Rozdział 34. Grzmiące Niebo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chciałabym powiedzieć, że mam już napisane pozostałe rozdziały tej części, bo całkiem nieźle mi się ostatnio pisało, ale nie mogę przez inny, nieco ważniejszy teraz projekt i brak czasu na cokolwiek związanego z pisaniem. A niepisanie bardzo mnie boli. Do tego tak gwałtowna zmiana pogody i obawy dookoła z pewnością nie dadzą mi się za bardzo skupić.


Tej nocy w Vongoli nikt nie spał do rana. G wrócił niespodziewanie szybko, choć w rzeczywistości nie o własnych siłach. Było źle i gdyby nie interwencja doktora Cotzzy, byłoby jeszcze gorzej. Część członków rodziny nie położyła się wcale, reszta została obudzona przez zamieszanie. Dawno już nie musieli myśleć o tym, że ich działania mogą skończyć się czyjąś śmiercią. To była przerażająca myśl. Na co dzień łatwo było ją od siebie odsunąć, jednak w niespodziewanych momentach wracała, by zasiać niepokój w członkach rodziny.

Giotto nie dał się przegonić sprzed sypialni przyjaciela, dopóki nie miał pewności co do jego stanu. Mars mieszał się ze zmartwieniem na twarzy Primo. Znał szczegóły wyprawy G. Żaden z nich nie przewidział takiego obrotu sprawy. Owszem, mierzyli się z niebezpiecznymi ludźmi, ale to wciąż nie miało pociągać takich konsekwencji. Co poszło nie tak? Gdyby Giotto pozwolił sobie wysłuchać raportu Louise'a i pozostałych, pewnie znałby na to odpowiedź. Jednak nie potrafił skupić się na czymkolwiek, co nie było bezpośrednio związane ze stanem G.

Doktor Cotzza nie działał w pośpiechu, więc minęło trochę czasu, zanim wyszedł do Giotta i przekazał mu wieści. Niedługo też opuścił rezydencję Vongoli, co już samo w sobie dla pozostałych członków rodziny dobrze rokowało. Mimo to Ugetsu, który do tej pory starał się jakoś uspokoić resztę, ruszył na spotkanie z Giottem, by wywiedzieć się o szczegóły.

– Co z G? – zapytał, gdy tylko wszedł do pokoju Burzy.

Primo siedział przy przyjacielu wciąż trochę zły, trochę zaniepokojony.

– Stracił trochę krwi, ale żaden z narządów wewnętrznych nie został uszkodzony. Doktor powiedział, że rokowania są dobre i za kilka dni powinno być z nim lepiej.

– To dobre wieści – uznał Ugetsu. – Wiem, że wolałbyś przy nim zostać, ale powinieneś spotkać się z Deamonem i Alaude'em i wysłuchać raportu reszty grupy. Sam przekażę dobre wieści pozostałym i poślę ich spać. Wszystkim przyda się odpoczynek. Potem z nim zostanę, dopóki nie uzgodnicie, co dalej.

Giotto bardzo chciał oponować, ale wiedział, że Ugetsu miał rację. Teraz, gdy najgorszy niepokój odszedł, nie miał już wymówki, by migać się od swojej pozycji. Nie mogli przecież pozwolić, by przeciwnik wykorzystał moment ich słabości. W ten sposób naraziłby innych, a tego nie chciał. Później przyjdzie czas, by nawrzucać G za jego zachowanie, skoro ten jak zwykle igrał z własnym życiem. Tym razem Primo nie zamierzał mu przepuścić.

~ ⋅ ~

Minęło kilka długich chwil, odkąd Louise umilkł. Pod spojrzeniami szefa Vongoli, jego Chmury i Mgły czuł się niezbyt przyjemnie, zwłaszcza że raport, który im przekazał, nie wyglądał zbyt optymistycznie. Na co dzień Strażnicy Vongoli mogli za sobą nie przepadać, ale w chwilach takich jak ta, każdy z nich wrzał gniewem za krzywdę towarzysza. Gdyby tylko Primo był bardziej mściwym człowiekiem, wszystkie włoskie mafie drżałyby przed jego żywiołami.

– Idź odpocząć, Louise – polecił Giotto.

Mężczyzna nie oponował. Ukłonił się i opuścił biuro wciąż ścigany przez spojrzenia Strażników.

– Pomijając ewidentną głupotę twojej Prawej Ręki, sytuacja zaczyna się komplikować – odezwał się Deamon. – Wróg jawnie cię lekceważy, Primo. Nie sądzisz, że czas dać im wszystkim przykład?

– Nie będzie żadnego krwawego odwetu – odparł Giotto.

– Primo! Coraz więcej rodzin mafijnych w kraju widzi w nas zagrożenie, a ty wciąż myślisz, że to dziecięca igraszka? Nie bądź naiwny.

– Nie, Deamon. Vongola ma bronić ludzi, a nie ich zastraszać.

– Nikogo nie obronisz bez broni – przypomniał Spade.

Mina Giotta jednak wprost mówiła, że zdania nie zmieni. Strażnik Mgły warknął pod nosem, ale już się nie odezwał. To było coś, co zauważył już jakiś czas temu. Odkąd Cavallone się do nich przyłączył, stali się bardziej rozpoznawalni. Ci, których Giotto nie przekonał do siebie swoim urokiem osobistym, widzieli w nich zagrożenie, a to prowadziło do konfliktów.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Alaude.

– Zajmiemy się tym, ale bez łamania naszych zasad. Tak jak zawsze.

~ ⋅ ~

Nim się jeszcze obudził, wiedział, że nie jest w pokoju sam. Środki przeciwbólowe wciąż działały, choć nie niwelowały myśli, że znowu wszystko poszło nie tak, jak powinno. I doskonale wiedział, że to jedynie on za to odpowiadał.

– Wiem, że nie śpisz, G.

Giotto brzmiał na złego, przez co Strażnik Burzy poczuł się jeszcze gorzej. Niczego tak nie chciał jak zawodu w oczach przyjaciela. Jednak wszelkie obietnice zdawały się być wciąż jedynie słowami.

Nie uciekał przed konfrontacją. Nie musiał się rozglądać, był w swoim pokoju, a Giotto siedział na krześle przy łóżku. Sądząc po cieniach pod oczami, spędził tu całą noc bez odrobiny snu. Nie był to pierwszy raz, choć po raz kolejny G pragnął, by był ostatni.

Giotto pomógł mu się napić. Był naprawdę szczęśliwy, że G tak szybko odzyskał przytomność, ale gniew nie pozwolił mu się tym w pełni cieszyć. To był kolejny raz, kiedy przyjaciel niepotrzebnie ryzykował i igrał ze śmiercią. Giotto nie chciał sobie nawet wyobrażać momentu, gdyby G nie wyszedł z opresji obronną ręką. Nie pamiętał już, jak to było, zanim się zaprzyjaźnili. By Vongola miała sens, potrzebował ich wszystkich, a w szczególności G.

– Jesteś skończonym idiotą – zaczął dość spokojnie. – Czemu ty to zawsze robisz? Zawsze sam, zawsze po swojemu. Ile razy doktor Cottza ma cię jeszcze zszywać? Pomyślałeś w ogóle, że następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia? – Giotto wyrzucał z siebie słowa, nie dając przyjacielowi sobie przerwać. – Nie chcę słuchać twoich wymówek, G. Zasłaniasz się moim dobrem, dobrem Vongoli, żeby ryzykować własne życie, sądząc, że nikogo to nie obejdzie, jeśli zginiesz. I jeszcze Aki. Pomyślałeś w ogóle o jej uczuciach, kiedy tak ją zostawiłeś bez słowa? Czy do ciebie nie dociera, że ją zraniłeś? I to z powodu czego? Bo ja naprawdę nie rozumiem, jak można być tak tępym, skoro powiedziała ci o wszystkim wprost. Niech do ciebie w końcu dotrze, że nie zawsze masz rację i że nie wszyscy widzą w tobie tylko dzikiego psa. Przeszło ci w ogóle przez myśl, że Aki właśnie myśli, że mogła cię rozproszyć i przez to wylądowałeś w tym stanie? Że się o to wszystko obwinia? Oczywiście, że nie, bo ty przecież wszystko robisz jedynie przez wzgląd na Vongolę. Jesteś skończonym kretynem, G. Przysięgam, spiorę cię na kwaśne jabłko, jak tylko poczujesz się lepiej. Wybiję ci z łba te lekkomyślne, nieodpowiedzialne zachowanie.

Wyglądał, jakby chciał grozić przyjacielowi nadal, ale zabrakło mu powietrza. Czerwone ze złości policzki, szkliste oczy, jakby miał się zaraz rozpłakać. Zaciśnięte pięści, jakby się powstrzymywał, żeby mu doprawić. G widział go w tym stanie zaledwie parę razy i zawsze ze swojego powodu. Wiedział, że jakiekolwiek słowa przeprosin niczego nie zmienią, a w tej chwili nie ułagodzą gniewu przyjaciela.

Giotto wciąż miał wiele do powiedzenia pod adresem G. Pozwolił sobie na wybuch, bo też za dużo emocji się w nim kłębiło. Jednocześnie czuł, że czegokolwiek by nie powiedział, i tak nie dotrze do tego durnia. Próbował z całych sił, na różnorakie sposoby, ale G wciąż uważał się za nic nieznaczącego członka Vongoli. A przecież bez niego Giotto nic by nie zdziałał. Dlaczego Burza nie może tego zrozumieć i zaakceptować? Co musi się stać, by przestał tak lekkomyślnie igrać z własnym życiem?

– Jeszcze raz spróbuj takiej akcji, to ci nie wybaczę – zagroził. – Urządzę ci takie piekło, że się nie pozbierasz.

– Giotto, idź odpocząć – zasugerował cicho G.

– Nie mów mi, co mam robić – warknął Primo. – To nie ja jak ten kretyn wróciłem na noszach do domu.

– Wiem, zrozumiałem.

– Wątpię.

– Wyliżę się. A ty odpocznij, bo zaraz nie będziesz miał siły się na mnie dalej wściekać.

Giotto miał coś odpowiedzieć, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Po otrzymaniu pozwolenia w progu stanęła Aki.

– Ugetsu prosił, żeby cię zawołać, Giotto – oznajmiła. – Masz gości.

– Dziękuję, Aki. Zaraz przyjdę.

Pokiwała głową, spojrzała krótko na G i zniknęła. Mężczyźni zostali w ciszy, którą przerwał Strażnik Burzy:

– Kto przyjechał?

– Nie twój interes. Masz odpoczywać – mruknął Giotto. – I niech ci przez myśl nie przechodzi, żeby wstawać i sprawdzać.

– Jak sobie życzysz – skapitulował G.

Giotto jeszcze przez chwilę mu się przyglądał, ale gdy uznał, że przyjaciel go nie oszukuje, wstał z krzesła i wyszedł. G westchnął ciężko. Wyglądało na to, że dwie dla niego najważniejsze osoby w najbliższym czasie nie będą cieszyć się na jego widok. Musiał ich przeprosić, choć wciąż nie wiedział, co zrobić ze słowami, które usłyszał od Aki.

~ ⋅ ~

Giotto nie dał się tak łatwo przebłagać. Czymkolwiek zajmował się przez kolejne dni, G nie został w to wtajemniczony. Przykazanie było zawsze to samo – ma odpoczywać. Dla Primo argumentem nie było nawet to, że G zdrowiał szybko i bez problemów. Mimo to doktor Cotzza zalecał odpoczynek, choć pewnie głównie przez wzgląd na Giotta.

Aki też nieszczególnie wydawała się zainteresowana tym, co G mógłby chcieć jej powiedzieć. Oczywiście jeśli była na niego zła, to w żaden sposób tego nie pokazywała jak na dobrze wychowaną panienkę przystało. Wyznanie, na które się zdecydowała, niewiele pomiędzy nimi zmieniło. Aki zachowywała się, jakby nic się   nie wydarzyło.

G nie powinien być tym zaskoczony. Sama mu przecież powiedziała, że wyznaniem do niczego go nie zobowiązuje. Poza tym żyła w przeświadczeniu, że on sam za nią nie przepada. Sam do tego doprowadził swoim zachowaniem. Wszyscy pozostali Strażnicy traktowali ją normalnie, tylko on pod sztuczną uprzejmością skrywał niechęć i pogardę, które nie miały w rzeczywistości żadnego źródła. Po prostu postanowił, że nie będzie lubił księżniczki wypuszczonej ze złotej klatki. W swym uporze nie pozwolił jej pokazać, że nie chce być dla nich jedynie ciężarem, że chce się uczyć normalnego życia i też dać Vongoli coś od siebie.

Potem też nie był lepszy, gdy odkrył rodzące się w nim uczucia, które nijak miały się do jego postanowień. Nic dziwnego, że Aki myślała o nim jako kimś, kto w życiu nie odwzajemni jej miłości. Pewnie nawet spodziewała się gniewu i kpiny. G postąpił jeszcze gorzej. Podarował jej jedynie obojętność na odsłonięte serce. Był doprawdy beznadziejny.

Wiedział, że nie może tego tak zostawić. Może i dobre wychowanie Aki nie pozwoli jej na niegodne zachowanie, ale emocje związane z tym wyznaniem będą ją jątrzyć. To może się dla niej źle skończyć. A przecież G chciał dla niej szczęścia. Zasłużyła sobie na to po tym wszystkim, co ją w życiu spotkało.

Giotto też przestanie się w końcu boczyć, ale mu tego nie zapomni. Jeśli sytuacja będzie się powtarzać, ich przyjaźń może tego nie znieść. G nie chciał być osobą, która dotrze do granicy cierpliwości szefa Vongoli. Nie miał pojęcia, co wtedy może się wydarzyć, ale nie będzie to nic miłego dla nich wszystkich.

G wciąż nie chciał, by Giotto musiał martwić się o wiele spraw, ale dotarło do niego, że niektóre rzeczy muszą się zmienić. On się musiał zmienić, stać się silniejszy, jeśli chciał odciążyć przyjaciela. Rosnące wpływy Vongoli przyciągały nie tylko sojuszników, ale i wrogów. Giotto nie chciał, by musieli stać się organizacją uzbrojoną po zęby i rozwiązującą wszystko siłą. To nigdy nie było jego marzenie. Jednak trzon rodziny musiał być na tyle silny, by nikomu nie przyszłoby do głowy wyciągać przeciwko nim broń. Stać się na tyle przewidujący, żeby móc rozwiązywać problemy, nim staną się zarzewiem konfliktu i ktoś w nim ucierpi. Tej idei G wciąż chciał bronić.

Dni mijały mu na planowaniu kolejnych kroków. Giotto nadal nie pozwolił mu na powrót do pracy, więc musiał czymś sobie zająć czas. Wciąż też nie miał pewności, jak powinien odpowiedzieć Aki. Zauważył już, że Hiszpanka nie czekała na jego krok. Zwyczajnie zaakceptowała jego durne zachowanie. Nie odmówiła również, kiedy jednego popołudnia postanowił towarzyszyć jej i Lampo w wyjściu do miasta, tłumacząc się chęcią załatwienia własnych sprawunków.

Szedł krok za nimi i nie uczestniczył w rozmowach, choć Lampo dość często się na niego odwracał z dziwną, nieokreśloną miną. Zachowanie Strażnika Błyskawicy irytowało go, ale obiecał sobie, że nie będzie robić awantury z tego powodu. A już na pewno nie w obecności Aki, która chyba zupełnie nie wyczuła dziwnej atmosfery pomiędzy Strażnikami. Albo taktownie nie zwróciła na nią uwagi.

Rozdzielił się z nimi, kiedy Hiszpanka zaproponowała przystanek w Paradiso. Może i własne sprawy były pretekstem, ale zamierzał je załatwić, gdy oni będą się rozkoszować ciastem. Nie spodziewał się, że Lampo wyjdzie mu naprzeciw, kiedy wróci.

– Coś się dzieje? Bo nie chcę nic mówić, ale zachowujesz się podejrzanie – oznajmił Lampo.

– Nic się nie dzieje – odparł. – Gdzie Aki? Zostawiłeś ją samą?

– Jeszcze w środku na plotkach z donną Amelią. – Młodszy wskazał na witrynę, przez którą widać było obie kobiety rozprawiające o czymś z przejęciem. – Nie zmieniaj tematu. Zawsze byłeś ostatni, żeby towarzyszyć Aki. Uderzyli cię za mocno w łeb czy co?

– Nie twój interes, szczeniaku. Aki wychodzi, więc możemy wracać do domu. Chyba że macie coś jeszcze do załatwienia.

Lampo zamarudził coś pod nosem, po czym obszedł Aki tak, aby oddzielała go od G. Nie zamierzał ryzykować, że dostanie po łbie. To zachowanie Burzy było dziwne. Mógł przecież go przegonić i pójść do miasta z Aki sam. Nikogo by to nie zdziwiło. Czyżby potrzebował przyzwoitki? Zresztą mógł na to głośno nie zwracać uwagi, ale widział, że Aki nie czuła się w obecności G szczególnie dobrze. Zresztą odkąd Strażnik Burzy wrócił pokiereszowany, Hiszpankę coś trapiło. I Lampo mógł się założyć, że miało to coś wspólnego z G.

W holu przywitał ich Giotto, przyglądając się im uważnie.

– Waszej trójki razem się nie spodziewałem – oznajmił.

G poczuł przytyk ewidentnie w swoją stronę. Nie zamierzał jednak tego roztrząsać przy pozostałej dwójce.

– Rzeczywiście, zaskakujące – mruknął tylko i ruszył schodami na górę.

Giotto pokręcił głową na zachowanie przyjaciela. Chciał jeszcze o coś zapytać, ale Aki weszła mu w słowo:

– Zaniosę słodkości od donny Amelii do kuchni. Wszyscy się ucieszą.

– Myślisz, że kiedy porozmawiają? – zapytał Lampo, gdy został sam z Giottem.

– Też chciałbym to wiedzieć – westchnął Primo.

Na kolejne słowa swojego Strażnika Błyskawicy zaśmiał się, choć w tym śmiechu na próżno można było szukać wesołości.


Następny rozdział: 29 września

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro