramię wbiła się strzała. Uwaga agresorów została odwrócona na przybyłych członków Vongoli, którzy nie wahali się ani chwili. Na widok zakrwawionego, skulonego chłopaka czuli jedynie gniew na jego oprawców.

Cała walka trwała zaledwie parę chwil. Napastnicy zostali obezwładnieni, nie uniknęli również ran, które jednak nie zagrażały ich życiu. Giotto nie chciał nikogo zabijać, chociaż wiedział, że jego Strażnicy niekoniecznie zgadzali się z tą filozofią. Żaden nie oponował bezpośrednio, choć zdarzały się "wypadki", jak mawiał Deamon na swoje usprawiedliwienie.

Aki drgnęła, gdy na jej ramieniu spoczęła dłoń Knuckle'a. Strażnik Słońca nie uczestniczył w walce. Nie było takiej potrzeby, a zapewnienie Hiszpance bezpieczeństwa stanowiło wyższy priorytet. Nie uniknęli jej zdenerwowania i przerażenia. Musieli się z tym pogodzić, bo też ich wrogowie nie mieli skrupułów.

– Co tak długo? – zajęczał Lampo wciąż skulony na ziemi. – Boli mnie wszystko.

– Będziesz żyć – oznajmił G, pomagając podnieść mu się do siadu. – Dobra robota.

Obejrzał go z uwagą, by nie przeoczyć żadnego niepokojącego sygnału. W tym momencie ich codzienne sprzeczki i niechęć Prawej Ręki do młodszego Strażnika zupełnie przestały się liczyć.

Chwilę później dołączył do nich również Alaude. Dość niecodziennie, bo w towarzystwie podwładnych, którzy zaraz pochwycili napastników.

– A ty co? Przychodzisz spóźniony i już się szarogęsisz? – warknął G.

Alaude zmierzył go chłodnym spojrzeniem.

– Wszyscy, którzy zakłócają porządek, zostaną odpowiednio ukarani – odpowiedział.

– Ty...

Giotto uciszył przyjaciela gestem. Bolało go, ile Aki i Lampo musieli przecierpieć tego dnia. Czuł też złość na zleceniodawcę, nie miał wybaczenia dla osoby, która świadomie chciała skrzywdzić jego rodzinę. Nie mógł jednak dać się ponieść, inaczej nie utrzymałby w ryzach gniewu G.

– Jesteś pewny, że to robota hrabiego, Alaude? – zapytał.

– W ramach satysfakcji za upokorzenie Balamonte zapłacił fortunę za głowy twoją i twojej Prawej Ręki – oznajmił beznamiętnie Strażnik Chmury. – Swoją byłą zaś narzeczoną postanowił osobiście nauczyć manier.

Aki zadrżała na wspomnienie o hrabim. Prawdopodobnie Alaude chciał, żeby wiedziała, czego uczestniczką była i tym razem świadomie złamał zasadę Primo o niemieszaniu kobiet do spraw mafii.

– Co za... – G ledwo nad sobą panował, choć przekleństwa cisnęły mu się na usta.

Podniósł się zaraz gotowy ruszyć przeciwko hrabiemu i raz na zawsze ukrócić jego zapędy. Nie pozwoli, by Aki musiała żyć w strachu. Zresztą bezpieczeństwo Giotta również stanowiło najwyższy priorytet.

– Nie mieszaj się – polecił Alaude.

– Nie będziesz mi rozkazywać – warknął. – Balamonte dość już krwi nam napsuł.

Giotto szybciej od przyjaciela pojął zamiary Chmury. Alaude mógł wyglądać na nieporuszonego, jednak i jego działania byłego narzeczonego Aki rozzłościły. Nie zamierzał tego popuścić.

– G, tę sprawę zostawiamy Alaude'emu – oznajmił.

– Nie ma mowy.

– Dla ciebie mam inne zadanie, G. Zapewnisz Aki bezpieczeństwo. Ufam, że pozbyliśmy się wszystkich najemników, jednak nie zamierzam ryzykować.

Obaj wiedzieli, że jeśli Strażnik Burzy ruszy przeciwko Balamonte, poleje się krew. Giotto tego nie chciał. Oczywiście rozumiał powody przyjaciela, jednak nie życzył sobie, by ten później odczuwał skutki własnej wściekłości. Właśnie po to był ten rozkaz. Trochę mniej dla Aki, trochę bardziej dla G, który nie odmówiłby przyjacielowi.

– Tch.

G skapitulował po dłuższej chwili mierzenia się spojrzeniami z Giottem. Nawet jeśli się z nim w pełni nie zgadzał, nigdy otwarcie nie zamierzał się przeciwstawiać. Zresztą pod złością doskonale rozumiał, co Primo na ten temat sądził. Mógł być wściekły i chcieć ukarać Balamonte, ale nie zamierzał pozbawiać go życia.

– Obym nie miał już dzisiaj żadnej roboty z tego tytułu – rzucił zaczepnie w stronę Chmury.

– Wystarczająco dołożyłeś mi pracy swoim popisem u barona – odparł podobnym tonem Alaude.

– Dość – wciął się Giotto. – To nie czas i nie miejsce na wasze sprzeczki. Alaude, reszta jest w twoich rękach. Jednak czy masz wystarczająco dużo, by dorwać hrabiego?

– Nasza księżniczka nie będzie musiała się już nim nigdy przejmować – oznajmił Strażnik Chmury. – Pilnuj swej Burzy, by nie narobiła dodatkowego bałaganu.

Chwilę później odszedł w ślad za swoimi podwładnymi, którzy zabrali już napastników.

G bez słowa skargi wziął Lampo na własne plecy, zamierzając dopilnować, aby chłopak został porządnie opatrzony. Cierpliwie też znosił jego bolesne jęki, choć zwykle kazał mu milczeć, nim ten się jeszcze odezwał. Może nabrał do niego odrobiny szacunku, może nie miał serca go strofować, gdy Lampo był w takim stanie. W tej chwili byli dla siebie bliższą rodziną, niż kiedykolwiek indziej.

~ ⋅ ~

Lampo zasnął, gdy środki przeciwbólowe zaczęły działać. Don Alberto nie znalazł żadnych poważniejszych urazów poza złamanymi żebrami, które z czasem się zrosną. Strażnik Błyskawicy miał naprawdę sporo szczęścia, skoro stał się ofiarą tak brutalnego pobicia. Najwyraźniej jednak napastnicy nie chcieli go zbyt szybko zabić, ale jak najbardziej wystraszyć zarówno jego, jak i Aki.

Hiszpanka siedziała przy chłopaku, chcąc upewnić się, że rzeczywiście nie poniósł gorszych konsekwencji. Wiedziała, że ulegnięcie porywaczom nie gwarantowało, że Lampo wyszedłby z tego cało, ale i tak czuła się z tym wszystkim źle. Z drugiej strony była mu wdzięczna, że nie zostawił jej samej.

– Ty też powinnaś odpocząć – odezwał się G.

Nie spuszczał z niej oka od czasu powrotu do rezydencji. Owszem, w domu była bardzo niewielka szansa, że coś się wydarzy, zwłaszcza że reszta Vongoli była na miejscu, ale G nie zlekceważył rozkazu Giotta. Nawet jeśli go nosiło i myślami wciąż wracał do tego, co zrobiłby Balamonte, gdyby go dopadł.

– Nic mi nie dolega – odparła cicho Aki.

Doktor Cottza i ją zbadał, by uspokoić Giotta. Dzięki poświęceniu Lampa Aki nie stała się fizyczna krzywda, wciąż jednak była poddenerwowana. Mogło się wydawać, że całkiem nieźle to znosi, ale G dostrzegł, jak powstrzymuje drżenie.

Nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien jej pomóc. Uważał za nienaturalne, że tak dobrze kryła się ze swoimi emocjami, dusząc je w sobie. Kobiety, które spotkał w życiu, reagowały bardziej emocjonalnie. Nie to, żeby potrafił sobie radzić z płaczącymi, rozhisteryzowanymi pannami, ale Aki zdecydowanie przeciągała to w drugą stronę. A to mogło odbić się na jej zdrowiu.

– Nie wyglądasz, jakby było w porządku – stwierdził. – I wiem, że nie jest. Nie musisz tego ukrywać.

Aki na niego nie spojrzała. Na usta cisnęły jej się słowa zaprzeczenia, może nawet irytacji, ale powstrzymała się. Obawiała się, że jeśli już zacznie, nie będzie potrafiła się powstrzymać, a nie chciała, by G widział ją zapłakaną.

Strażnik Burzy nic już nie powiedział. Nie zamierzał zmuszać jej do rozmowy, poza tym wspomnienie jego wybuchu w rezydencji barona było jeszcze świeże, więc mogła nie chcieć przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Giotto chyba o tym nie pomyślał.

– Sądziłam, że nie lubicie się z Lampem – odezwała się po kilku chwilach niezręcznej ciszy.

– Co bym o nim nie sądził, jest częścią Vongoli i tym razem zachował się jak na Strażnika przystało – wyjaśnił G. – Jest częścią rodziny. Nie wybaczę nikomu, kto podniósł na was rękę.

– Lampo głęboko wierzył, że przyjdziecie nas uratować.

G zaśmiał się pod nosem. Doskonale pamiętał, gdy po raz pierwszy spotkał tego gówniarza. Nie przypadli sobie do gustu, ale Giotto upierał się, że widzi w Lampo potencjał. Zaledwie parę razy Błyskawica zrobiła coś dla rodziny, przyciągając na moment uwagę przeciwnika pozorną bezbronnością. Primo jednak nie pozwolił, by chłopakowi stała się krzywda. Dopiero dziś Lampo zapłacił za swoją rolę wysoką cenę, choć nawet przez chwilę nie stracił w nich wiary. Chyba właśnie na tym polegało to wszystko.

– Gdyby włożył w to więcej wysiłku, umiałby wykaraskać się z kłopotów o własnych siłach – stwierdził G. – Jak tylko wyzdrowieje, znowu nie będzie z niego pożytku – dodał, ale jakimś łagodniejszym niż zwykle tonem.

~ ⋅ ~

Alaude przetarł zmęczone oczy. Nie spał od trzech dni, chcąc jak najszybciej skończyć sprawy z Balamonte. Wciąż słyszał te potworne wrzaski z sali przesłuchań, które tylko go irytowały. To były hrabia nie wiedział, z kim zadarł i jakie będą tego konsekwencje. Zwłaszcza że o dyskrecji w życiu nie słyszał. Wystarczyło bardzo pobieżnie przejrzeć jego korespondencję, by ujawnić wszystkie występki. Atak na Vongolę był bowiem jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Alaude nie zamierzał tego tolerować.

Liczył się z konsekwencjami. Tym aresztowaniem wkurzył wielu majętnych ludzi, którzy stali za Balamonte. To nie był jednak pierwszy raz, gdy Alaude szedł na wojnę z arystokracją. Wiedza, którą gromadził na ich temat, wystarczała, by wszelkie konflikty ustawały. A jeśli ktoś nadal próbował mu zaszkodzić, Chmura nie miała skrupułów i eliminowała przeciwnika. Nikt nie będzie bruździł na jego terenie.

Pukanie oderwało go od papierów. Do biura wszedł Vallentino Cavallone. Obrzucił pomieszczenie nieco zdegustowanym spojrzeniem, które po chwili utkwił w gospodarzu.

Alaude uniósł nieznacznie kącik ust. Miał z tym fircykiem do pogadania, więc zamiast udać się do niego osobiście, postanowił ściągnąć go tutaj.

– Siadaj, Cavallone – polecił.

– Sądziłem, że gości traktujesz lepiej – zauważył Vallentino.

– Nie miewam tu gości – oznajmił chłodno Alaude.

Cavallone odczytał właściwie ukryte znaczenie tych słów. Skrzywił się oburzony, choć nie próbował wychodzić.

– Primo wie, że tak traktujesz jego przyjaciół?

– Nie obchodzi mnie Primo. Siadaj. Trzeci raz nie powtórzę.

Vallentino jednak nie zamierzał ulec. Wiedział, że z tym człowiekiem słodkie słówka nie pomogą. Ale Cavallone nie byłby w tym miejscu, w którym był, gdyby nie potrafił poradzić sobie również z ludźmi pokroju Alaude'ego.

– Po co mnie tu wezwałeś? – zapytał butnie.

– Od dziś przedstawiasz mi wszystkie swoje pomysły, do których angażujesz Vongolę – oznajmił Alaude. – Dopóki nie zyska to mojej aprobaty, nie wspomnisz o tym Primo.

– Czemu miałbym to robić?

Lodowe tęczówki Chmury skupiły się na rozmówcy. Wiedział, że Vallentino był butnym człowiekiem, który wdziera się do łaski osób, od których może coś zyskać. W ten sposób wspiął się w hierarchii i nikt nie poddawał tego w wątpliwość.

– Nie zamierzam dłużej tolerować kłopotów, które sprowadzasz ze sobą, Cavallone. Primo raczej nie chce wiedzieć, że chlapiesz o nim na prawo i lewo. Wiem, że to od ciebie Balamonte dowiedział się kilku rzeczy o Vongoli, które go sprowokowały do zaburzania spokoju.

– Czekaj. Skąd miałem wiedzieć, że zna panienkę Aki? Sądziłem, że poznał ją na przyjęciu barona, a Balamonte nigdy nie miał ręki do kobiet – wyjaśnił Vallentino. – Nie spodziewałem się, że sprawi wam takie kłopoty.

Teraz rozumiał, dlaczego Alaude wydawał się tak wściekły. Zazwyczaj odseparowywał się od rodziny, ale wszyscy zainteresowani wiedzieli, że był częścią Vongoli. Z jakiegoś powodu idee młodszego chłopaka przemówiły do niego i gdy tylko ktoś próbował zagrażać Primo i pozostałym, Alaude likwidował problem. Vallentino doskonale o tym wiedział. Teraz zaś musiał jakoś ułagodzić tę niestałą Chmurę, inaczej źle się to dla niego skończy.

– Kim w ogóle jest panienka Aki? – zapytał. – Balamonte nigdy nie szalał tak z powodu kobiety. Wspomniał coś o księżniczce Walencji.

– To jej dublerka – odparł Alaude. – Księżniczka Walencji zginęła w czasie podróży. Nigdy nie dotarła do Włoch. Primo wziął pod dach jej dublerkę, gdy ta straciła źródło dochodu.

– To by tłumaczyło jej obeznanie z socjetą – przyznał Vallentino. – Jeśli były tak podobne, nic dziwnego, że Balamonte dostał szału. Mówiło się, że miał pojąć księżniczkę za żonę, ale nic z tego nie wyszło.

Alaude miał pewność, że Cavallone łyknął jego kłamstwo. Przynajmniej na jakiś czas przestanie drążyć wokół Aki. Primo oczywiście zignorował ostrzeżenie, naiwnie wierząc, że ochroni dziewczynę osobiście. Wciąż nie brał pod uwagę, jak bezwzględna potrafiła być arystokracja.

Vallentino uspokoił już swoje oburzenie. Teraz rozumiał, skąd to zachowanie Chmury. Cóż, pozostali członkowie Vongoli potrafili sami się obronić w razie potrzeby. Aki nie była jednak w żaden sposób wyszkolona, więc stanowiła łatwą ofiarę. Vongola zaś przybrała sobie za cel chronienie słabszych. Nic dziwnego, że wszyscy byli podminowani, gdy Balamonte zaczął czyhać na Aki.

– W porządku. Póki co będę się z tobą konsultował – oznajmił. – I mnie zależy na dobrobycie Vongoli. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się przydarzyło panience Aki.


Następny rozdział: 23 czerwca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro