20. Magiczne Święta cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov's George

Po zakończonej grze wróciliśmy z Fredem do pokoju. Byłem zdenerwowany tym, co zrobił mój bliźniak, ale próbowałem się uspokoić, bo to nie była dobra pora na kłótnie.

— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytałem brata, gdy zamknęły się za nim drzwi.

— Ale co?

— Nie udawaj głupiego. Podczas gry, gdy Al dostała wyzwanie — mój klon  prychnął z rozbawienia i pokręcił głową.

— Lepiej ty powiedz, dlaczego nie powiedziałeś mi o waszym pocałunku.

Nie odpowiedziałem mu, bo nie wiedziałem co, a żadna wymówka też nie przychodziła mi do głowy.

— Nie wiem — odpowiedziałem, choć prawda była taka, że obawiałem się jego reakcji i nie miałem pojęcia dlaczego, w końcu Fred to mój brat.

— Ale to dlatego Al nas unikała?

Kiwnąłem głową.

— Jesteś w niej zakochany? — zapytał po chwili ciszy.

— Tak i to bardzo. Nie ma dnia, w którym bym o niej nie myślał — wyznałem, a Fred zacisnął usta w wąską linię i chyba się nad czymś zastanawiał i pierwszy raz nie byłem w stanie odczytać jego myśli.

— Wiesz, że nie mamy przed sobą tajemnic — powiedział to takim tonem, że miałem poczucie winny. — Powinieneś był mi powiedzieć.

— Wiem... — moją wypowiedz przerwał czyiś krzyk. Spojrzeliśmy na siebie zaniepokojeni a potem wyszliśmy szybko, sprawdzić co się dzieje. Hałas dobiegał z innego pokoju.

Okazało się, że to Harry, który teraz gorączkowo budził Rona.

— Co się dzieje? — zapytałem stojącą obok, wystraszoną Alsephinę.

— Coś z waszym ojcem. Chyba jest ranny. Musimy powiadomić Dumbledora.

Tata... nie...


Pov's Alsephina

Nie wiem jakim cudem, ale Harry miał rację. Pan Weasley został zaatakowany. Podobno był na misji związany z Zakonem.  Na szczęście w porę został znaleziony i przeniesiony do Świętego Munga, gdzie zajęli się nim specjaliści i tam mogliśmy go odwiedzić. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co musiała przezywać jego rodzina. Ale dobra wieść była taka, że niedługo dojdzie do siebie.

Zbliżały się święta, a to znaczy, że jadę do domu. Cieszyłam się po długich czterech miesiącach znowu zobaczę Stworka, Lupina i oczywiście Syriusza.

Byłam w trakcie pakowania swoich rzeczy, kiedy Hermiona weszła do pokoju oczywiście obładowana książkami.

— O hej, wiesz coś nowego? — zapytałam ją nie przerywając składania ubrań.

— Tak. Pan Weasley został wypisany ze szpitala.

— O, to świetnie! — szczerze się cieszyłam, bo Artur to bardzo ciepły człowiek.

— A to nie wszystko, Ron powiedział, że on i reszta spędzą te święta na Grimmaund Place.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

— Na prawdę? — kiwnęła głową z uśmiechem, a ja z radości ją uścisnęłam.

Zapowiadają się święta w dużym gronie. Będę musiała iść kupić prezenty na Rona, Ginny i bliźniaków.

***

Następnego dnia po szybkim śniadaniu, stałam z przyjaciółmi oraz innymi uczniami na stacji i pakowaliśmy nasze bagaże do pociągu. Za paręnaście minut mieliśmy wyruszyć do Londynu.

— Al! — usłyszałam z oddali. Odwróciłam się i zobaczyłam Katherine, która dreptała w moim kierunku. Kiedy była blisko poślizgnęła się na lodzie, ale w porę uratowałam ją przez upadkiem.

— Uważaj, zaraz sobie coś złamiesz — zaśmiałam się, a ona razem ze mną.

— Nie zdziwiłabym się. Dość często spotykają mnie wypadki —zaśmiała się, a na policzkach miała dwa rumieńce od zimna. — Mam coś dla ciebie.

Wyciągnęła zza pleców nieduży pakunek owinięty kolorowym papierem.

— Wesołych świąt!

— Dziękuje, kochana. Też mam dla ciebie prezent — powiedziałam i wyciągnęłam z torby zawiniątko. Mam nadzieję, że jej się spodoba.

Pośpiesznie rozerwała papier i zobaczyła, co się pod nim kryło.

— ,,Numerologia i astrologia księżycowa. Pogłęb swoją wiedzę"? — spojrzała na mnie.

— Zobaczyłam to w księgarni i pomyślałam o tobie.

— Jest świetne! Dziękuję! — wykrzyknęła i rzuciła mi się na szyję. — Będę miała co czytać podczas nudnych rozmów przy stole.

Zaśmiałyśmy się.

— Książka? Jaki żałosny prezent, tak samo jak osoba, którą ją dostała — usłyszałyśmy szyderczy śmiech Pansy, a obok niej inni ślizgoni.

— Odszczekaj to, Parkinson! — warknęłam. Nikt nie będzie obrażał mi przyjaciółki.

— A bo co, Black?! Co mi zrobisz? 

Użyję na ciebie Criucio, pomyślałam. Chciałam odpowiedzieć coś uszczypliwego, ale Katherine mnie uprzedziła.

— Serio, współczuję ci Pansy — powiedziała Snow z udawana troską. — Musisz czuć się bardzo źle ze sobą samą, że musisz wyżywać się na innych. I kto tu jest żałosny?

Dziewczyna na początku spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem poszła sobie wielce oburzona.

— To było dobre, Snow — rzekł Malfoy z wymalowanym podziwem, a blondynka uśmiechnęła się krzywo. — Wesołych Świąt, dziewczyny — dodał i też odszedł.

Zachowanie Draco zmieniło się i to było dziwne, bo zawsze był nie miły.

W drodze do Londynu siedziałam sobie w przedziale z bliźniakami, Lee Jordanem i Katherine. Chłopcy grali w eksplodującego durnia albo wydurniali się, jak to mieli w zwyczaju. Blondynka zajęła się swoją nową lekturą. A ja? Ja pogrążyłam się w swoich myślach. Myślałam o pocałunku z Georgem. Tak, oboje postanowiliśmy być przyjaciółmi, ale ciągle wracałam do tamtego momentu. Zdecydowanie czułam coś do niego. Ale nigdy nie byłam w związku. A po za tym George podoba się wielu dziewczynom. Jak mam z nimi konkurować?

— Ziemia do Al — głos krukonki wyrwał mnie z otępienia. — Słuchasz mnie?

— Już tak. O co chodzi?

— Ta książka jest świetna. Dużo tu ciekawostek. Na przykład, wiedziałaś, że szósty września to numerologiczny koniec roku?

O to było bardzo interesujące. Może pożyczę od niej tą książkę, jak ją przeczyta.

— Co, chcesz powiedzieć, że przegapiliśmy numerologiczny sylwester? — zapytał zszokowany Fred.

— Trzeba będzie to nadrobić — dodał George.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Jemu to tylko picie w głowie.

***

Będąc w już na Grimmaund Palce 12, wbiegłam do domu jak torpeda.

— Jesteśmy! — krzyknęłam na całe gardło.

Od razu pojawił się Syriusz, który wziął mnie w objęcia.

— Ale się za tobą stęskniłem.

— Ja też.

— Harry! — wujek przytulił chrześniaka, a potem przywitał się z innymi.

— Remus! —zobaczyłam wilkołaka i również go przytuliłam.

— Dzieciaki — pojawiła się z szerokim uśmiechem pani Weasley — w samą porę. Chodźcie do kuchni, pewnie jesteście głodni. Potem zajmiemy się przygotowaniem do świąt.

Jak powiedziała, tak też się stało. Wszyscy byli w świetnych nastrojach ozdabiając dom dekoracjami i przygotowywaniem świątecznych dań. Jednak ja miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Ale o czym?

Kiedy wszystko było na jutro gotowe, poszłam do pokoju zapakować prezenty. Trochę tego było, ale to nic. Lubiłam robić innym upominki. Po dwóch godzinach skończyłam. Zaczęłam liczyć. Jest prezent dla Harry'ego, Rona, Ginny, bliźniaków, państwa Weasley, Lupina, Hermiony, która przyjedzie w drugi dzień świat i... co?! A gdzie prezent dla wujka?! Ach... idiotka ze mnie! Jak ja mogłam zapomnieć kupić coś dla Syriusza?!

Zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju. Co robić? Co robić?

Może strych? Wątpię, że coś tam znajdę, ale nie miałam za bardzo innych opcji.

Niezauważalnie czmychnęłam na górę. Weszłam bez problemów. Nie było tam światła, więc różdżką oświetlałam sobie drogę. Było tu wiele kartonów, rupieci i kurzu. Jak znajdę tu coś wartego na prezent, to będzie cud.

Przeszukiwałam pierwsze pudło jakie wpadło mi w ręce, ale nic tam nie było ciekawego. W drugim tak samo. W końcu napotkałam pudełko z albumami, a na nich kilka luźno leżących fotografii.

— Proszę, proszę — podskoczyłam ze strachu. — A kogo my tu mamy?

— Fred! Nie strasz mnie tak!

— Przepraszam. Nam nie pozwalałaś tu wchodzić, a sama to robisz.

— Bo ja tu mieszkam. Widzisz różnice?

— Co ty taka w nie sosie?

— Nie mam prezentu dla Syriusza. Kompletnie o nim zapomniałam.

— A to faktycznie słabo. Wszyscy dostaną prezenty, a on nie. Będzie mu smutno...

— Nie pomagasz — mruknęłam i przyjrzałam się zdjęciom.

Jedne zdjęcie przestawiało zdjęcie mężczyzny, kobiety i dwójki chłopców. Rodzinne zdjęcie Blacków. Na drugim były trzy młode dziewczyny. Jedna miała czarne, długie, kręcone włosy, druga krótkie brązowe, a trzecia miała jasne. To chyba były moje ciotki. Na innym zdjęciu byli Syriusz wraz z Regulusem. Rozpoznałam ich, mimo że mieli tu na oko z dziesięć lat. Obejmowali się i uśmiechali. Wyglądają tu na bardzo szczęśliwych, na kogoś kto oddałby za drugiego życie. To zdjęcie, mogłoby przypominać Syriuszowi, że był czas, że się dogadywali.

— Jak myślisz, spodobałoby mu się to zdjęcie?

Fred przybliżył się i spojrzał mi przez ramię.

— Z pewnością.

— Przydałaby się ramka.

— Jakaś tu powinna być — rozejrzał się i zaczął szukać. Ja zrobiłam to samo. — Znalazłem, ale szkło jest rozbite.

— Da się naprawić. Daj ją — podał mi ramkę na zdjęcie. — Reparo.

Włożyłam zdjęcie do naprawionej ramki i spojrzałam na całość.

— Wystarczy, że się ją trochę wyczyścić i będzie gotowe.

— Prezent od serca. Spodoba mu się.

Spojrzałam na niego i natrafiłam na jego orzechowe tęczówki. Mimo że strych nie był mały, to byliśmy blisko tak samo, gdy oboje ukrywaliśmy się przed Filchem. Fred ręką wziął kosmyk moich włosów za ucho i nachylił się. Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie pocałuje, ale zatrzymał się.

— Przynieśli drugą choinkę — odezwał się, gdy się odsunął — będzie stała w salonie. Idziemy ją ubierać?

— J-jasne.

Na brodę Merlina, co to było?

Po chwili byłam już w salonie, gdzie w kącie stał piękny, wysoki świerk, który roztaczał po pomieszczeniu zapach lasu. Obok stały pudełka z bombkami w różnych wielkościach i kolorowymi łańcuchami. Fred ochoczo wziął się, za jej dekorowanie.

Podeszłam do kartonów i wyciągnęłam z nich kilka ozdób i podeszłam do drzewka.

— Ręcznie to robisz? Można to zrobić szybciej — machnął różdżką i bombki, które miałam w rękach uniosły się w powietrze i zgrabnie uwiesiły się na gałązkach.

— Faktycznie, jest szybciej — przyznałam — ale wolę robić to w ,,zwyczajny" sposób. Gdzie George, nie będzie z nami ubierał?

— Zaraz przyjdzie, szuka cukierków, które powiesimy na choinkę?

Kiwnęła głową na znak zrozumienia.

— Mogę zadać ci pytanie?

— Pewnie.

— Co jest między tobą a moim bratem? 

Sama chciałabym wiedzieć.

— Co masz na myśli?

— No całowaliście się — a mogłam się nie pytać.

— Źle czułam się po tym jak Adrian mnie potraktował i... i jakoś to wyszło —  wszyscy wiemy, że to gówno prawda. Westchnęłam i w końcu przyznałam. — Lubię go i to bardzo, ale sama nie wiem. Oboje doszliśmy do wniosku, że na razie powinniśmy pozostać przyjaciółmi.

Fred chyba chciał zapytać o coś jeszcze, ale nie drążył tematu, za co byłam mu wdzięczna.

W pewnym momencie chciałam powiesić złotego aniołka wysoko na gałązce, bo taką miałam wizję artystyczną, ale nie dosięgałam, jednak Fred podszedł do mnie z pomocą.

— Daj to, krasnoludzie — zaśmiał się.

— Dzięki, wielkoludzie — odgryzłam się również śmiejąc się.

W tedy usłyszałam jakby szelest. Spojrzałam w górę i zauważyłam, że nad naszymi głowami rozkwitła jemioła. O, cholera.

Fred też ją zobaczył i potem poważnym wzrokiem spojrzał na mnie. Wyglądał jakby bił się z myślami.

Co powinniśmy zrobić?


____________________________________________________________________

A wy będziecie świętować numerologiczne zakończenie roku?

Opublikowane: 06.09.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro