4: Wróg

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A/N: Tak, wiem, straszliwie rzadko publikuję rozdziały. Jest to spowodowane głównie tym, że w momencie, gdy wy widzicie tylko jedno opowiadanie związane z HP, ja tak naprawdę piszę trzy (a właściwie to pięć xD I one-shota). I wymyślam kolejne. I to wszystko się miesza...
Swoją drogą, czy ktoś z zebranych jest w stanie wymienić mi wszystkich Rycerzy Walpurgii (Śmierciożerców z czasów Toma), którzy faktycznie nimi byli? W sensie, że nie są postaciami z fanfików, tylko takimi, których daty życia potwierdzają tą przynależność. Albo że Rowling o tym wspomniała.
Nie mówię o Blackach, tych mam wszystkich.
______________________________

Eliksir Wielosokowy.

Coś fascynującego, prawda? Parę łyków mikstury i jesteś kimś innym. Kolor skóry i oczu, blizny, włosy lub ich brak. Zmienia się twoja postura, masa ciała - wszystko.

Uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie drugi rok. Pod zamkniętymi powiekami wyraźnie widział skupioną twarz młodej Hermiony. Skrupulatnie odmierzała składniki, zaglądając co parę sekund w stronice książki, choć wcale tego nie potrzebowała - wyuczyła się przepisu najlepiej jak potrafiła. Mógłby przysiąc, że obudzona ze snu potrafiłaby wyrecytować go bezbłędnie nawet dzisiaj, po tylu latach.

"To dla pewności", mruknęła Hermiona ze wspomnienia tym swoim wiem wszystko tonem, poprawiwszy wpadający do kociołka kosmyk. Ich rudowłosy przyjaciel prychnął w odpowiedzi, skupiony na poszukiwaniach brudu pod paznokciami. Po chwili ogłosił donośnie, że oto on opuszcza ich na rzecz kolacji i odszedł, złorzecząc pod nosem na ludzi umieszczających dziwne maziaje na kranach, przez które rozdarł kolejną szatę.

Harry westchnął donośnie. No tak. Komnata Tajemnic.

Potter z przeszłości spojrzał w stronę umywalki, jedynie chwilowo skupiając wzrok na delikatnych łuskach rzeźbionego węża. Wzruszywszy ramionami powrócił do "Quidditch'a przez wieki", przyjemnie nieświadomy ogromnej tajemnicy pod swymi stopami.

Och, gdyby tylko wiedział wówczas o przemykającym rurami bazyliszku!

Cichutki głos w jego głowie spytał się, czy postąpiłby wtedy inaczej. Zostawiłbyś dziewczynkę? Przyłączyłbyś się do młodego Voldemorta?

Tom. Fragment duszy najpotężniejszego czarnoksiężnika w całej Wielkiej Brytanii, zaklęty w dzienniku. Postać tak charyzmatyczna, tajemnicza i specyficzna, jak żałosny był jego starszy odpowiednik.

Kolejne, umęczone westchnienie opuściło wargi Pottera. Voldemort był już przeszłością. Nie warto rozmyślać nad jego poplątanymi losami. Choć musiał przyznać, że pomieszczenie, w którym się znajdował, zdecydowanie sprzyjało tego typu depresyjnym zastanowieniom.

W zwierciadlanym odbiciu widział cały, malutki pokój - jego krzywą podłogę, tynk odpadający ze ścian. Co jakiś czas z sufitu sypały się drzazgi, gdy tylko zamieszkujący powyżej postanawiali rozprostować nogi. Całości dopełniało łóżko, przypominające raczej legowisko straszliwego monstrum, oraz wgięte do środka drzwi, razem ze szkrzypiącymi cierpiętniczo oknami. O ile można tak nazwać gołe ramy, które chyba nigdy nie widziały, naturalnego dla ich rodzaju, wypełnienia ze szkła.

Bliźniak z tafli zachichotał kokieteryjnie i mrugnął parę razy, najwyraźniej próbując uwieść swój oryginał. Świetnie, nawet lustro trafiło mu się dziwaczne.

Przymknął na chwilę powieki, pozwalając myślom pobiec niezbadanymi ścieżkami. W głowie przewijały mu się setki wspomnień, zamrożonych w filmowych kliszach, czekających na choćby odrobinę zainteresowania. Wybiegały do przodu, przewracając rówieśników i spychając ich w otchłań zapomnienia.

Gdy powoli otworzył oczy, jego odbicie nie zachowywało się już jak zwariowana fanka. Zamiast tego patrzyło zimno przed siebie, całkowicie ignorując spływającą po dłoniach krew. Plamiła ona także jasny materiał koszuli, ozdabiała policzek świeżą smugą.

Takim musiała go widzieć umierająca Ginny.

Takim widział też sam siebie w dziesiątkach koszmarnych snów. Wizjach spowodowanych wyrzutami wybujałej moralności. Lecz to było wiele dni temu. Tak dawno, że nie pamiętał już tego bolesnego uczucia, jakiego dostarczało niezadowolone sumienie.

Lustrzany brat uśmiechnął się szeroko, trochę krzywo. Makabrycznie - dla innych. Dla Harry'ego był to wyraz tryumfu, komponujący się z czerwoną ozdobą na twarzy.

Lecz wszystko to psuła blizna. Poszarpana, brzydka, irytująca. Podobno przypominała błyskawicę, grom z jasnego nieba. Ktoś nawet zażartował kiedyś, że jest jak symbol Zeusa zwalczającego ciemność. Cóż, jemu Bóg Piorunów kojarzył się zawsze raczej z tyranem niż bohaterem. Całe szczęście, on widział w niej jedynie świadectwo śmierci swoich rodziców.

Na zewnątrz już zapadał zmrok, gdy wreszcie opuścił budynek. Wędrował najbiedniejszymi uliczkami Nokturnu z głową skrytą w cieniu kaptura. Przechodzący obok nie znali jego twarzy, on nie znał ich imion, ich przeszłości. I tak był dobrze. Jeśli tylko aurorzy nie urządzali nalotów, w tej specyficznej dzielnicy panował spokój.

Dorośli opowiadali i zawsze będą opowiadać swoim pociechom różne, dziwaczne historie o Nokturnie. Siedlisku niegodziwości, miejscu, gdzie "źli ludzie zjadają niegrzeczne dzieci". Owszem, raz na jakiś czas można tam znaleźć szaleńca-kanibala, ale zdecydowana większość osób to przypadki całkowicie normalne.

Tylko w jednym aspekcie rację mieli rację ci, trzymający swych potomków z daleka od cienia. Na czarnym rynku Świata Czarodziejów nie można spacerować w celu zwiedzania, odkrywania nowych sklepów. Wchodząc międy pierwsze z budynków musisz mieć jasno określony cel - idę do tego punktu, kupuję to, co potrzebuję, i wychodzę. Jeśli pozwolisz, aby mgła zamyślenia ogarnęła twój umysł, zaginiesz. W jednej chwili będziesz słyszeć stukot obcasów o kostkę brukową, a w drugiej znajdziesz się w całkowicie nieznanym ci miejscu. Zazwyczaj takim, z którego jest zbyt daleko na teleportację.

W takiej sytuacji zdecydowanie bezpieczniej jest pozostać marzycielom w świele latarnii.

Właśnie z tej niezwykłej, pomagającej w ucieczkach właściwości skorzystał Harry. Po paru sekundach obrzydliwego ściskania gałek ocznych przez ciśnienie poczuł się lekki, a następnie runął w dół.

Pęd powietrza dookoła przerażał go, wyciskał z płuc zbawczy tlen. Z całej siły zacisnął powieki i rozłożył szeroko kończyny. Leciał na tyle płasko, na ile pozwalała mu własna budowa, mocno trzymając w dłoniach końce umocowanego na barkach płaszcza. Tworzyło to coś w rodzaju małego, krzywego spadochronu. W myślach dziękował Merlinowi, że słowa "Ten materiał wytrzyma wszystko!" nie były tylko głupimi przechwałkami krawca.

Nie chciał patrzeć w dół, nawet gdyby mógł. Różdżkę przełamano mu na dwoje już dawno temu, więc nie miał co liczyć na jej rdzeń z pióra Fawkesa. Próbował przywołać do siebie swoją własną magię, jak i tę pobraną od innych, lecz nic to nie dało. Był całkowicie wypłukany z mocy, pusty jak butelka po Ognistej.

Podłoże było coraz bliżej, zwiastując nieuchronne spotkanie ze Śmiercią, tak niecierpliwie oczekującą go od dnia narodzin.

Praktycznie czuł już ból uderzenia, potem jego lewa noga pękła na parę części, palce u stopy zmiażdżyły się doszczętnie. Mniej niż jedna tysięczna, ba!, milionowa sekundy dzieliła go od śmiertelnego rozpłaszczenia.

Wtedy otuliła go miękka powierzchnia i odbiła się od niedoszłego narzędzia zbrodni, a on razem z nią. Gdy wszystko wreszcie się uspokoiło, otworzył oczy i zrozumiał, że jest zamknięty w czarodziejskiej kuli jak ogromny, zmutowany szczur.

- Jednak masz refleks, skamielino. - prychnął znajomy mu głos, jednak przytłumiony przez barierę.

Ktoś kopnął wielką, przezroczystą piłkę, a noga rozgorzała ostrym bólem, połączonym z dzikim wrzaskiem opuszczającym jego gardło.

- Och! - zachłysnął się ten sam człowiek, jakby zdumiony swoim odkryciem. - No proszę, proszę. Widzicie państwo, co można znaleźć na międzynarodowych delegacjach?

Nie... Błagam, niech to będzie tylko zły sen.

Uniósł wzrok, aby ujrzeć poczerwieniałą z szoku, niedowierzania i wściekłości twarz Rona, a za nim kilka nieznanych mu oblicz, wykrzywionych w grymasie zadziwienia.

- I jak się czujesz, Potter, uratowany przez swojego wroga?

Samogłoska, przeciągnięta przez chyba jedyną zdolną do mówienia osobę, zadrgała w powietrzu, a na usta wkradł się uśmieszek samozadowolenia.

Draco Malfoy.

W czerwonej szacie aurora.

______________________________
Rozdział uratowany przez zapamiętujący zdania słownik ^-^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro