Rozdział piętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



– Obiecałeś, że pożyczysz mi książkę – powiedziała Calico. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że słowa przepełnione były dziwacznym wyrzutem. Dziewczyna niepewnie stała w sypialni demona; struchlała i oczekująca kary, wymierzonej od całego wszechświata.

Illian tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i udawał, że nie zauważa jej podpuchniętych oczu. Musiała płakać niedawno. Demon znalazł wolumin o Spustoszycielu i podał nastolatce.

– Miłej lektury.

– Dzięki.

Calico wciąż stała w miejscu.

– Jakim cudem wciąż masz taką dojebaną sypialnię? – zapytała, rozglądając się dookoła.

Illian parsknął śmiechem. Jego pokój był jednym z największych, wypełniony przepychem i splendorem, w którym tak rozmiłował się Likurg. Calico była pewna, że w pomieszczeniu znajduje się szereg pamiątek i ozdób od pana domostwa.

– Cóż, on nie zawsze odbiera wszystko. Czasami coś zostawia... Ot, żeby bardziej zabolało, albo żeby wciąż żyć obawami, że jest coś, co możesz stracić – odparł spokojnie. – No i tutaj przyjmuję jego gości. Chyba nie myślisz, że chcieliby robić to w schowku na miotły.

Dziewczyna speszyła się.

– Illian...?

Popatrzył na nią ze zdziwieniem.

– Tak?

– Mogę tu chwilę zostać?

Skinął głową i wskazał na masywne łoże z baldachimem, aby usiadła. Sam zajmował fotel z krwistoczerwonym obiciem.

– Napijesz się czegoś? – Demon wstał i nie czekając na odpowiedź, wyciągnął z kredensu smukłą flaszkę oraz dwa kieliszki. Postawił na stoliku, odkorkował, polał i podał dziewczynie.

Miód pitny. Słodki, aromatyczny i cudownie uderzający do głowy.

– Illian... – zaczęła znów Calico. Widząc na sobie uważne spojrzenie, zapytała. – Jak tu trafiłeś?

Demon westchnął głośno.

– Tak jak wszyscy inni... Kłopoty, sprawa na granicy życia i śmierci, i miłosierny wybawiciel, proponujący pakt. Nic wielkiego.

– Z każdym było tak samo?

– Mniej więcej. – Illian przez chwilę delektował się smakiem alkoholu. – Chyba tylko Margo jest tu z własnej woli. O ile można tak to nazwać.

– Jak to?

Calico przypomniała sobie przepiękną demonicę, ubraną w złotą suknię.

– Przyszłaś poplotkować? – Illian odłożył kieliszek na stół i przeciągnął się na fotelu. Po chwili jego oczy spoczęły na dziewczynie.

– Nie chcę być sama – wyznała szczerze.

To wszystko mnie przytłacza – dodała w myślach. Illian chyba zrozumiał, bo odpowiedział.

– Margo go kocha. Nie zawarła paktu. Powinnaś na nią uważać, jest niebezpieczna.

– Nic jej nie zrobiłam... – mruknęła dziewczyna, wzruszając ramionami.

– Żeby to tak działało – parsknął Illian.

– Ale... to znaczy, że Margo może tak po prostu odejść?

– Teoretycznie, tak. Pomijając jej szalenie szlachetne i niesłabnące uczucie, ona zdradziła poprzedniego pana. Likurg go zabił. Oczywiście, demony często zabijają się nawzajem i knują przeciwko sobie. Ale żeby służąca dopatrzyła się luki w pakcie i uwolniła? Niedopuszczalne. Tym samym Margo jest skreślona w wielu kręgach. Więc może odejść, ale nie ma dokąd. Przynajmniej, jeśli pragnie utrzymać dotychczasowy poziom życia.

Calico chciała chwycić za butelkę i polać samej sobie, jednak Illian subtelnie przesunął flaszkę.

– Nie chcę cię stąd wynosić – mruknął. Parsknęła ze złością, ale uszanowała jego zdanie.

– No dobra, a Łowczy? Jak to z nim było?

– Bo ja wiem... Jest z ginącego gatunku. Ponoć był jakimś królem, czy kogo tam cienioludy mają na szczycie. Tak na marginesie, on nie znosi ludzi, bo tępiliście jego rasę. Setki lat temu. Przetrwał, podpisał z Likurgiem pakt, aby ten pomógł ocalić pobratymców w zamian za wieczną służbę władcy. I teraz najlepsze, słuchaj, bo spadniesz. Likurg spełnił życzenie. Ale „przetrwać" znaczy bardzo wiele. Więc zamienił cienistych w posągi. Nic im nie grozi, w jakiś sposób żyją i będą istnieć przez eony lat.

– O kurde – stęknęła dziewczyna. – Więc czemu Łowczy wykonuje jego rozkazy, skoro został oszukany?

– A ma wyjście? Umowa to umowa, życzenie spełnione, choć wypowiedziane nieprecyzyjnie. Zresztą, Łowczy swój gniew przekierował na wszystkich wokół, wiedząc, że nienawidzić Likurga, to... absurd. I nigdy się od niego nie uwolni. Ale ponoć doprowadził do śmierci poprzedniego migającego.

– Łowczy?!

Illian skinął głową.

– Hanriego. Mieliśmy chłopaka od migania, wiele lat temu. Likurg wysyłał ich na wspólne misje, dzieciak miał przenosić cienistego i z nim wracać. Aż pewnego razu coś zabiło Hanriego tak szybko, że Likurg nawet nie zdążył tego wyczuć. Łowczy wrócił, powiedział, że zostali zaatakowani... Ale wtedy szef się wściekł. To był jedyny raz, kiedy go ukarał. Potem długo ukrywaliśmy przed innymi demonami, że w naszym domostwie nie ma nikogo, kto potrafi się przenosić. No, ale jesteś teraz i ty. Twoje zdrowie... – zakończył cierpko.

– Też będę musiała przenosić się gdzieś z Łowczym?

– Najpewniej.

Calico przełknęła nerwowo ślinę.

– Spokojnie, pewnie nic ci nie zrobi.

– On mną gardzi.

– To jeszcze nie powód, żeby cię zabić. Zwłaszcza po tym, co robił mu Likurg. Mnie też nie znosi, a jakoś żyjemy wesoło pod jednym dachem...

– A między tobą w Łowczym to coś... osobistego?

– Chyba nie. On po prostu chce nienawidzić. Wielu irytuje mój frywolny sposób wykonywania zadań i obowiązków. Gdy nie ma gości, jestem zwykłym chłopcem na posyłki. Ale jakby się nad tym zastanowić... to ten stwór mnie mocno irytuje.

– Czemu?

Illian zerknął na swoje smukłe dłonie. Oglądał starannie spiłowane paznokcie z każdej strony, aż w końcu zdecydował się odezwać.

– Kiedyś, dawno temu, spróbowałem uciec. Oczywiście, to było głupie, Likurg bez trudu wyczuwał, gdzie przebywam. Posłał Łowczego, żeby mnie tropił. Żeby się bawił w nagonkę, gonitwę. On lubi takie gierki. Pozwalać ofierze przez chwilę wierzyć, że się udało, potem przepuścić atak i znów wypuścić ze szponów. Trochę to trwało i gdy już wierzyłem, że Łowczy zgubił mój trop, on się po prostu zjawił. Walczyliśmy. A raczej... próbowałem z nim walczyć. To wtedy bardzo boleśnie się przekonałem, że jest o wiele silniejszy. Sprowadzono mnie z powrotem, i o to jestem. Wtedy myślałem, że nie będę wyglądał gorzej. A tu proszę... – Ze złością dotknął ułamanego rogu. – Nawet nie potrafię latać i wyglądam jak gówno.

– Dalej jesteś piękny. Zawsze będziesz – powiedziała Calico. Po chwili poczerwieniała, przegryzając język. Napotkała zdziwione spojrzenie inkuba i dodała. – Jak na moje, to blizny tylko dodają ci uroku, a ty... no wiesz. Fajny jesteś. On cię nie złamał i nigdy tego nie zrobi.

Zaśmiał się i pokręcił głową.

– Jeśli próbowałaś mnie uwieść, to był to wyjątkowo kiepski tekst.

– A zadziałał?

Illian jeszcze przez chwilę uśmiechał się. Uniósł głowę i nagle spoważniał.

– Nie rób tego więcej. To nie ma sensu. Nie tutaj.

Calico chciała czyjegoś zrozumienia, sympatii, wzajemności. Illian wydawał się doskonałym wyborem. Teraz jednak patrzył jakoś inaczej, bez ciepła, a jego głos brzmiał jak ostrzeżenie.

– Może w innym życiu. W innym świecie. W którym ja będę nieco młodszy, a ty nieco starsza.

– Przecież to się nigdy nie wydarzy.

Inkub wzruszył ramionami.

– Przyniosłabyś mi coś do jedzenia?

– Jasne, wybacz, że... No wiesz, nie powinnam. Ale dzięki, że ze mną porozmawiałeś – dodała gorzko.

– Słuchaj, to kwestia...

– Nie, w porządku. Dać mi pół kieliszka i już bredzę głupoty. Ale, jakby co... To naprawdę jesteś ładny. Tak, no wiesz, bez niczego. Znaczy, bez podtekstów z mojej strony. Ładny chłop i tyle. Ładny chłop z ciebie.

Illian tylko pokiwał głową i patrzył, jak dziewczyna znika za drzwiami.

* * *

Był taki czas, kiedy Fenrir zapragnął Eliany, żony swego brata, Lidana. Żar zapłonął w jego sercu, gdy widział piękno bogini, a wszystko, co tworzyła, stało mu się drogie. Eliana umiłowała lepić istoty długowieczne i cierpliwe; taka też i sama była. Gdy Fenrir wyznał jej swe uczucia, odprawiła go. Odprawiała za każdym razem, gdy tylko stanął w progu domostwa, jednocześnie kryjąc sekret tak, aby nie podzielić braci. Fenrir ogarnięty gniewem i szałem, postanowił stworzyć istotę na podobieństwo Eliany. Lepił ją dniami i nocami, wlewając w dzieło ogrom swojej potęgi. Potem poszedł do Lidana i poprosił, aby i on przekazał mu moc na „dzieło życia za które pokocha nas Stwórca". Lidan spełnił prośbę, ale tylko z sympatii do brata.

Fenrir wędrował do innych, życzliwych mu bóstw i prosił o podarowanie siły niewielkiej figurce, z którą się nie rozstawał. Gdy uznał, że zgromadził jej dosyć, powiększył, ożywił kopię Eliany i legł z nią. Jednak choć istota wyglądała jak Eliana, nie była nią i wkrótce obrzydliwością stała się w oczach Fenrira. Postanowił więc zabić tę, którą stworzył. A gdy ona upadła mu do stóp i błagała o życie, zlitował się, każąc odejść.

Tak też zrobiła, przybrała przy tym imię Isha, co znaczy „Odrzucona". Wędrowała wiele dni i nocy, aż znalazła ludzkie plemię do którego dołączyła. Okazała się brzemienna, co przeraziło Ishę po stokroć bardziej niż to, czego dotychczas doświadczyła. Próbowała spędzić płód, ale to, co podziałałoby na każdy inny, niczym było dla boskiego nasienia. Isha płakała przez dnie i noce, a jej brzuch coraz bardziej puchł. Odrzucona wzywała bogów, głęboko ich nienawidząc i bluzgając. Nikt nie odpowiedział.

Gdy nadszedł dzień rozwiązania, to co z niej wyszło, omal nie zabiło Ishy. Było zdeformowane i ogromne zarazem. Isha zebrała wszystkie siły, które były w jej osłabionym ciele, zawinęła noworodka w koc i udała się na bagna, gdzie porzuciła tobołek.

Tak narodził się Spustoszyciel.

* * *

Tak, jak i każdy człowiek ma dobrą i złą stronę, tak samo jest i z bogami. Ci, co dają życie, bez wahania są gotowi je odebrać. Ci, co w jednym miejscu tworzą rzekę, w innym dopuszczają, aby wody wyschły całkowicie. Nie inaczej jest ze Stwórcą, który przemierza eony wieczności, nieustannie powołując do życia nowe światy. Za nim podąża jego cień, Spustoszyciel. Energia ani dobra, ani zła, która po prostu usuwa to, co usunięte powinno być.

* * *

Zapiski z konferencji Najwyższego Zgromadzenia Magów

Nie tylko „bogowie", te chwiejne i niegodne istoty, powinni mieć prawo do powoływania nieznanych bytów. Musimy przeciwstawić się ich kaprysom i próbom ingerencji w losy śmiertelników. Jak te dzieci, które w końcu muszą opuścić rodzinny dom, tak i ludzie powinni żyć w taki sposób, jaki zostanie uznany przez nich za słuszny. Dlatego łącząc swoje moce, talenty i zdolności jesteśmy w stanie powołać do życia Spustoszyciela. Naszego obrońcę przed kaprysami bogów i byt, który im dorówna, a pozostanie pod naszą kontrolą.

* * *

Odwiecznym prawem wszystko, co się zrodziło, umrzeć musi. Cykl jest nieuchronny, a Morze Wieczności przyjmuje każdego. Nie inaczej jest z bogami, którzy spadają w otchłań, z której wyszli. Dla najsilniejszych – są eony lat, dla słabszych – jeno tchnienie.

Onfiemu, synowi trzynastemu synowi Oświeconego Boga, przypisano krótkie i chorowite życie. „Może w następnym wcieleniu będziesz potężny", mawiał ojciec. Onfi jednak nie chciał pogodzić się z losem. Pragnął nieśmiertelności. Gdy przyszła po niego Śmierć, schował się za plecami matki.

„Nie pozwól jej mnie jeszcze zabrać!", płakał. Wzruszona bogini Erute przystała na prośbę i odesłała Śmierć. Kostucha nachodziła go jeszcze trzykrotnie, a on za każdym razem stosował ten sam wybieg. W końcu Śmierć zwróciła się do jego matki: „Oddaj mi go, jego czas dawno minął. Kwestionujecie wolę Nienazwanego, a konsekwencje mogą być straszne". Bogini jednak wyśmiała i wygnała Śmierć.

„Zgodnie z moją wolą każde moje dziecko i każdy mój wyznawca, i każda moja wyznawczyni nie umrą nigdy, lecz trwać będą wiecznie, zgodnie z nadaną mi mocą".

„Źle czynisz", powiedział Oświecony Bóg. „Rozzłościsz to, czego złościć nie wolno". Żona odesłała go jednak, biadając, że śmierci życzy własnemu potomstwu.

Ludzie zaczęli czcić Erute, a ona stawała się coraz potężniejsza.
„Obalę i Nienazwane, jeśli zechce zainterweniować. Nie ma bowiem już istoty potężniejszej ode mnie".

Nienazwane było cierpliwe i spało w wieczności. Jednak jego przedstawiciel przemówił do Oświeconego Boga: „Kto sprzeciwia się woli Nienazwanego, gorzko tego pożałuje. Kto uważa, że jest potężniejszy od Nienazwanego, jest jeno muchą, rzucającą się na Słońce. Jeśli bieg spraw nie ruszy tak, jak ruszyć powinien, czekać was będzie zagłada".

Oświecony Bóg nie miał jednak sił, aby powstrzymać Erute. Stoczył z nią bój i przegrał, a w trakcie walki zatrzęsły się niebiosa. Erute poćwiartowała męża na trzynaście kawałków, tworząc tym samym Przenajświętsze Relikwie. Rozrzuciła je po całym świecie, a ci, którzy je znaleźli, zostawali jej czempionami.

Obudzone wstrząsami niebios Nienazwane wzdrygnęło się z obrzydzenia, widząc Erute. Posłało własnego czempiona, Arnulfa Pożeracza Bogów i zasnęło na nowo. Arnulf wykonał swoją misję i będzie wykonywał ją już zawsze, wchłaniając i światy, i bogów, i śmiertelników, bo śpiące Nienazwane nie odwołało rozkazu.

Calico westchnęła zrezygnowana. Każda z tych wersji niewiele jej mówiła o Spustoszycielu. Zbiór legend, przypowieści i ostrzeżeń wypełniał strony, a w żadnej z nich nie było odpowiedzi na najważniejsze pytania: dlaczego to coś stało się aktywne dopiero teraz i jak się go pozbyć. Dziewczyna wertowała strony, aż natknęła się na niewielki liścik, najpewniej napisany przez Illiana: „A może nie istnieje tylko jeden? Może to manifestacja „zła", dokonywana przez wszystkie tysiąclecia istnienia?" Nastolatka łypała na kształtne pismo, zamaszyste i pełne ozdobnych zawijasów. Schowała kartkę pod poduszką, niczym największy skarb.

* * *

– Wyprostuj się, dziewczyno – rzuciła Huera, krytycznie łypiąc na Calico. – Dzisiaj rozpoczniemy twój trening praktyczny. Mam nadzieję, że przyswoiłaś dosyć wiedzy teoretycznej, aby go rozpocząć. Od teraz masz się do mnie zwracać „mistrzyni Huero", zrozumiałaś?

Dziewczyna skinęła głową. I zaraz syknęła z bólu. Huera uderzyła ją w ramię cienkim, lecz niezwykle wytrzymałym, kijkiem.

– Oczekuję pełnych wypowiedzi. W takim przypadku: „tak, mistrzyni Huero". Powtórz.

Calico mełła w ustach przekleństwo, ze złością patrząc na kobietę. Mierzyły się wzrokiem. Nie minęło kilka sekund, nim nastolatka powiedziała to, czego od niej oczekiwano.

– Doskonale.

„Sala treningowa" tak naprawdę była ogrodem. Ogromnym i skrytym za drzwiami. Calico początkowo nie wierzyła własnym oczom. Widziała malownicze zakątki, labirynty z żywopłotów, sadzawki, rzędy niezwykłych roślin i okazałych kwiatów. Cytrusowe drzewa i jabłonie aż uginały się od owoców. Wszystko było przy tym niezwykłe zadbane, harmonijne i podzielone na strefy.

– Przenieś się tam. – Huera wskazała miejsce. Calico niechętnie spełniła życzenie i zaraz wróciła, widząc jej gest.

– Jeszcze raz. – Wskazała nowy obszar. – Szybciej, dziewczyno. Od tego zależy twoje życie. Jaki jest twój limit?

– Nie wiem, nigdy nie liczyłam, ile razy mogę mignąć pod rząd.

Huera wyglądała na niezadowoloną. Chrząknęła, czekając, aż Calico coś doda.

– Mistrzyni Huero... – mruknęła niechętnie nastolatka. Kwatermistrzyni skinęła głową. Z jej twarzy nie schodził grymas. Zupełnie, jakby pod nosem coś zdechło i stale śmierdziało.

– Zatem policzymy to teraz, uczennico Calico. Wykonać. Z tamtego miejsca do tego. Aż poczujesz wyczerpanie.

Wykonywała polecenie, aż zakręciło jej się w głowie. Pięć razy.

– Jeszcze – rzuciła Huera.

– Miało być dotąd, aż się zmęczę... mistrzyni Huero – odparła.

– Nie. Jeszcze.

Mignęła znowu.

– Już wystarczy...

– Nie ty o tym decydujesz, jeszcze.

Calico zacisnęła dłonie, za co dostała cios w ramię. Nie bardzo bolesny, lecz na tyle mocny, żeby na nowo skupiła uwagę na kobiecie.

– Jeszcze – powtórzyła czarnoksiężna. – Zanim każę cię wychłostać.

– Przecież mówię, że to mój limit, mistrzyni.

– Oczekuję, że stale będziesz go zwiększać. Zrób to. Jeszcze raz.

Zrobiła. Zachwiała się, niepewnie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Znów mignęła, lecz nie pojawiła się tam, gdzie powinna. Przeniosła się zaledwie kilkanaście centymetrów. Z nosa poleciała krew. Huera westchnęła zrezygnowana.

– Usiądź, zanim zemdlejesz.

Kamienna ławka niemalże wołała Calico do siebie.

– Jesteś rozczarowująco słaba – stwierdziła Huera. – Trzeba będzie zwiększyć twój limit, czas reakcji i zasięg. Dopiero wtedy rozpoczniemy naukę przenoszenia wraz z innymi, żywymi obiektami. Umiesz walczyć?

– Nie, mistrzyni.

Brew kobiety wymownie uniosła się.

– Umiesz posługiwać się jakąś bronią?

– Nie, mistrzyni.

– A podstawowe zaklęcia obronne?

– Też nie, mistrzyni.

Huera przymknęła oczy, w duchu pytając: „Za co to wszystko". Oddychała głośno przez kilka sekund, nim w końcu zdecydowała się przemówić.

– Zatem masz BARDZO duże braki do nadrobienia. Nie wyobrażam sobie, abyś w obecnym stanie znajdowała czas, aby beztrosko włóczyć się po domostwie i zakłócać innym spokój. Przydzielę ci nadzorcę.

– To nie jest konieczne... mistrzyni.

– Próbujesz ze mną dyskutować?

Calico tylko przegryzła wargi, wzruszając ramionami.

– Jesteś tylko słabą, niewychowaną dziewuchą. Czas to zmienić. Teraz. Przenieś się, jeszcze raz.

– A będę też ćwiczyć przenoszenie się w formie astralnej?

Twarz Huery zmieniła się. Na kilka sekund Calico dostrzegła grymas zmieszany z lękiem.

– Nie – zaprzeczyła ostro Huera. – Ta umiejętność niczemu nie służy i masz jej nie używać.. Rób to, co ci każę.

Nagle przy boku kwatermistrzyni pojawiła się zjawa. Przezroczysta, mała i nieustannie drżąca istota wytrzeszczyła na kobietę ogromne oczy.

– Wróci dzisiaj – szepnęła i zniknęła z bolesnym jękiem.

Huera zmierzyła podopieczną ostrym spojrzeniem.

– Zostaniesz tutaj i będziesz dalej ćwiczyć. – Sama ruszyła w stronę wyjścia. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, Calico położyła się na ławce, podziwiając niebo nad sobą.

Iluzja?

A może ogrody Likurga naprawdę znajdowały się w niezwykłym miejscu, do którego przechodziło się przez drzwi?

Dziewczyna tak intensywnie nad tym myślała, że aż zasnęła. Tylko przypadek sprawił, że nie została nakryta, gdy Huera po kilku godzinach wróciła po nią.

– Ćwiczysz? – zapytała, gdy Calico kilka sekund wcześniej wygramoliła się z ławki.

Przytaknęła.

– Doskonale, teraz zrobisz sobie przerwę. Pan chce cię widzieć. Natychmiast.

– Ale...

– Żadnego „ale". Za mną.

Ruszyły, a Calico miała wrażenie, że za chwilę bezwiednie zacznie wrzeszczeć ze strachu. Likurg czekał. Nie widziała go od czasu, gdy...

Nastolatka pokręciła nerwowo głową, chcąc odeprzeć od siebie podłe wizje. Podrapała przy tym znamię na dłoni. Droga zdawała się nie mieć końca. Huera bez słowa prowadziła. Calico wyczuła w niej niepokój, jakby kobieta sama obawiała się przyprowadzić nastolatkę do Likurga.

Boi się o mnie...? – pomyślała. Nie. To coś innego. Boi się o siebie.

– Nie przynieś wstydu – rzuciła Huera, stukając dwa razy w masywne drzwi. Same się uchyliły, a kwatermistrzyni wymownie wskazała, że Calico powinna wejść. Dziewczyna niepewnie przekroczyła próg i nie zrobiła nawet trzech kroków, gdy przejście za nią zamknęło się.

Pomieszczenie było doskonale oświetlone. Wypełnione rzeźbami, obrazami, regałami z wystawnymi i niezwykle kosztownymi przedmiotami. Wszystko przy tym było harmonijnie ustawione, pozbawione przesytu, a jednak podkreślające bogactwo, którym dysponował ich właściciel. Na samym środku stała fontanna, a przy niej marmurowe figury: zarówno humanoidalne, jak i zwierzęce. Subtelne kolumny podtrzymywały sklepienie, na którym z kolei umieszczono freski. Ludzie, bogowie, mityczne istoty nieustannie ścierali się ze sobą w morderczej wojnie, w której nikt nie mógł wygrać.

Calico niepewnie rozglądała się po holu, poszukując wzrokiem Likurga. Boczne drzwi same się otworzyły, więc ruszyła w tamtą stronę. Likurg stał w sypialni. Zwrócony tyłem do dziewczyny, sadził rośliny w akwarium. Jego purpurowa, jedwabna koszula była podwinięta do łokci, odsłaniając przy tym masywne przedramiona. Demon uniósł z tacy na stoliku moczarkę, przyjrzał się jej uważnie, a gdy uznał, że jest godna, zrobił dziurę w podłożu i przysypał korzenie drobnymi kamykami. Jedna z ryb, nadzwyczaj piękna, srebrzysta, o długich, weloniastych płetwach, podpłynęła blisko palców Likurga. Niedbale ją odpędził.

– Podejdź – rzucił, nawet nie patrząc na Calico. Zrobiła kilka kroków do przodu, wciąż pozostając w znaczącej odległości.

– Nie każ mi powtarzać.

Dziewczyna stanęła bliżej. Likurg przesunął ozdobny, wydrążony korzeń bliżej szyby. Znów sięgnął po roślinę, tym razem z intensywnie fioletowymi liśćmi. Calico czuła zapach demona. Piżmowa nuta mieszała się z tytoniem, paczulą, drewnem sandałowym, żywicą i bergamotką. Gdy nastolatka tylko pomyślała o tym, że aromat wydaje jej się zbyt mocny, intensywny, ciężki... zmienił się.

Woń znikała, zastępowana przez inną, delikatniejszą. Aż w końcu od Likurga pachniało lawendą, pomarańczami, cynamonem, trawą po deszczu i owocowym ciastem, które czasami piekła matka Calico. Pachniał... domem i szczęściem.

– Czyż nie są wspaniałe? – zapytał Likurg, zerkając na ryby. Były. Różne gatunki koegzystowały, leniwie przemieszczając się z jednej na drugą stronę zbiornika. Drobne ławice tęczowych rybek, kiryski i otoski przeczesujące dno. Sumiaste, srebrzyste welony i różnobarwne karpiki.

Calico przytaknęła.

– Chciałabyś stworzyć własny świat?

Likurg oderwał oczy od wielkiego zbiornika, wytarł dłonie w biały ręczniczek i spojrzał na dziewczynę. Zaprzeczyła.

– Jaka szkoda... Wielu śmiertelników chce tworzyć. Kształtować, rzeźbić, dopieszczać wedle własnej woli w tęsknocie za mocą, której nie posiadają lub dla zabicia mizernego czasu, jaki im pozostał. Przyznaję, większość z tego nie nadaje się nawet na rozpałkę. Jednak czasami... Czasami jest coś wartego uwagi.

Dziewczyna wciąż milczała, jednak Likurgowi to nie przeszkadzało.

– Jak widzisz, lubię otaczać się pięknymi rzeczami i stworzeniami. – Jego spojrzenie prześlizgiwało się po całym ciele Calico, aż miała wrażenie, że stoi przed nim zupełnie naga. – Kolekcjonować je, zbierać i posiadać na własność.

Bursztynowe tęczówki dostrzegały wszystko. Wierciły, odkrywały najskrytsze tajemnice i obiecywały. Ach, ile te oczy mogły obiecać. Przyjemność, rozkosz, odkupienie, bogactwo, agonalną ekstazę, ból przeszywający duszę i urzeczywistnienie najgorszych koszmarów.

Po chwili Likurg znów spojrzał na akwarium, a nastolatka poczuła, że obezwładniające uczucie na chwilę osłabło.

– Jak ci się żyje w moim domu?

– D-dobrze...

– I tylko tyle masz do powiedzenia...? Jaka szkoda. Liczyłem, że będziesz bardziej charyzmatyczna. Choć i to da się poprawić. Wbrew pozorom, lubię porozmawiać, gdy już jest po wszystkim.

Calico zaczerwieniła się aż po same uszy.

– Słyszałem, że sprawiałaś małe kłopoty.

– Już jest lepiej.

– Tak? – Głos Likurga był niski, basowy, przyjemnie wibrujący. – W kilka dni złamałaś wiele zasad domostwa. Mam nadzieję, że zostałaś przykładnie ukarana.

Calico skinęła głową. Demon znów na nią patrzył.

– Nie dokarmiaj więcej mojego psa.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, niepewna o kogo chodzi.

– Wiem o wszystkim, mała żabko. Illian, ten cudownie nieznośny chłopiec zawsze otrzymuje ode mnie to, na co zasłużył. Nie lituj się nad nim, a oboje dobrze na tym wyjdziecie.

– Och.

– Przyznaję, bywa on przekonujący. Łasił się do ciebie? Wślizgiwał, błagając o odrobinę... uwagi?

– Nie – zaprzeczyła Calico. Nieco zbyt gwałtownie.

Likurg zaśmiał się cicho. Szczekliwie i drapieżnie.

– To uroczy pies, który chce wierzyć, że jest sprawiedliwość na tym świecie i cisi posiądą ziemię. Uwierz mi, tak się nie dzieje. Cisi są wdeptywani w nią, następnie tratowani, a ich krew stanowi doskonałą pożywkę dla tych, którzy ośmielili się sięgnąć po więcej. Moralność jest jedynie iluzją. Czymś, co powinno trzymać śmiertelników w ryzach. Przyznaję, to dla nich dobre. Jednak ci, którzy wiernie służą lepszym od siebie, mogą otrzymać nagrodę. Wspaniałą nagrodę i wyzwolenie z kajdan. Chcesz być po stronie zwycięzców czy zostać stratowana?

Calico wpatrywała się w Likurga. Nie znajdywała żadnych słów, mogących stanowić odpowiedź. Demon ostrożnie dotknął jej policzka, palcem wskazującym musnął wargę.

– Nie musisz odpowiadać od razu. Choć oboje wiemy, że i tak do mnie należysz.

Odwrócił się i zbliżył do stolika. Uniósł kolię. Srebrną, złożoną z trzech pasm. Zdobiona czarnymi perłami i krwistoczerwonymi rubinami, umieszczonymi na środku.

– To dla ciebie. Chciałbym, żebyś ją nosiła – szepnął. – Odwróć się.

Dziewczyna bez namysłu wykonała polecenie. Czuła delikatne muśnięcie, gdy odsunął jej włosy na bok. Dotyk z pozoru niewinny, wyzwalał wiele. Był obietnicą przyjemności, rozgrzewał skórę i sprawiał, że cała drżała. Nigdy nie sądziła, że może istnieć coś tak rozkosznego. Jej oddech stał się szybszy. W nozdrza wbijał przyjemny zapach niezwykłych perfum. Kolia ciasno opinała szyję.

Likurg niby przypadkiem musnął biodra dziewczyny. Aż przymknęła oczy, marząc, żeby nie przestawał. Chciała się o niego oprzeć. Chciała...

– Mogę być bardzo, bardzo dobrym panem. – Poprawił włosy Calico, wciąż stojąc z tyłu. Aż przeszły ją ekstatyczne dreszcze. – Albo bardzo złym. Wybór zależy od ciebie.

Odsunął się, a gdy Calico spojrzała mu w oczy, dostrzegła rozbrajający wzrok pana domostwa. Jej pana.

– A teraz idź. Powinnaś doskonalić swoje umiejętności.

Nastolatka delikatnie dotknęła kolii, jakby w obawie, że ta może nagle zniknąć. Wciąż tam była. Piękna, efektowna. Wyróżniająca nosicielkę z szeregu innych kobiet.

– Dziękuję – szepnęła Calico niczym zahipnotyzowana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro