10. Sadystyczna Dolores

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziwnie czułam się na lekcji eliksirów, zwłaszcza że spotkałam Snapa rok temu na Pokątnej i nie wywarł na mnie dobrego wrażenia. Ale słuchając jego wskazówek, jak przygotować eliksir spokoju zauważyłam, że jest wykwalifikowanym profesorem.

Wszyscy uczniowie przystąpili do przygotowania wywaru, a Snape chodził po klasie nadzorował naszą pracę. Przeczytałam skrupulatnie przepis i zaczęłam przygotować wszystkie składni. Szło mi całkiem sprawnie,chyba, w końcu pierwszy raz robiłam samodzielnie eliksir.

— Dobrze, Black, zadziwiająco dobrze — koło mnie odezwał się głos profesora, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu. Skradał się czy co?

— Dziękuję, panie profesorze — rzekłam cicho i niepewnie. Mężczyzna ponownie zaczął krążyć między uczniami. To musi być bardzo stresujące, jak on tak chodzi patrzy wszystkim na ręce.

Chciałam przystąpić do łączenia składników, ale usłyszałam cichy szept w moją stronę.

— Ej, nowa — podniosłam głowę i zobaczyłam ciemnowłosego ślizgona uśmiechającego się jednym kącikiem ust. — Pomożesz mi z tymi składnikami?

Zmarszczyłam brwi. On uczył się dłużej przyrządzania eliksirów niż ja, a prosił mnie o pomoc.

— Tobie to idzie sprawniej — dodał, gdy zobaczył moją niepewność.

— Okej, pomogę.

Odeszłam od swojego stanowiska, podeszłam do niego i wzięłam kolce jeżowca do ręki.

— Jak pierwsze dni? — zagadnął, gdy ja rozcierałam kolce w moździerzu.

— Pomijając, że dostałam szlaban pierwszego dnia to całkiem dobrze.

— A tak, słyszałem co powiedziałaś na lekcji u Umbridge — zaśmiał się. — Niezłe z ciebie ziółko.

Uśmiechnęłam się pod nosem na jego stwierdzenie.

— Jak tak o tym pomyślę to fakt, trochę przeholowałam. Ale co ja poradzę na to, że mnie irytowała. I na dodatek nie będziemy używać różdżek na jej lekcji. Jak mamy nauczyć się bronić?

— Też uważasz, że coś nam grozi po za szkołą? — zapytał, zbliżając się nieznacznie w moim kierunku.

— Uważam, że trzeba być przygotowanym na każdą okoliczność — powiedziałam wymijająco ale pewnie. — Resztę składników masz na półce za sobą.

Chyba po chwili trawił do niego sens moich słów, bo odwrócił się za siebie.

— A tak, dzięki, a tak przy okazji, jestem Adrian — rzekł podając mi rękę.

— Pucey — odezwał się Snape, który siedział przy swoim biurku — zajmiesz się w końcu robotą i przestaniesz rozpraszać innych.

— Przepraszam, już zabieram się do pracy, profesorze.

Wziął ode mnie moździerz i na koniec puścił mi oczko.

Po zakończonej lekcji, na korytarzu dołączyła do mnie Hermiona.

— Ten chłopak – zaczęła od razu — z którym gadałaś, ciągle się na ciebie gapił.

— No i? Wszyscy się gapią, bo jestem nowa — powiedziałam wzruszając ramionami.

— Nie o to mi chodzi. Patrzył na ciebie w... inny sposób. Chyba wpadłaś mu w oko.

— Co?! — zapytałam szczerze zdziwiona. To dla mnie nowość. — Zdawało ci się.

— Nie, widziałam to. Co pięć sekund na ciebie zerkał. Założę się, że za kilka dni, gdzieś cię zaprosi. A pomoc przy składnikach był tylko pretekstem, żeby tylko z tobą porozmawiać.

Nic jej nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co. Jej słowa może i brzmiały sensownie, ale mogła się mylić. Nikt nie jest nieomylny. A nawet gdyby ten chłopak faktycznie mnie gdzieś zaprosił, chyba bym spanikowała. Miałam zerowe doświadczenie w randkowaniu.

***

— Czekaj, żyłaś przez trzynaście lat w świecie mugoli, nie wiedząc kim tak naprawdę jesteś, zostałaś odnaleziona przez swojego wuja, a twój ojciec adopcyjny groził Syriuszowi kijem bejsbolowym? — powiedziała na jednym wydechu Katherine, gdy w sobotę jedliśmy wspólnie kolację w Wielkiej Sali.

— W skrócie, to tak — zaśmiałam się widząc, że historia, którą jej przedstawiłam zainteresowała ją.

— To musiało być dla ciebie ciężkie — rzekła smutnym tonem. — Cała prawda spadła na ciebie jak grom z jasnego nieba.

— Tak — mruknęłam niemrawo. — Dorośli uczą nas, żebyśmy nie kłamali, a sami to robią.

Zapadła między nami cisza. Z miny blondynki zauważyłam współczucie i zrozumienie.

— To na tyle o mnie, teraz ty opowiedz coś o sobie — podjęłam nowy temat, a krukonka rozpromieniła się.

— No więc, jestem półkrwi. Tata jest mugolem, mama czarownicą. Porządnie nim wstrząsnęło, gdy się dowiedział — roześmiała się, a ja razem z nią. — Poznali się, gdy mama skończyła Hogwart. Na ich drugiej randce w środku lata wyczarowała śnieg.

— To dlatego że twój tata ma na nazwisko Snow?

— Tak, dokładnie. Nie wiedział, co się dzieje. Myślał, że jakaś anomalia pogodowa, ale mama przyznała, że to jej sprawka. Wyznała kim jest ryzykując tym, że go starci. Ale na szczęście nie uciekł, gdzie pieprz rośnie.

— A z jakiego rodu pochodzi twoja mama? – zapytałam z ciekawością.

— Parkinson. Mama ma brata, który ma córkę Pancy Parkinson. I niestety jest moją kuzynką.

— Chwileczkę, czy to nie ta co przyjaźni się z Malfoyem? — zapytałam, przypominając sobie że już ją widziałam.

— Taaa — przeciągnęła sylabę — ciągle o nim gada, co jest bardzo irytujące i w ogóle jest wkurzająca. ,,Czystość krwi jest najważniejsza". Bla, bla, bal. Nie przyznaję się do niej. Udajemy, że się nie znamy.

Nie dziwię się. Gdybym miała taką kuzynkę, to też bym się nie przyznawała.

Jeszcze przez chwilę porozmawiałyśmy, ale musiałam iść odbyć swoją karę.

— Powodzenia — życzyła mi Katherine, a ja posłałam jej blady uśmiech.

Stojąc przed gabinetem Dolores Umbridge, obawiałam się, co mnie tam czeka. Zapukałam w drewniane drzwi i czekałam na odpowiedź.

— Proszę — weszłam do środka i co mnie ,,przeraziło" to tysiące zdjęć kotów, które cicho miauczały. Czy tylko mi to wydawało się dość niepokojące. — Dobry wieczór, panno Black. Siadaj.

Usiadłam przy wcześniej przygotowanym miejscu, a ona podała mi pergamin i pióro, który różnił się od mojego.

— Popiszemy sobie trochę. Chciałabym, żebyś napisała ,,Nie będę znieważała nauczyciela".

— Ile razy? — zapytałam od niechcenia.

— Zależy jak szybko to zdanie wbiję ci się do głowy.

Wzięłam się do pisania, o dziwo pióro nie potrzebowało atramentu. Zapisałam pierwsze, drugie i trzecie zdanie. Profesor Umbridge przechadzała się po swoim gabinecie. Poczułam jak staje za mną i wpatruje się w widok za oknem.

Gdy pisałam kolejne zdanie poczułam szczypanie w lewej ręce. Początkowo to zignorowałam, ale dyskomfort się nasilał. Szczepienie przeistoczyła się się w ból. Chicho syknęłam z bólu i spojrzałam na swoją dłoń, zobaczyłam silne zaczerwienie. Ból stawał się coraz silniejszy. Zamarłam, gdy ujrzałam krew. Czułam jakby niewidzialny, ostry przedmiot wbijał mi się w skórę i kreślił jakieś litery. Krwawy nawis głosił ,,Nie będę znieważać nauczyciela". Z zdezorientowaniem spojrzałam na trzymane przeze mnie pióro, później na Umbridge, ale ona stała nieruchomo. Co tu do cholery się działo?

Pisałam dalej, a moja rana krwawiła coraz bardziej. Czerwona ciecz strużkami spływała mi dłoni. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale ból stawał się nie do wytrzymania. Po napisaniu piętnastu zdań, moja rana była głębsza niż wcześniej.

Nie byłam w stanie pisać dalej, ból promieniował po całej mojej kończynie, że nie mogłam nią poruszyć.

Umbridge podeszła do mnie i zamiast na zdania spojrzał na moją dłoń, a potem na mnie.

— Chyba starczy na dziś. Mam nadzieję, że się czegoś nauczyłaś.

To ona mi to zrobiła. Ona! Chciałam się na nią wytrzeć, jakim prawem coś takiego robi. Ale gdybym coś powiedziała, to bym się rozpłakała. A nie chciałam, żeby to widziała.

— Możesz wrócić do siebie — posłała mi sztuczny uśmiech.

Zebrałam szybko torbę i wyszłam. Co z niej z potwór.

Idąc pustym korytarzem, łzy ciekły mi po policzkach. Miałam całą zakrwawioną rękę. Ból był tak okropny, że nie czułam palców.

— Cześć, Al — zza zakrętu wyłonili się bliźniacy.

Szybko wytarłam łzy zdrową ręką, a lewą ukryłam za plecami. Ale oni od razu zauważyli, że coś jest nie tak, bo mieli poważne miny.

— Co się stało? — zapytał George.

— N-nic. Wszystko gra — starałam się, żeby mój głos brzmiał normalnie.

— Nie ściemniaj — zaczął Fred — przecież widać, że płakałaś. Czemu chowasz rękę?

Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, George chwycił mnie za przedramię i przyciągnął bliżej. Spojrzeli na nią, a ich twarze skamieniały.

— Umbridge ci to zrobiła? — zapytał Fred. Kiwnęłam głową, a oczy znowu zaszły mi łzami.

Usiedliśmy na murową ławeczkę, a Fred objął mnie ramieniem.

— Zrobiła to podczas twojej kary? — zapytał ponownie, ale zabrzmiało to jak stwierdzenie.

— To było okropne... pisałam zdania i nagle jakby skalpelem wycięła mi to na skórze — mówiłam, a głos mi się załamywał.

— Już dobrze, nie płacz — powiedział łagodnie Fred i pozwolił, żebym położyła głowę na jego ramieniu. — Ból wkrótce minie.

— Czego ja się spodziewałam? Obraziłam ją przed całą klasą i nic dziwnego że chciała się zemścić.

— Ale nie miała prawa tak cię potraktować — powiedział twardo George. Kucał przede mną i muskał kciukiem wierz mojej dłoni. — Nie przejmuj się tą różową ropuchą. Powinnaś zająć się ręką. Idź z tym do pani Pomfrey.

— Wykluczone — odpowiedziałam stanowczo. — Zapyta się, co się stało i poinformuje o tym McGonagall. A nie chcę dawać tej landrynie satysfakcji.

— Al, nie wygłupiaj się, ta baba cię torturuje. Gdyby Syriusz się dowiedział...

— Tak się składa, że Syriusz nie będzie wstanie nic zrobić.

— Może pod postacią psa ugryźć Umbridge w nogę tak jak Rona. Przynajmniej przez kilka dni nie mogłaby chodzić – palnął Fred, a razem z Georgiem zaczęliśmy się śmiać. nie wiem jak oni to robili, że umieli mnie rozśmieszyć.

Nagle usłyszeliśmy wymuszone chrząknięcie. Ja i bliźniacy spojrzeliśmy na stojącej metr od nas Angeliny. Stała wyprostowana, z skrzyżowanym rękoma i miała nie zadowoloną minę.

— Nie zapomniałeś o czymś, Fred?

— Eee... – zaczął, ale ona mu przerwała.

— Byliśmy umówieni, czekam na ciebie od pół godziny i zastanawiam się, gdzie się, no i proszę, już wiem, co tak bardzo pochłonęło twoja uwagę – spojrzał na mnie wrogo.

— Przepraszam, Angelina, ale Al spotkało coś bardzo przykrego i potrzebowała pocieszenia — próbował spokojnie jej wytłumaczyć.

— No przecież widzę, że coś jej się stało, ale raczej nie potrzebuje aż dwóch pocieszycieli.

Fred otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ja go wyprzedziłam.

— Idź z nią, Fred — spojrzał na mnie.

— Na pewno?

— Tak, zostanę z Georgiem.

— No widzisz, Fred — wtrąciła się dziewczyna — George, zajmie się nią, a my możemy iść. Wstawaj.

Z wyraźną niechęcią podniósł się i na odchodne, jeszcze raz spojrzał w naszą stronę. W jego spojrzeniu było widać, że żałował, że nie może zostać.

Odeszli, a George usiadł obok mnie, ciągle trzymając mnie za rękę. Nie mówię, że mi to przeszkadzało, ale było w tym coś intymnego.

— Zastanawiam się, dlaczego Angelina mnie tak nie lubi — rzekłam, gdy para zniknęła z pola widzenia.

— Nie chodzi o to, że cię nie lubi — zaczął łagodnie chłopak — po prostu Fred mało poświęca jej czasu, a byli od dawna umówieni, a Fred oczywiście zapomniał. Nic dziwnego, że była zła.

Przyznałam mu rację, ale ja wiedziałam swoje. Sądziłam, że jest zazdrosna. Nie byłam pewna, jednak przestałam myśleć o Angelinie i skupiłam się na obolałej ręce.

— Może uda mi się wyleczyć to zaklęciem.

Wyciągnęłam różdżkę, ale żadne zaklęcie lecznicze jakie znałam, nie przeniosło żadnego efektu.

— Zaklęcie nie zadziałało? — zapytał ze zdziwieniem George.

— Albo jest odporne — odparłam wzdychając.

— Czyli będzie trzeba podebrać ze skrzydła szpitalnego kilka bandaży.

— Przecież małe kradzieże to dla ciebie pestka — uśmiechnęłam się do niego delikatnie.

George posłał swój cwaniacki uśmieszek i wbił we mnie swoje spojrzenie. Orzechowy kolor jego oczu sprawił u mnie gęsią skórkę.

— Tak, ale będę kraść dla ciebie i nie mogę zawieść.

Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że sam George Weasley będzie dla mnie kradł, to nigdy bym nie uwierzyła.

_____________________________________________________________

Może to was zdziwić, ale kojarzę was, czytelników. Oczywiście tych co gwiazdkują i komentują i w ten sposób tworzymy taki mały Hogwart, więc możecie w komentarzach pochwalić się w jakim domu jesteście. Ja jestem w Slytherinie.

Opublikowano: 14.05.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro