1. 13 lat kłamstw

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov's Alsephina

— Hej, kochanie, jak było w szkole? — zapytała mama przytulając mnie na przywitanie.

— Jak zwykle. — Jak zwykle źle, ale jej tego nie powiem. Od razu zaczęła by mnie wypytywać, co się stało i tak dalej, a ja nie miała na to siły. Chciałam wziąć prysznic i zamknąć się w pokoju, ale mama pokrzyżowała mi plany.

— Obiad jest już gotowy, więc umyj ręce i chodź do kuchni.

Zdjęłam buty, torbę zostawiłam przy schodach prowadzące do mojego pokoju. Po przywitaniu się z ojcem, który czytał gazetę, zasiadłam do stołu. Mój humor poprawił się widząc, że mama przygotowała jedną z moich ulubionych dań.

Podczas posiłku mama poprosiła mnie o zaniesienie chorej ciotce lekarstw i kilku wypieków. Zgodziłam się na to niechętnie, bo z niewiadomego powodu ciotka Daisy mnie nie lubiła. A ja nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.

Późnym popołudniem wyszłam z domu wyposażona w wiklinowy koszyk i ruszyłam do domu ciotki. Będąc w drodze zatopiłam się w swoich myślach, jak to miałam w zwyczaju podczas spacerów. Jednak w pewnym momencie poczułam się obserwowana. Rozejrzałam się dookoła, ale nic dziwnego nie zauważyłam. Przejeżdżająca śmieciarka, przechadzający się ludzie, jakieś dzieci biegnące za piłką i pies. Czarny, bezpański pies. Nie wiem, czemu zwróciłam na niego uwagę, przecież wiele niechcianych zwierząt błąkało się po ulicach.

— Cześć, ciociu — powiedziałam wchodząc do niewielkiego mieszkania, zdjęłam buty i przeszłam do salonu, gdzie kobieta w podeszłym wielu, leżała na wielkiej sofie okryta kocem i oglądała telewizje.

— Co tu robisz, dzieciaku? — zapytała zachrypniętym, przesiąkniętym jadem głosem.

— Przyniosłam lekarstwa od mamy.

— Postaw wszystko w kuchni.

Bez słowa wykonałam jej polecenie. Za każdym razem, gdy tu przychodzę, czuję się nieproszona. I z chęcią bym się jak najszybciej się ulotniła, ale też niegrzeczne jest przychodzić na dwie minuty i sobie iść, więc staram się nawiązać rozmowę z ciocią, jednak przyznaję, że to nie jest łatwe zadanie.

— Mama pyta, czy coś cioci potrzeba.

— Nie, wszystko już mam. Możesz już iść.

No właśnie o tym mówiłam. I żadnego dziękuję dla mamy. Ale jeśli chce, żebym wyszła, to nie będę się sprzeciwiać, dla mnie to i nawet lepiej.

Ruszyłam w drogę powrotną w przygnębiającym nastroju. Moje życie jest takie monotonne. Szkoła dom, szkoła dom. Tak już jest jak się nie ma znajomych. Nigdy nie zostałam zaproszona na przyjęcie urodzinowe, nigdy nie nocowałam w domu koleżanki, nigdy nie wyszłam ze znajomymi na miasto. Dlaczego? Cóż, nikt nie chce zadawać się z dziwadłem. Jedynie w dzieciństwie miałam koleżankę Ellie, ale wyprowadziła się do Irlandii i kontakt się urwał.

Doszłam do mojego domu, ale zatrzymałam się w półkroku. Byłam zaskoczona widokiem jakiegoś mężczyzny siedzącego na schodkach przed drzwiami wejściowymi.

— Emm... dzień dobry, mogę w czymś pomóc? — zapytałam z pewnej, bezpiecznej odległości.

— Alsephina? — podniósł wzrok na mnie, a jego oczy zabłyszczały z jakiegoś powodu.

— Tak, to ja — odpowiedziałam niepewnie.

— Możemy przejść się i porozmawiać?

— Nie rozmawiam z obcymi, a tym bardziej z nimi nigdzie nie chadzam.

— Ach, wybacz, moje maniery pozostawiają wiele do życzenia. Nazywam się Syriusz Black.

Mimo że zdradził mi swoje imię i nie wygląda na jakiegoś psychola, to nie budził mojego zaufania.

— Niech pan poda jeden ważny powód, dlaczego powinnam z tobą porozmawiać.

— Mam informacje, które dotyczą ciebie i zmienią twoje dotychczasowe życie.

Nie wiem czemu, ale wydawało mi się to bardzo podejrzane. Ale jeśli naprawdę coś o mnie wiedział, to powinnam go wysłuchać.

— Dobrze, możemy porozmawiać, ale usiądziemy tam, na tej ławce — wskazałam na drewnianą ławkę z oparciem, która znajdowała się na przeciwko mojego domu po drugiej stronie ulicy.

Chcę mieć blisko do domu, jeśli musiałabym uciekać.

— Jak sobie życzysz.

Usiedliśmy, a ja starałam nie pokazywać mojego zdenerwowania. Co ja w ogóle wyprawiam? Mama zawsze mi mówiła, żebym nie rozmawiała z obcymi, a ja robię kompletnie na odwrót.

— Na drugie masz Andromeda – zaczął mówić, a ja zastanawiałam się skąd on zna moje pierwsze jak i drugie imię. — Ale nie wiem jak masz na nazwisko. Mogłabyś mi je powiedzieć?

— Umm... nie wiem czy do dobry pomysł. W ogóle cię nie znam.

— Proszę, bo inaczej nie będę mógł jak ci tego powiedzieć...

— Cooper. Nazywam się Cooper.

Powiedziałam, a on zamilkł na tak długo, że odchrząknęłam.

— Przepraszam, to dla mnie trudne... — rzekł zachrypniętym głosem. — No więc tak, muszę wyprowadzić cię z błędu.

Zmarszczyłam brwi kompletnie nie rozumiejąc, co miał na myśli.

— Nie jesteś Cooper. Tak naprawdę nazywasz się Alsephina Andromeda Black.

— O czym pan mówi?! To jest jakiś żart?! Jestem w ukrytej kamerze czy co?! — rozejrzałam się z zdenerwowania.

— Nie, nie, nie, to nie jest żart. Mówię poważnie.

— Nie mogę nazywać się Black, bo moi rodzice nazywają się Cooper.

— W tym cały sęk. Twoi rodzice tak naprawdę nimi nie są.

Co on gadał?! To co mówił sprawiało, że serce mi biło niebezpiecznie szybko, a oczy zachodziły mi łzami. Jego słowa mnie raniły.

— Zostałaś adoptowana — wypadło z jego ust, a ja zastygłam w bezruchu.

Musiała minąć dłuższa chwila zanim uświadomiłam sobie, co powiedział.

— Nie, nie — wstałam, bo z tego wszystkiego nie mogłam już usiedzieć w miejscu. — Kłamiesz, po prostu kłamiesz.

— To sama się ich zapytaj — również wstał i wskazał ręką na mój dom, gdzie znajdowali się moi rodzice. — Jak się nie zapytasz, to nigdy ci nie powiedzą.

— Ja... ja... muszę to przemyśleć — to było dla mnie zbyt wiele.

Pobiegłam do domu. Po zatrzaśnięciu drzwi oparłam się o nie i próbowałam wyrównać oddech. Spojrzałam na swoje dłonie. Całe się trzęsły. Potrzebowałam się uspokoić.

— O kochanie, już jesteś... — mama pojawiła się w przedpokoju z filiżanką herbaty dla mnie.

— Muszę pobyć sama — powiedziałam i nie patrząc na nią, pobiegłam schodami na górę.

— Córciu, co się stało? Czy ciotka znowu ci coś powiedziała?

Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżko. Przeczesałam palcami włosy i wzięłam głęboki oddech. Zaczęłam spokojnie tą całą sytuację analizować. Jakiś mężczyzna o imieniu Syriusz pojawia się znikąd i mówi, że jestem adoptowana. Ale to przecież absurd. Niedorzeczne. Ale jeśli tak sobie pomyśleć, to nie jestem z żadnym stopniu podobna do taty. Ale do mamy już tak. Ten sam kolor oczu i ten sam kształt nosa.

Sama nie wiem, mam mętlik w głowie. Może faktycznie powinnam zapytać. Ale przecież zaprzeczą. Jednak przypomniał mi się pewien szczegół, który pozwoli mi sprawdzić, czy kłamią.

Bezszelestnie zeszłam na dół i miałam już wejść do salonu, ale zatrzymałam się, pytając samą siebie czy to na pewno dobry pomysł. Przy okazji usłyszałam kawałek ich rozmowy.

— A co jeśli coś się stało — usłyszałam zmartwioną mamę.

— Nie, to pewnie ten okres dorastania — odpowiedział jej tata. — Jeśli będzie chciała z nami porozmawiać to z pewnością do nas przyjdzie. Przecież nam ufa.

Weszłam do salonu, a spojrzenia moich rodziców padło na mnie.

— Hej, kotku — powiedziała łagodnie kobieta.

— No hej — powiedziałam niemrawo. — Mamo, tato, wy nigdy byście mnie nie okłamali, prawda?

— Oczywiście, że nie — odpowiedziała Marry.

— Czyli mogę zadać wam jedno pytanie?

— Jasne, pytaj o co chcesz? — powiedział tata uśmiechając się lekko.

— Czy jestem — tu głos mi się załamał — adoptowana?

Zapadła cisza. Rodzice spojrzeli po sobie.

— Oczywiście, że nie jesteś. Skąd ci to przyszło do głowy? — mama zaśmiała się nerwowo. Zawsze tak robiła, gdy zadawano jej nietypowe pytanie.

— Tato, chcę usłyszeć odpowiedź też od ciebie. Czy jestem adoptowana?

— Nie, jesteś naszą ukochaną córką — powiedział i równocześnie podrapał swoją brew. Oczy zaszły mi łzami. Zawsze to robił, gdy kłamał mamie, na przykład, że wcale nie zjadł ciasteczek z szafki.

Poczułam się okropnie. Poczułam się zdradzona i w dodatku przez tych, którym ufałam i kochałam. Nawet nie zauważyłam jak pierwsza łza spłynęła mi na policzek.

— Kłamiesz... wy oboje kłamiecie!

— Kochanie — Marry wstała z kanapy i zaczęła zbliżać się do mnie. — Chcieliśmy dla ciebie jak najlepiej. Chcieliśmy zapewnić ci bezpieczny i ciepły dom.

— Okłamując mnie przez całe życie?!

— Baliśmy, że nie zniosłabyś takiej prawdy — kobieta złapała mnie za rękę.

— Nie dotykaj mnie! — wyrwałam się. — Baliście się?! A nie baliście się, że mnie stracicie, gdy się dowiem?

Nie odpowiedzieli mi na to.

— No tak, bo byliście przekonani, że nigdy się nie dowiem...

— Alsephina, proszę wysłuchaj nas — poprosił Paul.

— Po co?! Żeby wysłuchiwać waszych kolejny kłamstw?! Nie, dziękuję.

Wybiegłam z domu na ulicę. Twarz miałam mokrą od łez. Serce kołatało mi się w piersi od emocji. Rozejrzałam się dookoła w nadziei, że zobaczę Syriusza.

— Syriuszu?! — krzyknęłam, ale nikt się nie pojawił. Czy on sobie poszedł? — Syriuszu, jeśli gdzieś tu jesteś pokaż mi się, proszę — ostanie słowo powiedziałam z taką słabością, że po tym załkałam.

— Alsephina?

Odwróciłam się na dźwięk mojego imienia i gdy go zobaczyłam momentalnie go przytuliłam, co dla niego było niemałym szokiem.

— Miałeś rację. Okłamywali mnie...

__________________________________________________________________________

I jest! Pierwszy rozdział już za nami! Jak wam się podobało? Ja myślicie, co będzie dalej?

Opublikowano: 12.01.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro