Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[pow. Fornal]

Siedzę w korytarzu, i nerwowo tupię nogą o podłogę. Kurwa muszę tam wejść! Z sali wychodzi lekarz radomskich zawodniczek.

-Doktorze! Co z nią?- pytam nerwowo, wstając momentalnie z miejsca.

-Spokojnie, stan unormowany. Ale musimy zrobić serie badań, bo powodów może być dużo. Może to być niedobór składników, stres..

-Albo zwyczajne zasłabnięcie..?- dodaję.

-Nie sądzę. Być może jest to coś poważniejszego. Zrobimy jeszcze dziś Karolinie tomografię. To nie mogło być zwyczajne zasłabnięcie. Miała spowolniony puls. Gdy przebudziła się, zapytała o mecz. To pamiętała, jednak nie potrafiła odpowiedzieć na niektóre pytania. Coś może wywoływać nacisk na mózg.

-Doktorze! Ordynator prosi do siebie!- słyszę, a lekarz patrzy się na mnie, i czeka, aż pielęgniarka, która go przywołała odejdzie.

-Pamiętaj, jak coś o niczym ci nie mówiłem. Dbaj o nią, proszę cię. Szczególnie przez najbliższe dni. Trzymaj się.- mówi, i poklepując mnie po plecach dwa razy odchodzi. Idzie przez korytarz, i skręca do jednego z gabinetów.

-Tomek! Jak dobrze, że ty tu jesteś!- odwracam się, i widzę podchodzącą Kozi.

-Jak wynik?- pytam.

-3:2.. było ciężko. Chcieli odwołać nam mecz, ale trener stwierdził, że Karo nie byłaby dumna, gdybyśmy to zrobili. Ale udało się, złoto nasze.- mówi, i wyciąga spod bluzy złoty krążek.- ciężko się bez niej grało. To nie to samo, ale ważne, że w przyszłym sezonie zostaje z nami w drużynie.

-A tego mi nie chciała powiedzieć, czy zostaje w Radomiu, czy przenosi się gdzieś indziej.

-Zostajemy jeszcze na jeden sezon. A ty? Zostajesz jeszcze?

-Tak, na pewno na jeden sezon, a co później to czas pokaże.

-No racja. Może uda ci się dostać szansę, na przykład od takiej Skry, Trefla czy Zaksy. To by było coś..

-Jak na razie Radom mi wystarcza. To się liczy.

-Dobra, koniec tego tematu. Co z moją Karo?

-Stabilnie, tyle wiem. Nikt nie chciał mi ni..

-Serio Tomek, serio? Chodzi tu lekarz twojej drużyny a ty nie wyciągnąłeś żadnych informacji? Nie żartuj sobie.

-Dobra, będzie miała zaraz tomografie, ale siedź cicho.- mówię, a z gabinetu na końcu korytarza wychodzi lekarz.

-No, nie można było tak od razu? O wilku mowa.

Stoimy w jednym miejscu, a do sali Giers wchodzą pielęgniarki. Wyjeżdżają z łóżkiem, do którego boku natychmiast rzuca się Kozi.

-Karo, słońce, jestem tutaj.

-Dobra, cicho bądź, widzę przecież. Ile było?- mówi zmęczonym głosem.

-Wygrałyśmy 3:2.

-Jestem dumna.- słyszymy ostatnie słowa przed wejściem na badania.

Siadamy na korytarzu w ciszy, wiedząc, że wystarczy czekać. Niczym innym jej w tej chwili nie pomożemy.

-Te, Fornal. Masz tu telefon?

-Mam, a czemu pytasz.

-Błagam, napisz do Johnego, że przepraszam, ale nie możemy się dziś spotkać.

-Co?

-Wiadro. Napisz po prostu w moim imieniu, bo telefon mi się rozładował.

-Od kiedy kręcicie? Nie chwalił mi się, że wyrywa nową panienkę.

-Ty mu o ile wiem też się nie chwaliłeś, że ślinisz się do mojej przyjaciółki, więc nie wiem o czym ty chcesz dyskutować.

-Dobra.- wyciągam telefon i wybieram numer Janka.- dzwoń i mów co tam chcesz.

-Pamiętaj, ze mną nie da się wygrać dyskusji.- bierze mój telefon i odchodzi kawałek dalej.

Patrzę ciągle na drzwi, za którymi jest teraz Karolina. Kurwa, mam ochotę przeniknąć przez nie, i wtulić ją mocno w siebie. Mimo, że wiem, że jest dzielna, i nie widzę opcji, żeby mogło jej się coś stać, to boję się. Boję się, że okaże się, że coś jest nie tak.

-No dzięki, do zobaczenia.- Kozi rozłącza rozmowę i oddaje mi telefon.- Dzięki za telefon Tomuś.

-Nie ma za co, nagadałaś się?

-Ta, fajnie by było.- obok otwierają się drzwi, i z pomieszczenia wyjeżdża łóżko z Karoliną.

-Tomek? Ty tutaj..?- mówi zdziwiona.

-Tak, a co w tym takiego dziwnego?

-Nie.. nic. Chodź ze mną na salę.

Pielęgniarki stawiają łóżko w sali i wychodzą. Siedzimy razem z Kozi w sali, rozmawiając dłuższą chwilę z Karoliną.

-Przepraszam, nie chcę być nie miła, ale idźcie do domów, przyjdźcie później lub jutro. Wyśpię się, skoro tu zostaję. Jeszcze raz gratulacje Kozi.- ulegamy prośbie, i żegnamy się. Wychodzimy.

-Podwieźć cię do domu, czy do Johnego?

-Śmieszek się znalazł. Do domu, ale nie wiesz gdzie mieszkam.

-To mnie poprowadzisz.

Wychodzimy z szpitala i kierujemy się do mojego auta, które postawiłem zaraz przed szpitalem, przez pośpiech do Giers. Za wycieraczką widzę mandat. A czego innego się mogłem spodziewać?

Zawożę Kozi do domu, i wracam do siebie.

Wchodzę do mieszkania i pierwsze co robię, to idę do lodówki. Biorę przygotowane dla mnie przez współlokatora jedzenie, i siadam na kanapie. Przeglądam social media, a po chwili słyszę dźwięk wiadomości z messengera.

Michał

[Link]

Wchodzę, i czytam.

"Bohaterski czyn! Tomasz Fornal rzuca się na parkiet siatkarski po pomoc kapitance damskiej drużny! Zwykły przypadek, czy przeznaczenie?!"

>>>>>ZOBACZ ZDJĘCIA<<<<<

Czytam z ciekawości artykuł. Czy media na prawdę muszą zarabiać na takich sytuacjach? I nie, nie chodzi mi o fakt, że napisali to, a jestem tam ja. Chodzi mi o to, że nie ma nawet zapytania ani informacji o niej. Nikt nawet nie napisał co się stało Karolinie. Nakręcają to dlatego, że żyją na plotkach i spekulacjach. Jak brzmi ostatnie pytanie tego artykułu? "Nowy ship, czy dip?" Kurwa. Nowa para przyjaciół moi drodzy.

Zlewam ten wywiad i przeglądam dalej internet. Nie patrzę na zegarek.

Mija godzina, dwie..

Dostaję wiadomość, otwieram. Jedyne co jestem w stanie, to rzucić się do drzwi. Nie mogę tu zostać, muszę tam pojechać.

[pow. Giers]

-Doktorze, czy można skończyć przedłużać? Jestem człowiekiem rozumnym, można mi powiedzieć wszystko w prost.- powtarzam już szósty raz, gdyż lekarz przeciąga tą dotychczas bezsensowną rozmowę.

-Dobrze.. Na prawdę, rozważyliśmy wszystkie opcje. Ale.. po przeglądzie wszystkich wyników badań mam złą wiadomość.- nastaje chwila ciszy.

-Noo, jaką?- staram się delikatnie podnieść się do pozycji siedzącej.

-Podczas badania wykryliśmy guza mózgu. To on może powodować zaniki pamięci, przez które nie mogłaś odpowiedzieć na niektóre pytania.

-No dobrze, rozumiem, że operacja, ale kiedy?

-Właśnie tu jest ta zła wiadomość.. Ten guz.. To nowotwór, złośliwy.- mówi, a ja momentalnie nieruchomieje.- jest nieoperowany. Jest w takim miejscu, że operacja nie wchodzi w g..

-Ile?

-Co ile?

-Ile czasu mi zostało?

-Nie jestem w stanie powie...

-Ile?- mówię stanowczym głosem.- chcę wiedzieć ile. Mam do tego prawo. Niech mnie pan nie oszukuje.

-Przykro mi to powiedzieć..- mówi chwiejącym się głosem.- ale świadome 15 dni. Guz jest w takim stadium, że rozwija się szybko, a my nie jesteśmy w stanie nic zro..

-15 świadomych? Znaczy w tym czasie będę świadoma wszystkiego?

-Tak, pełna świadomość..

-Proszę, chcę zostać sama..

-Rozumiem. Możemy udostępnić pani pomoc psychologa, jeśli chciałaby pani porozmawiać..

-Nie, dziękuję. Chcę po prostu zostać sama.- mówię, a lekarz kładzie na mojej szafce plik ulotek, i posłusznie wychodzi.

Leżę na łóżku szpitalnym i patrzę się w sufit. 15 dni.. Dwa tygodnie. Tak mało czasu. Ale kurwa.. Nie potrafię żyć z świadomością, że odliczam dni do swojej śmierci. To tak beznadziejne. Mieć świadomość, że dzień po dniu jesteś bliżej przegranej.. Z oczu zaczynają zlatywać krople, których przez szok, który przechodzi mnie od kilku minut nie potrafię nawet otrzeć.

Łzy napływają coraz to szybciej a ja sama mam wrażenie, że umieram już w tej chwili od środka.

Biorę telefon do ręki. Ekran widzę jak przez mgłę, przez warstwę łez spływającą z moich oczu. Na oślep wchodzę w ostatnio wybierane numery i piszę wiadomość do przyjaciółki.

Błagam Cię, przyjedź do mnie. Sama nie daję już rady.

Wysyłam.

Odkładam telefon, i zaczynam głęboko oddychać. Siadam na łóżku i spod etui telefonu wyciągam ostre narzędzie.

Siedzę i patrzę się w blask odbijający się od metalu. Słyszę dźwięk wiadomości. Chowam żyletkę w telefon, ocieram łzy, i patrzę w ekran.

Fornal

Będę za 3 minuty.

Patrzę na ostatnią wiadomość z mojej strony. Nie wierzę. Kurwa! Jak mogłam być taką idiotką, i pomylić numery? Jak mogłam napisać to do niego, a nie do Kozi?!

Rzucam telefonem o podłogę, i patrzę jak przesuwa się o kolejny metr ode mnie.

3 minuty..

Bacznie obserwuję drzwi.. Nie ma szans, żeby znalazł się tu tak szybko, nie mieszka przecież aż tak blisko.

Drzwi otwierają się. Tak, mój błąd. Zdecydowanie trzeba w niego wierzyć. W progu widzę już wysokiego mężczyznę.

Wbiega do sali, zatrzaskuje drzwi i podbiega do łóżka.

Wtula mnie do siebie, kołysząc delikatnie.

-Karo, już jestem. Co się dzieje?- mówi ciągle trzymając mnie w objęciach.

-Przepraszam.. to miało być do Kozi..

-Nie ważne. Co się dzieje?- pyta. I co ja mam teraz zrobić..?

W głowie mam totalny mętlik. "Co się dzieje?". W sumie proste pytanie. Mam świadomość, że za piętnaście dni umrę, chociaż nie wiem, czy tego dożyję, bo chcę się zabić już teraz. W dodatku mam rękę całą w bliznach, milion kompleksów, ale boję się tego powiedzieć, bo oczywiście co powiedzą ludzie? Szuka atencji. Boję się wszystkiego. Boję się wysokości, boję się niektórych zwierząt. Boję się śmierci. Ale jeden lęk to największa ironia. Boję się kochać i być kochaną, ale moim marzeniem jest być kochaną i kochać. Kurwa, 15 dni na spełnienie marzenia, które powinno się realizować całe życie? Dajcie mi umrzeć teraz..

-Nic. Wszystko okej.- mówię, i uśmiecham się. Z mojego oka wylatuje pojedyncza łza. Tomek ociera ją, i patrzy mi się prosto w oczy. Nie, nie dam się złamać..

-Co się dzieje..?- pyta ponownie.

-Na prawdę nic, fajnie, że jesteś.- mówię, i uśmiecham się szeroko.

Tomek patrzy na mnie podejrzliwie, i spuszcza wzrok w podłogę. Zawiesza wzrok na moim telefonie, i podnosi go.

-Stłukła ci się szybka.

-To tylko szkło hartowane.. No spadł mi przed chwilą.- Tomek odkłada mój telefon na szafkę, a do ręki bierze ulotki, które przyniósł mi lekarz.

Przegląda po kolei. Zaczyna się od sposobów pomocy psychologicznej, od rodzajów lęków, i samo okaleczania. Patrzy się na mnie, i zjeżdża wzrokiem na mój nadgarstek. Odruchowo ściągam w dół rękaw bluzy, a na twarzy Tomka maluje się coraz bardziej zmartwiona mina.

-Miałaś ze mną o tym porozmawiać..

-Miałam.. Ale proszę, nie dzisiaj. Obiecuję, że ci opowiem, ale nie teraz.- mówię, a Tomek spuszcza smutną głowę w dół, i przegląda dalej ulotki.

Następne ulotki dotyczą raka. Raka mózgu. Jak radzić sobie z świadomością o nim, jak radzić sobie podczas jego leczenia, lub gdy ktoś dla nas bliski na niego choruje.

Tomek patrzy się na mnie, a oczy zachodzą mi łzami. Siedzimy w ciszy. Wyciągam ręce w stronę Tomka, a ten doskonale rozumiejąc moją intencję podchodzi bliżej, i wtula mnie w siebie.

Zaczynam płakać.

-Słońce.. spokojnie.. nie płacz. Proszę powiedz co się dzieje.

-Ja nie potrafię, ja chcę umrzeć już teraz. Ja tak dłużej nie mogę!

-Karolinka.- wypuszcza mnie z swoich objęć, sadza mnie na łóżku, i kuca przede mną.- proszę cię. Nigdy tak nie mów. Błagam.

-Łatwo ci mówić! Zostaw mnie! Nie przychodź więcej do mnie!- krzyczę, a z moich oczu lecą łzy. Biorę do ręki telefon, wyciągam metalowy przedmiot, i podciągam do góry rękawy.- już dawno powinnam była to zrobić! Rozumiesz, powinnam nie żyć! Co to za różnica, czy umrę teraz, czy za dwa tygodnie. Żadna! Rozumiesz? Żadna!- przykładam ostrze do skóry, lecz Tomek wyrywa mi z rąk narzędzie, i odrzuca na drugi koniec sali. Podnosi mnie do góry, siada na łóżku, i układa mnie na swoich kolanach. Zaczynam płakać coraz mocniej, automatycznie wtulając się w przyjmującego.

-Karolinka, błagam. Nie możesz nic sobie zrobić. Nie możesz mi tego zrobić.- mówi, a ja czuję jego przyspieszone bicie serca. Wsłuchuję się w jego rytm, stopniowo normujący się. Uspokajam się razem z jego biciem.

-Mam 15 dni.

-Na wyjście ze szpitala?- pyta.

-Nie. Mam 15 dni życia. Mam nieoperowanego guza. Zero szans na zrobienie czegokolwiek. 15 dni świadomego życia. 15. Rozumiesz? Proszę cię, wtul mnie ostatni raz i odejdź. Po prostu odejdź. Nie chcę, by ktoś litował się nade mną. Nie chcę tego.

Patrzę się wprost w jego oczy. Przyglądam się jego tęczówkom. Ostatni raz mam szansę w nie spojrzeć. Ostatni raz je widzę. Zaczynają się szklić. Po chwili zaczynają spływać z nich łzy.

-Nie.- mówi, i nastaje nagła cisza.- nie ma mowy. Nie opuszczę cię. Choćbym miał umrzeć razem z tobą nie opuszczę cię.. Ale.. Czy to pewne..? Ty.. ty nie możesz odejść.

-Tak, to pewne.- biorę wyniki badań, które włożył mi w szafkę zaraz po wejściu lekarz.- proszę. Guz. Bez szans leczenia.

-Os.. ost.. ostatnie dni z tobą..?- pyta. Ciężko mi wykrztusić z siebie słowa, by powiedzieć, że tak, to ostatnie dni naszej przyjaźni. Kiwam twierdząco głową.

-Chcę przeżyć je chociaż z godnością. Nie chcę tłoku wśród siebie. To nic mi nie da. Chcę po prostu zrobić coś, czego nigdy w życiu nie doświadczyłam. Ja.. ja nie mogę tu siedzieć. Ja muszę spełnić marzenia. Ja.. nie, ja nie potrafię.

-Co jest twoim marzeniem?- pyta.

-Jest ich kilka, ale nie. Spędzę je w spokoj..

-Zapisz je na kartce. Proszę cię.

-Czemu? To moje osobiste sprawy.

-Zapisz je na kartce. Powiedziano mi kiedyś, że jeśli znajdę kogoś wyjątkowego, mam zrobić wszystko, by do końca życia był szczęśliwy. Mam zrobić wszystko, by spełniał swoje marzenia. Dla ciebie właśnie zrobię wszystko. Zapisz je, a ja pomogę ci je spełnić. Nawet choćbym miał sam umrzeć, zrobię to. Sprawię, że będziesz szczęśliwa.

-Tomek..

-To ostatnie dni.. Nie możesz się poddać.. Pamiętasz? Nawet jeśli przegrana jest blisko, dla nas nie istnieje takie coś jak walkower. Walczymy do końca. Ty też musisz. To ostatnie 15 dni. Ostatni set. Tiebreak twojego życia. I wiesz co? Wygramy go wspólnie.

_***_

Witam was!

"Ostatni set". Co tu więcej wyjaśniać..?

W zamian za ostatni, strasznie krótki rozdział wstawiam dziś dłuższy, jako wynagrodzenie 😅

Piszcie w komentarzach, co sądzicie. Jak obstawiacie, jak potoczy się dalej? 😵

Buziaki!

Mth 💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro