6. Dziennik R.A.B.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez to, że mój dom był również kwaterą główną Zakonu Feniksa, często zaglądali tu jego członkowie, których miałam okazję poznać. Między innymi Nimfadorę Tonks i Szalonookiego Moody'ego. Tonks okazał się być moją kuzynką. Była również metamorfomagiem, często rozśmieszała mnie i Ginny, kiedy zmieniała swoją twarz w dziób kaczki robiąc przy tym śmieszne miny. Moody nie był najdelikatniejszą osobą... dobra był gruboskórny oraz surowy i zawsze patrzył na innych jakby wyczuwał podstęp, ale miał coś w sobie, że nie dało się go nie lubić.

Po skończeniu spotkania członków zakonu, chciałam zejść do kuchni, wziąć coś do jedzenia. Jednak na schodach spotkałam jednego z bliźniaków.

– Hej, George.

– Poczekaj chwilę – zatrzymał mnie – niestety pomyliłaś się, jestem Fred.

Przystanęłam i spojrzałam na niego uważnie marszcząc brwi.

– Nie, jesteś George – powiedziałam pewnie.

– Wiem, że dopiero co się poznaliśmy i rozumiem, że możesz mylić mnie z moim bratem. Serio, nie gniewam się.

O co mu chodziło? Chciał ze mnie zażartować?

– Hej, co tu się dzieje? – pojawił się drugi bliźniak.

– Nic braciszku, po prostu Alle pomyliła nas ze sobą, ale zapewniłem, że nic nie szkodzi. Pomyłki się zdarzają.

– Oj tak, jesteśmy przyzwyczajeni, że nas mylą. Nie przejmuj się.

– Nie wiem, o co wam chodzi. Nie pomyliłam się. Ty, to George, a ty to Fred.

Rudzielce spojrzeli na siebie zdziwieni, a potem znowu na mnie.

– Jak? – zapytali równocześnie.

– Jakim cudem odróżniasz nas, podczas gdy...

– ... Nasza własna matka tego nie potrafi?!

Wzruszyłam ramionami.

– Fakt, pierwszego dnia nie odróżniałam was kompletnie, ale teraz widzę lekką różnicę między wami, która pomaga mi stwierdzić, który to który.

– Ciekawy okaz nam się trafił, Georgie – uśmiechnął się do mnie cwaniacko Fred.

– Freddie, dokładnie o tym samym pomyślałem.

***

Gdy wstałam pewnego lipcowego dnia, w domu panowała napięta atmosfera. Przybyło kilku członków zakonu i wszyscy byli jakby poruszeni.

– Co się dzieje? – zapytałam stojących przy dole schodów Ginny, Hermiony, Rona i bliźniaków.

– To się dzieje – powiedziała z goryczą w głosie Hermiona wręczając mi ,,Proroka Codziennego".

Spojrzałam na nagłówek. ,,Harry Potter wyrzucony ze szkoły?".

Trzydziestego lipca o pierwszej trzydzieści Harry Potter rzucił zaklęcie Patronusa w obecności mugola. Z racji, że chłopak jest nieletni, nie ma prawa używać magii poza szkołą. Ze względu na zarażenie świata czarodziejów na ujawnienie, Harry'emu Potterowi zostanie odebrana różdżka oraz grozi mu wydaleniem ze szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart – skończyłam czytać. Co?! To jakiś absurd!

Słyszałam o zaklęciu Patronusa. Lupin mi o nim mówił, ale nie śmiał mnie go nauczyć. Uważał, że to zbyt zaawansowana magia, na którą nie byłam gotowa. Jednak ja uważałam inaczej. Ale wracając do Harry'ego, on nie byłby tak głupi, żeby używać magii, gdyby to nie było konieczne.

Zobaczyłam Syriusza wychodzącego z salonu. Miał nietęgą minę.

Wujku trzeba coś zrobić. Nie mogą go wyrzucić. To nie sprawiedliwe.

Spokojnie Al, nic jeszcze nie jest przesądzone. Harry będzie musiał stanąć przed Wizengamotem.

On ma się im z czegoś tłumaczyć?! On nie zrobił nic złego.

– Wiem, ale nie możemy nic więcej wskórać. Zakon postarał się o wstrzymanie decyzji o wydaleniu do czasu procesu.

– Musimy przenieść Harry'ego do Kwatery – powiedział Remus do Syriusza – i to jak najszybciej się da.

Syriusz pokiwał głową zgadzając się z przyjacielem.

Fred i George słysząc słowa Lupina otworzyli usta, aby coś powiedzieć, ale nie było im to dane.

– Wyprzedzając wasze pytania, nie, nie możecie uczestniczyć w tej akcji, nie jesteście członkami Zakonu.

– Ale chała! – powiedzieli jednocześnie i krzyżowali ręce na piersi, wyraźnie niezadowoleni.

***

Późnym popołudniem Moody, Tonks, Lupin i jeszcze trzech członków zakonu wyruszyło po Harry'ego na Pivet Drive. Miałam nadzieje, że cała akcja przebiegnie bez żadnych problemów.

Ja nie mając wiele do roboty, znowu wzięłam się za czytanie książki od Remusa. Siedziałam na łóżku pogrążona w lekturze, gdy nagle po środku mojego pokoju zmaterializowali się bliźniacy z charakterystycznym trzaskiem. Z wrażenia aż podskoczyłam.

– Na Merlina, chcecie, żebym na zawał zeszła?!

– O nie, to byłaby wielka szkoda – powiedział z udawanym przejęciem George.

– Oj tak, Syriusz by nas ukatrupił – dodał ze śmiechem Fred. – Otrzymaliśmy właśnie licencję na teleportację, chcesz spróbować?

– O nie, podziękuję. Już nie pamiętacie, jak skończyła się moja przygoda z teleportacją?

– To dlatego że, to był twój pierwszy raz i twoja teleportacja z Syriuszem była na dużą odległość.

– Racja, ale i tak podziękuję – przewróciłam kartkę w książce chcąc wrócić do czytania.

– Cykor z ciebie, Black – stwierdził Fred ze swoim charakterystycznym, zadziornym uśmieszkiem.

– Wcale że nie! – powiedziałam natychmiast marszcząc brwi.

– Wcale że tak! – przedrzeźniał mnie George.

Te dwa rudzielce ogromnie się myliły. W końcu nie każdy odważyłby się opuścić stary dom i udać się w nieznane z obcym facetem... A może to była po prostu głupota? Cóż w moim przypadku wyszło mi to na dobre.

Odłożyłam książkę na bok i wstałam z gracją. Chciałam pokazać im, że nie mają do czynienia z tchórzliwym dzieciakiem.

– To gdzie się przynosimy, chłopcy? – zapytałam hardo.

– Do kuchni – rzekł George.

– Zgłodnieliśmy trochę – dodał Fred.

George wyciągnął w moją stronę dłoń. Może to głupie, ale trochę wstydziłam się go dotknąć. W końcu był chłopakiem, a ja nie miałam zbyt wielu okazji na chociażby rozmowę z jakimkolwiek przedstawicielem płci męskiej. Chłopcy raczej woleli mi dokuczać.

Chwyciłam jego rękę i w ułamku sekundy deportowaliśmy się z mojego pokoju i do kuchni. O dziwo nie zemdliło mnie jak za pierwszym razem.

Naszym nagłym pojawianiem się przestraszyliśmy Molly.

– Naprawdę, chłopcy? – zapytała tonem kogoś, kto stracił nadzieje, że ta dwójka w końcu dorośnie. – To już trzeci raz dzisiaj.

– Pomagamy Allie oswoić się z teleportacją – wyjaśnił kobiecie George.

– Powinnaś się cieszyć, że robimy coś bezinteresownie – dodał Fred, a ona rzuciła mu groźne spojrzenie. – Jest coś do zjedzenia? – zapytał chwytając z półmiska jabłko. Gdy miał je ugryźć, Molly wyrwała mu owoc z ręki.

– Za pół godziny będzie obiad. Tyle to chyba wytrzymacie.

Pani Weasley wyprosiła nas z kuchni, mówiąc że Zakon ma zebranie i nie możemy tu być.

– Denerwuje mnie to, że nic nam nie mówią – rzekł Fred, gdy zamknięto nam drzwi przed nosem.

– I w żaden sposób nie możemy podsłuchać ich rozmowy. – George podzielił nastrój swojego bliźniaka.

– To nie jest najgorsze. Oni myślą, że jeśli nic nam nie powiedzą to będą nas tym chronić. A to nie prawda – dorzuciłam swoje trzy grosze.

Nagle usłyszeliśmy nowy głos dochodzący z pokoju Rona i bliźniaków. Ktoś ewidentnie był zdenerwowany i miał o coś pretensje.

– To chyba Harry – powiedział z uśmiechem Fred.

– Chodźmy się przywitać – zawtórował mu brat.

Harry?! Harry Potter?! Nie wiedziałam, że już tu jest. Nie mogłam doczekać się go poznać. Ponownie chwyciłam Georga za rękę i w mgnieniu oka znaleźliśmy się w pokoju chłopców.

– Harry! Usłyszeliśmy twój słodki głosik – zawołał radośnie Fred.

– Opanuj emocje, stary, złość piękności szkodzi – powiedział drugi bliźniak.

Chłopak odwrócił się w naszą stronę i w końcu mogłam mu się przyjrzeć. Chudy, kruczoczarne włosy, okrągłe okulary i słynna blizna w kształcie błyskawicy. Był taki podobny do swojego ojca, ale oczy to miał po Lily.

– Cześć chłopaki i...

– Alsephina, cieszę się że mogę cię w końcu poznać, Harry – wyciągnęłam do niego dłoń na przywitanie. Harry był zdezorientowany moją osobą. Oczywiście nie wiedział, kim do jasnej anielki jestem. Postanowiłam go doinformować. – Jestem bratanicą Syriusza.

– Bratanicą? – zapytał jakby niedosłyszał i spojrzał nas swoich przyjaciół.

– Tak, też ciężko nam było w to uwierzyć – rzekła z nieśmiałym uśmiechem Hermiona.

– Broniła cię jak lwica, gdy się dowiedziała, że chcą się wyrzucić – powiedział Ron.

– Serio? – Harry spojrzał na mnie zdziwiony.

Zaczerwieniłam się na słowa Rona.

– No tak – zaczesałam kosmyk włosów za ucho – uważam to za niesprawiedliwie, że chcą cię wyrzucić że szkoły, tylko dlatego że się broniłeś.

– Skąd wiesz, że się bronił? – zapytał Ron. – Nie było cię tam.

– Harry użył Patronua, który należy do zaklęć obronnych, działający na dementorów. Tylko skąd te kreatury się tam wzięły? – wyjaśniłam i spojrzałam na okularnika.

– Niestety też tego nie wiem...

***

Któregoś dnia zostałam brutalnie zbudzona ze słodkiego snu. Zaspanym wzrokiem spojrzałam na winowajce, a raczej na winowajców, bo było ich dwóch.

– Co wy robicie w moim pokoju o – spojrzałam na zegar – czwartej rano?

Oni mają problem ze snem? Co za nieludzka godzina zwłaszcza w wakacje.

– Zbieraj się – powiedział George w ogólnie nie zwracając uwagi na to, co powiedziałam. – Pokażemy ci coś fajnego.

– Serio, teraz?! Nie możemy za kilka godzin? Aż się wyśpię?

Oni mieli coś nie tak z głową, jeśli myśleli, że zgodzę z nimi gdzieś iść o tej porze.

– Nie, nie możemy – powiedział śmiejący się Fred, chwycił mnie za rękę próbując wyciągnąć mnie z łóżka. – Później będzie za późno. Wstawaj.

– Dobra, już dobra – zgodziłam się, bo wiedziałam, że bliźniacy nie dadzą mi żyć jeśli nie zrobię tego co chcą.

Z niezadowoleniem wygramoliłam się z łóżka. Nie rozumiałam, co oni chcą mi pokazać o tej porze.

Poprosiłam, żeby wyszli, żebym mogła się ubrać, ale oni mówili, że znowu pójdę spać. Merlinie, czemu oni są tacy uparci? Ale nie wiedzieli, że ja również jestem bardzo uparta i powiedziałam im, że jeśli nie dadzą mi spokojnie się przebrać, zacznę krzyczeć, a to obudzi Syriusza i to oni będą mieli wtedy problem.

Moja mała groźba zadziałała.

Po paru minutach schodziłam na palcach po schodach, żeby nikogo nie obudzić. W przedpokoju stali bliźniacy, którzy trzymali trzy miotły.

– Skąd je wzięliście? – zapytałam szeptem.

– Znaleźliśmy je na strychu – odpowiedział George.

– Pomyśleliśmy, że pożyczymy je sobie bez pytania – dopowiedział Fred.

– To nazywa się kradzież, wiecie? – skrzyżowałam ręce na piersi.

– Myślę, że Syriusz nie będzie miał nic przeciwko. 

– Właśnie, po za tym odłożymy je na miejcie. Nie czyń z nas od razu przestępców – zaśmiał się George.

– Za lekko się ubrałaś – powiedział Fred zmieniając temat. – Na dworze jest chłodno. Masz załóż to.

Wziął z wieszaka pomarańczowy sweter i wręczył mi go. Z przodu miał wydzierganą literę F. To te słynne swetry pani Weasley, które szyła swoim dzieciom na każde święta? Założyłam go przez głowę. Poprawiłam włosy i spojrzałam na siebie. Tak jak myślałam, sweter był o wiele rozmiarów za duży, ale bardzo wygodny. Spojrzałam na bliźniaków, którzy patrzyli na mnie jak zahipnotyzowani.

– Coś nie tak? – zapytałam, a oni wyrwali się z otępienia.

– Nie, nie – powiedział George. – Idziemy.

– Co będziemy robić na dworze?

– Jeszcze się nie domyśliłaś? – zaśmiał się George, podnosząc wyżej swoją miotłę. – Trochę polatamy.

Co? Latać? Czy oni oszaleli?

– Ale ja nigdy nie latałam na miotle – powiedziałam, wychodząc z domu za bliźniakami.

– Spokojnie, pomożemy ci.

Fred dał mi jedną z mioteł, a sam dosiadł swojej.

– A jak ktoś nas zobaczy? – powiedziałam, rozglądając się po względnie pustej ulicy.

– Nikt nic nie zobaczy. Jest czwarta rano, wszyscy śpią – powiedział George.

,,No właśnie, my też powinniśmy." – Tak mu chciałam odpowiedzieć, ale zamiast tego obrzuciłam go chłodnym spojrzeniem.

– Wyluzuj Black, spodoba ci się.

– Tak, zaufaj nam.

Jeśli para zakręconych bliźniaków mówi ci, żeby im zaufać to co należy zrobić? Zdrowa na umyśle osoba uciekłaby najdalej od nich. Ja z pewnością do nich nie należałam.

– Dobra, to jak się na tym lata?

– Złap mnie za rękę, będę cię asekurował – powiedział Fred – druga ręką trzymaj się mocno miotły i delikatnie spróbuj odepchnąć się od ziemi.

Brzmiało banalnie, ale wcale takie nie było. Bałam się, że spadnę albo za bardzo polecę, ale przecież Fred mnie trzymał, więc nic takiego nie powinno się zdarzyć. Spojrzałam na Georga, który kiwnął głową, dodając mi tym odwagi.

Odbiłam się od chodnika i zawiesiłam się w powietrzu. Przestraszyłam się nie czując niczego pod nogami i zachwiałam się, ale silna ręka Freda ustabilizowała mnie w pionie. Czułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

– O matko przenajświętsza! – pisnęłam przerażona.

– Spokojnie, spokojnie – podleciał do mnie na miotle George. – Wszystko jest okey, spróbuj utrzymać równowagę.

Jego łagodny ton sprawił, że się uspokoiłam. Wyprostowałam się i czułam, że przejmuję częściową kontrolę nad miotłą.

– Widzisz, nie było tak źle – powiedział Fred. – Teraz polecimy wyżej.

– Co?!

Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Fred poszybował do góry, a jako że ciągle trzymał mnie za rękę to poleciałam razem z nim. Szybowaliśmy coraz wyżej i wyżej. Po chwili byliśmy kilkanaście metrów nad budynkiem. Na wysokościach wyło wietrznie i chłodno, więc dobrze że dali mi coś ciepłego.

– Tylko nie patrz w dół – powiedział ze śmiechem George, a ja automatycznie chciałam to zrobić, ale w ostatniej sekundzie się potrzymałam.

– Teraz możesz rozkoszować się widokiem – powiedział Fred puszczając moją dłoń.

Przed sobą zobaczyłam dużą część Londynu. Różnego rodzaju budynki układały się w różne kształty tworząc swoją własną kompozycję i Big Bena, ale było coś jeszcze lepszego. Zza widnokręgu zaczęły wyłaniać się pierwsze promyki słońca.

– Ściągnęliście mnie tu, żebym zobaczyła wschód słońca? – zapytałam zachwycona widokiem, którym miałam przed oczami.

– Tak, mówiliśmy, że ci się spodoba.

– Czemu nie powiedzieliście od razu? Po co ta tajemniczość?

– A czemu nie? – na twarzy Georga zagościł cwaniacki uśmieszek.

Obserwowaliśmy wspólnie na wschodzącą gwiazdę, dopóki w całości nie znalazła się na nieboskłonie.

– Dzięki, chłopaki, to było niezwykłe doświadczenie – powiedziałam, gdy wchodziliśmy z powrotem do domu.

– Częściej byśmy patrzyli na wschody słońca, gdyby nie trzeba było wstawać tak wcześnie – powiedział Fred.

– To prawda, a teraz lepiej zanieście miotły na miejsce. W ogóle skąd pomysł, żeby wchodzić na strych.

– Ciekawość – odpowiedzieli jakby to było oczywiste.

– A po za tym powinnaś być nam wdzięczna – zaczął Fred.

– Bo znaleźliśmy tam coś, co cię z pewnością zainteresuje – dokończył George tajemniczym tonem.

Wręczył mi zniszczony, oprawiony w czarną skórę i zamknięty za pomocą sznurka notes. Z tyłu były złote litery R.A.B. Na początku nie widziałam czyje to inicjały, ale nagle mnie olśniło. Regulus Arkturus Black.

– To dziennik mojego ojca – powiedziałam cicho, ale pełna zachwytu.

– Pewnie będziesz chciała go przeczytać, więc zostawimy cię teraz samą.

Odeszli, gdy ja nadal wpatrywałam się w dziennik.

– Chłopcy – zatrzymałam ich, odwrócili się. – Dzięki, że mi go daliście.

– Nie ma sprawy, Black.

I zniknęli.

Pobiegłam na górę do pokoju, już nie zwracając uwagi na to czy kogoś przy tym obudzę. Nie ma opcji, że teraz pójdę spać. Byłam z byt ciekawa, co mój ojciec tu zapisywał. Czytając jego zapiski mogłambym lepiej go poznać i jego myśli.

Z lekko drżącymi dłońmi otworzyłam dziennik. Wpisy nie były wprowadzone regularnie i były różnej długości. Zaczęłam czytać.

Dzisiaj matka znowu użyła Criucio na Syriuszu. Ale tym razem nie pokłócili się na temat czystość krwi. Tym razem to była moja wina. Zbiłem drogocenną figurkę matki, a Syriusz wziął na siebie winę. Za każdym razem słysząc jego krzyki bólu i cierpienia płakałem. Chciałem wykrzyczeć, żeby przestała. Ale zbyt bardzo bałem się, że mnie też będzie torturowała.

Teraz rozumiem niechęć Syriusza do swojej matki. Co za potworność. Nie sądziłam, że babcia była aż tak okrutna. Jej postać z portretu zawsze był dla mnie miła.

Przeczyłam kilka wpisów dotyczących jego pierwszych lat jego nauki w Hogwarcie.

Dzisiaj ślizgoni wygrali mecz z krukonami. Nie mieli szans. W końcu Slytherin ma najlepszego szukającego, czyli mnie. Po meczu Syriusz nawet mi nie pogratulował. Eh, chrzanić go.

Nie wiedziałam, że mój ojciec grał w Quidditcha i to jeszcze na pozycji szukającego.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Ciągle o niej myślę. Nie sądziłem, że moje serce zdobędzie gryfonka. Sophii Carrow. Najpiękniejsza dziewczyna jaką widziałem. Nie raz śni mi się, że głaszczę ją po jej długich, jedwabistych włosach. A za każdy razem gdy ją spotykam zatracam się w jej czekoladowych oczach. Gdyby nie mój wkurzający brat, który non stop za nią lata, to mógłbym częściej spędzać z nią czas.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na fakt, że Regulus wspomniał moją matkę w dzienniku. Pisał o swojej pierwsze miłości.

Dzisiaj Syriusz uciekł z Domu. Matka w złości wypaliła jego podobiznę z drzewa genealogicznego, a ojciec zastanawiał się, gdzie jego pierworodny mógł uciec, ale ja doskonale wiem gdzie. Uciekł do tych przeklętych Potterów. On nie rozumiał, że opuszczając dom, nie zostawił tylko rodziców, ale też i mnie. Zostawił mnie samego. Swojego jedynego brata. Woli Jamesa niż mnie. Cholera! Co ten przeklęty James Potter miał czego ja mnie miałem...

Ten wpis sprawił, że zaczęłam płakać. Mimo że nie mieli dobrych relacji, Regulus kochał brata i zrobiło mu się przykro, gdy ten uciekł. Bardzo ciekawi mnie, czy wujek wie jaki był ważny dla mojego ojca.

Cały czas czytałam, tak bardzo wciągnęłam się, że nie zauważyłam jak szybko czas zleciał. Było już po śniadaniu. Oderwałam oczy od kartek, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.

– Proszę.

– Hej – w drzwiach pojawił się George. Dziwne, że nie teleportował się tu jak to miał w zwyczaju.– Patrząc na to że nadal masz na sobie sweter Fred, wnioskuję, że nie poszłaś spać.

– Dziwisz się, daliście mi taką perełkę – wskazałam na dziennik ojca.

– O czym pisał, że aż tak cię zainteresował? – zapytał siadając koło mnie na łóżku.

– W sumie o wszystkim. O Syriuszu, Hogwarcie. Wiesz, że był szukającym w drużynie Slytherina?

– Serio? Nieźle, może ty też masz Quidditcha we krwi?

– Patrząc po dzisiejszej próbie, wątpię.

– Bez przesady, trochę praktyki i będziesz śmigać na miotle.

Zaśmiałam się.

– Cóż kto wie. Pisał jeszcze o...

Nie dokończyłam, bo George właśnie wyjął coś z pomiędzy kartek. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Było to zdjęcie mojej mamy w sukni ślubnej. Schodziła po schodach uśmiechnięta od ucha do ucha, a w ręku trzymała bukiet kwiatów. Była taka piękna. Samotna łza spłynęła mi po policzku. Ponownie wypełnił mnie żal, że nie mogłam ich poznać.

– Wiesz co – odezwał się nagle – każdy ci mówi, że jesteś podobna do ojca, ale patrząc na to zdjęcie uważam, że jesteś podobna do swojej mamy jak ja do Freda.

_________________________________________________________________________

Opublikowano: 12.03.2021.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro