Ostatnie lato w Pequeños Pinos.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powiem Wam szczerze, już nigdy nie pojadę z nimi na żadną wycieczkę. Prawie przypłaciłem to zawałem serca, utratą psychiki i pożarciem żywcem. I tak macie farta, że Wam to opowiadam. Niewielu miało tyle szczęścia. Ale po kolei…

W tym roku postanowiłem razem ze znajomymi z uniwerku wyjechać do Hiszpanii na urokliwe wakacje. Wiecie, kumple, piwo, dziewczyny, imprezy do rana. Tak każdy wyobrażał sobie ten wyjazd, ale Klaudiusz miał inny pomysł. Jako zapalony geograf i amator wspinaczek zasugerował, żebyśmy wybrali się w okolicę Gór Iberyjskich w celu pobrania próbek gleby. Na początku brzmiało to jak najnudniejsza alternatywa dla melanżu i wiecznego tańczenia, jednak po kilku głębszych łykach bimbru Amelii wspólnie uznaliśmy, że to naprawdę zabawny pomysł. W sumie sam nie wiem czemu, ale po alkoholu wiele zwykłych czynności rośnie do rangi odysei i epickiej przygody. Zgodziłem się tym bardziej, że moja dziewczyna, Marta, kupiła nowe buty do górskich wędrówek i koniecznie chciała je przetestować. Zebraliśmy się zaraz po ostrym melanżu i zaspani wskoczyliśmy do autokaru. Nim wszyscy przetrzeźwieli już znaleźliśmy się u stóp ogromnych szczytów, które doprowadziły Klaudiusza niemal do orgazmu. Była nas razem piętnastka, ale żadne z nas nie pomyślało o tym, by zabrać mapę, lub chociażby powerbanki z hotelu w którym nocowaliśmy. Klaudiusz wzruszył na te wieści ramionami. Oznajmił, że z chęcią nas poprowadzi, a nawet że dotrzemy na szczyt San Lorenzo szybciej niż zakładaliśmy podczas narady w trakcie śniadania. Był nadzwyczaj pewny siebie, jednak w miarę jak mijały godziny, docierało do nas że się zgubiliśmy. Odeszliśmy dosyć poważnie od głównych szlaków na rzecz wąwozów i skalnych kotłów, w których już kompletnie traciliśmy orientację. Zasięg szwankował, a telefony padały jak muchy jeden po drugim. W pewnym momencie Kajetan wpadł do jednego z wąwozów i wrzasnął z bólu. Emmanuela, studentka medycyny z wymiany w ramach Erasmusa stwierdziła że noga jest złamana i Kajetan musi pozostać na miejscu do czasu przybycia pomocy. Wtedy dotarło do nas, że nikt nie posiada funkcjonującego telefonu komórkowego. Zaczynało wiać, gdzieniegdzie rozlegały się grzmoty nadchodzącej burzy, która była od kilku dni zapowiadana w mediach. Musieliśmy działać szybko, jeśli nie chcieliśmy zamarznąć. Noga Kajetana puchła w zatrważającym tempie, on sam cicho jęczał i przeklinał bezmyślność Klaudiusza, który ruszył na zwiady w celu, jak to się wyraził, "znalezienia lepszej drogi". Pięć dziewczyn, w tym moja druga połówka postanowiły ruszyć na poszukiwania drogi powrotnej, tej z której przed kilkoma godzinami zeszliśmy. Reszta, w tym ja, zgromadziła się wokół Kajetana próbując go pocieszyć. Ten młody chłopak wiązał z piłką nożną całe swoje życie, a perspektywa złamanej nogi i, co gorsza, długiej rehabilitacji skutecznie go dołowała.

Mijały minuty, a ani Klaudiusz ani dziewczyny nie wracały. Zaczęliśmy się martwić, że i oni gdzieś zniknęli lub połamali nogi, o co było nietrudno przez siąpiący deszcz. W końcu Klaudiusz do nas wrócił z wieściami. Około dwóch kilometrów od miejsca gdzie Kajetan złamał nogę była mała wioska, ledwie kilka domków i zagród z kozami na krzyż. Wieśniacy powiedzeli Klaudiuszowi mieszanym angielskim z mocnym hiszpańskim akcentem, że mają doktora i ciepłą gospodę w której podróżni mogą się schronić przed deszczem. Zapowiedzieli również, że wyślą kilku ludzi z noszami by wskazali nam bezpieczną ścieżkę. I rzeczywiście, po krótkiej chwili zza kamiennej ściany wyszło kilku mężczyzn w kamizelkach i czepkach, mruczących coś do siebie w swoim narzeczu. W rękach trzymali staroświeckie latarnie, których blask rozjaśniał najmroczniejsze zakamarki jaskiń i przepaście czyhające na nieuważnych wędrowców. Dwóch mężczyzn powiedziało, że pójdą na poszukiwania naszych koleżanek, a dla bezpieczeństwa trzeci wieśniak pozostanie na miejscu w razie gdyby dziewczyny postanowiły wrócić na miejsce wypadku Kajetana. Ci ludzie byli stanowczy, wręcz aż za bardzo. Dyndające im u pasów siekierki i długie, zakrzywione noże do skórowania zwierzyny błyszczały w świetle księżyca nieco złowrogo. W tamtym momencie jednak nie zastanawiałem się nad tym zanadto, musieliśmy w końcu pomóc Kajetanowi, a przy okazji się ogrzać, bo ubrania mieliśmy całe mokre. Wioska rzeczywiście nie znajdowała się daleko, nie była również jakaś bardzo duża. Tak jak mówił Klaudiusz, kilka domów z zagrodami, do tego większy budynek pełniący rolę czegoś na kształt schroniska. Wszystkie budynki były zbudowane z brzozowego drewna, a napis na tabliczce przed wąwozem informował o nazwie tej zapomnianej przez Boga wioski: Pequeños Pinos. Zdjęliśmy wierzchnią odzież i  zasiedliśmy przy długim stole na drewnianych ławach w głównym pomieszczeniu gospody. W całej izbie rozniósł się zapach mięsnej zupy, chyba był to nawet jakiś gulasz. Niestety nie było dane nam go skosztować, bo w tym momencie wszyscy poczuli ostrza długich noży na gardłach. Za każdym z nas stał wieśniak gotowy przeciąć nam tętnice i rozpłakać jak świniaka. Czy żałuję że się nie przeciwstawiłem, kiedy na stół zamiast gulaszu wniesiono nosze z Kajetanem i przy nas wszystkich obcięto mu złamaną nogę? Pewnie że tak. Jednak byłem również rad, że to nie moja nogą została odcięta wśród krzyków i wzniosłych modłów. I właśnie kiedy jakaś starsza kobieta cisnęła kończynę mojego uniwersyteckiego kolegi w płomienie ogniska, burza przeszła. Wyszło słońce. Następne co pamiętam, to wymiotujący z bólu Kajetan, któremu zaraz potem zasklepiono ranę i zrzucono na podłogę poza zasięgiem naszego wzroku. Potem wpuszczono wygłodniałe psy, które rozszarpały biednego chłopaka. Już nigdy nie zagra z nami w piłkę. Dziewczyny krzyczały ze strachu, ale lokalni nie zwracali na to uwagi, za bardzo pochłaniała ich modlitwa. Mężczyzna, który pomagał nieść nosze z Kajetanem wrzucił do ogniska jakieś zioła, po których natychmiast zapadliśmy w głęboki sen.

Nie byłem pewien, ile minęło czasu. Ocknąłem się w starej stodole, czy raczej szopie. Spruchniałe brzozowe drewno trzeszczało przy najmniejszym powiewie wiatru, a smród fekaliów wdzierał się w nozdrza i przenikał ubranie.

– Obudziłeś się! Jak dobrze! Cholera, Piotrek, co oni tu robią... Zostaliśmy ostatni! – krzyknęła do mnie Marta. Była związana jak baleron, zlepione tłuszczem i brudem włosy przylegały do jej twarzy jak maska, jednak poznałem ją po głosie. Była przerażona, ja sam też nie do końca byłem w pełni władz umysłowych. Najwidoczniej minęło kilka dni, podczas których cała nasza grupa została poświęcona dla jakiegoś bóstwa, lub przynajmniej zjedzona. Zakołysałem się na haku do którego byłem podwieszony. Po kilku próbach spadłem na ziemię z wolnymi rękoma. Szybko wyswobodziłem nogi i zabrałem się do ratowania mojej towarzyszki. Nie dane było mi jednak jej ocalić. Ogromny tasak spadł na jej głowę, która roztrzaskała się jak arbuz. Oślepiony czerwoną mgiełką i resztkami mózgu przedarłem się przez ogromnego mieszkańca wioski, który już gotował się do kolejnego ciosu. Kiedy wypadłem ze stodoły, moim oczom ukazało się słońce, które grzało w najlepsze. Kłóciło się to z wszelkimi zapowiedziami pogodynek i meteorologów, co mnie zdziwiło. Wręcz zszokowało, bo po chwili temperatura stała się nie do zniesienia, zupełnie jakby samo słońce pragnęło mnie spalić żywcem. Miasteczko było puste, ani ludzi ani zwierząt, jedynie dogasające ogniska pełne ubrań członków naszej grupy, ich plecaków i resztek butów. Nie miałem wątpliwości, że będę następny. Zbiegłem po zboczu w dół, do ostatniej zagrody. Kiedy obejrzałem się za siebie, ujrzałem starą kobietę. To ona odprawiała modły nad Kajetanem i jego ciałem. Pomachała mi na pożegnanie. Nie odpowiedziałem jej, zamiast tego wziąłem nogi za pas i zniknąłem między drzewami.

Nim lato się skończyło, a ja zaliczyłem wielu psychologów i posterunków policji w Hiszpanii oraz w Polsce, nigdy nie natknąłem się na deszcz. Zawsze świeciło słońce, a pogoda dopisywała. Zachęcała do wyniesienia się z Polski i wyjechania na wycieczkę, na przykład w góry. Jednak już wiem, żeby nie popełniać tego samego błędu. Raczej postawię na północ kraju, na przykład Mielno. Był ostatni dzień wakacji, siedziałem sobie spokojnie na molo jedząc gofra, gdy zerwała się wichura. Taka sama jak w hiszpańskich górach. Zerwała się fala, która zatopiła dosłownie całe Mielno, grzebiąc pod mułem miasto. Razem ze mną, z na wpół zjedzonym gofrem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro