29. Gniew

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nawet nie wiem kiedy i jak wydostaliśmy się z Ministerstwa i nawet nie obchodziło mnie to. Wyparłam to z pamięci tak samo jak ostatni tydzień w Hogwarcie. Zajęć już nie było, więc większość czasu przesiedziałam sama w pokoju. Jedynie wychodziłam do Wielkiej Sali na posiłek. Jednak nie chciało mi się jeść. W dniu wyjazdu miałam już wszystko spakowane, kufer stał już przy drzwiach. Pozostało mi tylko czekać na pociąg, do którego zostało jeszcze ponad trzy godziny.

Leżałam na wznak na łóżku w swoim dormitorium, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Odwróciłam głowę w bok i ujrzałam Katherine.

— Można?

Już chciałam zapytać jak się tu dostała, ale przypomniało mi się, że zna hasło.

— Jasne — odpowiedziałam i podniosłam się na posłaniu.

— Nasz transport będzie za kilka godzi, więc co powiesz na mały spacer, jest taka ładna pogoda.

— Czy ja wyglądam na kogoś, kto chce iść na spacer? — zapytałam retorycznie dość nieprzyjemnym tonem.

— Dobrze ci to zrobi — powiedziała, a ja natomiast parsknęłam na jej słowa.

— Ta, na pewno.

— Nie musisz przechodzić przez to sama — nalegała.

— A może ja chcę być sama! — krzyknęłam, mając nadzieję, że to zniechęci blondynkę.

— Dobra, nie chcesz po dobroci, to będzie inaczej — zmieniła ton głosu. — W dupie mam, co ty chcesz, idziemy na ten cholerny spacer i koniec dyskusji!

— Zmuś mnie!

— Mówisz, masz — powiedziała pewnym siebie głosem i szybko wyciągnęła swoją różdżkę. — Levicorpus!

I nagle wisiałam do góry nogami. Nie lubiłam tego zaklęcia, a zwłaszcza jeśli jest na mnie używane. Robiło mi się w tedy bardzo niedobrze.

— I co teraz?

— Dobra, dobra, tylko postaw mnie na ziemię!

Snow zrobiła jak prosiłam. Szybko wstałam i poprawiłam swój ubiór.

— Na brodę Merlina, ale jesteś uparta — rzekłam i ruszyłam w stronę wyjścia.

— I vice versa, Black.

Gdy wyszłyśmy z zamku, uderzyło mnie świeże powietrze i przyjemne promienie słońca. Faktycznie, fizycznie zrobiło mi się trochę lepiej, ale dalej nie rozumiałam jak spacer miał mi pomóc po stracie bliskiej osoby.

Poszliśmy nad brzeg jeziora, gdzie często chodziłyśmy. Stało tam wielkie drzewo, pod którym można było usiąść. Ale gdy tam dotarłyśmy, zobaczyłam, że na jednej z gałęzi wisiało jakiś ciężki worek.

— A to co?

— Wiem, że odczuwasz ból po śmierci Syriusza, więc pomyślałam, że mogłabyś przelać, choć część tego bólu na worek.

Nie byłam pewna, że to miało pomóc, ale widziałam, że Katherine bardzo starała się, żeby mnie w jakiś sposób wesprzeć, więc postanowiłam zrobić jej tą przyjemność.

Blondynka stanęła po drugiej stronie, trzymając worek, a ja przyjęłam bojową postawę. Wyprowadziłam pierwszy cios, potem drugi i następny. Nie były to mocne uderzenia.

— Dawaj, Al, wiem, że masz więcej siły. Wyładuj swój gniew i frustracje!

Przywołałam wszystkie wspomnienia z tamtego dnia w Departamencie Tajemnic i zaczęłam walić w worek bez opamiętania. Wyobraziłam sobie, że worek, to tak na prawdę głowa Bellatrix i zaczęłam bić jeszcze mocniej i jeszcze bardziej wsiekła. Do momentu aż wszystkie siły mnie opuściły i padłam na kolana, a z oczy popłynęły strużki łez.

Momentalnie obok mnie uklękła Katherine i objęła mnie ramieniem.

— No już, nie płacz. Nie płacz — mówiła, ale ja nie mogłam przestać. Przez cały czas blondynka przytulała i głaskała po włosach, do momentu aż się nie uspokoiłam. — Lepiej już?

— Ciężko mi to przyznać, ale fakt trochę czuję się lżej — powiedziałam zachrypniętym głosem.

— Mówiłam, że musisz to z siebie wyrzucić — wzięła mnie za dłonie i dopiero teraz zauważyłam, że mam rany na knykciach. Przez te emocje nic nie poczułam.

— Dziękuję, Kath — przytuliłam ją mocno. Nigdy nie miałam tak oddanej przyjaciółki.

— Nie ma sprawy — spojrzała na swój zegarek — za chwilę mamy pociąg. Powinniśmy już iść.

Pokiwałam głową i pomocą blondynki wstałam z kolan. Ruszyłyśmy pod górę idąc pod rękę. Czułam wtedy jej wsparcie.

— A jeśli znowu czułabyś złość, mogłabyś zmienić się w lisa i wybiegać po lesie.

Zaśmiałam się, lecz nie był to najgorszy pomysł.

Na peronie spotkaliśmy Harry'ego, Rona i Hermionę. Z twarzy bruneta ciężko było wyczytać cokolwiek, a pozostali byli milczący. Wydawali się, że boją się do niego odezwać. W pewnym momencie poczułam się nieswojo. Ja z Harrym mieliśmy razem wrócić na Grimmound Place, ale teraz... on musi wrócić do Dursley'ów. A wiem jakie ma tam piekło. Koło nas przeszedł Draco ze swoją świtą. Ślizgon przywitał mnie i Katherine skinieniem głowy, ale nikt nie powiedział ani słowa.

Będąc już w przedziale mało, kto się odzywał. A żadnego słowa nie wypowiedział ani Harry ani ja. My byliśmy pogrążeni we własnych myślach. Nie wiem, o czym myślał ciemnowłosy, ale nie wyglądał najlepiej. Ja natomiast ciągle myślałam o tym, co się stało. Nadal czułam złość, ale już nie wściekłość. Pomysł, na który Katherine wpadła naprawdę mi pomógł. Gdy zbliżaliśmy się do Londynu, zastanawiałam się, jak to będzie wrócić do domu i nie zastać tam jedną z ukochanych osób. Pod koniec podróży Ron zapewniał mnie, że jeśli tylko będę chciała do nich przyjechać, to w każdej chwili mogę to zrobić. Ja jedynie uśmiechnęłam się na jego zaproszenie. A Katherine nakazała mi, żebym regularnie pisała do niej listy. Przyjmowałam te uprzejmości, ale najchętniej zamknęłabym się w czterech ścianach i już nigdy nie wychodziła.

_________________________________________

Witam, w Nowym Roku, kochani!

2/6

Opublikowano: 01.01.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro