Rozdział X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[pow. Fornal]

Otwieram oczy, a przede mną widnieje doskonale oświetlony pokój. Promienie słoneczne wpadają do pomieszczenia, które wydaje się ostoją, gdzie ciężko o harmider, spustoszenie czy ból.

Tak, po ubiegłej nocy wiem- wydaje się.

Rozglądam się po pokoju, i przy oknie widzę siedzącą na rozłożonej pościeli Karolinę, czytającą książkę.

-Słońce, czemu nie śpisz?- pytam, a Karolina bardzo skupiona na książce lekko podskakuje do góry.- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

-Nie śpię, bo jest już 13:34.- mówi, a ja szybko podrywam się z łóżka.

-O matko, czemu mnie nie budziłaś?

-Po pierwsze, w nocy nie spaliśmy, więc chciałam żebyś się wyspał. Po drugie, spałeś tak słodko, że było mi szkoda cię obudzić.- mówi, a ja delikatnie się uśmiecham

Patrzę na bandaż zawinięty na moim przedramieniu, a mój wzrok automatycznie przeskakuję na ręce Karoliny. Mimo panującej w pokoju wysokiej temperatury Karo ma na sobie bluzę. Lewy rękaw bluzy jest podciągnięty, jednak na prawej ręce jest zaciągnięty do końca. Karolina trzyma kurczowo koniec rękawa swoimi błyszczącymi, pomalowanymi na czarno paznokciami.

-Jak się czujesz?- pyta mnie po chwili zamienienia ze sobą spojrzeń.

-Mogło być lepiej.. a ty? Wszystko okej?- pytam dość głupio, po wydarzeniach ubiegłej nocy.

-Załóżmy.. ja.. przepraszam za to w nocy.- mówi i podchodzi otulona w pościel i siada na łóżku.- Ja... na.. prawdę nie chciałam.. ja po prostu nie wytrzymałam.. ja chciałam zniknąć..- mówi zmieszana, nie potrafiąc wypowiedzieć spójnego zdania. Podchodzi bliżej mnie i się przytula, a ja podnoszę ją lekko, by usiadła na mnie. Siedzę na łóżku, a Karolina zaplata delikatnie swoje nogi za moimi plecami , a ręce kładzie na moich ramionach.

-Czemu chciałaś zniknąć?- pytam, a dziewczyna zdziwiona pytaniem patrzy się w prost w moje oczy.

-Ja nie zasługuje na kogoś takiego jak ty. Kurczę, ty, słynny siatkarz u21, utalentowany z zapowiadającą się idealnie przyszłością. Ja? Zwykła siatkarka, która w życiu przeszła w prawdzie dość, ale ma już umierać. Ja tak nie chcę, ja tak nie mogę. Ja ci niszczę wszystko.

-Pamiętaj słońce, w mojej głowie nie istnieje takie coś, jak twoja śmierć. Dla mnie będziesz żyła wieki.- mówię, jednak czuję się, jakby moje serce łamało się w tej chwili na pół.

Karo patrzy na mnie, jednak postanawia nie mówić nic. Daję jej buziaka w czoło wiedząc, że na jej miejscu również nie umiałbym wydusić z siebie słowa.

Wtulam jeszcze raz w siebie Karolinę.

-Idziemy na śniadanie?

-Chciałeś powiedzieć obiad.- poprawia mnie szatynka, i uśmiecha się wstając z łóżka i idąc do lustra, by nałożyć na twarz makijaż. Nigdy nie zrozumiem po co się maluje, dla mnie bez makijażu wygląda najlepiej, jest wtedy najpiękniejszą wersją siebie.

Idę do łazienki wziąć szybki prysznic, i ubrać sie w coś lekkiego. W tej pogodzie głupotą było by ubranie czegoś grubszego.

Wychodzę, i kieruję się do młodej atakującej.

-Słońce,  proszę cię, nie ubieraj na dwór bluzy w ten upał.- mówię a dziewczyna patrzy na mnie ze zdziwieniem. Podciąga rękaw do góry i pokazuje mi bandaż na przedramieniu.

-Nie pokaże się z tym.

-Czemu?

- Obydwoje mamy bandaż. Nie dziwne?

-Wyjaśnię to jakoś, spokojnie. Ale nie sądzę by ktoś wzrócił na to szczególną uwagę.

-Trzymam cię za słowo.- zdejmuje bluzę, pod którą ma założone czarną koszulkę z znakiem Cerrad Czarni Radom. Wcale nie za dużą o kilka rozmiarów. I to nie tak, że leżała w mojej walizce.

Kończy makijaż, i wyciąga coś z swoich rzeczy. Kieruje się do łazienki, a po chwili wychodzi w pięknej białej, letniej sukience, i zwykłym, prostym koku, dzięki któremu rysy jej cudownej twarzy są jeszcze bardziej ukazane.

Składa moją koszulkę i wrzuca ją do mojej walizki. Bierze torebkę i klucze. Uśmiecha się do mnie, a ja idę za nią do drzwi.

***

[pow. Giers]

Idziemy przez miasto, co chwila zatrzymywani przez ludzi. Kibice Tomka, i poniekąd moi widząc instastory z Trójmiasta stali się wyczuleni, i szukają nas czasem wzrokiem. Trochę boli fakt, że nie są świadomi, że już nigdy mnie nie zobaczą...

Do każdego zdjęcia uśmiecham się jak nigdy przedtem, a fakt rozmowy z tak cudownymi ludźmi sprawia, że uśmiech ten jest prawdziwy.

Na mieście zjadamy obiad, jednak Tomek postanowił wrócić do naszego środku tansportu- samochodu.

Udając, że sytuacja w nocy nie istniała, i jest wszystko "idealnie" jedziemy dłuższą chwilę w śmiechu i z uśmiechem na ustach za miasto.

Z daleka widzę wysoki opuszczony budynek.

-No patrz, normalnie coś dla ciebie.- mówię sarkastycznie, a Tomek patrzy się na mnie z uśmiechem.

-Dlatego jedziemy tam.

-Co ty masz do tych opuszczonych budynków? 

-Po prostu je lubię. Ty chyba też polubiłaś.- mówi, a ja przewracam oczami.

Dojeżdżamy do budynku. Tomek jak zawsze otwiera mi drzwi samochodu, a ja wysiadam i automatycznie kieruję się w stronę wejścia.

-A tobie co tak śpiesznie?- pyta.

-Jak to pięknie określiłeś, też to polubiłam.- podchodzi do mnie i bierze mnie na ręce.

-To chociaż pomogę ci wejść, bo z twoimi krótkimi nóżkami to szybko tam nie zajdziesz.

-Ty chyba krótkich nóżek nie widziałeś.

-Ja ogólnie nie widuję nic krótkiego słoneczko.- mówi, a ja znowu dziś przewracam oczami.

Przyjmujący idzie stromymi schodami do góry, docierając w końcu na sam szczyt budynku.

Siadamy, wpatrując się w lekko różowawe już niebo.

-Ja na prawdę przepraszam cię za dziś. Ja nie wiem czemu, ale napadły mnie wspomnienia, ten strach, i myśli.

-Jakie wspomnienia..? Wiesz, że nie musisz.. ale.. czy to jest związane z tymi ranami?- pyta, a ja czuję się, jakby moje serce łamało się na pół. Muszę w końcu powiedzieć mu cokolwiek.

-Nie wiem czy wiesz.. ale.. ja.. jestem z domu dziecka.. zawsze było to dla mnie ciężkie.. Gdy miałam 15 lat znalazłam rodzinę zastępczą. Myślałam, że to będzie moje nowe, lepsze życie. Było tak, ale tylko na początku. Mój ojczym zaczął brać dragi i bić mnie i matkę. Wytrzymywałam to. Moją ucieczką od tego była siatkówka, i te perfidne, krawiące kreski. Myślałam, że dam radę. Nie dla siebie, dla matki. Jednak w końcu nie dałam rady. Zmarła. Została zkatowana przez tego drania. Do tej pory nie mogę sobie tego wybaczyć. Nie zrobiłam nic. Jedyne co potrafiłam zrobić to uciec. Nie zrobiłam nic żeby go ukarać. Chciałam tylko uciec od tych bolesnych słów. "Powinnaś umrzeć", "Nikt Cię nie pokocha". Słowa zaczęły boleć mnie bardziej, niż okrutna przemoc fizyczna. To one zabijały mnie od środka.- z mojego oka wylatują łzy. Tomek podchodzi i wtula mnie w siebie.

-Ale czemu karałaś siebie tym sposobem?

-Chciałam pamiętać, że mogłam zadziałać. Mogłam zrobić cokolwiek, a nie zrobiłam nic.

-Słońce, wiesz, że to nie twoja wina, tu każdy bałby się zrobić cokolwiek..- mówi,  ja wtulam się w niego jeszcze mocniej.

Siedzimy wpatrując się w zachodzące dziś już słońce. Po chwili słyszę szelest, a Tomek szuka czegoś w swojej nerce. Wyciąga paczkę złotych Malboro oraz zapalniczkę.

-Wiem, że chciałaś to zrobić.- mówi, a ja jestem w szoku, że wziął to do siebie tak poważnie.

Otwiera paczkę, i wyciąga mi jednego papierosa. Daje mi go do ręki, i odpala go w moich ustach. Jeszcze nie pewna tego co robię zaciągam się dymem z papierowej rurki z tytoniem. Czuję, że lekko się duszę, jednak po chwili opanowuje sytuacje. Wdycham dym ponownie, i czuję jak przeszywa delikatnie moje płuca. Uspokajam się wraz z każdą wdychniętą do płuc porcją tytoniu.

-I jak? Jak ci się podoba?- pyta Tomek, a ja palcem wskazuje mu, by podszedł bliżej mnie.

Biorę głęboki wdech nikotynowej substancji, a usta zbliżam do przyjmującego. Dotykam jego warg, i wdycham dym w jego delikatnie usta. Chłopak po chwili wydycha go w powietrze, zabiera z mojej ręki rulonik, i wdycha ponownie dym, również przekazując go w moje usta. Wypuszczam powoli dym z ust, a przyjmujący śmiejąc się miażdży poniekąd trującą substancję o podłogę. Rękę kładzie na moim karku, i zbliża swoje usta do moich. Zaczyna całować mnie namiętnie, a ja jakby poddając się mu na wstępie oddaje się całkowicie w pocałunek. Nie potrafię tego nie odwzajemnić.

Tomek powoli wstaje jednak moje wargi jakby złączone z nim na wieki kierują się razem z przyjmującym ku górze, nie przerywając gry naszych ust.

Przyjmujący bierze mnie na ręce, ustami dotykając mojego dekoltu, i ust. Schodami kieruję się ku dołowi. Idzie pewnie, jakby coś ciągnęło go nie przerwanie w dół.

Mijamy ostatnie schody i tabliczkę z napisem "Uwaga! Budynek do wyburzenia!" I kierujemy się do auta. Tomek dalej trzymając mnie na rękach otwiera tylne drzwi samochodu. Zamykamy się. Delikatnie, jednak stanowczo zdejmuję z przyjmującego koszulkę, a ten uśmiecha się zawadiacko.

Podwija do góry moją sukienkę, i całując mnie od brzucha w górę, podciąga sukienkę coraz wyżej, zdejmując ją końcowo z mojego ciała i zatrzymując się na moich ustach.

-Jesteś tego pewna?- pyta, muskając ustami mój dekolt.

-Szczerze? Jak nigdy.- odpowiadam, a przyjmujący pewny siebie, oddaje mi się już cały.

_***_

Witajcie!

Macie trochę akcji 💋

Co u Was Słoneczka!? Jak mijają Wam wakacje!? ❤

Piszcie, jak podoba Wam się rozdział!

Przypominam o koncie na instagramie

Volleyballsouvenir

Buziaki dla Was!

Mth 💋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro