26. Miłość to nie jedyny problem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov's Alsephina

Nie sądziłam, że położenie w jakim się znalazłam, będzie takie trudne do wytrzymania. Z jednej strony brat twojego chłopaka, który jest w tobie zakochany, a z drugiej twój chłopak, który o niczym nie wie. Tak, sytuacja co najmniej beznadziejna. (I to mało powiedziane). I nie chodziło o to, że czułam się niekomfortowo przy Fredzie, ja nie mogłam już patrzeć na niego jak na przyjaciela. Teoretycznie nim był, ale oboje wiedzieliśmy, że ta niewinność relacji właśnie się skończyła.

Jednak na ogół ja i Fred zachowywaliśmy się normalnie. I nie wiedziałam, czy tak dobrze ukrywaliśmy to co nas gryzie, czy nikt nie zauważał naszej zmiany. Jakoś dawaliśmy radę utrzymywać wszystko w tajemnicy, tylko pytanie na jak długo.

Jedyna osoba, która wiedziała o aktualnym stanie rzeczy, była Katherine. To jej mogłam się wygadać, gdy było mi ciężko. Tylko nie chciałam robić tego za każdym razem. Nie chciałam cały czas obarczać ją moimi problemami. Nie chciałam, żeby nimi żyła, bo blondynka miała też swoje sprawy. Na szczęście przyjaciółka nie odmówiła mi pomocy i poprawiała mi humor jak tylko umiała.

— Świeże powietrze — powiedziałam z zamkniętymi oczami czując na sobie lekki wiaterek. — Tego właśnie mi było trzeba.

— Wiedziałam, że to ci pomoże ci się odprężyć i na chwilę zapomnieć o problemach — rzekła zadowolona Katherine — ale musimy wracać do rzeczywistości.

— Co, jak to?

— Nauka, Al. Na prawdę, do SUM-ów zostało nie wiele czasu i trzeba więcej powtarzać niż wcześniej.

Wydałam z siebie dźwięk niezadowolenia, ale krukonka miała rację. Egzaminy zbliżają się wielkimi krokami i trzeba wziąć się do roboty. Ale ja czasami już nie wyrabiałam. Mimo że bywałam zdolniejsza od niektórych, to zaległości było więcej niż myślałam. Musiałam robić dwa razy więcej niż inni, żeby im dorównywać.

— No cóż — powiedziałam wstając — co odwlecze to nie uciecze. Chodźmy.

Ruszyłyśmy w stronę zamku, jednak robiłam wszystko, żeby droga powrotna była jak najdłuższa.

— Al, proszę cię, w tym tempie to noc nas zastanie. Wiem, że ci się nie chce, ale po nauce będziemy robić coś ciekawszego — zakończyła tajemniczym tonem.

— Co takiego?

— Dzisiaj GD.

Faktycznie! Na brodę Merlina, znowu bym zapomniała i wszystko to przez różne myśli kołatające się w mojej głowie.

— W takim razie, chodźmy się pouczyć — wzięłam przyjaciółkę pod ramię i ze śmiechem ruszyłyśmy dalej.

Na dziedzińcu spotkaliśmy bliźniaków, którzy wyglądali jakby coś kombinowali. A znając ich to na pewne coś szykowali.

— Hej, chłopaki — powiedziałyśmy chórem.

— Cześć, dziewczyny. Fajnie, że was widzimy, idziecie z nami wyciąć nowy numer ślizgonom? — zaproponował George.

Chciałam już odpowiedzieć, ale blondynka mnie wyprzedziła.

— Niestety musimy odmówić, ja i Al idziemy się uczyć do biblioteki.

— Masz na nią bardzo zły wpływ, Snow! — krzyknął za nami Fred.

— Wiem.

Gdy weszłyśmy do zamku, uśmiech, który miałam od dłuższego czasu szedł mi z twarzy, bo uświadomiłam sobie, że dawno nie robiłam z bliźniakami żartów. Na początku roku robiliśmy to codziennie, a teraz gdy niepożądane uczucia wkradły się między naszą trójkę? To nie byłoby to samo.

***

— Dobra, wiesz już jakie były powody wybuchów powstań goblinów? — zapytała Katherine po dwóch godzinach nauki.

— No można tak powiedzieć... trochę tego było.

— To wymień chociaż trzy.

— Trzy?! —  chciałam się jakoś wymigać, ale uporczywe spojrzenie dziewczyny zmuszało mnie do wytężenia umysłu. — Dobra, pierwszy powód to, że Godryk Gryffindor ukradł jakiś miecz goblinów, drugie to brak goblinów w Wizengamocie i trzecie... próba zniewolenia goblinów tak jak skrzatów domowych.

— No coś tam ci świta, ale wiesz, że będzie trzeba wypisać co najmniej sześć?

— Wiem, będę to powtarzać, ale już nie dzisiaj.

— Niech ci będzie. Skończymy wcześniej, bo samej już mi się nie chce — powiedziała składając książki do kupy.

Gdy zbierałyśmy swoje rzeczy zobaczyłam siedzącego pod oknem Malfoy'a i nagle nasunęło mi się pytanie.

— Jak tam sprawa z Malfoy'em?

— Z kim? Nie znam — zapytała, a ja spojrzałam na nią wymownie.

— Ostanie, co mi o nim mówiłaś to, o tym jak usłyszałaś jego rozmowę z Greengrass. Nie próbował cię przeprosić?

— Próbował, ale zaczął się przy tym tłumaczyć i jeszcze bardziej się pogrążył.

— Serio, co mówił?

— Że nie chciał, żeby naszą dwójkę ze sobą kojarzono — powiedziała jakby cytowała.

— Żartujesz?

— Chciałabym.

— Przykro mi. Wiesz, to Draco, po nim można spodziewać się wszystkiego.

Próbowałam pocieszyć przyjaciółkę, choć obojga było mi szkoda. Bo wydaje mi się, że Draco jest lepszą osobą, odkąd spędza czas z Katherine. Mam nadzieję, że się pogodzą i na twarzy krukonki znowu pojawi się uśmiech.

— Wiem i powiedziałam mu, że jeśli ma zachowywać się tak dalej, to nie ma co liczyć na moją przyjaźń. Musi mi pokazać, że się zmienił.

— I dobrze mu powiedziałaś — poklepałam przyjaciółkę po ramieniu i wyszłyśmy z biblioteki.

Gdy pojawiłyśmy się w Pokoju Życzeń od razu zrobiło mi się lepiej. Lubiłam spotkania GD. Mogłam spotkać się z przyjaciółmi i szlifować umiejętności obrony przed czarną magią. Wielu rzeczy się tu nauczyłam. A to co się już nauczyłam mogłam przekazać innym. Tak też było i teraz. Jako że już umiałam wyczarować cielesnego patronusa, postanowiłam pomóc młodemu Creevey'owi, który miał spore problemy z tym.

— Nie no, jestem beznadziejny — powiedział, gdy po raz kolejny nic mu nie udało się wyczarować.

— Ej, czemu tak mówisz? — podchodzę do niego mówiąc łagodnym tonem.

— No już kilka tygodni uczę się tego zaklęcia i nic, nic nie wychodzi. Inni już umieją. A ja? Totalna porażka.

— Dennis, przecież Harry mówił, że to bardzo zaawansowana magia, a po za tym fakt, że ci się nie udaje jest spowodowane tym, że jesteś sporo młodszy od innych, więc na spokojnie, masz dużo czasu, żeby opanować to zaklęcie. Jak nie teraz to za rok. Na prawdę, nie ma co się przejmować. Ważne, żeby się nie poddawać. Obiecasz mi to? — Dennis ze smutną miną pokiwał głową. — Świetnie i nie mów, że jesteś beznadziejny, bo to nie prawda.

Odeszłam od chłopca, wiedząc, że na dziś kończy ćwiczyć zaklęcie i byłam wolna. Podeszłam do Katherine z propozycją pojedynku.

— Z tobą to zaszczyt — zaśmiała się — ale ostrzegam, dzisiaj nie dam się tak łatwo.

— Mam taką nadzieję — uśmiechnęła się chytrze.

Ogólnie patrząc to każdy robił coś innego. Inny uczyli się rzucać zaklęcia defensywne, inni ćwiczyli się patronusa, a inni w tym my pojedynkowali się. Najwięcej pojedynków stoczyłam właśnie z Katherine i przez to jesteśmy na podobnym poziomie. Głównie dlatego że wymieniałyśmy się wskazówkami, sposobami walki i wyciągaliśmy z naszych ćwiczeń wnioski.

Nagle wszystko zostało przerwane przez wstrząs. Wszystkie zaklęcia i głosy ucichły, bo każdy próbował odgadnąć co się dzieje. Kątem oka zauważyłam, że żyrandol pod sufitem kołysze się niebezpiecznie. Chwilę po tym wstrząsie nastał kolejny i w jednej ze ścian pojawiła się dziura. Harry podszedł bliżej i spojrzał przez powstałą szczelinę i zamarł.

— Padnij! — krzyknął i wszyscy instynktownie zrobili co kazał

wszystko działo się bardzo szybko. Głośny wybuch. W sekundę koło mnie pojawił się George i osłonił mnie. Zobaczyłam Umbridge z uniesioną różdżką, a na jej twarzy malowała się satysfakcja w tego, że nas nakryła. Ale jakim cudem? Ktoś musiał nas wydać. Odpowiedz przyszła natychmiast. Obok pojawiła się Draco, który trzymał Cho Chang za mundurek. No jasne. Czemu mnie to nie dziwi.

— Brać ich! — powiedziała Umbridge do swojej świty, a ta od razu ruszyła nam na przeciw.

— Uciekajcie! — krzyknął do nas Harry i zrobiło się jeszcze większe zamieszanie.

Wszyscy rozproszyli we wszystkie strony, a ja rozglądałam się za drogą ucieczki. Jednak ktoś pociągnął mnie za rękę i nogi same ruszyły do biegu. Po chwili zobaczyłam, że to George, a drugi z bliźniaków wyprowadzał Ginny i Katherine z ognia wydarzeń.

Po chwili, cała nasza piątka znalazła się na korytarzu. Ale drogę zagrodził nam Malfoy i jego kumple. Mieli w rękach różdżki i już chcieli rzucić w nas jakimś zaklęciem. Ja wyjęłam swoją, żeby w razie czego się bronić, ale w tym samym momencie Katherine stanęła między nami a nim i osłaniała nas własnym ciałem i w tedy Draco zatrzymał się.

— Opuście różdżki — powiedział ślizgon.

— Co? — zdziwił się Blaise.

— To co słyszałeś!

— Puszczasz ich wolno?! Będziemy mieli przez ciebie problemy — żachnął się drugi przyjaciel Malfoy'a.

— Stup pysk, Goyle! — krzyknął blondyn i pod jego ciężkim spojrzeniem pozostali opuścili broń, a potem zwrócił się do nas. — Zmykajcie stąd.

I znowu moja wiara w Dracona wróciła. Ale to tylko dzięki Katherine. Skądś wiedziała, że on by jej nie skrzywdził.

Cali roztrzęsieni wróciliśmy do pokoju wspólnego Gryffindoru i postanowiliśmy czekać na innych. George uspokajał siostrę i Katherine, które siedziały przy kominku, ja próbowałam opanować emocje siedząc na uboczu, przy oknie. Po chwili dosiadł się do mnie Fred.

— Jak się trzymasz? — zapytał łagodnie.

— Boje się — powiedziałam ze łzami w oczach, gdy tylko zobaczył mój stan od razu mnie przytulił. — Nie wiem, co teraz będzie. Wyrzucą nas?

— Nie, ale nie obejdzie się bez kary. Chyba że zdarzy się jakiś cud.

— Chyba w sam w to nie wierzysz.

— Trochę tak. Ale wierz mi, nie masz czego żałować.

— Jeśli mnie wyrzucą, to jaka przyszłość mnie tu czeka? Żadna. Co może osiągnąć wiedźma, która nawet jednego roku nie skończyła?

— Hogwart to nie jedyna szkoła magii. A po za tym zawsze możesz pracować u nas w sklepie.

Uśmiechnęłam delikatni. Zawsze znajdzie rozwiązanie z trudnej sytuacji. Ale czy ja się widziałam siebie w sklepie z dowcipami? Oczywiście, lubiłam je robić razem z Weasley'ami, ale żeby zajmować tym zawodowo? Nie jestem pewna.

— A w ogóle to kiedy otwieracie ten wasz sklep? — zapytałam  już w lepszym nastroju.

— Już wkrótce — rzekł tajemniczym tonem.

Uśmiechnęłam się do Freda i uświadomiłam sobie pewna sprawę. Od dnia, kiedy dowiedziałam się prawdy o Fredzie, nie rozmawialiśmy ze sobą sam na sam. Zawsze obok był ktoś jeszcze i głównie był to George. Myśleliśmy, że będąc tylko we dwoje, nie będziemy mogli pogadać jak kiedyś, a tu proszę. Jednak się da.

Po kilkunastu minutach wrócili pozostali gryfoni. Jako ostatni wrócił Harry. Każdy w napięciu czekal co teraz będzie. Chłopak opowiedział co wydarzyło się z gabinecie dyrektora. Dumbledore wziął na siebie całą winę, więc my nie poniesiemy konsekwencji. Minister Magii chciał go pojmać, ale zwinnie im uciekł.

— Zniknął? — zapytał zdziwiony Seamus, gdy Potter skończył mówić.

— Tak... — odrzekł ze smutkiem.

— Ale kto teraz będzie sprawował funkcję dyrektora? — zapytała Ginny?

— Obawiam się, że Umbridge.

GD się rozpadło, różowa landryna na miejscu Dumbledora. Gorzej być już nie mogło...

________________________________________________________

Jak tam wakacje, czarodzieje?

Krótszy rozdział ze względu braku weny i długiej przerwy.

Wiem, że w książce kto inny wydał GD, ale ja nie przepadam za Cho.

Opublikowane: 08.08.2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro