Ostatnie wspomnienie starego marynarza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Wrześniowy wietrzyk zatańczył w siwych bokobrodach Barnaby'ego Merlowe'a, niosąc ze sobą zapach Tamizy. Starzec przymknął oczy, czując niezbyt przyjemną woń mułu i zanieczyszczeń spuszczanych do rzeki. Chlupot fal rozbrzmiał w jego uszach niczym fantastyczna, skoczna melodia z nadmorskiej tawerny. Ktoś mógłby pomyśleć, że owego dziadka hojnie Bóg wyposażył w niezbyt zrównoważony umysł. Tylko ostatni wariat stałby i zachwycał się takim dużym rynsztokiem, jakim na odcinku Londynu stawała się Tamiza.

  Barnaby'ego jednak to nie ruszało. Morze i lata na nim spędzone podziałały nań jak narkotyk, podobnie jak on odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Tamiza to, jakby nie patrzeć, jakaś morza pochodna, gdyż i na niej pływało wiele statków, rozkosznie bujanych falami, które szumiały cicho i sennie.

  Z zazdrością stary marynarz popatrzył na przycumowane barki. Lata, których liczył już sobie siedemdziesiąt osiem, nie pozwalały mu służyć na morzu, wraz z kilkoma tuzinami innych chłopców uwijać się na pokładzie między linami, ze słoną wonią przyjemnie wwiercającą się w nozdrza i chłodną bryzą łagodzącą odbijane od błękitnej po horyzont tafli wody promienie słońca.

  Ze zgryzotą Barnaby odepchnął od siebie te myśli, przepełnione grogiem, szumem fal, groźnym sztormem i cichutką flautą. Miast tego, opierając się na lasce, skupił swój słaby już wzrok na tym, co działo się na wodzie, nad którą od strony Limehouse stał.

  W normalny, tak pogodny jak ten dzień, dostrzegłby na drugim brzegu szereg szarych domów Rotherhithe. Teraz jednak coś przesłaniało mu na nie widok. Coś, co bynajmniej nie było zwykłym towarowym statkiem, który zaraz miał przepłynąć dalej i zniknąć, oddalając się w sobie znanym kierunku.

  Był to monumentalnych wręcz rozmiarów okręt linowy HMS "Temeraire". Tamizyjskie fale rozbijały się o jego drewniane, zdobione burty, dziób rozpruwał wodę na dwie części, rufa zaś kołysała się miarowo. Kadłub, który od czasu do czasu ukazywał którąś ze swych części na powierzchni, pokryty był miedzianym poszyciem. Żagle, wyblakłe już płótna, zwieszały się smętnie w towarzystwie lin z grotmasztu i masztów na kształt tęsknych łez. A mimo to sam okręt wyglądał godnie i dostojnie, jak przystało na statek pełniący ważną funkcję w Królewskiej Marynarce Wojennej.

  Barnaby spojrzał nań tak czule, jak na własne dziecko. Kilka łez spłynęło z jego ciemnych, pokrytych zwiewną zasłoną starczej mgły oczu, gdy widział, jak "Temeraire" holowany jest w stronę brzegu. Zachodzące słońce oświetliło swymi padającymi na ukos promieniami lśniący, drewniany ster, grube maszty, błyszczące haki i szorstkie liny, po których przeciąganiu tyle razy duże, pękające bąble wyskakiwały na dłoniach Barnaby'ego i piekły niemiłosiernie, gdy dostała się do nich słona woda.

  Prawdziwi bohaterowie nie dostawali odznaczeń. Prawdziwi bohaterowie staczali się ówcześnie na dno, dryfując jedynie w pamięci bliskich. Prawdziwi bohaterowie odpływali w toń oceanu społecznego zapomnienia, spotykając swych towarzyszy niedoli i z nimi dzieląc się swymi pięknymi, honorowymi dziejami lub byli holowani na mieliznę nędzy.

  Miał Barnaby sąsiada z koi obok, Matta Clarka, człeka niezwykle pogodnego i z duchem tak zahartowanym, że ciężko było o bardziej mężnego i wesołego niż on w całej kompanii. Podczas bitwy pod Trafalgarem, trzydzieści trzy lata temu, walczył dzielnie i bronił swego kraju jak przystało na honorowego Brytyjczyka. I już pod koniec, gdy zdawało się, że owa bitwa zakończy się wygraną dla Wysp, wycieńczony, ale uradowany walką Matt stanął na dziobie "Temeraire'a", dumnie powiewając zwycięskim sztandarem. Barnaby jak żywo, mimo upływu lat, pamiętał nagły huk, donośniejszy od wiwatów jego towarzyszy. Merlowe dostrzegł tylko triumf pomieszany z wylewającym się na twarzy przyjaciela przerażeniem, szeroki uśmiech zmieniający się w grymas zaskoczenia, nienaturalną bladość i czerwoną plamę rozkwitającą żałobnym kwiatem na jego piersi. Jeden plusk i Matt wraz z opadającym brytyjskim sztandarem został otulony morską tonią jak gdyby kołdrą. Jego oczy spoglądały jeszcze chwilę w niebo ponad falami, zanim stały się już na zawsze niewidzące i puste. Zdradziecki francuski pies z okrętu "Bucentaure" wypuścił tę przeklętą kulę ze swego muszkietu, przeszywającą poczciwe, bliskie Barnaby'emu brytyjskie serce.

  Merlowe pamiętał, że owładnięty żalem, rozpaczą i gorącą furią zabił owego psa i patrzył z mściwą satysfakcją, jak tonie on w morzu pośród innych ciał. Obecnie pluł sobie w brodę, że pozbawił tego młodego, dzielnego wbrew pozorom śmiałka życia. Minęło jednakże ponad trzydzieści lat, a on dojrzał już, choć i wówczas wydawało mu się, że dorosły jest już nader i nigdy bardziej nie będzie.

  Ach, cóż to była za bitwa, ta pod Trafalgarem! Marynarz pamiętał ją doskonale i starcza duma go brała na myśl, z jakimi bohaterami przyszło mu wtedy walczyć. Och, i tu już znalazł kolejny przykład odwagi, poświęcenia i patriotyzmu, który, choć powtarzany z ust do ust, nie był nigdzie widocznie uwieczniony. Najsłynniejszy, najdroższy brytyjskiej marynarce admirał Horatio Nelson poległ też wtedy jako bohater i zwycięzca, wielki dwukrotny zwycięzca nad francuską flotą.

  A teraz i poczciwy "Temeraire" miał się zestarzeć tu, na złomowisku Beatsonów, zapomniany i nieuhonorowany w żaden sposób? Wojenny bohater, dzielny obrońca flagowego okrętu Nelsona "Victory" miał podzielić los nędznych, zepsutych barek, kończąc erę żaglowych statków?

  Barnaby zacisnął z frustracją mocno palce na główce laski, zaraz też jednak westchnął ciężko i załkał w duchu. Dziób statku zamiast fale pruł teraz błotnisty brzeg, po czym nagle stanął bez ruchu. Ostatnia droga "Temeraire'a" dobiegła końca, a jej jedynym szczerze wzruszonym nią obserwatorem był właśnie Merlowe, którego serce na ten widok łamało się tak, jak u rodzica, którego dziecko odjeżdża w dal koleją ku nowym (czy lepszym?) świecie.

  I Barnaby, gdy angielskie słońce stało się już pomarańczowe, a jego promienie raziły bardzo nieprzyjemnie w oczy, również udał się w swoją drogę, z ciężkim sercem pozostawiając starego towarzysza za sobą.

  A "Temeraire" nigdzie się nie ruszył. Stał, obserwując zachodzącą za horyzont kulę i odpływający czarny holownik, który niczym Śmierć przywiózł go tu i zostawił, udając się na poszukiwania kolejnego emerytowanego bohatera. Zmierzch spowił nieruchomy, dostojny, skazany na wieczną rolę wraka okręt i jedynie płócienne żagle kołysały się lekko na wrześniowym wietrzyku, jakby na nowo morski wiatr dął w nie z surową czułością.

~~~

Tak, to już właściwie koniec tego krótkiego opowiadanka hah. Zgłoszone zostaje (i w ogóle w tym celu zostało napisane) na konkurs OBRAZY SŁOWEM MALOWANE, który możecie znaleźć na profilu pisarskiWatt09 .

Na czym właściwie to polegało i czemuż powiela się tu ten Temeraire, bitwa pod Trafalgarem i ogólnie morze?

Założeniem pracy było, by była ona historią do obrazu Ostatnia droga Temeraire'a Williama Turnera:

HMS "Temeraire" to okręt liniowy Królewskiej Marynarki Wojennej. Brał udział właśnie w bitwie pod Trafalgarem, gdzie osłonił okręt HMS "Victory". Temeraire był budowany od 17 lipca 1793 roku, a wodowano go pięć lat później, 11 września 1798. O nim samym, bitwie pod Trafalgarem i panu Horatio Nelsonie polecam przeczytać w angielskiej Wikipedii i innych źródłach.

Ja zaś opowiem trochę, skąd w ogóle pomysł na takie opowiadanie :)

Ogólnie, jak można zauważyć, ostatnio naszła mnie zajawka na XIX wiek i brytyjską historię z tamtego okresu (nie no, nawet Holmes by tego nie wydedukował). Dostając ten obraz, najpierw oczywiście o nim poczytałam, a dopiero później, widząc, jak interesującą historię ma Temeraire i w jakiej bitwie brał udział, postanowiłam stworzyć to opowiadanie.

Barnaby Merlowe, nasz marynarz, narodził się wraz z pomysłem na historię. Oczywistym był fakt, że będzie on starym marynarzem, z całym życiem za sobą. Starzy ludzie to, według mnie, najbardziej interesująca przez swoje przeżycia i historie grupa, skłonna do największych sentymentów i starczych refleksji. Ich opowieści i wspomnienia wzruszają, a we mnie zawsze budzą podziw przez fantastyczne życie, którego większa część im minęła.

A morze to dla mnie temat równie wspaniały co wiktoriański Londyn. Ktoś czytał Robinsona Kruzoe Daniela Defoe? Albo Wyspę Skarbów Roberta Louisa Stevensona? A może Dzieci Kapitana Granta Juliusa Verne'a? Każda ma w sobie coś z morza, więc jeśli lubicie marynarskie klimaty, serdecznie do nich zapraszam.

Tysiąc słów to dla mnie wyzwanie, biorąc pod uwagę słabość do długich opisów, aczkolwiek dałam radę, jak widać! Tekst zajął (na telefonie) 970 słów i udało mi się zrealizować wszystko, co chciałam. Uważam to za ciekawy eksperyment i z pewnością będę jeszcze brała w takich konkursach udział. A Wy też możecie! Na profilu pisarskiWatt09 ten konkurs ma charakter cykliczny. Szczegóły znajdziecie w osobnej książce na tym profilu.

Ja tymczasem żegnam się już z Wami. Pisanie tego opowiadania było wielką frajdą i myślę, że całkiem nieźle ono wyszło, jak na fakt, że gustuję głównie w kryminałach, a tu ciężko mi właściwie ocenić gatunek. Bardziej jednak skłaniałabym się ku temu, że jest to, hmm... swego rodzaju fikcja historyczna? W końcu prawdziwie ostatnia droga Temeraire'a nastąpiła 5 i 6 września roku 1838 i tego drugiego dnia się zakończyła w Beatson's Wharf w Rotherhithe, więc to wydarzenie jak naprawdę prawdziwe.

Tak więc do zobaczenia w kolejnych opowiadaniach i innych moich dziełach (na razie jednym xd w przyszłości będzie ich więcej).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro