16. Zabawa uczuciami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Skończyłam pisać list do mojego najdroższego przyjaciela. Otarłam łzy i wsadziłam pergamin do koperty.

Podeszłam do okna, za którym padał rzęsisty deszcz i wiał silny wiatr. Pogoda odzwierciedlała moje uczucia, które towarzyszyły mi przez ostatnie miesiące. Już prawie rok minął od śmierci mojego ukochanego.

Usłyszałam płacz dziecka i szybko podeszłam do łóżeczka, w którym leżała moja pociecha. Czarne włoski zdobiły jej maleńka główkę. Wzięłam je na ręce i starałam ją uspokoić. Jednak ciężko mi to szło. Ona nawet przed narodzinami była uparta. Nie specjalnie pchała się na ten świat, więc moja ciąża trwała prawie dziesięć miesięcy.

— Cichutko, kochanie, nie musisz się bać, mama jest przy tobie. Przynajmniej w tym momencie...

Ten moment miał się niedługo zakończyć. Znowu zaczęłam płakać. Nie mogłam uwierzy, że będę jej matką niecałe dwa miesiące.

Spojrzałam na zegar. Był wczesny wieczór. Nie chciałam, ale nie mogłam ciągnąc tego w nieskończoność.

Malutka w końcu się uspokoiła, więc zaczęłam ją ubierać i zawinęłam w ciepły kocyk. Położyłam ją ostrożnie na łóżku, żeby ubrać płaszcz, ale robiłam to najwolniej jak mogłam i to z ciężkim sercem. Włożyłam list do do kieszeni i ponownie wzięłam córeczkę na ręce. Czas w drogę. Machnęłam różdżką, a drzwi mojego pokoju otworzyły się. Ostatni raz rzuciłam okiem na puste pomieszczenia mojego domu rodzinnego. Jak ja mogłam wychowywać się w miejscu, w którym nikt cię nie rozumiał. Dobrze że już tu nie wrócę. Nawet nie mam do czego wracać...

Wyszłam. Na ulicy było pusto i nic dziwnego. Każdy skrył się przed deszczem. Przycisnęłam dzieciątko mocnej do swojej piersi i teleportowałam się na Grimmound Place. Tu też padało, ale słabiej. Szłam chodnikiem dopóki nie ujrzałam liczby 12. Wspięłam się po schodkach i zatrzymałam się przed samymi drzwiami. Nie wiem, kto był w środku, ale to nie miało znaczenia. Wyciągnęłam list z płaszcza i położyłam go na wycieraczce. Zapukałam mocno kilka razy i gdy tylko usłyszałam kroki w korytarzu, deportowałam się stamtąd.

Dotarłam do miejsca docelowego. Przede mną stał sierociniec. Wiem, że to tu mugole oddają dzieci, gdy są niechciane lub gdy rodzice nie są w stanie zapewnić im dobrych warunków do życia.

Spojrzałam na swój skarb. Spała i wyglądała tak spokojnie. Ponownie rozpłakałam się uświadamiając sobie, że nie będę mogła zobaczyć jak dorasta. Ale miałam nadzieję, że kiedyś odkryje prawdę o sobie i zobaczy jak wyjątkową dziewczyną jest.

Weszłam do środka. Recepcjonistka uprzejmie zapytała, w czym może pomóc, ale gdy zobaczyła dziecko, zrozumiała.

— Proszę to czytelnie wypełnić — podała mi kartkę i długopis. — Zaraz przyjdzie do pani nasza przełożona.

Kiwnęłam głową. Wpisałam imię i nazwisko dziecka. Wpisując drugie imię uśmiechnęłam się. Ma je po ciotce, którą dobrze wspominam. Była jedyną osobą, która miała odwagę sprzeciwi się swojej rodzinie. Nadałam jej to imię z nadzieją, że córka będzie odważna tak samo jak jej ciotka.

Gdy wypełniłam wszystko, podeszła do mnie niska i pulchna kobieta. Trochę przypominała profesor Sprout, tylko bez spriczartek kapelusza.

— Proszę za mną — rzekła, a ja zrobiłam jak kazała.

Wzeszłyśmy do jej biura i usiadła przy biurko.

— Proszę dać deklarację — niezgrabnie podałam jej dokument. Spojrzała na nie i przez chwilę analizowała. — Dobrze, chcę pani adopcję otwartą czy zamkniętą?

— Zamkniętą — powiedziałam pewnie.

—  Na pewno? Pani nie będzie mogła żądać później kontaktu z dzieckiem.

— Wiem, jestem tego pewna — tu głos mi się załamał.

— Niech będzie — zaczęła wypełniać jakieś inne dokumenty.

— Pani godność?

— Sophia Black...

Kobieta dopisała jeszcze coś, dała pieczątkę i schowała wszystko do teczki. Wstała i dała znak, że to ten moment, że muszę ją oddać.

— Pamiętaj, że mama cię kocha i zawsze będzie cię kochać — szepnęłam jej  i ucałowałam ją w czoło. Przekazałam córkę kobiecie. — Znajdźcie jej dobry dom.

— Oczywiście, proszę się o to nie martwić.

Później przez kilka tygodni uciekałam przed śmierciożercami. Jednak wiedziałam, że prędzej czy później mnie dopadną i tak też się stało. Musiałam stanąć do walki. Dzielnie stawiałam im opór. Było ich wielu, a ja byłam sama. Powaliłam jednego śmierciożerce a potem drugiego. Skryłam się za drzewem i pokonałam kolejnego zwolennika. Rozejrzałam się i zaczęłam znowu biec, ale nagle przede mną pojawiła się Alecto Carrow, moja daleka kuzynka i jeszcze kilku śmierciożerców. Za pomocą zaklęcia powaliła mnie na ziemię.

— Po co wy to robicie? — zapytałam desperacko. — Czemu wy dalej mu służycie? Przecież on przepadł bez śladu!

— Milcz, zdrajczyni! — krzyknęła Alecto. — Szczerze, nie uśmiecha nam się zabijać czarownicę czystej krwi, ale rozkaz to rozkaz. Przecież doskonale wiesz, co zrobił twój mężuś, Regulus Black! Zdradził go i teraz Czarny Pan pragnie zemsty. I my mu ją damy!

Kiwnęła do kogoś i ostatnie co widziałam to zielone światło...

Obudziłam się zalana zimnym potem. Mój gwałtowny ruch przebudził Krzywołapa, który spał na posłaniu Hermiony. Przyłożyłam rękę do piersi. Serce biło jak oszalałe i ciężko było mi oddychać. Kot chyba wyczuł mój zły stan, bo wskoczył na moje łóżko i ułożył się na moich udach. Zamknął oczy i zaczął przyjemnie mruczeć. Pogłaskałam go po sierści, co mnie trochę uspokoiło. Gdy mój oddech wrócił do normy, zwierzak wrócił do swojej pani.

To był koszmar. Ale jak sen z własną matką może być koszmarem? Jak widać może. Był taki realistyczny, jakby to zdarzyło się naprawdę. Wiem, że mama oddała mnie, żebym była bezpieczna. Ale dopiero teraz zrozumiałam. Gdyby oni znaleźli nas obie, to mnie też by zabili. Koszmar. Obok mnie leżał otwarty dziennik ojca. Najwyraźniej zasnęłam podczas czytania.

Odłożyłam go na szafkę nocną i próbowałam zasnąć, ale nie mogłam.

Wstałam, założyłam szlafrok i zeszłam do pokoju wspólnego. Usiadłam na kanapie przy kominku, w którym się paliło, mimo że była noc. Wpatrywałam się w ogień myśląc o tym, co mi się śniło. Rozpłakałam się. Miałam wrażenie, że czułam wszystkie emocje, które towarzyszyły mamie, gdy mnie oddawała.

— Ty też nie możesz zasnąć? — usłyszałam za sobą znajomy głos, więc szybko wytarłam łzy. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się blado do Freda.

— Tak jakby.

— Coś się stało? — zapytał, ale doskonale wiedział, że coś się stało.

— Śniła mi się mama... ale to był raczej koszmar — wyznałam, a on usiadł koło mnie. Chciał coś na to odpowiedzieć, ale chyba nie wiedział co. — A ty, czemu nie śpisz?

— Chyba przeżywam to, co ostatnio się wydarzyło. Kłótnia i roztanie z Angeliną, GD i wczorajszy mecz...

— Rozumiem. Trochę się tego nazbierało.

— Ta... — zamilkliśmy, ale po chwili ożywił się. — Skoro oboje mamy kiepski humor, to może go sobie poprawimy?

— Co masz na myśli?

— Chodźmy napić się gorącej czekolady, to pomoże nam zasnąć.

— Skąd chcesz wytrzasnąć gorącą czekoladę o tej porze?

— Zobaczysz — powiedział tajemniczym tonem, na co się uśmiechnęłam.

Cichaczem wymknęliśmy się z Wieży Gryffindoru i skierowaliśmy się w stronę lochów.

— Nie powinniśmy wychodzić, jest cisza nocna.

— Mówisz to jakbyś mnie nie znała. Zasady są po to, żeby je łamać — uśmiechnął się chytrze, a ja pokręciłam głową z niedowierzania.

Gdy dotarliśmy do lochów, Fred poprowadził mnie do pomieszczenia, które wcześniej nie zauważyłam, a przecież przechodziłam tędy wiele razy, po skończonych lekcjach eliksirów.

Pomieszczenie było duże. Po środku były cztery duże stoły, było kilka kominków nad którymi wisiały duże kotły, kamienne piece oraz przybory kuchenne.

— Gdzie my jesteśmy?

— W kuchni. Za dnia jest tu pełno skrzatów domowych, które gotują.

— Czekaj, to one przyrządzają wszystkie dania, które my jemy w Wielkiej Sali?

— Tak, a co myślałaś, że bierze się z powietrza?

— Haha, bardzo śmieszne, wiesz — skrzyżowałam ręce i zrobiłam naburmuszona minę, a rudzielec się zaśmiał.

— Uroczo się denerwujesz. Chyba częściej muszę to robić.

Lekko zarumieniłam się na jego słowa, ale chyba udało mi się to przed nim ukryć. Usiadłam przy jednym ze stołów i patrzyłam jak chłopak przyrządza nam gorącą czekoladę. Był taki skupiony na tym, a ruchy były zdecydowane, jakby już kiedyś to robił. I dopadła mnie dziwna myśl. Czy Angelinę też tu zabierał i robił jej napoje tak jak on teraz mi? Siedzieli tu razem sami... całując się.

— O czym tak myślisz?

— O niczym — odpowiedziałam szybko. Dobrze, że nie umie czytać w myślach.

Po chwili postawił przede mną kubek gorącej czekolady z pankami posypane cynamonem. Usiadł naprzeciwko mnie.

— Świetnie wygląda — przyznałam z uznaniem.

— A jak smakuje — dodał.

Upiłam łyk, a słodki napój rozgrzał moje gardło.

— Mama zawsze nam robiła takie. Dzięki niej każdy Weasley jest mistrzem w robieniu gorącej czekolady.

— Chwaliłeś się komuś swoim talentem? — to był dyskretny sposób na to żeby się dowiedzieć, czy przyprowadzał tu Angelinę.

— Nikomu, aż do teraz.

— W takim razie czuję się zaszczycona — uśmiechnęłam się a on do mnie.

Fred poprosił mnie, żebym opowiedziała mu, co dokładnie mi się śniło. Zrobiłam to, mimo że to nie było najłatwiejsze zadanie. Oczy zachodziły mi łzami, a głos załamywał się. Ale gdy skończyłam mówić, poczułam się lepiej, lżej. Jakbym zrzuciła jakiś ciężar ze swojego serca.

— Opowiedziałaś to z takimi szczegółami, jakby to nie był wymysł twojej wyobraźni.

— Bo to co widziałam we śnie chyba zdarzyło się naprawdę.

— Co masz na myśli?

— Posłuchaj, w liście mojej matki do Syriusza było, że musi mnie oddać, bo nie jestem z nią bezpieczna. Ale czy to normalne, że śni mi się coś, co wydarzyło się czternaście lat temu?

Nic nie opowiedział, ale widziałam, co pomyślał. ,,Tak, to nie jest normalne".

— Normalne czy nie — chwycił mnie za rękę, która leżała leniwie na blacie stołu. Dziwne, bo ten niewinny gest wydał mi się jakiś... intymny — to nie jest ważne.

— Czyżby? — zapytałam unosząc brew nieprzekonana.

— Normalność jest nudna — powiedział uśmiechając się od ucha do ucha. Cóż... tu muszę przyznać mu rację. — A ja nie lubię nudy.

Zaśmiałam się szczerze.

— Tak, zauważyłam — uśmiechnął się.

Oboje zaczęliśmy się uśmiechać i oznaczało to, że gorąca czekolada wykonała swoje zadanie i pora wracać do pokoi. Przed wyjściem Fred rzucił zaklęcie na brudne kubki i po chwili były już czyste. I pomyśleć, że u rodziców zastępczych musiałam zmywać ręcznie. Marnotrawstwo wody i czasu.

Jako że Umbridge zapieczętowała wszystkie ukryte przejścia, nie mogliśmy w szybki sposób udać się do naszych dormitoriów i musieliśmy wybrać drogę prowadzącą przez główne korytarze i Wielkie Schody. Czyli tą bardziej ryzykowną.

— Oby nikt nas nie przyłapał — powiedziałam szeptem trzymając się blisko mojego towarzysza.

— Jeśli będziemy wystarcza...

Nie dokończył, bo przed nami pojawiła się pani Norris. A to oznaczało jedno: Filch się zbliżał. Wykrakałam.

Trzeba było działaś szybko.

Pociągnęłam Freda za rękę, ukrywając nas w zaułku korytarza. Był ciemny i ciasny. Filch może by nas nie zauważył, ale jego kotka już tak. Przypomniało mi się pewne zaklęcie, które mogło nam pomóc, ale tylko o nim czytałam i nie wiem, czy uda mi się go poprawnie użyć. Trzeba zaryzykować. Wyciągnęła różdżkę. Dobrze, że ją wzięłam.

Salvio hexia — szepnęłam najciszej jak mogłam. Oby zadziałało.

Charłak pojawił się w zasięgu naszego wzroku i na chwilę zastygliśmy w miejscu. Rozejrzał się.

— Słyszałaś coś? — zwrócił się do swojego zwierzaka. Kotka zamiauczała i poszli dalej.

Wychyliłam głowę, czysto. Udało mi się!

— Uff... było blisko — zwróciłam się do chłopaka.

— Tak... bardzo blisko — powiedział jakimś nieobecnym głosem.

I dopiero teraz zauważyłam jak blisko siebie staliśmy. Jak wspomniałam, zaułek był ciasny, więc między nami były zaledwie pięć centymetrów odstępu. Fred patrzył na moją twarz uważnie. Jego wzrok tylko na malutki moment padł na moje usta. Nagle oprzytomniał.

— Emm... wracajmy już.

Tak, to dobry pomysł. Na Merlina, co to było?!

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu.

— Co to za zaklęcie, którego użyłaś? — zapytał, gdy przechodziliśmy przez portret Grubej Damy.

— Jedno z zaklęć ochronnych, dzięki niemu powstaje bariera, za którą ludzie stają się niewidzialni dla innych. Przeczytałam kiedyś w jakieś księdze zaklęć i szczerze, nie sądziłam, że mi się uda.

— Sprytne. Musisz nauczyć nas go na najbliższym spotkaniu GD.

— Oczywiście — uśmiechnęłam się. — Dobranoc, Fred.

— Dobranoc, Al.

I zniknęłam za drzwiami mojego pokoju.

***

Mimo że ślizgoni przegrali mecz, byłam umawiana z Adrianem. Widziałam, że chłopakowi zależało, a moja asertywność gdzieś wyparowała i się zgodziłam. Po za tym lubiłam go, więc czemu nie.

Po lekcjach zaczęłam się szykować. Dziś było wyjątkowo zimno, więc postawiłam na czarne spodnie, długie, ciepłe skarpety i czerwony golf. Oczywiście, pomalowałam się mocniej niż zwykle i byłam gotowa. Złożyłam płaszcz, szalik, rękawiczki i zeszłam na dół, gdzie znajdowali się gryfoni korzystający z wolnego czasu. Wśród nich byli Fred i George, którzy od razu mnie zauważyli.

— Wybierasz się gdzieś? — zapytali równocześnie.

— Tak, jestem umówiona z Adrianem. I nawet nie myście o tym, żeby zniszczyć to spotkanie, bo inaczej to nie skończy się dla was szczęśliwie.

— Okej, obiecujemy.

Z ich min mogłam wyczytać, że nie byli zadowoleni, że idę spotkać się z Pucey'em.

— Tylko bądź ostrożna — powiedział Fred.

— Jasne — a co niby mogło się stać, dodam w myślach.

Idąc nad jezioro, bo tam mieliśmy się spotkać, nie czułam już tak dużego stresu jak za pierwszym razem. Oczywiście, było lekkie podenerwowanie, ale było ono raczej pozytywne niż negatywne. Oby wszystko potoczyło się dobrze.

Kiedy zobaczyłam bruneta z oddali, stał przy brzegu jeziora, który cały był pokryty taflą lodu.

— Hej.

— Hej — przytulił mnie na przywitanie. — Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną umówić.

— Cóż byłam ci to winna, po tym jak moi przyjaciele zniszczyli nasze ostatnie wyjście — tak, specjalnie nie użyłam słowa ,,randka". — Co będziemy robić?

— Dowiedziałem się od mojego znajomego, że mugole zimą jeżdżą po lodzie w tych dziwnych butach — u rękach trzymał dwie pary łyżew.

— Będziemy jeździć na łyżwach? — zapytałam pozytywnie zaskoczona. Lubiła łyżwy, ale nie byłam mistrzem w tej dyscyplinie.

— Mam nadzieję, że mnie nauczysz, bo pierwszy raz będę to robił.

— Jasne, to nie jest jakieś bardzo trudne. Szybko ogarniesz, o co chodzi.

Pov's George

Alsephina znowu umówiła się z tym ślizgonem. I tym razem nic nie mogliśmy z tym zrobić.

— Co ona w nim widzi? — zapytał brat.

— Też się zastanawiam, Freddie.

— Jakby nie mogła wybrać kogoś lepszego.

— Właśnie, na przykład mnie.

— Ciebie? — zapytał zdezorientowany.

— Czemu cię to tak dziwi? Przecież wiesz, że od dawna mi się podoba.

— A no tak, tak...

— Coś ci jest? — zapytałem, bo dziwnie się zachowywał.

— Nie, wszystko w porządku. Chodźmy zrobić jakiś kawał Filchowi.

Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Po kilkunastu minutach śmialiśmy się do rozpuku. Podłożyliśmy pani Norris ,,specjalny smakołyk dla kotów" i sierść zwierzaka zmieniła kolor na różowy. Mina Filcha? Bezcenna. Najlepsze, że nie da się tego cofnąć jednym zaklęciem, więc pani Norris na jakiś czas będzie... milsza dla oka.

Jenak nasz dobry humor przygasł na widok malej, blond mendy. Malfoy.

— Alsephina umówiła się z Adrianem? — zapytał szybko.

— A co cię to? — odparłem ostro.

— Proszę was, to ważne.

— Wow, chwila powtórz, bo nie dosłyszalnym. Ty nas prosisz?! — zaszydził z niego Fred.

— Umówiła się czy nie? — powtórzył z przejętą miną.

— Tak — odpowiedział Fred po chwili ciszy. — Gdzieś poszli, ale po co ci to wiedzieć?

— Musimy przerwać ich randkę — odrzekł szybko.

Zaczęliśmy się śmiać z chłopaka. Serio, rozbawił nas. Z chęcią byśmy to zrobili, ale Al nas zabije, jeśli spróbujemy pokrzyżować jej plany.

— Podaj nam jeden konkretny powód, dla którego mielibyśmy cię posłuchać.

— Bo to wszystko to zakład.

— Co?! — zapytaliśmy równocześnie.

— Pucey założył się z Warringtonem o to że poderwie Al. On nic do niej nie czuje, to jedna wielka ściema.

Wymieniliśmy w Fredem spojrzenia. Pomyśleliśmy o tym samym: Zabijemy gnoja. Dopadniemy i obedrzemy ze skóry". Nikt nie ma prawa tak traktować naszej małej Al.

— Wiesz, gdzie mogą teraz być? — zapytał Fred, a Draco kiwną głową. — Prowadź.

Ciężko było stwierdzić, co czułem w tamtej chwili. Złość, zmartwienie. Tyle myśli kołatało mi się w głowie. Ale najbardziej obawiałem się, co zrobi Black, gdy się dowie.

— W ogóle skąd wiesz o zakładzie? — zapytał mój klon, kiedy Malfoy prowadził nas w tylko jemu znanym mu kierunku.

— Usłyszałem jak Warrington rozmawiał o tym z Pansy. Od razu, postanowiłem interweniować.

Prychnąłem.

— A od kiedy dbasz o innych niż ty sam? — jednego dnia obraża ludzi a drugiego się o nich troszczy. On ma rozdwojenie jaźni czy co? A może zaburzenie osobowości? Albo to i to.

— Alsephina jest moją jedyną kuzynką i nie chcę, żeby cierpiała.

Może i brzmiał szczerze, ale i tak mu nie ufałem.

Cały czas szliśmy szybkim krokiem, a śnieg chrzęścił nam pod nogami. Doszliśmy nad jezioro. Zobaczyliśmy ich.

— No cześć gołąbeczki, szukaliśmy was — powiedziałem nieprzyjemnym tonem i mordowałem Pucey'a wzrokiem.

— Co wy tu robicie? Mówiłam, żebyście nie przeszkadzali — rzekła niezadowolona naszą obecnością Al.

— Tym razem mamy ważny powód — odparł jej Fred.

— Ach tak? A on tu czego? — łypnęła wrogo na Malfoy'a.

— Musisz coś wiedzieć — powiedział poważnym tonem, zwrócił się do Adriana. — Wiem o wszystkim. Powiesz jej o tym, czy ja mam to zrobić?

— Nie wiem, o czym ty mówisz, Malfoy — odrzekł nerwowo chłopak, co oznaczało, że doskonale wiedział, i czym była mowa.

— Dobra, ja jej powiem. — Draco spojrzał na dziewczynę. — Pucey założył się z Warringtonem o to, że ciebie poderwie.

— Co ty pleciesz?! — powiedziała Al. No jasne, nie wierzy mu.

— Miał cię w sobie rozkochać i nagle zostawić. Dlatego był taki miły i chciał się z tobą umówić. Ile to było, Pucey? Dziesięć czy piętnaście galeonów?

— Nie słuchaj go, Al — powiedział brunet. — On kłamie i w dodatku obraził twoich przyjaciół, a oni — wskazał na nas — są po prostu zazdrośni.

— Ja kłamię?! Warrington się przyznał, Pansy może potwierdzić, że wiedziała o zakładzie. A po za tym to nie jest twój pierwszy taki zakład, prawda? Hanna Abbott, Susan Bones i Padma Patil. Mówią ci coś te nazwiska, Pucey?

— To prawda? — Al zwróciła się do Adriana, a jej twarz była wyprana z jakichkolwiek emocji. — Chciałeś zrobi to samo jak tym dziewczynom?

— Al...

— Zadałam ci pytanie?! — podniosła głos, aż się wzdrygnąłem. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie.

— Tak, ale to zanim cię lepiej poznałem — próbował złapać ją za rękę.

— Nie dotykaj mnie! — jej głos był ostry i zimny jak dzisiejsza pogoda. Uderzyła go w policzek. — Brzydzę się tobą.

I pobiegła w stronę zamku. Ślizgon chciał za nią pobiec, ale Fred skutecznie mu to uniemożliwił.

— O nie, chłopie. Nigdzie się nie ruszysz. Zadarłeś z nią, więc teraz masz z nami do czynienia. Nie będziemy mieli dla ciebie litości.

______________________________________________________________________

Co tu dużo mówić... Działo się

Opublikowano: 1.07.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro