Rozdział osiemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hol tonął w półmroku, rozświetlany nielicznymi kandelabrami. Pomieszczenie zdobiły kamienne reliefy i choć ich właściciel doceniał kunszt rzeźbiarski, nie było tu bogactwa, z którego słynęło domostwo Likurga. Calico z ciekawością rozglądała się dookoła. Nagle poczuła bolesne ukłucie w plecy. Insektoidalne stworzenie w zbroi płytowej, wysokie i masywne, szturchało ją grotem włóczni.

- Czego tu? - warknęło. Żuwaczki istoty drżały, podobnie jak i czułki. Nie minęło kilka sekund, a robaczych strażników przybyło więcej.

- Mam list do pana domostwa - odparła Calico, próbując odsunąć się od broni.

Stworzenie nie wyglądało na przekonane. Nastolatka wyjęła z torby czarną kopertę i machnęła nią w powietrzu. Stwór chwycił gwałtownie za pasek na ramieniu Calico i pociągnął. Sam przejrzał zawartość sakwy, po czym rzucił nią w dziewczynę. Ewidentnie coś mu nie pasowało.

- Co ty wyprawiasz? Przecież to jedno z tych migających - parsknął ktoś w oddali. Calico zmrużyła oczy, próbując dostrzec właściciela głosu. Nie musiała, sam podszedł. Smukły demon o alabastrowej skórze, długich, ciemnych włosach sięgających do pasa i krwistoczerwonych tęczówkach wpatrywał się w nią.

- Zawsze posyłają migających, żeby zademonstrować, że za nic mają zabezpieczenia domostw, co? - mruknął w przestrzeń. - Za mną - zwrócił się do Calico.

Robaczy strażnicy odpuścili i zrobili przejście. Dziewczyna westchnęła z ulgą i ruszyła za nieznajomym. Prowadził wzdłuż ciemnego, ponurego korytarza. Zatrzymał się przed masywnymi drzwiami, zdobionymi ogromnym reliefem z głową kozła.

- Poczęstuj się - powiedział demon. Dopiero teraz Calico dostrzegła, że po obu stronach wejścia stoją podłużne, czarne stoły. Na środku stały fontanienki wypełnione białą substancją, przypominającą lukier. Obok na półmiskach, paterach i talerzach ustawiono kolorowe ciasteczka, cukierki, karmelki, przekładane wafle, czekolady i kandyzowane owoce, intensywnie pachnące kwiatowym miodem. Były jeszcze puste naczynia dla gości, którzy mogli nałożyć sobie wszystkiego po trochę.

Calico wyciągnęła rękę. Nagle wzdrygnęła się, przypominając sobie ostrzeżenie Huery.

- Nie, dziękuję - mruknęła.

- Nalegam. - Demon stał, wymownie w nią wpatrzony.

- Poważnie, nie powinnam. Przyszłam tylko dostarczyć list.

- Więc odmawiasz poczęstunku od pana domostwa?

Dziewczyna czuła, że nieznajomy zapędza ją w kozi róg.

- Nie jestem gościem, tylko dostarczycielką...

Demon nad ramieniem Calico sięgnął do jednej z fontann. Pozwolił, aby substancja spłynęła po palcu, a następnie oblizał go, wciąż wpatrzony w nastolatkę. Gest, tak jednoznaczny i przepełniony erotyzmem sprawił, że Calico się zarumieniła.

- Nie jest zatrute - powiedział niskim głosem nieznajomy. Znów zamoczył opuszki w cieczy i wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. - Spróbuj sama.

Mając jego palce przed twarzą, zrobiła krok w tył, uśmiechając niezręcznie. Gdyby nie robił tego w tak oczywisty sposób, być może skusiłaby się na słodycze. Jednak otwartość demona tylko ją onieśmieliła. Zauważył to, a na twarzy wykwitł paskudny grymas.

- Każdy musi spróbować - parsknął.

- Na pewno nie nijaka baba od listów. Proszę, chodźmy dalej i miejmy to za sobą - odparła, wymownie odsuwając się od stołu.

Czar prysł i nieznajomy wiedział, że tylko siłą mógłby ją zmusić do jedzenia. Fuknął ze złością i otworzył drzwi przed sobą. Obojętnie przystąpił przez próg. Calico ruszyła za nim i przystanęła zdumiona. Jęki, stęknięcia oraz charakterystyczne plaśnięcia wypełniały całą salę. Zewsząd unosił się zapach potu i spermy.

Zdębiała nastolatka wpatrywała się w orgiastyczne sploty demonów, ludzkich służących, potępieńców i insektoidów. Uprawiali seks w parach, trójkątach i wielokątach tak różnorodnych, że aż trudno było wyróżnić, gdzie zaczynało się jedno ciało a kończyło inne.

Widząc pogardliwe spojrzenie, które posłał jej czarnowłosy demon wzdrygnęła się i ruszyła dalej. Starała się przy tym nie nadepnąć na żadne kończyny, wypustki i czułki. Minęła wypiętą dziewczynę na czworakach. Przed nieznajomą stał demon, z kolei za biodra trzymał ją insektoidalny stwór. Spomiędzy dwóch par nóg wysunęła mu się wypustka i...

Oni tym machają jak ręką - pomyślała zaskoczona Calico, czując nieprawdopodobnie wielkie rumieńce na twarzy. Dwie sukuby nieopodal pieściły się nawzajem, a gdy tylko dostrzegły spojrzenie nowoprzybyłej, gestem zaprosiły do siebie. Pokręciła głową w odpowiedzi, próbując wbić wzrok w cokolwiek innego. Cokolwiek, co nie kopuluje, nie stęka i nie wygina się w rozkoszy. Nie dało się.

- Przepraszam - mruknęła, przypadkowo szturchając klęczącego chłopaka, trzymanego za głowę przez ogromnego demona. Nawet nie zwrócił na to uwagi. Nieopodal dwa inkuby trzymały drobną dziewczynę, jednocześnie biorąc ją na stojąco. Calico dopiero po chwili dostrzegła, że pod ścianą, na środku pomieszczenia, umieszczony jest ogromny tron. Siedząca na nim istota sennie przyglądała się scenom dookoła. Stwór miał kozią głowę i tułów kobiety. Siedział w rozkroku, delikatnie masując nabrzmiałego penisa. Nastolatka dostrzegła niewielkie, migotliwe energetyczne drobinki, które wydobywały się z uczestników orgii i kierowały w stronę pana domostwa.

Czerpie od nich - pomyślała, wpatrzona w istotę.

- Ojcze, przyniesiono ci list - powiedział na powitanie czarnowłosy demon. Ukłonił się przy tym lekko, dłonią wskazując na Calico. Powtórzyła gest i wyjęła z torby kopertę oraz pióro i zwój, na którym miał znaleźć się podpis stworzenia.

Kozi władca dał znać, aby podeszła.

- Gdy mógł pan najpierw tutaj podpisać. - Podetknęła właściwe zwitki. Parsknął, lecz napisał swoje imię. Nim Calico schowała zwój do torby, odczytała „Baphomet" napisane zamaszystymi literami, pełnymi ozdobników

- Dziękuję - powiedziała, podając kopertę. Baphomet wpatrywał się w dziewczynę.

- Jak ci się podoba uczta na moją cześć? - zapytał spokojnie.

- Jest bardzo... - Calico nie mogła znaleźć właściwego, pochwalnego słowa. - Entuzjastyczna - rzuciła w końcu.

- Entuzjastyczna?

- Trzeba się postarać, żeby w coś nie wdepnąć. Albo w kogoś - paplała nerwowo.

- Chciałabyś dołączyć? - Kozioł nie spuszczał z niej oka. Przeszywał wzrokiem, a dziewczyna miała wrażenie, że jednocześnie zsyła wizje. Widziała samą siebie, rozkosznie ściskaną przez przeróżne istoty. Dotykana, pieszczona, głaskana i lizana tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Otumianona najpyszniejszymi słodyczami, które wzmagały żądzę i sprawiały, że chciało się skosztować absolutnie każdego rodzaju przyjemności.

- Nie, dziękuję - szepnęła, czując przeszywającą falę gorąca.

- Mój syn mógłby wprowadzić cię w krainę rozkoszy. - Pan domostwa wymownie wskazał na stojącego obok demona.

- Nie, dziękuję - powtórzyła.

- Nie podoba ci się?

- Nie, skądże. Jest... Jesteś - zwróciła się bezpośrednio do nieznajomego, który ją przyprowadził. - Bardzo atrakcyjny. W zasadzie, to już wiem po kim odziedziczyłeś urodę.

Dopiero po chwili zrozumiała, jaką głupotę palnęła. Młodzieniec zacisnął nerwowo usta, kozioł z kolei parsknął śmiechem.

- Jest jeszcze głupsza niż ta od Mammona - mruknął, machając lekceważąco dłonią. - Wracaj do swojego pana.

Calico ukłoniła się. Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Mignęła, a widząc kolumny z piaskowca, charakterystyczną tonację złota i czerwieni, odetchnęła z ulgą. Od razu wyruszyła na poszukiwanie Huery, chcąc poinformować o wykonanym zadaniu. Z zadowoleniem pokazała kwatermistrzyni podpis Baphometa. Ta w odpowiedzi parsknęła gniewnie, narzekając na zbyt wolne tempo pracy i kazała wrócić do nauki.

Calico mijała pomieszczenie z portalami, gdy w kamiennym łuku dostrzegła Illiana i nieznajomą kobietę. Obca chichotała głośno, lekko wstawiona, uwieszona na ramieniu inkuba.

- Interesy z twoim panem to zawsze przyjemność - westchnęła. Illian odparł coś cicho. Wyglądał inaczej. Znów miał oba rogi, zdrowe skrzydła, a na jego ciele nie było żadnych blizn.

Nieznajoma zachichotała.

- Może i masz rację, z tobą jest większa. W sumie, dla takich zabaw warto stracić duszę . - Uśmiechnęła się zalotnie i ustawiła przed jednym z portali. Illian zaczął rysować znaki w powietrzu. Wnętrze teleportu zalśniło.

- Do zobaczenia - rzucił na pożegnanie, posyłając całusa w powietrzu. Kobieta zniknęła. Dopiero wtedy Illian westchnął głośno, pstrykając palcami. Oblepiająca go iluzja przepadła i znów był tylko okaleczonym demonem z jednym rogiem i wyłamanymi skrzydłami.

- Bardziej męczące jest podtrzymywanie czaru niż inne zabawy - mruknął, odwracając się w stronę Calico. - Lubisz podglądać?

- Tylko przechodziłam. Właśnie wróciłam z pierwszego zadania.

Illian skinął głową, szczerząc zęby.

- Gratuluję. - Rozprostował ramiona, a kości głośno trzasnęły. - Mam jeszcze nieco czasu, zanim wyśle kogoś nowego. Idziemy coś zjeść?

Calico potwierdziła.

- Ciężki dzień? - zapytała, próbując przerwać niezręczną ciszę, gdy szli w stronę jadalni.

- Nieco - odparł obojętnie. - Nie lubię... - Illian nie dokończył. Zamknął nagle usta.

- Czego?

Inkub potrząsnął głową.

- Nieważne. Zresztą i tak stworzono mnie tylko do zabawy. A jak tam ta twoja pierwsza misja? Wykonana bez żadnych problemów?

Nastolatka zmarszczyła brwi, patrząc na chmurny profil inkuba.

- Całkiem w porządku - mruknęła. - Byłam u...

Demon syknął, dając znać, aby zamilkła.

- Nie mów. Nie powinnaś. Miejsca, do których się udajesz, zawsze powinny być tajemnicą.

- Och - westchnęła. - Nikt mi o tym nie powiedział.

- Teraz już powiedział.

Inkub wszedł do jadalni i przytrzymał Calico drzwi. Dziewczyna odebrała porcję grysiku z owocami oraz sok jabłkowy. Klapnęła przy jednym ze stolików i wstrzymała się z jedzeniem, póki Illian nie usiadł obok.

Zawartość tacy demona zaskoczyła ją. Dotychczas otrzymywał brudną wodę i robactwo. Teraz... Miał kielich korzennego wina, zupę z małży, aromatyczną pieczeń w ziołowym sosie oraz warzywa i półmisek kawioru. Dostał także deser. Kilka czekoladek, starannie zapakowanych w złociste papierki, przewiązane szkarłatną kokardką, ułożono w stosik na inkrustowanym talerzu.

Illian chmurnie wpatrywał się w tacę.

- Nieźle, w końcu czas niełaski odszedł w zapomnienie - rzuciła wesoło Calico.

Demon milczał przez chwilę.

- Chcesz się zamienić? - zapytał nagle.

- Co? Nie, skądże. Przecież to twoje. Zasłużyłeś.

- Zasłużyłem - powtórzył niezwykle gorzko. Chwycił za talerz czekoladek i odłożył na bok, tuż przy tacy dziewczyny. - Weź sobie kilka.

Z obrzydzeniem dźgnął widelcem kawałek mięsa. Po chwili sięgnął po różyczkę brokułu. Zjadł, długo przeżuwając.

- O co chodzi? - zapytała Calico, uważnie wpatrując się w Illiana.

- O nic. Niby o co miałoby chodzić? - parsknął rozeźlony. Zacisnął nerwowo dłonie, oddychając głęboko. Stukał palcami w blat stołu, aż w końcu podniósł się gwałtownie. - Poczekam u siebie na kolejnego gościa - rzucił, odchodząc. Calico w zdumieniu patrzyła na puste miejsce naprzeciwko. Sięgnęła po czekoladkę. Odwinęła krwistoczerwoną kokardkę i złotko. Poczuła aromatyczny smak słodyczy i nadzienia z whisky. Przecież to nic złego - pomyślała, jednak nie ośmieliła się wziąć niczego więcej.

* * *

Gdy Stwórca odszedł i nic nie zapowiadało, aby powrócił, dwunastka pierwszych bogów zebrała się. „Co dalej?", pytali. „Będę tworzyć bez względu na czyjąkolwiek aprobatę", odrzekło jedno z bóstw. „To co ty tworzysz, zabija to, co robię ja", powiedział ktoś inny. „Nie rób więcej takich stworzeń!"

„Nie ty będziesz decydować", odparto. Bogowie i boginie kłócili się między sobą. „Muszą istnieć zasady", stwierdziło jedno z nich. „Wybierzmy kogoś na przywódcę, wtedy będą istnieć i jasne prawa wszechświatów".

Część istot poparła pomysł, część wściekała się na samą myśl o tym. „Ja powinienem władać, ponieważ jestem jednym z pierwszych, którzy zaistnieli.". „Ja widziałam Stwórcę, jako ostatnia. Znam prawdziwe przesłanie, wstąpię na tron". „Nienazwane niczego od nas nie oczekuje, zaakceptujmy to i wyznaczmy własną ścieżkę. Poprowadzę!", mówili między sobą. Każde z nich miało inne pomysły, każde zyskiwało zwolenników i przeciwników.

Anzarin, twórca dzieci nocy, trzymał się z dala od dyskusji. „Czemu milczysz, Anzarinie?", zapytał brat jego. „Bo znalazłem własną drogę i nie potrzebuję na niej ani wrogów, ani przyjaciół." Był twórcą jednych z najpotężniejszych stworzeń. Istoty te umiłowały wolność, miały wrodzony talent do magii, posiadały potężne skrzydła do przemierzania niebios i majestatyczne rogi, nadające im zarówno złowrogi, jak i piękny wygląd.

„Dołącz do mnie, poprowadzę ciebie i twoich podopiecznych do zwycięstwa", mówił brat, chcąc zdobyć jego poparcie. Anzarin odmawiał. Nie pragnął zajmować czyjejkolwiek ze stron, oprócz własnej. Wielu bogów doprowadzało to do furii. „Nie wiadomo, komu on sprzyja i z kim chce walczyć", mawiano. Gdy rozpoczęto Wielką Czystkę, Anzarin był jednym z pierwszych celów do zniszczenia. To, co potem nazwano demonami, nie było w stanie mu pomóc. Zginął, rozerwany na strzępy, z większością swoich dzieci. Nieliczni przetrwali i uciekli w popłochu, szukając kryjówek. Inni zostali zniewoleni. Pogardzeni, wepchnięci w cień i wywołujący strach u innych śmiertelników, stali się upadłymi. Tak też ich nazywano, bowiem jako jedyni spośród wszystkich stworzeń, mogących oddawać cześć wyższym istotom, nie mieli patrona, który broniłby ich. Strąceni do infernalnej strefy wraz z nieudanymi, boskimi eksperymentami, budowali tam królestwa. Szukali własnej drogi do zatracenia i w końcu znaleźli ją. Pozostawieni sami sobie, w większości dawali tylko to, co sami otrzymali - nienawiść i pogardę.

Illian zamknął książkę i rzucił nią na blat stolika. „Upadli nie mają patronów" - powtórzył w myślach z przekąsem. Stanął przed lustrem, na nowo nakładając na siebie iluzję. Wiedział, że za chwilę nadejdzie kolejny z gości Likurga.

Patrzył w odbicie, gdy drzwi uchyliły się i stanął w nich potężnie zbudowany mężczyzna. Zmierzył Illiana wzrokiem. Spodobał mu się widok. Inkub natychmiast to dostrzegł.

Wiedział, co powinien robić dalej. Zawsze wiedział. Wyuczony, nieco szelmowski, uśmiech zagościł na ustach. Inkub lubieżnie rozchylił wargi, przesuwając językiem po zębach. Podszedł do nieznajomego i subtelnie przesunął dłonią po jego ramieniu. Samym spojrzeniem obiecywał mu wiele. Z łatwością wcielił się w rolę usychającego z tęsknoty kochanka, którego nawet przelotny dotyk był obietnicą spełnienia najskrytszych fantazji i miłości.

Na zawsze. Na wieczność. Aż do chwili, kiedy czar pryśnie. Potem obieca to samo innym. Niech też poczują się wyjątkowi.

Być dla kogoś wyjątkowym. Najlepsza iluzja i największe kłamstwo w jednym - pomyślał Illian, nie przestając się uśmiechać.

Mężczyzna dotknął jego skrzydeł. Wyglądał przy tym na absolutnie zachwyconego.

- Zawsze chciałem mieć demona - mruknął.

- Więc go dostaniesz - szepnął Illian, powstrzymując dreszcz obrzydzenia, gdy obcy gwałtownie zaczął macać go po kroczu. Spróbował pocałować nowoprzybyłego, ale został powstrzymany jednym ruchem.

- Niżej - warknął nieznajomy.

- Wedle rozkazu - odparł inkub, a z jego ust nie schodził wystudiowany uśmiech. Przyklęknął, masując wnętrze ud gościa. Zaraz przymknął oczy, zbierając w sobie wszelkie siły, aby nie uciec.

Rób to, co zwykle. Czerp z tego moc. Używaj ich tak samo, jak oni używają ciebie - myślał. Mimo to pozostawał w bezruchu, aż mężczyzna chwycił go boleśnie za włosy.

- Chyba jesteś tu po coś - stęknął w twarz. Illian skinął głową. Jego spojrzenie uciekło w bok. Akurat na obraz w złotej ramie, który kiedyś podarował mu Likurg. Spod pędzla ulubionego artysty inkuba. Dzieło przedstawiało zniekształconego człowieka bez twarzy, grającego na lutni. Tło stanowiło całkowicie zniszczone miasto. Gruzowisko było idealnym miejscem do siedzenia dla muzyka.

Illian lubił nieco dramaturgii. A był czas, kiedy uwielbiał napis, umieszczony z tyłu płótna - „Dla mojego ukochanego i jedynego demona, L.".

Coś ścisnęło się we wnętrzu Illiana, gdy ostrożnie zsunął bieliznę z nieznajomego. Gwałtownie odwrócił głowę, wstrzymując gniew i płacz. Przegryzł wargi, zaraz się opanował.

Wiedział po co istnieje.

Wiedział także, że nie sposób ugasić ognia łzami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro