Rozdział dziewiętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Calico znów nawiedziły koszmary. Będąc między jawą a snem miała wrażenie, że ktoś wali w drzwi do jej pokoju. Zerwała się gwałtownie, gotowa uciec przed potworem. Serce biło jak oszalałe, oddech przyspieszył. Dziewczyna nasłuchiwała, bojąc się choćby drgnąć. Cisza. Żadnych kroków, żadnego drapania, tłuczenia czy sapania.

Nastolatka westchnęła, kładąc się ponownie do łóżka. Od czasu przybycia do domostwa Likurga nie sypiała zbyt dobrze. Na dodatek umysł potrafił płatać jej okrutne figle. Przewracała się z boku na bok i nie potrafiła zasnąć. W końcu usłyszała przenikliwy, wysoki dźwięk dzwonków. Potępieniec obwieszczał nadejście świtu. Calico zadrżała na myśl o tym, co będzie ją dzisiaj czekać.

Przygotowałam się. Potrafię to zrobić – powtarzała w myślach, szykując do wykonania zadania. Trzykrotnie przejrzała zawartość spakowanej torby, a i tak nie była pewna, czy na pewno wzięła wszystko.

A dobrze ją zapięłaś?!

Calico dotarła do holu, gdzie już czekał Łowczy.

– Spóźniłaś się, padlino – rzucił szczekliwie na powitanie. Nastolatka mogłaby przysiąc, że przyszła nawet przed czasem. Mimo to wymamrotała przeprosiny. Istota napawała ją lękiem. Karniss uchodził za kata Likurga, który z ochotą wykonywał najokrutniejsze rozkazy mistrza. Stał w bezruchu ze zwieszonym łbem. W nagiej, zwierzęcej czaszce lśniły błękitne ogniki.

– M-możemy zacząć? – zapytała Calico. W odpowiedzi usłyszała tylko groźne warknięcie. – Muszę cię dotknąć – dodała.

Pieczęć, którą umieścił na jej ręce Likurg, pulsowała. Nastolatka zdawała sobie sprawę, że pan domostwa zniósł na jeden dzień ograniczenia, dzięki którym mogła mignąć poza strefę infernalną.

Łowczy potrząsnął łbem i dziewczyna nie była pewna, czy zgadza się z jej słowami, czy całkowicie im zaprzecza. Znów wydał z siebie niskie, przeciągłe warknięcie.

Głęboki wdech i wydech. Gdybym miała choć trzy procent pewności siebie Illiana, moje życie byłoby o wiele lepsze – westchnęła w myślach. Wyciągnęła z kieszeni miedziany fragment pasa. Sprzączka pokryta patyną. Z pozoru zwykły przedmiot, a skrywał w sobie nietypową magię. Pulsował anomalią, której Calico nie potrafiła nazwać. Gdy Huera wręczyła jej drobiazg, wydała także rozkaz. „Wraz z Łowczym przeniesiesz się do miejsca splotu. Wrócicie, kiedy on wykona swoje zadanie".

Calico wyciągnęła dłoń w stronę istoty. Stwór nie pozwolił się dotknąć. Odepchnął jej rękę i sam zacisnął swoją masywną, cienistą łapę na ramieniu dziewczyny. Ścisnął, ale nie dała po sobie poznać, jak zabolało.

Rób tak, jak przy Seki.

Tak jak z Seki.

Przez chwilę nic się nie działo i Calico miała wrażenie, że zginie pod złym spojrzeniem Łowczego. Już otwierała usta, aby przeprosić, że istnieje – to się przecież więcej nie powtórzy – gdy nagle szarpnęło. Kończyna istoty jeszcze mocniej zacisnęła się na ciele dziewczyny. Przez kilka sekund, które były nadzwyczaj długie, przemierzali tunele bezkresu.

Pojawili się gwałtownie, a Calico oślepiła jasność dookoła. Słońce na niebie, niewidziane od miesięcy, było niezwykłym widokiem. Znów była trawa, zielone drzewa, pełne liści i świat, który po prostu istniał. Nadzwyczajne zjawisko. Calico z ciekawością rozejrzała się. Nagle zadrżała, wpatrując w ruiny miasta. Zawalone mury nosiły ślady po ostrzale. Brama została wyrwana, a żelazna, wygięta krata leżała nieopodal. Wieże wartowników były smętnym dowodem, że ktoś kiedyś strzegł tego miejsca. Ze zniszczonych domów wyrastały krzewy, a ściany oplatały brunatno-szare pędy bluszczu. Calico nie rozpoznawała tego miejsca. Nie była nawet pewna, czy to wciąż był jej świat.

– Jeśli nie chcesz zdechnąć, padlino, trzymaj się blisko – rzucił obojętnie Łowczy, ruszając w stronę zniszczonego miasta. Posłusznie ruszyła za nim.

– Czego szukamy? – ośmieliła się zapytać, widząc czujne spojrzenie, którym obrzucał wszystko dookoła.

– Zamknij mordę.

Posłuchała.

Skala zniszczeń była ogromna i Calico szybko zrozumiała, że sama również poszukuje wzrokiem czegoś konkretnego. Dokładniej: zwłok. Nastolatka miała wrażenie, że już za chwilę natknie się na całe hordy trupów, które dołączą do kolejnych motywów koszmarów. Nadgniłe ciała, szkielety, rozwleczone szczątki. Cokolwiek unicestwiło osadę, powinno zostawić jakiekolwiek ślady po jej mieszkańcach. Jednak nic takiego nie było.

Calico zerknęła na Łowczego. Szedł przed nią, cyklicznie wypuszczając cieniste macki. Czarna esencja oddzielała się od niego, poruszała, niczym niezależny byt, wciskając pod gruzy, by po chwili wrócić do właściciela.

Cisza przeszywała. W zniszczonym mieście nie było ani jednego żywego stworzenia. Żadnych zbłąkanych i zdziczałych psów albo kotów. Calico poszukiwała wzrokiem ptaków lub gryzoni. Czegokolwiek, co powinno być zachwycone ruinami i skwapliwie z nich korzystać.

Nic.

Im dłużej szła za karnissem, tym większy stawał się jej niepokój. Miała wrażenie, że coś ją obserwuje.

– Stój tu – warknął nagle Łowczy, stając przed wysokim, zniszczonym budynkiem. Wejście było zagruzowane. Istota nic sobie z tego nie zrobiła. Calico z niepokojem patrzyła, jak się przenosi, niczym prawdziwy cień, wsiąkając w drobne szczeliny między kamieniami. Przełknęła nerwowo ślinę, gdy karniss zniknął, pozostawiając ją zupełnie samą. Miała ochotę wrócić do domostwa. Jednak strach przed karą, jaką wymierzyłby Likurg, stanowczo trzymał dziewczynę w ryzach.

Zrobiła kilka kroków w tył, chcąc lepiej przyjrzeć się budowli do której poszedł Łowczy. Charakterystyczna, złocona dachówka i architektoniczna forma na kształt ośmiokąta była trudna do pomylenia z czymkolwiek innym. Niedaleko leżała rzeźba, przedstawiająca człowieka. Mimo pozbawienia głowy i obłupania, nastolatka bez trudu rozpoznała strój kapłanki. Podobne figury ustawiano przy sanktuariach Pani Światła. Najbardziej zaskakujące było co innego. Obrzydliwe, nabrzmiałe i pulsujące pędy oplatały budynek, niczym macki potwora. Calico nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to coś żyło i w jakiś sposób było świadome.

Usiadła na przewróconym filarze i z niepokojem oczekiwała na powrót Łowczego. Uczucie bycia obserwowaną wzmogło się. Usłyszała chichot w oddali. Wstała gwałtownie, zaciskając dłoń na ukrytym w fałdach ubrania sztylecie. Coś strąciło kamienie nieopodal. Po drugiej stronie zrobiono to samo.

Odgłos kroków. Bieg i dziecięcy szczebiot w oddali.

Calico zaklęła w myślach. Jeśli Łowczy za chwilę nie przyjdzie, ona po prostu wróci. Wróci i tyle, jebać cieniostwora. Dłonie jej się pociły.

U stóp upadł kawałek gruzu. Nastolatka zerknęła w stronę, z której go rzucono. Nieopodal znów coś przebiegło. Boleśnie świadoma, że została otoczona, łypała na niewielką sylwetkę, która w końcu wychyliła się zza gruzowiska nieopodal.

Dziecko.

Kilkuletni chłopiec, uśmiechnięty od ucha do ucha, trzymał w dłoni kamień. Zachichotał, widząc przerażenie w oczach Calico. Im dłużej dziewczyna mu się przyglądała, tym więcej abominacji na jego ciele dostrzegała. Pół twarzy miał rozłupane. Głowa była nienaturalnie napuchnięta, a dziwaczne, pulsujące pędy wypchnęły resztki gałki ocznej. Brakujące części zasklepiły, sprawiając, że chłopiec wyglądał jak symbiont czegoś potwornego. Pod skórą pulsowały doskonale widoczne narośla. Calico miała wrażenie, że ciało dziecka składa się z robactwa, które nieustannie wiło się w nim. Chłopiec rzucił kamieniem, ewidentnie celując w twarz intruzki.

– Jesteś ZA STARA! – wrzasnął, chwytając za kolejny.

– Obleśna, stara kurwa. – Do obelg dołączył nowy, dziewczęcy głosik. Na oko jego właścicielka nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat. Miała na sobie brudną, okrwawioną sukienkę. Ubranie odsłaniało poczerniałe nogi. Na nich również widniały liczne ślady pędów, nieustannie poruszających się. Dziewczynka miała zniekształconą twarz. Policzki były zapadnięte i pokaleczone, a Calico dostrzegła pulsujące mięso. Nie minęło kilka chwil, nim z okolicznych budynków zaczęło wychodzić coraz więcej dzieci. Wszystkie w podobnym wieku i wszystkie obrzydliwie naznaczone przez coś równie okropnego.

– Po co tu przyszła?

Kolejne dziecko, półnagie, poranione i brudne, mające pod skórą wici podbiegło w stronę Calico. Dostrzegały jej strach, gotowe ukamieniować wyłącznie dla zabawy. Nastolatka ostatnimi siłami starała się nie mignąć.

– Matka ją zje, jak się dowie – zachichotało inne.

– Brudne mięso.

Dzieci podnosiły gruzy, ostentacyjnie unosząc je wysoko.

– Skąd tu przyszła?!

Chłopiec z połową twarzy wysunął się naprzód. Powtórzył pytanie.

– Jaki ma naszyjnik... – westchnęło któreś.

Pięcioro, dziesięcioro, dwadzieścioro. Wychodziło zewsząd. Wygłodzone, na skraju życia.

Jak zaczną tym rzucać, to spierdalam – postanowiła Calico, czując, że napiera plecami na ścianę świątyni.

Nagle dzieci zamarły. Na ich twarzach odmalował się te same grymasy: bólu i złości. Wyglądały, jakby czegoś nasłuchiwały. To, co mówiło, widocznie karało je.

– Stara suka – fuknął chłopiec, robiąc krok w tył. – Skąd zna matkę?

Uniósł zaciśniętą na kamieniu dłoń.

– SKĄD?! – wrzasnął histerycznie.

Przycisnął ręce do głowy, wciąż ściskając kawałek gruzu. Nagle popatrzył na nią z ogromną nienawiścią. Rzucił, a Calico nie zdążyła się w porę uchylić. Dostała w brzuch. Jak na rozkaz, pozostałe dzieci podbiegły do przodu, robiąc zamach.

Nastolatka dostrzegła cień, który wypłynął spod gruzowiska. Tuż przed nią uformował się Łowczy. Rzucone kamienie wniknęły w jego ciało, niczym w gąbkę, by po chwili powoli wysunąć się i opaść. Stwór był całkowicie niewzruszony atakiem.

– Odejdźcie albo wyrżnę was wszystkich – warknął sucho.

Dzieci zawahały się, wpatrzone w istotę. Łypnęły po sobie nawzajem, aż w końcu wycofały. Jednak wciąż pozostawały blisko, doskonale widoczne.

–D-dzięki – mruknęła Calico, rozcierając bolący brzuch. Łowczy nawet na nią nie spojrzał.

– Jak zdechniesz, nie będę mógł wrócić – odparł. Ze złością wpatrywał się w gruzowisko. Po chwili zerknął na dziewczynę, mrucząc jakieś przekleństwo.

– Mogę się przenieść na kilka metrów do przodu, jeśli dalej jest czysto – mruknęła, domyślając się o co chodzi.

– Zamilcz, padlino.

Dziewczyna westchnęła i zerknęła na dzieci dookoła. Po chwili znów patrzyła na Łowczego, który oglądał budynek niemalże z każdej strony. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy jedna z dziewczynek podkradła się do niej.

– Buuu! – wrzasnęła, wykrzywiając zdeformowaną twarz w parodii uśmiechu. Calico mimowolnie mignęła, przenosząc się kilka metrów na wprost.

– O – jęknęła nieznajoma, bacznie ją obserwując. Nawet Łowczy przerwał rozeznanie. – Więc tak tu się pojawiłaś – stwierdziło wesoło dziecko. Brzmiało jednak inaczej. Calico wyczuła też, że choć obca miała dziwną, zaburzoną aurę już wcześniej, nastąpiły w niej jakieś zmiany. Stała się potężniejsza, drobinki mocy drżały wokół niej. Nie była przy tym sobą. O ile po przyjęciu ciemnych, pulsujących wici mogła być.

– Straszycie moje dzieci – zachichotało stworzenie, wciąż nie spuszczając oka z Calico.

– Przepraszam... – bąknęła nastolatka. Łowczy podszedł bliżej, zwiesił łeb, wydając z siebie złowieszczy warkot.

Głowa dziewczynki opadła na brodę, a z ust wypłynęła ślina. Po chwili obca drgnęła nerwowo i marionetkowymi, rwanymi ruchami skoczyła w stronę karnissa.

– Wejście jest zapieczętowane – stwierdziła wesoło.

– Mój pan chce z tobą rozmawiać – odparł.

Znów dziwaczne przekrzywienie głowy. Calico usłyszała chrupnięcie kręgów szyjnych.

– Więc czemu go tu nie ma?

– Przysłał delegację.

Łowczy ewidentnie nie znosił mówić. Zmuszał się do artykulacji, a każde wypowiadane słowo brzmiało coraz bardziej szczekliwie.

– A macie dary? – zaszczebiotała dziewczynka, wciąż irytująco piskliwym głosikiem. Karniss skinął głową.

– A jak mnie znaleźliście? – dopytywała nieznajoma, ewidentnie ciesząc się z drażnienia Łowczego. Istota sięgnęła masywną ręką do własnego ciała. Dłoń zagłębiła się w tułowiu i po chwili wyciągnęła złoty, wysadzany rubinami kuferek.

Dziewczynka pisnęła z radości i wzięła skrzyneczkę. Otworzyła, a zaropiałe, martwe oczy zalśniły na chwilę. Wewnątrz znajdowała się biżuteria. Nieznajoma wywlekała ją, oglądając z każdej strony.

– Oooo, tu jest coś uwięzionego! – zachichotała, zakładając pierścionek z czerwonym oczkiem. – Ale to za mało – dodała zupełnie poważnie. – I nie odpowiedzieliście na pytanie.

– Niedaleko twojego prawdziwego ciała jest wyrwa – odparł Łowczy, posyłając wściekłe spojrzenie dziecku.

– I już? Tyle wystarczy w tej strefie, by mnie znaleźć? A może to mięso pomaga? – Wymownie wskazała na Calico.

– Pomaga – skłamał gładko Łowczy.

– Dzieci chaosu są przeklęte. I problematyczne – westchnęła dziewczynka, gwałtownie obracając się dookoła własnej osi, uważnie obserwując, jak sukienka unosi się i opada. W końcu mała stanęła w miejscu i spojrzała na Calico. – Chcę ją wchłonąć.

Nastolatka niepewnie odsunęła się bok.

– Chcę ją wchłonąć – powtórzyła nieznajoma.

– To niemożliwe – odparł Łowczy.

– Chcą wchłonąć dziecko chaosu! – pisnęła, tupiąc gwałtownie. – Chcę wchłaniać dzieci! Dwunożne szczenięta! I jeść mięso, które miga!

–Ta jest nietykalna.

– A są inne? – W jej oczach była niewysłowiona żądza i głód.

– Są – potwierdził Łowczy. – Są miejsca, gdzie wciąż roi się od dwunożnego mięsa.

Nieznajoma zachichotała.

–Tu zjadłam już prawie wszystkich. – Kopnęła rzeźbę kapłanki. – W porządku – zawyrokowała – powiedz swojemu panu, że chcę wysłuchać propozycji. I sama mam własną. Niech wyśle najpierw mięso. Mięso, mięso, mnóstwo mięsa dwunogów.

Łowczy skinął głową.

– Wtedy znów porozmawiamy – dodała dla jasności.

– Porozmawiacie przy wyrwie.

Nieznajoma skrzywiła się.

– Gdy wiecie, że tam jest moje ciało, to nie ma sensu – warknęła.

Karniss podszedł do Calico, nie spuszczając oczu z dziewczynki.

– Przekażę mu to. Padlino, wracamy. – Łapa znów zacisnęła się na ramieniu nastolatki.

Calico otuliła towarzysza energią i mignęła z powrotem. Z ulgą stanęła w holu.

– Rusz się – fuknął Łowczy. Szedł w stronę portalu, przenoszącego do części, którą zajmował Likurg. Dziewczyna poszła za nim bez słowa.

Pan domostwa przyjął ich w pracowni. Siedział za mahoniowym biurkiem, ze znudzeniem przeglądając zwoje. Na widok nowoprzybyłych uniósł dłoń, wymownie dając znać, żeby zaczekali. Podpisał dokument, przez chwilę patrzył na schnący atrament i znów skierował uwagę na nich.

– Jak poszło?

Łowczy zrobił krok do przodu.

– Wszystko zgodnie z planem. Spustoszycielka założyła gniazdo przy stabilnej wyrwie.

– Doskonale – wymruczał demon. – A czego chce?

– Na początek mięsa. Ludzkiego.

Likurg obojętnie skinął głową.

– To było do przewidzenia. Jakim jest typem abominacji?

Karniss przekrzywił łeb, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Pasożyt. Ma wielu nosicieli.

Pan domostwa oparł podbródek o dłonie. Jego wzrok obojętnie przesunął się po Calico.

– Zatem nie jest zbyt ważna... – westchnął. – Spróbujmy jednak po dobroci. Huera zorganizuje transporty mięsa, wspomóż ją w tym. Gdy dostęp do wyrwy będzie możliwy, otrzymasz dalsze instrukcje.

Łowczy ukłonił się i odwrócił. Calico chciała pójść jego śladem. Głos Likurga zatrzymał ją.

– Tobie nie pozwoliłem odejść.

Zadrżała, przegryzając lekko wargi. Pan domostwa podszedł do niej. Powolnym, dostojnym krokiem, nie przestając się przy tym uśmiechać.

– Jestem z ciebie dumny – powiedział cicho, nachylając się w jej stronę. – Chciałbym mieć jednak więcej powodów do dumy...

– Starałam się jak mogłam – bąknęła w odpowiedzi.

– Oczywiście. W to akurat nie wątpię. – Delikatnie przesunął jej kosmyk włosów z czoła. – Moja mądra, mała dziewczynka.

Miała ochotę się odsunąć. Widząc bursztynowe tęczówki, zamarła.

– Naprawdę chcesz to zrobić? Znaczy, dać temu czemuś jeść ludzi? – zapytała cicho.

Demon przez chwilę zdawał się być zaskoczony jej pytaniem.

– Jestem gotów na takie poświęcenie, aby zadbać o bezpieczeństwo moich podopiecznych – odparł. Widząc zdumioną twarz dziewczyny, dodał. – Nie przejmuj się, to i tak będą tylko nic nieznaczące trupy. Sporo ich, odkąd pojawiły się wyrwy.

– N-nie wiem, czy powinnam pytać, ale... po co nas tam wysłałeś? Ta istota... – Calico zamilkła, uznając, że przekroczyła granicę.

– Nią się nie przejmuj. Nie ona jest ważna, lecz wyrwa. Bardzo rzadka, stabilna. Chcę ją... dla ciebie.

– A niby po co mi wyrwa?

– Wkrótce się przekonasz. Ale uwierz mi, będziesz tym zachwycona.

Calico nie wyglądała na przekonaną. I choć nie musiała być, Likurg postanowił odpowiedzieć.

– Jak mówiłem, stabilne wyrwy to rzadkość. Zapewne przejście jest takie, dzięki pasożytowi, który ulokował się w pobliżu. Kto wie, może to coś świadomie oddziałuje. Jedno jest pewne. Należy dyskretnie dotrzeć do tego miejsca. Przecież nie chcemy, aby inne demony przejęły mój plan – parsknął, odsuwając się od dziewczyny. Znów usiadł za biurkiem.

– Nie do końca rozumiem – mruknęła Calico, nerwowo drobiąc w miejscu.

– I nie musisz.

– Chcesz przejąć kontrolę – stwierdziła nagle dziewczyna.

– Tego chce każdy, kto ma choć odrobinę pomyślunku w głowie. – Jego śmiech brzmiał jak warknięcie zwierzęcia. – Wracaj do swoich zajęć. Choć niebawem będę cię znów potrzebował.

Calico postawiła wszystko na jedną kartę.

– A mogę odwiedzić rodzinę?

Likurg ze złością zmrużył oczy.

– Tu jest twoja rodzina.

– Mam na myśli... – Nastolatka zamilkła pod ciężarem jego spojrzenia.

Demon z trzaskiem stawów wyprostował dłonie.

– Wiem, co masz na myśli. Ojca pijaka i uroczą, acz niezwykle ambitną, siostrę. Uśmiałabyś się, gdybyś wiedziała, co teraz robi.

Calico z nerwów wykręcała palce.

– Ja po prostu chcę ich zobaczyć – szepnęła błagalnie. Jeśli liczyła, że może grać z demonem w jedną grę, srodze się zawiodła.

– Och, zobaczysz. Jestem tego pewien. Choć jeszcze nie teraz. Więc wracaj do siebie, nie znoszę się powtarzać.

Nastolatka wykonała ukłon i bez słowa wyszła z pomieszczenia. Pieczęć na dłoni zapłonęła, a niewidzialny kokon, ograniczający zdolności, spowił całe ciało.

Lozen, gdziekolwiek teraz jesteś i cokolwiek robisz, po prostu rób wszystko, aby przetrwać – westchnęła w myślach Calico. Wiedziała, że sama powinna wziąć to motto do serca. Trupy się nie liczą. Byle tylko nie być jednym z nich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro