Rozdział 29. Góra Pandory.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– To zadziwiające! Trenujecie razem dzień za dniem, już od niecałego miesiąca i jeszcze żadna nie wydłubała oka drugiej! – nie dowierzał Al, wymachując widelcem. Zasiedli właśnie, całą drużyną do wspólnego posiłku.

       – Jak widać, cuda się czasem zdarzają – odparła Oksana, odgarniając na bok pasemko swoich czarnych włosów.

       Od incydentu z ich wymuszonym ścięciem, skróciła je jeszcze bardziej, wyrównując niedociągnięcia. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że wygląda dojrzalej w tej nowej fryzurze i już zdążyli się do niej przyzwyczaić.

       – A ty jak tam Nora, żyjesz? – zwrócił się do drugiej dziewczyny.

       – Żyję, żyję i idzie mi już naprawdę świetnie! – pochwaliła się Nora, promieniejąc z dumy.

       – Świetnie, to stanowczo za dużo powiedziane. Uznajmy, że jesteś coraz bardziej znośna – Oksana zdusiła jej entuzjazm, kręcąc przy tym głową.

       – To chyba najmilsza rzecz, jaką od ciebie kiedykolwiek usłyszałam! – Ta, zamiast się zdenerwować na tę uwagę, tylko jeszcze bardziej się rozpromieniła, by nieco jej dokuczyć.

       – Nie przyzwyczajaj się. Dalej jesteś wszą na tyłku. – Zmierzyła ją surowym spojrzeniem, choć w kąciku ust czaił się mały uśmieszek. Nora za to w odpowiedzi tylko prychnęła rozbawiona.

       – Jesteście rozkoszne! – skomentował chłopak, wciskając się między nie, szczerząc się od ucha do ucha.

       – Świerzbią cię zęby, chcesz kilka stracić? – Czarnowłosa odłożyła sztućce i teatralnie pogroziła Alanowi pięścią.

       – A po jakie licho ci moje zęby? Serce już mi dawno skradłaś! – Chłopak śmiało oplótł Oksanę swoim ramieniem, dalej uśmiechając się do niej figlarnie.

       – Oj nie kuś mnie, bo skradnę ci coś jeszcze, żartownisiu – odpysknęła, choć bez wahania odwzajemniła uścisk. Następnie nieco pochyliła się w jego stronę.

       – Błagam was, tylko nie przy jedzeniu! – poprosiła Nora, zakrywając ręką oczy.

       Al wybuchł tak radosnym i szczerym śmiechem, że reszta od razu go podłapała. Nawet Kalida, która do tej pory tylko obserwowała tę rozmowę w milczeniu.

       Stosunki między nimi, a w szczególności między Norą i Oksaną. Nie wiedziały, czy to za sprawą wspólnych treningów, czy wybaczenia minionych krzywd, ale już od jakiegoś czasu ich relacja znacznie się ociepliła i zacieśniła. Co prawda dalej sobie regularnie dokuczały, ale było w tym już nieco więcej sympatii niż faktycznej wrogości.

       Niespodziewanie, ich miłą dyskusję przerwało otwarcie się drzwi stołówki. Do środka zawitał dyrektor w towarzystwie obojga profesorów oraz odźwiernego Rufina. Wszyscy mieli grobowe miny, co nie świadczyło o niczym dobrym. Rozmowy i śmiechy rekrutów ucichły, pozwalając dorosłym zabrać głos.

       – Rekruci, jak pewnie po nas widać, nie przynosimy dobrych wieści – odezwał się dyrektor. – Dostarczono mi właśnie zaszyfrowaną wiadomość z głównej siedziby gwardii. Żeby ukrócić waszą ciekawość, powiem tyle, że jest to specjalny szyfr stosowany tylko przez głównych generałów oraz dyrektorów ośrodków szkoleniowych do przekazywania między sobą poufnych informacji. Wiadomość była kurtka. Gwardia ogłosiła stan najwyższego zagrożenia.

       – Główna baza na Pandorze, wzywa do siebie wszystkie siły. Jest nam przykro oznajmić, że rekrutów, którzy nie ukończyli jeszcze szkolenia, również to dotyczy – dodała profesor Łuna, ze współczuciem wypisanym na twarzy.

       W pomieszczeniu zapanowała przygniatająca cisza. Wszelka radość czy dobry humor, przepadły bezpowrotnie. Przerażeni rekruci spojrzeli po sobie, obawiając się tego, co może ich nie długo czekać.

       – Wszyscy macie się stawić przed główną bramą za pół godziny. Ruszamy natychmiast, więc macie zabrać tylko to, co niezbędne – zawiadomił profesor Cyryl z kamiennym wyrazem twarzy, po czym razem z resztą wyszedł.

       Został tylko dyrektor Fidelis i Nora po raz pierwszy odkąd go poznała, nie widziała na jego twarzy typowego dla niego niezachwianego spokoju. Choć dalej starał się zachować pozory, nietrudno było odgadnąć, jak bardzo był zaniepokojony zaistniałą sytuacją.

       – Jesteście jeszcze młodzi i nikt nie mógł przewidzieć, że tak szybko będzie wam dane przysłużyć się dla Uniry. Jednak wierze, że mam przed sobą wspaniałych ludzi, zdolnych do wielkich czynów. Zamierzam być u waszego boku do samego końca. Wrócimy razem albo wspólnie stawimy czoła otchłani. – Zakończył swoją przemowę i również opuścił stołówkę.

       Nora spojrzała na swoich towarzyszy. Oni wyglądali na nie mniej zagubionych co ona. W tym czasie reszta obecnych zdążyła zerwać się ze swoich miejsc, by w panice złapać za swój dobytek.

       – Kiedy w końcu znajdziesz ten przeklęty klucz do szczęścia, to jakiś debil wymienia zamek! – odezwała się Oksana, też wstając. Przyjrzała się pozostałej trójce, dalej siedzących w bezruchu. – No nie róbcie takich min, jakbyście dźwigali głazy w kamieniołomach. Wiedzieliście, na co się piszecie, zgłaszając się na ochotników, więc bez narzekania! – Zmotywowani jej słowami, dołączyli do niej i razem wkroczyli w tłum, gotując się na najgorsze.


***


Stawiali kolejne kroki, mrużąc oczy od nieznośnych promieni słońca. Nieznacznie zbliżali się do swojego celu. Wędrowali już kilka dni, prowadzeni przez swoich opiekunów. Znacznie szybciej byliby konno, na ich nieszczęście nie dysponowali aż taką ich ilością, by dla nich wystarczyło. Zabrali ze sobą tylko kilka i to tylko po to by niosły część bagaży. Pocieszające jednak dla rekrutów było to, że ich dorośli opiekunowie również szli pieszo, na równi z nimi.

       Aktualnie przemierzali wiejską drogę, a gdzie okiem nie sięgnąć otaczały ich pola uprawne należące do gwardii. Rolnicy tylko przelotnie rzucali spojrzenia na ich sporą grupę, po czym wracali do swojej pracy, nie zaprzątając sobie nimi dłużej głowy. W końcu widok gwardzistów nie był dla nich nowy.

       – Jak myślicie, jak duża jest otchłań? – zapytał Al, kiedy przystanęli przy strażnicy, nie wiadomo, której już z kolei. Stróżujący tam gwardziści odbyli krótką rozmowę z dyrektorem i pozwolili im iść dalej.

       – Spytaj o to jeszcze raz, a osobiście cię do niej wrzucę – syknęła Oksana.

       Nie tylko ona była już zmęczona tą podróżą w nieznane. Chłopak, biorąc jej słowa na poważnie, zamilkł jak zaklęty. Nora za to przykucnęła na brzegu drogi, na próżno wypatrując jakiegoś cienia. Zerknęła na innych rekrutów. Ich twarze wyrażały nie tylko zmęczenie czy znużenie. Krył się w nich uzasadniony niepokój, lęk o to, co przyniesie koniec tej wędrówki. Doskonale wiedzieli, że to dla nich za wcześnie. Nie byli gotowi na walkę na śmierć i życie. Przyglądając się swoim rówieśnikom, zaczęły nachodzić Norę ponure myśli. Nie mogła się łudzić, jeśli czeka ich walka ze zmorami, to wielu z nich zapewne widzi po raz ostatni.

       Przerażona tą ponurą wizją, ukryła twarz w dłoniach, biorąc przy tym kilka głębokich wdechów. Próbowała uspokoić rosnące jej pomału uczucie paniki. Zadrżała, gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Kiedy spojrzała między palce, dostrzegła szare oczy Kalidy.

       – Powiedz, że to wszystko skończy się dobrze i nikt z nas nie zginie – poprosiła Nora, mówiąc tak cicho, by tylko ona to usłyszała.

       – Wybacz, ale nie mogę. – Kucnęła przy niej i uśmiechnęła się przepraszająco.

       – Rekruci, zbiórka! – Usłyszały komendę profesora.

       Niechętnie, na rozkaz Cyryla, ponownie zebrali się w równym dwuszeregu. Profesor również wyglądał dość posępnie i odkąd opuścili ośrodek szkoleniowy, rzadko się odzywał. Mówił tyle, co nic oraz na nikogo do tej pory nie krzyczał. Ograniczał się jedynie do prostych poleceń, co samo w sobie było dla nich dość niepokojące.

       Wznowili marsz, aż w końcu po kolejnych kilku godzinach wędrówki, na horyzoncie zaczął majaczyć ich cel. Góra Pandory rosła w oczach w zastraszającym tempie. Wraz z nią dostrzec można było główną bazę na jej szczycie. Były to cztery połączone ze sobą wieżyczki, każdą umiejscowiona na jednej z krawędzi, zwrócone w przeciwnych kierunkach świata. Co ciekawe, sam wierzchołek góry wyglądał, jakby został ucięty, tak by specjalnie zrobić tam na nie miejsce.

       Wspinali się więc, po coraz wyżej wznoszącym się terenie. Nie było to jednak takie trudne, jak się spodziewali. Droga, którą szli, była wyraźnie wydeptana przez końskie kopyta, jak i koła furmanek oraz innych powozów, które najpewniej często tędy przejeżdżały. Gdy byli już blisko, droga się urwała. Przed nimi była już tylko lita skała, a nad głowami, widzieli już jedną z wież. Wspinaczka nie wchodziła w grę, zwłaszcza że nigdzie nie widzieli żadnej ścieżki to umożliwiającej.

       Nora podeszła bliżej, lecz nim zdążyła spytać kogokolwiek, co dalej, rozległ się głośny zgrzyt. Chwilę później z wieży, zaczęła opadać platforma. Z łoskotem opadła na ziemię, a trzymające ją grube łańcuchy zabrzęczały. Rekruci spojrzeli na nowo poznaną konstrukcję, niezbyt przekonani co do jej wytrzymałości. Dyrektor postanowił rozwiać ich wątpliwości i bez wahania wszedł na podest. Nie mając innego wyjścia, uczynili to samo. Platforma była na tyle duża, że zdołała pomieścić ich wszystkich, choć musieli ciasno się stłoczyć.

       Konstrukcja znowu wydała nieprzyjemny dźwięk, a łańcuchy na powrót zaczęły wciągać ją na górę. Nora złapała pośpiesznie poręczy, czując jak podłoże, zaczyna ich unosić. W zaskakująco dość szybkim tempie, znaleźli się naprawdę wysoko.

       Widok z nowej perspektywy przyprawił Norę o zawroty głowy, przez co tylko mocniej się chwyciła zabezpieczenia. Nogi momentalnie jej zmiękły i ledwo była w stanie złapać oddech. Wizja upadku, nie budziła miłych wspomnień.

       – Oddychaj głęboko i zamknij oczy. – Oksana szturchnęła ją, zmuszając, by odwróciła wzrok od ziemi, która była już tylko jednolitą plamą.

       Z ochotą wykonała jej polecenie. Złapała ogromny hasłu powietrza, jakby bała się, że zaraz może go jej zabraknąć. Nim jednak zdążyła zrobić wydech, Oksana klepnęła ją w plecy tak mocno, że aż zachłysnęła się własną śliną. Ledwie zdążyła się wykaszleć, a platforma zatrzęsła się lekko, po czym znieruchomiała. Znaleźli się na szczycie.

       Odetchnęła z ulgą, kiedy w pośpiechu weszli do budynku. Budowla wyglądała teraz na dziesięć razy większą, niż z początku przypuszczała. Po przekroczeniu progu przywitała ich olbrzymia przestrzeń. Hol miał wysoki sufit i był całkiem pozbawiony mebli. Dostrzegła jedynie równolegle umiejscowione po drugiej stronie kolejne drzwi oraz masywne schody prowadzące na wyższe piętro.

       Nie musieli długo czekać, gdy zszedł z nich dobrze im znany generał Oswald. Zaraz za nim szło kilkoro innych gwardzistów, pochłoniętych rozmową. Przerwali, kiedy dostrzegli gości.

       – Fidelisie nie to, że nie cieszy mnie twój widok, ale mogłeś chociaż uprzedzić, że wpadniesz z wizytą – powiedział na przywitanie.

       – Nie rozumiem. Przecież sam nas wezwałeś. – Dyrektor prędko wyciągnął list z wiadomością, by następnie wręczyć go przyjacielowi. Ten uważnie go zweryfikował, marszcząc przy tym siwe brwi.

       – Dziwne. Nie ja ją wysłałem – stwierdził, poprawiając okulary na nosie.

       – Więc, kto?

       – Na pewno żaden z generałów. Wszyscy obecnie przebywają tutaj, a gdyby jakaś wiadomość opuściła to miejsce, wiedziałbym o tym – zapewnił stanowczo.

       – Czyli, został sfałszowany? – wtrącił oburzony profesor Cyryl, biorąc list, by samemu na niego spojrzeć.

       – Fałszerz musiałby znać nasze szyfry, ale jedyne miejsca, gdzie przechowujemy te dane, to mój gabinet oraz...

       – Mój – dodał posępnie dyrektor. Oboje wymienili się spojrzeniami, zupełnie jakby odpowiedz, olśniła ich w tym samym momencie.

       – Ktoś musiał wykorzystać zamieszanie, podczas mojej wizyty – stwierdził Oswald, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie.

       – Rufinie, pilnowałeś w tym czasie głównego budynku. Czy widziałeś wtedy coś podejrzanego? – Fidelis zwrócił się do odźwiernego, który słysząc swoje imię, w pośpiechu przystąpił z nogi na nogę, by znaleźć się obok gwardzistów.

       – Niestety nie przypominam sobie niczego takiego. Kiedy wybuchło zamieszanie, udałem się po sprzęt medyczny. Uznałem to wtedy za priorytet. Biorę na siebie całą odpowiedzialność! – przyznał pokornie starzec. Dyrektor w odpowiedzi machnął ręką.

       – Nie mogłeś być przecież, w dwóch miejscach jednocześnie. Dobrze postąpiłeś. To ja jestem winien słabej ochrony w ośrodku.

       – Nikt nigdy nie przypuszczał, że ktokolwiek będzie miał powód, by włamać się do dyrektorskich akt. W większości dotyczą one przecież tylko ośrodka szkoleniowego, nie samej gwardii – wtrąciła profesor Łuna, dołączając się do dyskusji.

       – Nic nam teraz nie da gdybanie. Na snucie teorii przyjdzie jeszcze czas. Nie każmy młodzieży dłużej czekać, pewnie padają z nóg. Wyśle kogoś do ośrodka, by zbadał sprawę, a jutro z przyjemnością oprowadzę rekrutów po bazie. Teraz muszę was już pożegnać – zakończył generał i wraz z towarzyszącymi mu gwardzistami, wyszedł z budynku. Dyrektor w tym czasie odebrał sfałszowany list, następnie zwrócił się do rekrutów.

       – No cóż, jak widać, zaszła pewna pomyłka. Możecie spocząć. Pomimo zaistniałej niepokojącej sytuacji, to mimo wszystko jest dobra okazja, byście mogli poznać pracę gwardii w samym jej centrum. – Skinął głową na gwardzistę, który bez słowa otworzył przed nimi drugie drzwi.

       Po drugiej stronie znajdował się olbrzymi przestronny balkon. Ciągnął się po całej części bazy, która łączyła ze sobą wszystkie wieżyczki. Chcąc nie chcąc, Nora została zaciągnięta przez tłum prosto do barierki. Jej oczom ukazał się ogromny spadek, dziura obejmująca prawie całą górę, oraz pozostałe trzy wieże, umiejscowione na krawędziach.

       – Więc to prawda co mówili! Pandora rzeczywiście jest wygasłym wulkanem! – odezwał się Alan, wciskając się między dziewczyny.

       Wychylił się lekko poza obręb chroniącej ich barierki. Nora w panice złapała przyjaciela za ramię. Gdy to zrobiła niechcący, znowu spojrzała w dół. Głębokie dno Pandory było jedną wielką tajemnicą, gdyż widok przysłoniły liczne drzewa oraz bujna roślinność. To i tak nie powstrzymało kolejnych zawrotów głowy.

       – Spokojnie łapiduchu. Nie zapomnij, że gdzieś tam jest otchłań, a wraz z nią jej parszywe nasienie – pouczyła go Oksana, odciągając ich oboje od krawędzi.

       – Nie rozchodzić się! Zaraz zostaną wam przydzielone kwatery i nawet nie myślcie, by wyściubiać z nich nosa aż do rana! – powiadomił ich Cyryl, przywołując wszystkich do porządku.

       Profesor podszedł do wielkiej klapy w podłodze. Otworzył ją i zaprowadził ich schodami w dół, prosto do części mieszkalnej. Korytarze były długie, szerokie, ale pozbawione okien, czuło się w nich nieco klaustrofobicznie.

       Każda z drużyn dostała po pokoju do swojej dyspozycji. Drużyna czwarta weszła do swojego. Pomieszczenie nie zrobiło na nich zbyt dobrego wrażenia. Mieściły się w nim raptem dwa piętrowe łóżka oraz szafa, a pozostała przestrzeń wystarczała im jedynie by w miarę swobodnie się w nim poruszać. Choć pokój był praktycznie tych samych wymiarów, co te w ośrodku, to teraz musieli się nim podzielić w cztery, a nie dwie osoby. I to mogło być już dla nich niemałym wyzwaniem.

       Nora z westchnieniem ulgi rzuciła niesiony przez całą drogę plecak na ziemię. Usiadła na dolnej pryczy lewego łóżka i zdjęła buty z zamiarem pójścia spać. Kalida wdrapała się po drabince na miejsce nad nią, a pozostała dwójka dalej stała przy drzwiach.

       – A wy co? Na co czekacie? – zapytała Nora, nie rozumiejąc, czemu jeszcze stoją jak kołki.

       – Postanowiliśmy trochę pozwiedzać na własną rękę – odparła Oksana. Po tych słowach rzuciłam swój bagaż na drugie łóżko.

       – Zapomniałaś już, że przecież na samym początku semestru dostałaś ostrzeżenie? Sama mówiłaś, że nie chcesz więcej problemów! – oburzyła się Nora, spoglądając naprzemiennie na tę dwójkę.

       – Bycie grzeczną nie leży w mojej naturze. – Czarnowłosa wzruszyła lekceważąco ramionami, po czym wzięła chłopaka pod rękę i pociągnęła go do wyjścia. Uparcie ignorując niezadowolenie wypisane na twarzy Nory.

       – Nie martwcie się, będziemy ostrożni. Wrócimy przed północą! – obiecał Al, nim zniknęli za drzwiami.

       – Ta dziewczyna zaprzecza sama sobie! Dopiero co mówiła, że gdy jedna osoba coś sknoci, to cierpi cała drużyna, a teraz co sama robi?! Ona chyba po prostu uwielbia mnie dręczyć tymi swoimi mądrościami. Czym ja sobie na to zasłużyłam! – wyżaliła się, padając na poduszkę, czując, jak obolałe mięśnie domagają się solidnego odpoczynku.

       – Możesz być najsłodszą brzoskwinią na świecie, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto nie lubi brzoskwiń. – Usłyszała nad głową spokojny głos Kalidy. Następnie już mniej poetycko dodała jeszcze. – Poza tym są zakochani. Łatwiej ulegają pokusą, nie bacząc na ryzyko.

       Związek Oksany z Alanem był już od dłuższego czasu oczywisty, choć sami kochankowie otwarcie tego związkiem jeszcze nie nazywali. Mimo to ich częste schadzki nie uszły niczyjej uwadze i Nora zwykle nie miała nic przeciwko nim. Lecz do tej pory przyjaciele ograniczali się do tajnych spotkań w czasie wolnym, nie łamiąc żadnych zasad. No, a przynajmniej taką Nora miała nadzieje. Tym razem jednak było inaczej, bo dostali stanowcze polecenie, by nie opuszczać pokoi.

       – Masz racje, po co ja się tym przejmuję! Jeśli zostaną przyłapani, to sami będą się z tego tłumaczyć. Dobranoc. – Obróciła się na bok. Była tak zmęczona, że niemal natychmiast zasnęła.

----------------------------------------------------------------

Po trzech dniach przerwy biorę się dalej do pracy, bo do końca zostały jeszcze  tylko 4 rozdziały. Postaram się je wszystkie poprawić i opublikować do końca tygodnia, ale nie wiem czy mi się to uda, bo już trochę jestem tą książką zmęczona. 

Tak czy siak, mam nadzieje, że rozdział się podobał. Tak jak zapowiadałam, akcja nagle przyśpieszyła. Mam nadzieje, że udało mi się zaskoczyć tym w jaką stronę poszłam. 

Życzę miłego dnia i do przeczytania! :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro