Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otwieram oczy. Na dworze już jasno. Patrzę na zegarek, i widzę godzinę 9:56. Zdecydowanie czas wstać. Ale.. gdzie jest Tomek? Podpieram się rękami, i siedzę na łóżku rozglądając się wokół. Na podłodze widzę rozłożone koce, a na krześle od toaletki przewieszoną mokrą jeszcze koszulkę. Wstaję i wychodzę z sypialni. Momentalnie wdycham zapach ulatniający się po domu.

-Cześć malutka.- słyszę. Idę do kuchni i widzę gotującego Tomka.- zaraz śniadanko. Takiego przyjaciela to ty nigdzie indziej nie znajdziesz.- mówi i podchodzi w moją stronę. Przytula mnie na przywitanie, i uśmiecha się do mnie szeroko.

Patrzę na niego i widzę wyrzeźbione mięśnie na brzuchu.

-No, kucharzu, klaty sobie nie poparz.- mówię, a przyjmujący zaczyna się śmiać.

-Spokojnie, nie takie rzeczy wytrzymała.- dotyka dłonią swojego torsu, uderzając w niego dwa razy.- Jak się spało?

-Mi? W miarę dobrze. Wyspałam się. I trochę mi głupio i dzięk...

-Przestań, nie masz za co dziękować. Jedno pytanko gdzie mogę wywiesić koszulkę, żeby mi wyschła?

-Kaloryfer jest wolny.

-Wiem, wiem, że mój kaloryfer jest wolny i gorący.- mówi i zaczyna się śmiać.- Ale chcę żeby wyschła. A tak poważnie, gdzie mogę ją wywiesić?

-W łazience.- mówię, i zaczynam się śmiać razem z Tomkiem.

Nakłada mi śniadanie i zastawia do stołu.

-Przepraszam, że śniadanie nie wygląda jak w Hollywoodzkich filmach, ale nie chciałem zostawiać cię tu samej.

-Przestań, pachnie i wygląda cudownie. Zabieram się za jedzenie.

Tomek stawia przede mną talerz z jedzeniem, i idzie wywiesić koszulkę.

Zjadam posiłek, a w między czasie przychodzi z łazienki Fornal.

-Smaczne?- pyta.

-Bardzo.

-Cieszę się.

-Tomek.. chciałabym Cię przeprosić, że nalegałam, żebyś został. Jeszcze spałeś na tej podłodze... przepraszam. Mogłam zostawić chociaż pościel, a ja głupia zasnęłam.

-Przecież nic się nie stało słońce.- mówi, nalewając mi sok.

-Na prawdę przepraszam.- mówię zawstydzona.

Kończymy posiłek, i wstajemy od stołu. Ogarniam się, zabieram rzeczy i wsiadamy z Tomkiem do auta. Jedziemy do jego domu, by mógł się przebrać i kierujemy się na halę. To dziś. Ważny dzień, ważny mecz.

***

Wchodzimy na boisko w podstawowym składzie. Finał.

Patrzę w lewą stronę, i w sektorze będącym najbliżej boiska widzę Tomka, który siedzi i pokazuje mi, że trzyma za nas kciuki.

Uśmiecham się, i skupiam ponownie na boisku.

Zagrywka Kozłowskiej. Na drugą stronę przechodzi piłka zagrana floatem. Przeciwnicy bez problemu przyjmują tą piłkę.

Przyjęcie, wystawa atak!

Piłka leci po bloku za moje plecy, jednak przyjmujemy piłkę rywalek, i tworzymy kontrę.

Nasza piłka- wystawa, i atak w drugą linię. Jest! Przeciwniczki nie przyjmują mojego ataku, dzięki czemu notujemy wynik 1:0 dla nas. Mecz zaczęty dobrze. Oby tak dalej.

Krzyczę, ciesząc się z zdobytego punktu. W głowie czuję lekki ból, jednak nie zwracam na niego uwagi.

Gramy dalej. Kozi ponowne wyrusza na zagrywkę.

W głowie pojawia się nieznośny i uciążliwy pisk. Próbuję mimo wszystko udawać, że go nie słyszę, i wracam do skupienia na grze.

Przeciwnicy ponownie próbują ataku, tym razem z drugiej linii, jednak blok naszej drużyny zatrzymuje ich akcje.

2:0 dla nas.

Kozi ponownie wchodzi na zagrywkę. Piłka przechodzi powoli, po prostej na drugą stronę boiska, przeciwniczki tym razem mylą się na ataku. Piłka wychodzi za linie boczną.

3:0 dla nas.

W mojej głowie przestają istnieć jakiekolwiek dźwięki. Słyszę szum, a po kilku sekundach pustkę.

Czuję się jakbym leciała w dół, jednak przed oczami świat wygląda bez zmian. W głowie mimo, że oczy pokazują mi spokojny widok mam wir, który wkręca mnie w dół. Lecę, i nie mogę się zatrzymać. W myślach upadam. Zamykam oczy.

[pow. Fornal]

Siedzę na trybunach i uważnie obserwuję mecz. Radomskie dziewczyny prowadzą 3:0, a na zagrywce ponownie jest Kozłowska. Obserwuję ciągle Karolinę, która wydaje się... nieobecna? Zazwyczaj przez cały mecz bez przerwy motywowała dziewczyny do walki. A w tej chwili? Stoi wpatrzona w jeden punkt. Eh.. dobra.. dziewczyny grają dalej. Zagrywka Kozi, piłka przechodzi, przyjęcie, i.. gwizdek. Patrzę na boisko i widzę lecącą w dół Karolinę. Przeskakuję przez barierki i biegnę na parkiet.

-Karolina!- krzyczę i próbuję ją cucić.- Karoo! Obudź się! Haloo! Doktorze niech coś doktor zrobi!- krzyczę, a lekarz Radomskiej drużyny odsuwa mnie na bok.

-Tomek zrób przejście!- krzyczy.

-Spowolniony puls, szybko nosze!

-Gdzie ją zabieracie?

-Na pewno z boiska.- mówi sarkastycznie, po chwili opamiętuje się.- pewnie do szpitala, w końcu przecież coś się musiało stać, że zemdlała.- mówi, a ja pomagam ułożyć ją na nosze.

-Jadę z wami!- krzyczę bez chwili namysłu, wiedząc, że doktor będzie temu przeciwny. Nie mogę jej teraz opuścić.

_***_

Witajcie!

Dziś wyjątkowo rozdział pojawia się w niedziele.
Krótki (przepraszam!), ale mam nadzieję, że nikt nie będzie miał niedosytu 😅

Jak mijają wam wakacje? Mi świetnie, bo zaczęłam je z siatkówką! ❤

Buziaki!

Mth❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro