Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[pow. Fornal]

Kolejny ranek. Otwieram oczy, a moją twarz muskają lipcowe promienie ciepłego słońca. Nastawiam się twarzą coraz bardziej w stronę, gdzie sięga więcej promieni, i uśmiecham się dzięki ciepłu, które pada na moją głowę.

Patrzę na zegarek. 9:56. Wypadałoby wstać. Przecieram zmęczone oczy, i rozglądam się wokół. Leżę na rozłożonym materacu w swojej sypialni. Sięgam pamięcią do zeszłego wieczoru, by przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia.

Wyjazd za miasto, wysoki budynek, i pocałunek. Nie zręczna cisza, i strach. Zabrałem ją do siebie, jednak postanowiłem spać na podłodze. Mogła czuć się nie swojo, ale czuję obowiązek opiekowania się nią. To moje słońce.

Wstaję, i przejeżdżam ręką po rozgarniętych włosach. Rozciągam się, i wychodzę z pokoju. Czuję piękny zapach, który ciągnie mnie ze sobą do kuchni. Idę po cichu, i staję w progu drzwi.

W kuchni stoi piękna, średniego wzrostu szatynka. Jej lekko pofalowane włosy sięgają nieco po za ramiona, a na jej ciele spoczywa za duża na nią koszulka rockowego zespołu, która sięga jej do połowy ud. Nie, to wcale nie mój t-shirt.

Nuci jedną z piosenek, która leci aktualnie w radiu, co jakiś czas śpiewając urywek z tekstu. Stoi przy kuchence, i smaży naleśniki, których zapach czułem wychodząc z pomieszczenia w którym spałem.

Opieram się o szafkę. Nie zauważam leżącej na niej deski. Kładę na nią rękę, a ona spada z hukiem w dół.

Karolina gwałtownie odwraca się do tyłu, a na jej twarzy ukazują się rumieńce.

Patrzę wprost w jej piękne niebieskie oczy, jednocześnie stojąc lekko zawstydzony.

-Przepraszam, nie chciałem ciebie przestraszyć.- mówię niepewnie.

-Widzisz, i po co się skradasz?- mówi śmiejąc się. Odwraca się tyłem do mnie i przekłada naleśnika na drugą stronę.

-Tak pięknie śpiewałaś, że szkoda mi było ci przeszkadzać.- mówię, podkradając jednego naleśnika i garść owoców.

-No podlizuj się i tłumacz.-bełkocze dziewczyna przewracając oczami.

Wrzucam owoce w naleśnika i robię szybką przekąskę. Wracam się do sypialni i siadam na łóżku.

W swoich rzeczach szukam kartki z wczoraj. Wyjmuję ją z kieszeni i przeglądam punkty. W oczy wpada mi kilka szczególnych. Składam kartkę, i chowam ją do kieszeni. Zaczynam myśleć nad kilkoma rzeczami. W głowie układam plan, i jedno jest pewne. Musi mi się udać.

[pow. Giers]

Stoję w kuchni i kończę smażyć naleśniki.

-Tomek! Chodź tu no!- krzyczę, jednak przyjmujący po raz kolejny nie zwraca uwagi na moje słowa.

Zasiadam sama do stołu i zjadam posiłek, który właśnie zrobiłam. Dopijam kawę, i kieruję się do łazienki.

Biorę prysznic z nadzieją, że obudzi mnie z zmęczenia po dzisiejszej nocy, którą spędziłam u Tomka.

Całą noc leżałam i myślałam. Kurwa, co jeśli coś do niego poczuje? Co jeśli już coś do niego poczułam? Cały czas te myśli krążyły po mojej głowie, a ja zamiast patrzeć się w nocy na cholerny sufit z nadzieją, że znudzi mnie ten widok i zasnę patrzyłam na niego. Przyglądałam się mu. Jest słodki gdy śpi. Jego włosy (których odziwo przez sen nie poprawia) uciekają na wszystkie strony, co dodaje mu uroku. Wygląda jak dziecko, które zasnęło po całym dniu zabawy.

Co jeśli któreś z nas wejdzie w tą dobrze znaną grę? Mówienie sobie komplementów, "przypadkowe" pocałunki, nocne wspólne wypady, przytulanie się na dzień dobry, buziaki w czoło na dobranoc. Jednak.. już weszliśmy w tą grę. Kto się zakocha, ten przegrywa. Ale co jeśli już przegrałam?

Kończę prysznic, i ubieram krótkie czarne spodenki, które miałam ubrane wczorajszego dnia, i białą (dość bardzo za dużą) koszulkę z zabawnym nadrukiem, należącą do przyjmującego. Z zamyślenia wyrywa mnie głos wysokiego bruneta. Wychodzę z łazienki i idę w stronę z której słyszę jego głos.

-Ja już spakowany.

-Nie mówiłeś, że wyjeżdżasz.

-Nie mówiłaś, że jesteś piękna.

-Co?

-Co?- pyta głupio.

-Wiadro, gdzie jedziesz?

-Jedziemy. Chciałaś powiedzieć my.

-Ja nigdzie nie jadę, nie ma mowy.- mówię jednak brunet podchodzi i kładzie mi palec na ustach.

-Jedziesz, nawet nie dyskutuj.- mówi i uśmiecha się, przez co nie jestem w stanie wydusić słowa zaprzeczenia.- Zaraz umyję naczynia po śniadaniu, i możemy jechać do ciebie po walizkę i rzeczy. Godzina na spakowanie ci starczy?

-Nie wiem, skąd mam to wiedzieć?

-Czyli starczy.-mówi, i zabiera się za sprzątanie.

Podchodzę do szafy Tomka, i odkładam tam jedną z koszulek leżących na ziemi. Sprzątam z grubsza jego pokój, i idę ubrać buty.

-To co? Jedziemy?- mówi a ja kiwam twierdząco i przewracam oczami.

Tomek bierze swoją walizkę i wychodzimy. Pakujemy się do jego samochodu i jedziemy do mojego domu.

Wbiegam wręcz przez drzwi, i pakuję najpotrzebniejsze rzeczy. Zaczynam od sypialni, gdzie z szafy wyciągam sterty ubrań i pakuję je do walizki. Przebiegam do łazienki, skąd biorę kosmetyki i przybory toaletowe. Otwieram szafkę obok lustra, wyciągam perfum i balsam. W oczy rzuca mi się jedno. Paczka małych metalowych narzędzi. Świat na chwilę się stopuje. Już tylko 14 dni. Po co się zgadzam? Ja umrę. Prędzej czy później umrę. Te narzędzia przypominają mi o śmierci. To one miały mi w niej pomóc.

Biorę do ręki metalowe, jeszcze zapakowane ostrza. Wyciągam jedno, a resztę wrzucam na dno walizki. Ześlizguję się po ścianie przyglądając się blaskowi metalowej żyletki.

-Karolina, jak będziesz spakowana to mów!- słyszę głos Tomka wraz z otwierającymi się drzwiami domu.

Wstaję i szybko wrzucam żyletkę do szafki.

-No ja już zaraz będę gotowa.- odkrzykuję z nutą paniki w głosie.

Słyszę kroki w stronę otwartej łazienki.

-Coś się stało? Jesteś jakaś przestraszona.

-Nie.. ja pop.. ja po prostu zobaczyłam pająka i się przestraszyłam, ale już gdzieś uciekł.- mówię i uśmiecham się, mając nadzieję, że w to uwierzy.

Patrzy na mnie ze zdziwieniem, i przechyla lekko głowę w lewą stronę.

-Ja nie rozumiem, czemu wy dziewczyny boicie się tych pająków.- mówi, śmiejąc się i wychodzi z łazienki.

Po chwili uspokajania się, zamykam walizkę, i idę w stronę wyjścia. Zakluczam drzwi, a przyjmujący bierze moją walizkę i pakuję ją do auta.

Zamykamy moją posesję, i wyjeżdżamy w drogę.

-To co? Jedziemy?

-Najwidoczniej, ale gdzie?

-Gdzie mnie tylko wyobraźnia poniesie.- mówi, mijając zielony znak z czerwoną ukośną kreską i napisem Radom.

Nie wierzę, że się na to zgodziłam..

_***_

Witajcie!

Przepraszam was, za beznadziejność tego rozdziału, ale wena się za nic mnie nie trzyma w ostatnim czasie.

Jak u was? Jak mijają wam wakacje?🌞

Czekam na wasze komentarze, a jeśli rozdział wam się jakkolwiek spodoba, to również na gwiazdki. Niby małe gesty, ale pokazują, że mam dla kogo pisać 💫

Buziaki,

Mth💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro