24. Najważniejsza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tylko trochę bałam się będąc w gabinecie Wielkiego Inkwizytora, ale właśnie tylko trochę, bo obok siebie miałam swoich przyjaciół. Oczywiście, musieliśmy się przyznać (ci którzy bezpośrednio przyczynili się do złamania zasad).

Umbridge siedziała za swoim biurkiem i stukała piórem o blat. Milczała jakby zbierała w głowie wszystkie możliwe obelgi i kary tortur. Wokół niej stali McGonagall, Snape, Flitwick i Sprout. Też byli trochę źli, ale głównie zmartwieni. Pewnie obawiali się, jaką Umbridge wymyśli nam karę.

— Macie świadomość, ile zakazów złamaliście naraz?! — zaczęła Dolores  pozornie spokojnym głosem. — Tak się zachowują uczniowie tak prestiżowej szkoły jak Hogwart?! Tego już za wiele. Jedyna adekwatna kara na takie zachowanie jest wydalenie ze szkoły wszystkich, którzy uczestniczyli w tym prymitywnym przedsięwzięciu.

I tu włączamy się my.

— Z całym szacunkiem, pani profesor — odezwał się Fred — ale chce pani wyrzucić wszystkich uczniów ze szkoły? To dość nie mądre posunięcie, gdyż szkoła bez uczniów to nie szkoła.

— Co masz na myśli "wszystkich uczniów", Weasley?

— A to — odezwał się ty razem George — że na imprezie byli wszyscy uczniowie Hogwartu i wszyscy złamaliśmy te same zasady.

— Weasley ma trochę racji, pani profesor — rzekła profesor Sprout. — Jeśli na imprezie byli pierwszoroczni oraz drugoroczni, to nie możemy najmłodszych karać za coś, czego nie byli do końca świadomi tego, co robią.

— Właśnie, a nawet jeśli kara nie obejmie najmłodszych, to nie możemy wydalić ponad dwustu uczniów — dopowiedział Flitwick.

— Jako że — zaczął Snape, może i nas nie lubi, ale ślizgonów będzie bronił — złamanie zasad dopuścili się wszyscy studenci, powinna zadziałać odpowiedzialność grupowa, jednak wydalenie w tym przypadku mogło by wzbudzić niepożądaną reakcje rodziców i nie tylko, ale również mogło by to nam zaszkodzić.

Po minie Umbridge można było zobaczyć, że opinia Snapa najbardziej do niej przemówiła. Może dlatego że najbardziej go szanowała z nauczycieli.

— Czyli uważasz, Severusie, że kara powinna dotyczyć, tych co wpadli na ten haniebny pomysł?

— Dokładnie, gdyż to te osoby namówiły resztę do złamania zasad.

Większość nauczycieli stanęła w obronie swoich uczniów, a McGonagall dalej milczała.

— No dobrze, czyli wychodzi na to, że wy — Umbridge wskazała na nas palcem — możecie pakować...

— Nie zgadzam się — zabrzmiał twardy ton naszej opiekun.

Tak! Nigdy w panią nie wątpiłam, pani profesor. Dolores skierował na nią swój żabi wzrok.

— Chcesz coś powiedzieć, Minerwo?

— Tak — podeszła i stanęła po naszej stronie — mimo że panna Snow nie jest moją podopieczną to nie pozwolę, aby ona i reszta moich uczniów została wydalona.

— Na jakiej podstawie wznosisz swój przeciw, Minerwo? Doskonale wiesz, że złamali wiele zasad szkolnego regulaminu.

— Tak, złamali, ale wydaje mi się, że szlaban to wystarczająca kara.

— Szlaban? — zaśmiała się — to zbyt łagodna kara jak za taką samowolkę.

— Jeśli ich wyrzucisz, to ja odejdę z nimi.

Wszyscy zrobiliśmy wielkie oczy. Nie spodziewałam się tak odważnych słów z jej strony.

— A wątpię, że na moje miejsce znajdziesz równie kompetentnego nauczyciela od transmutacji... Dolores.

Umbridge jakby zawahała się.

— A niech wam będzie, ale — znowu pokazała na nas palcem — wy i reszta gryfonów będziecie od tej pory pod ścisłą obserwacją. Oprócz tego dostajecie szlaban na miesiąc.

Miesiąc tortur. Jak cudownie.

Po kilku minutach mogliśmy wrócić do siebie. W pokoju wspólnym czekali na nas zmartwieni przyjaciele.

— I co wam powiedziała? — zapytała Ginny.

— Chciała nas wszystkich wyrzucić — powiedział Ron.

— Ale nauczyciele jakoś ją ubłagali — dodał Harry.

— I tak by tego nie zrobiła. Mówiła tak, bo była zdenerwowana — rzekła Hermiona.

— Zdenerwowana? — zaśmiał się Dean Thomas — ona wyglądała jak wulkan, który miał zaraz wybuchnąć i zniszczyć wszystko dookoła.

— Ale chyba nie wypuściła was tak po prostu — powiedział Neville.

— No jasne, mamy miesięczny szlaban — powiedział niezadowolony Fred.

— I wszyscy gryfoni są jak to określiła "pod ścisłą obserwacją" — powiedziałam.

— Tak — przyznała Hermiona — nie wiem, co dokładnie miała na myśli mówiąc to, ale będziemy musieli być bardziej uważni, jeśli chodzi o spotkania GD.

***

Następne dni były dość ciężkie. Nauczyciele byli niemrawi, niektórzy uczniowie bali się tak bardzo, że nie wychodzili z dormitoriów. Nasz szlaban trwał ponad dwie godziny dziennie. Przez te jej tortury, ktoś się wykrwawi na śmierć. Jedynym wytchnieniem było zbliżające się spotkanie GD.

— Kontynuujemy to co ostatnio. Ćwiczymy zaklęcie Expecto Patronum. Chcę pod koniec widzieć u każdego postępy — oznajmił na początku zajęć Harry.

Ostatnie próby wyczarowania patronusa nie były zbyt owocne, więc nie śpieszyło mi się do ćwiczeń. Opanowanie różnych zaklęć zawsze przychodziło mi z łatwością, ale ten był szczególnie trudny.

— Czemu nie ćwiczysz? — usłyszałam za sobą głos Freda.

Odwróciłam się do niego. Był lekko pochylony w moim kierunku i miał ręce splecione z tyłu i uśmiechał się cwaniacko.

— Nadal szukam najszczęśliwszego wspomnienia.

— Nie zrobiłaś tego ostatnio?

— Tak myślałam, ale jednak nie jest wystarczająco silne.

— Rozumiem. Może chcesz pomocy przy szukaniu wspomnień?

— Jak chcesz to zrobić? — zapytałam marszcząc brwi z zaciekawienia.

— Będę zadawać ci pytania, a ty zupełnie szczerze będziesz musiała odpowiedzieć?

— Okey — zgodziłam się, bo uznałam, że to może faktycznie pomóc. — Zaczynaj.

— Możesz zamknąć oczy, żebyś mogła lepiej się skupić — zrobiłam jak doradził. — Dobra, pierwsze pytanie. Co jest dla ciebie ważniejsze dobro duchowe czy materialne?

Dziwne te pytanie, nie wiem, jak miało to się do moich wspomnień, ale nie skomentowałam.

— Duchowe.

— Jacy ludzie są dla ciebie ważni w twoim życiu? Imiona.

— Syriusz, Lupin, George, ty, Katherine, Harry, Hermiona, Ron Ginny, moi rodzice zastępczy — nie wiem czy powinnam ich wymieniać, bo w końcu tak jakby nie należeli już do mojego życia.

— Dobra, czy byłaś szczęśliwa żyjąc z Marry i Paulem? Opowiedz krótko, nie musisz się tłumaczyć.

Kochałam ich, ale nie byłam nigdy w pełni szczęśliwa żyjąc razem z nimi.

— Nie.

— A kiedy byłaś?

— Na pewno po tym jak poznałam świat magii — uśmiechałam się.

— A kiedy był ten moment?

Otworzyłam szybko oczy.

— Gdy Syriusz pojawił się pod moim domem!

Tak, to był ten moment. Moment, który zmienił cały mój świat. Samo wspomnienie nie wydawało się najszczęśliwsze, bo początkowo nie wiezryłam Syriuszawi w to co mówił, dowiedziałam się, że jestem adoptowana, musiałam opuścić dom, rodzinę i wszystko to co znałam, ale świadomość jak to zmieniło moje życie. Bez tego momentu nie było by mnie tu teraz. Po za tym w tym wspomnieniu był Syriusz, to on wprowadził mnie do tego świata i był najbliższą mi osobą.

— Świetnie, mamy to! Teraz spróbuj — zachęcił mnie Fred.

Wyciągnęłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie, mając w głowie to wspomnienie. Z końca różdżki zaczął się wydobywać jasnoniebieskie światło, tak jak wcześniej, ale smugi światła zaczęły się układać się w jakiś kształt. Nie byłam wstanie określić, co to mogło przypominać, ale efekt był o wiele bardziej widoczny niż przy innych wspomnieniach. Czułam, że jeśli pozwolę aby to wspomnienie mnie wypełniło, jeszcze lepiej mogłabym to zrobić.

— Dziękuję, Fred! — pisnęłam z radości i rzuciłam mu się na szyję. On też objął mnie ramionami. Po chwili odsunęłam się czując, że uścisk był dość bliski. Chociaż jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, więc teoretycznie nie było w tym nic złego, prawda? — Bardzo mi pomogłeś.

— Zawsze do usług, Black — zawsze jak zwracał się do mnie po nazwisku czułam takie dziwne, ale przyjemne uczucie. Nie wiem dlaczego.

Jednak musiałam ochłonąć i zapytać się czemu ostatnio jest jakiś przygnębiony.

— Fred — zaczęłam z troska w głosie — ostatnio widzę cię smutnego. I chciałam zapytać, czy coś się stało, czy coś cię trapi? Martwię się.

— Co? Nie, nic się nie stało — odpowiedział śmiechem, choć nie był on szczery.

— Ale coś cię trapi. Nie próbuj mi wmawiać, że nie, bo doskonalę to widzę.

Chłopak westchnął ciężko, a potem jego głowa opadła i wpatrywał się w swoje buty.

— Tak, Al, faktycznie coś mnie trapi. Ale z tym, co mnie gryzie, muszę poradzić sobie sam. Całkiem sam. Rozumiesz?

— Na pewno? Może mogłabym ci jakoś pomóc?

— Nie trzeba, na prawdę.

— No dobrze — zgodziłam się niechętnie — a powiesz chociaż, co to takiego?

Fred zrobił minę, z której mogłam wyczytać "Wybacz, ale nie mogę?"

— Dobra, jak chcesz — powiedziałam zła i odeszłam. Chciałam mu pomóc, ale nie chciał, trudno rozumiem, że ktoś nie chce pomocy od nikogo, ale robił z tego tak wielką tajemnicę. O co tu musiało chodzić, że nie mógł powiedzieć mi, przyjaciółce.

Tego samego dnia wieczorem, nie mogłam zasnąć, mimo że było późno. Czasami jak nie mogłam spać, otwierałam okno w pokoju i wpatrywałam się w gwiazdy. Może teraz też mi to pomoże. Zeszłam w piżamie i szlafroku do opustoszałego pokoju wspólnego i otworzyłam okno. Oparłam przedramiona o parapet i zadarłam głowę do góry. Gwiazdy wyglądały dziś wyjątkowo pięknie. Gdyby teraz tu była Katherine, na pewno wymieniłaby wszystkie konstelacje, które były widoczne.

— Czemu nie spisz? — usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Freda.

— Mogłabym o to samo zapytać ciebie — odparłam odwracając się ponownie do okna.

Fred ustał obok, również oparł ręce o parapet i spojrzał w niebo.

— Myśli nie dawały mi zasnąć — powiedział nie odrywając oczu od gwiazd.

— Mnie też myśli nie dawały spokoju.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, wpatrzeni w niebo. Dookoła nas było ciemno, a jedynym źródłem światła był księżyc, który świecił bardziej niż zwykle. Mimo że w zamku byli inni, zdawało się, że jesteśmy tu tylko we dwoje. Tylko ja i on.

— Chciałbym cię bardzo przeprosić — odezwał się, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.

— Za co?

— Za to, że odrzuciłem twoją pomoc i że nie powiedziałem ci, co mi jest.

A to! Już dawno mi przeszło. Ale nie przyznam się do tego. Rzadko można było usłyszeć przeprosiny od bliźniaków.

— Wiem, że chciałabyś mi pomóc się z tym uporać, ale musisz zrozumieć, że tym razem to nie jest możliwe.

— Rozumiem, tylko że... jesteś dla mnie ważny i nie mogę patrzeć na to że coś sprawia, że jesteś nieszczęśliwy.

— Ty też jesteś dla mnie ważna.

Spojrzał mi prosto w oczy. Między nami było jakieś dziwne napięcie. Patrzeliśmy na siebie i nie mogliśmy przestać. Fred zaczesał kosmyk moich włosów za ucho i kciukiem pogłaskał mój policzek. Nie wiedziałam, co robił i również nie wiedziałam, dlaczego pozwalałam mu to robić.

— Najważniejsza — dodał, a serce zabiło mi mocniej, ale nie powinnam tak reagować. Nie powinno tak być. Chłopak znowu wyglądał jakby bił się z myślami. W końcu nachylił się i pocałował mnie w policzek. — Na początku nie wiedziałem, dlaczego mam taki kiepski nastrój, ale teraz już wiem.

— Nie rozumiem — przyznałam, a on uśmiechnął się delikatnie.

— Eee, plotę głupoty. To chyba ze zmęczenia, pora spać. Dobranoc, Al.

— Dobranoc...

***

Minęły już dwa tygodnie, od imprezy i było już trochę lepiej. Pozornie wszystko wróciło to swojego starego rytmu, ale kolejne godziny szlabanu zdawały się dłużyć i być bardziej bolesne. Gdyby nie maści od Snape'a, który dawał nam je potajemnie, to ciągle chodzilibyśmy w bandażach. Nie robił tego, bo nas lubił lub że było mu nas żal, po prostu jemu też nie podobały się formy kar jakie stosowała Umbridge. Przynajmniej ja tak myślałam.

Odbywały się kolejne spotkanie GD. Już większość była wstanie wyczarować cielesnego patronusa. Na poprzednich zajęciach Fred i George wyczarowali swoje patronusy. Były nim hiena i kojot. Śmieszne, bo to dość podobne gatunki zwierząt, tak samo jak oni sami. Mi też się udało. Moim patronusem okazał się gepard. Sądziłam, że będzie to lis, bo zazwyczaj patronus jest taki sam jak forma animaga. Ale jak zwykle są jakieś wyjątki od zasady. Jednak nie byłam zdziwiona, że to gepard. Takie samego miała moja mama, tak powiedział mi kiedyś Lupin.

— Haha, udało się! Nareszcie mi wyszło! — podbiegła do mnie uradowana Katherine.

— Naprawdę?! Pokaż!

Blondynka odsunęła się trochę i machnęła różdżką. Po chwili pokazał się dużego rodzaju zwierzę, gdyż był to niedźwiedź. Zrobiłam wielkie oczy. Szczerze nie spodziewałam się tego. Nigdy nie przepisałabym wielkiego i niebezpiecznego niedźwiedzia, do tak zgrabnej osoby jaką była Snow. Ale cóż patronusy odzwierciedlają nasze wnętrze i... robił wrażenie.

— Wow — tylko to podtrawiłam z siebie wydusić.

— Wiem — odparła z dumą dziewczyna.

— Co się odwala do cholery?! — usłyszałam zdziwiony głos Freda, który zwrócił uwagę wszystkich.

Z obserwacji zauważyłam, że Fred ćwiczył z bratem i wyczarowując swojego patronusa, zamiast hieny pojawił się lis.

— Hermiona, możesz to jakoś wytłumaczyć? — zapytał tak samo zdziwiony George. Dobre pytanie. Nie wiedziałam, że patronusy mogą zmieniać formę.

— Eee, tak się zdarza — powiedziała spokojnie szatynka.

— Jak to? — zapytała Ginny zainteresowana i to nie tylko ona. Wszyscy zaczęli się przysłuchiwać.

— Forma patronusa może ulec zmianie w czasie życia czarodzieja — zaczęła tłumaczyć. — Dzieje się tak pod wpływem silnych emocji takich jak miłość czy smutek.

— Miłość mówisz — powtórzył George. — No, Freddie, przyznaj się, w kim się zakochałeś? — zaśmiał się.

— W nikim, durniu — śmiejąc się Fred dał bliźniakowi kuksańca w bok, ale po chwili spojrzał na sekundę w moim kierunku.

Dopiero teraz to do mnie doszło. Lis. Jego patronus to lis!

— Al? Co ci jest? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła — powiedziała zmartwionym głosem Katherine.

— Trochę mi słabo — zakręciło mi się w głowie.

— Dobra, chodź na bok, odpoczniesz.

Odeszłyśmy na bok od reszty, skrywając się za kolumną. Oparłam się plecami o ścianę.

— Co się dzieje? — zapytała szepcząc.

— Nie, to tylko patronus Freda.

— Co z nim? Tak zareagowałaś, bo zmienił formę?

— Tak, słyszałaś Hermionę. Patronus może się zmienić pod wpływem miłości.

— No słyszałam, ale co myślisz, że Fred jest zakochany?

— Tak.  We mnie — dziewczyna zdziwiła się.

— Ale skąd to niby wiesz?

Kurcze, miałam nikomu tego nie mówić. Ale Snow to moja przyjaciółka i mogę jej zaufać.

— Dobra, Katherine, powiem ci coś, ale to moja wielka tajemnica, więc nikomu ani słowa.

— Dobra, obiecuję.

— Jestem animagiem. Zmieniam się w lisa.

Zobaczyłam jak na twarzy dziewczyny maluje się jeszcze większe zdziwienie i już pojmuje sens moich słów.

— O kurwa.

______________________________________________________________

Muszę nieskromnie przyznać, że to jeden z lepszych pomysłów na rozdział na jakie wpadłam pisząc to ff. Prawda wyszła na jaw.

Opublikowane: 18.02.2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro