Rozdział 4. Gdy rozpacz idzie w parze z uporem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przez ciągle narastający potok łez, nie była w stanie spokojnie zasnąć. Te nieliczne chwile, gdy nie płakała, spędziła na bezustannym wpatrywaniu się w próżnię. Od czasu do czasu odwiedzała ją kobieta, która przekazała złe wieści. Przedstawiła się jako Lidia. Sprawdzała jej stan, smarowała oparzenia dziwnie pachnącymi mazidłami oraz starała się nawiązać jakąś nić rozmowy. Nora natomiast była zbyt zajęta swoim rozbitym doszczętnie umysłem, by chociaż zwrócić na cokolwiek uwagę.

      Nie ważne jak bardzo by się nie starała, to i tak nie była w stanie skupić się na niczym innym, niż na własnych ciemnych jak dno studni myślach. Przemyślenia typu "Co zrobiłam źle?" albo "Gdybym nie wyszła z domu, może mogłabym temu zapobiec?" Już dawno miała za sobą. Obwiniała siebie, Oksanę, siły natury, jak i cały okrutny wszechświat, ale nie złagodziło to jej cierpień. Miała ochotę coś zniszczyć, wyżyć się, ale jak na złość, nie miała w namiocie nic, na czym mogłaby się wyładować, więc zrezygnowała. Leżała tylko na posłaniu, nie ruszała się, nie odzywała, tylko wpatrywała się tępo w przestrzeń przed sobą. Czuła jakby jej świadomość odpłynęła gdzieś bardzo daleko, pozostawiając po sobie tylko pustą skorupę.

      Niestety nad ranem była zmuszona skonfrontować się ze światem rzeczywistym. Lidia wręcz siłą wyprowadziła tę chodzącą stertę nieszczęść z namiotu. Posadziła ją na jednej ze stojących obok skrzyń, tłumacząc to tym, że dla własnego dobra, powinna zmierzyć się z panującym stanem rzeczy. Nora jednak nie chciała się z niczym mierzyć, wolała po kres swoich dni utonąć w przygnębieniu i rozpaczy.

      Pozostawiona sama sobie, rozejrzała się po obozie. Dalej w powietrzu unosił się zapach dymu, choć już go nie widziała, ani żadnych płomieni. Musieli być spory kawał od wioski, ale na tyle blisko, by gwardziści mogli mieć oko na jej szczątki. Znajdowali się na skraju lasu, nie rozpoznała tej okolicy, nie była więc w stanie określić, gdzie dokładnie się znajdują.

      Jedyne, na czym można było oko zawiesić, był szereg takich samych namiotów, rozstawionych w równych rzędach i ludzie. Gwardzistka mówiła prawdę o niewielkiej liczbie ocalałych. Nora naliczyła ich raptem dziesięciu. Większość osób znała jedynie z widzenia w gospodzie matki. Tylko jednego mężczyznę nie była w stanie rozpoznać, gdyż z powodu silnych obrażeń miał praktycznie całą twarz owiniętą bandażami. Wszyscy bez wyjątku byli zrozpaczeni, poranieni i snuli się jak cienie. Tak samo, jak ona stracili tego felernego dnia wszystko, na czym im zależało. Przykro było patrzeć na to, co pozostało z całej wioski.

      Prócz byłych sąsiadów, trudno było nie zauważyć wszędzie obecnych gwardzistów. Szesnastu, z czego tylko czworo w tym Lidia, mieli beżowe pasy, a cała reszta standardowe w zielonym odcieniu. Najprawdopodobniej świadczyło to o posiadaniu wyższej pozycji. Nora niewiele wiedziała o Gwardii Nadzorczej. Głównie dlatego, że jej wioska do tej pory była raczej samowystarczalna i radziła sobie bez ich pomocy, to dzisiaj. To był pierwszy i ostatni raz.

      – Hej, panienko.

      Niespodziewanie koło niej pojawił się jeden z nich. Był młody i gdyby nie blizny okalające jego twarz, można by było nazwać go przystojnym. Sprawiał jednak wrażenie bardzo sympatycznego i przyjaznego. Nora nic mu nie odpowiedziała, spojrzała tylko na niego obojętnie.

      – Jeśli to nie problem, to chciałbym ci zadać kilka pytać – mówiąc to, przeglądał plik kartek, na których najpewniej zapisał zeznania innych.

      – Dobrze – odparła bez wyrazu.

      – Widziałaś może, kto albo co roznieciło pożar?

      – Nie. – Ta zdawkowa odpowiedź, niewiele mogła mu dać, ale nie wyglądał na zrażonego.

      – A jeśli mogę spytać, to gdzie byłaś, gdy to się stało? – Sposób, w jaki o to pytał, wyraźnie świadczył, że nie próbował obarczyć nikogo winą, tylko najzwyczajniej chciał poznać historię z jej punktu widzenia.

      – Byłam niedaleko wioski, miałam się z kimś spotkać, ale nie przyszła.

      – Wtedy zobaczyłaś płomienie? – dopytywał.

      – Nie, przypadkiem wpadłam do studni. – Wolała nie zdradzać szczegółów, ale widząc jego zaskoczenie, pośpieszyła z wyjaśnieniem – Nic mi się nie stało, wydostałam się, a wioska już... płonęła. – Ostatnie słowo wypowiedziała z gorzkim posmakiem w ustach. Gwardzista nie drążył tematu, była mu za to wdzięczna. Wsadził tylko kartki pod pachę i poprawił pas.

      – No dobrze, dziękuje za pomoc. Jeśli czegoś by ci było trzeba to mów otwarcie, po to tu jesteśmy – zapewnił, uśmiechając się do niej krzepiąco.

      – Dobrze – odparła i skupiła już wzrok na czym innym.

      Niewielkie liście brzóz zakołysały się pod wpływem leniwego wiatru. Ten widok był na swój prosty sposób odprężający. Miała nadzieje, że będzie mogła posiedzieć sama w spokoju, jednak gwardzista najwidoczniej nie mając zamiaru zostawić ją tak szybko, jakby tego chciała. Po chwili odezwał się znowu.

      – Wiesz... wiem, co czujesz. Moi bliscy też zginęli z powodu zmory i też czu... – zaczął, ale Nora wcięła mu się w słowo.

      – Czekaj, co? Jak to zmora? Przecież zginęli w pożarze – odparła nieco skołowana.

      – No tak, ale pożary nie pojawiają się znikąd, prawda? – powiedział, patrząc na nią znacząco.

      – Podejrzewacie zmorę? – Te oczywiste stwierdzenie sprawiło, że natychmiast się ożywiła.

      – Tak. Śledziliśmy jedną dużą sztukę, która zmierzała wprost do Doliny Zagajnika. Byliśmy już blisko, gdy poinformowano nas o tym, co się stało. Dopiero co odkryliśmy jej ślady niedaleko miejsca, gdzie najprawdopodobniej wybuchł pożar. Nie znamy jeszcze szczegółów, ale na tę chwilę to się wydaje najbardziej prawdopodobne – wytłumaczył to rzeczowo, tonem znawcy. Zupełnie jakby już wcześniej mieli podobne przypadki. Nie napełniło ją to jednak optymizmem. Nie pojmowała też, jak wielki gad mógł wzniecić pożar, ale to nie ona była tu gwardzistką, niewiele więc w przeciwieństwie do nich wiedziała o zmorach.

      – A ty możesz w ogóle mówić mi takie rzeczy? – spytała, gdy dotarło do niej, że chyba nie powinna posiadać takich informacji. Jednak gwardzista zaśmiał się tylko i machnął ręką.

      – Od razu widać, że masz łeb na karku. Spokojnie, gdy chodzi o zmory, to niczego nie utajniamy. To nasza najważniejsza reguła stosowana od wieków – uspokoił ją, dumnie wypinając pierś.

      Wyglądał tak dość zabawnie, stojąc na baczność, pilnując jednocześnie, by kartki nie wysunęły mu się spod pachy. Mimowolnie przyjrzała się jego bliznom, wyglądały jak ślady po pazurach. Wielkich pazurkach. Wydawało jej się, że w ogóle do niego nie pasują. Taki przyjazny, wręcz wesoły facet z takimi ranami, świadczącymi o nie mniejszych od niej przeżyciach. Spodziewałabym się raczej kogoś bardziej poważnego, a tu prosze.

      – Czy zmory naprawdę są tak niebezpiecznie, jak o nich mówią? – Jak tylko to pytanie padło z jej ust, poczuła się strasznie głupio. Widząc co się do tej pory działo, to raczej było dość oczywiste. Gwardzista jednak jej nie zganił, tylko szeroko się uśmiechnął niezrażony jej niewiedzą. Chyba od dawna czekał, aż ktoś go o to zapyta.

      – Oj tak! Mierzyłem się już z niejedną z tych bestii i nie raz przypłaciłbym życiem. Mimo że co niektóre różnią się od siebie, to wszystkie bez wyjątku mają tak samo ostre pazury oraz zębiska. Potrafią być sprytniejsze, niż by się mogło zdawać, a ich wielkość jest w stanie zaskoczyć! Jednak my też nie zostajemy im dłużni! – opowiadał z wielkim zaangażowaniem, żywo gestykulując. Jego sterta kartek prawie mu przy tym wypadła.

      – Aron, nie strasz dziewczyny! Wiesz, przez co właśnie przeszła! Przez ciebie będą ją gnębić koszmary, a i tak ledwo mogła zmrużyć oczy! – odezwała się Lidia z wyraźnym niezadowoleniem, pojawiając się za jego plecami.

      – Daj spokój Lid, przecież byliśmy w jej wieku, kiedy przystąpiliśmy do szkolenia i na pewno nie mniej zbesztani przez los – odparł w swojej obronie.

      – Ci ludzie właśnie przeżyli tragedie, a ty tu sobie tak milutko gawędziarz jakby nigdy nic, trochę szacunku! Lepiej zajmij się czymś pożytecznym – zbeształa go, groźnie go mierząc wzrokiem.

      – Dobrze, dobrze pani lider. – Zasalutował jej, po czym oddalił się, by wrócić do swoich obowiązków.

      – Nie przejmuj się nim. Właśnie zaczął się nowy nabór, więc za wszelką cenę stara się pozyskać nowych rekrutów. Niestety nie jestem w stanie wbić mu do głowy, że w ten sposób tylko ich zniechęca. Kto normalny słysząc o pazurach i zębiskach, chciałby dołączyć do gwardii? – Machnęła lekceważąco ręką. Norę jednak zżerała coraz bardziej narastającą ciekawość. Nim kobieta zdążyła odejść do swoich spraw, zatrzymała ją, łapiąc za ramię.

      – Rekrutują do Gwardii? Na czym to polega i czego wymagają? – wypuściła z siebie te pytania na jednym wydechu, sama zaskoczona tym jak bardzo chciała to wiedzieć.

      – Czekaj, ty naprawdę to rozważasz? – Zdziwiła się. Widać było, że nie podziela entuzjazmu kolegi w tej kwestii.

      – No nie wiem, być może? – odparła nieco speszona.

      Wprawdzie nie była do końca pewna czy naprawdę tego chce, ale coś z nieznanego jej powodu napędzało ją ku tej myśli. Lidia nie wyglądała na przekonaną i trudno było się jej dziwić. Stanęła przed dziewczyną, krzyżując ręce na piersi. Mierzyła ją poważnym spojrzeniem piwnych oczu.

      – Cóż, przyjmują wszystkich młodych chętnych, ale powinnaś wiedzieć, że ta robota to nie przelewki. Musisz być absolutnie pewna, że tego chcesz i być gotowa na wszelkie poświęcenia. To nie może być pochopna decyzja. Kiedy stajesz się pełnoprawnym gwardzistą, to zostaje się nim do końca życia, głównie dlatego, że rzadko kiedy mamy okazję dożyć do emerytury – wyjaśniła, wpatrując się w nią badawczo.

      Nora domyślała się, że nie chciała jej zniechęcić, tylko raczej uświadomić i przemówić do rozsądku. Ta próba na niewiele się zdała, wręcz przeciwnie. Jej słowa tylko podsyciły upór dziewczyny. Skutkiem czego przez resztę dnia zadawała Lidii masę niekończących się pytań na temat szkolenia, na które kobieta nie bardzo chciała odpowiadać. Nora zdawała sobie sprawę, że swoją zawziętością wystawia cierpliwość gwardzistki na próbę, ale tylko to było w stanie odciągnąć jej myśli od powracającej żałoby, która dalej zżerała ją od środka.

      Nigdy wcześniej nie myślała nad dołączeniem do Gwardii, ale teraz wydawało jej się to dobrym pomysłem. Tak w zasadzie, niby jaki miała wybór? Straciła wszystko i nie posiadała już niczego ani nikogo do kogo mogłaby wrócić. Ten pomysł był równie dobry, co każdy inny. W najgorszym wypadku powiedzą, że się do tego nie nadaje. Wtedy będzie musiała chwycić się czegoś innego, choć w głębi siebie czuła, że musi być dla niej jakiś promyk nadziei.

      Co do zmor, to wszelki strach do nich wyparował dość prędko. Mając kogo obarczyć za całe to nieszczęście, decyzja stała się dla niej niezwykle oczywista. Zdławiła rozpacz nowymi pokładami złości. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnio była taka pewna w swoim postanowieniu, chyba nigdy wcześniej. W końcu nie bez przyczyny przeżyła całe to piekło. Musiał być ku temu ważny powód, a przynajmniej chciała w to wierzyć. Może właśnie takie było jej przeznaczenie? Pomścić rodzinę, zaciągając się do armii tępiącej te potwory, przez które ją straciła? Chciała chociaż spróbować.

      Przed wieczorem gwardziści oznajmili ocalałym, że następnego dnia z rana odeskortują ich do najbliższej wioski, by tam zapewnić im odpowiednie warunki życiowe. Podróż ma potrwać kilka dni. Lidia za to, po wielu namowach ze strony Nory obiecała, że jeśli do tego czasu dziewczyna nie zmieni zdania, to osobiście zaprowadzi ją do ośrodka szkoleniowego i dopilnuje, by ją przyjęli. Przyznając przy tym bez bicia, że nie brak jej godnego podziwu zapału.

      Nora nieco odetchnęła dzięki temu. Dalej nie zapomniała o żałobie, ale mając przed sobą jakiś cel, było jej łatwiej się z nią uporać. Kto wie, co tam może na nią czekać? Zapewne więcej bólu oraz cierpienia, ale tego i tak miała pod dostatkiem, więc co za różnica? 


-------------------------------------------------------------------------------------

No niezły maraton mi się zrobił, codziennie nowy rozdział, aż sama jestem tym zdziwiona, jak sprawnie mi idzie to poprawianie, choć nie wiem, jak długo to zdołam utrzymać. 

Ten rozdział jest dość spokojny, niewiele się w nim dzieje, ale był taki potrzebny, by bohaterka mogła poukładać sobie, co nico w głowię i choć odrobinę poradzić sobie z żałobą. Choć oczywiście nie wyleczyła się z niej całkowicie. 

Od samego początku nie byłam zadowolona z tego, że ona tak po prostu nagle postanowiła dołączyć go gwardii, ale było mi to potrzebne do dalszej fabuły i starałam się to jakoś wytłumaczyć. Częściowo to wina jej ciekawości, chęci zemsty, jak i przez samą żałobę włącznie. Chyba po prostu chciała móc się czymś zająć, by już nie tkwić w tej beznadziejnej depresyjnej próżni, a przynajmniej ja to tak sobie tłumacze. Mam nadzieję, że nie wyszło mi to aż tak nienaturalnie. Człowiek w końcu czasami podejmuję pochopne, nieprzemyślane decyzje pod wpływem emocji, prawda? 

Tak czy siak, kończę ten mój stanowczo za długi wywód i życzę miłego dnia. 

Do przeczytania! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro