Rozdział drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Były jednak schody.

Dziewczyna zeszła po nich, widząc migający punkt w oddali. Krok za krokiem. Byle dalej od tego mroku. Wymacała dłonią zimną, kamienną ścianę. Chłód ocucił i choć przestrzeń wciąż skrywała się za pijacką mgiełką, nastolatka mogła iść dalej. Chwiejnie, stale trzymając się muru. Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim światełko w dole było wyraźniejsze. Już myślała, że schody nie będą miały końca. Że utknie w tym dziwnym świecie, idąc ciągle i ciągle w dół.

Nie było żadnych drzwi, zasłony, czy wnęki, którą się dostrzega i do której się wchodzi. W jednym momencie Calico stała na schodku, a w kolejnym była w najdziwniejszej sali, jaką kiedykolwiek w życiu widziała. Był stół. Drewniany, okrwawiony, na którym poukładano noże, szczypce, piły, korkociągi i wiele innych przedmiotów, których dziewczyna nawet nie była w stanie nazwać. Na sam ich widok przebiegał dreszcz. Jednak najgorsze było to, co siedziało w pomieszczeniu.

Mężczyzna - to chyba był mężczyzna - o gargantuicznych rozmiarach głową sięgał do sufitu.  Chorobliwie otyły, niezdolny do samodzielnego chodzenia. Obrzęknięte, nagie ciało pokryte było szeregiem czarnych wybroczyn, odparzeń i blizn. Tworzyły na skórze szkaradną mapę, ogromną płachtę bólu, poniżenia i krzywdy. Stworzenie siedziało podparte o ścianę, wyciągając przed siebie spuchnięte, brudne stopy. Nie miał rąk. Zamiast tego na ich miejscu wiły się dwie dziwaczne macki. Obślizgłe, kalekie, nieuformowane do końca. Zupełnie jakby ktoś zaczął tworzyć tę nieudolną istotę i zapomniał o niej, pozostawiając w ciemności.

Stwór jednak znalazł sobie zajęcie. Trzymał chłopaka. Różnica wzrostu między nimi była tak ogromna, że w pierwszej chwili Calico pomyślała, że istota trzyma lalkę. Mięsną, przeraźliwie krzyczącą, lalkę. Jedna macka owinięta była wokół pasa ofiary, druga natomiast rozpruwała mu ręce.

Mają być macki.

Choć stwór się nie odzywał, Calico w jakiś sposób go usłyszała. Wici chwytały narzędzia i cięły. Najpierw dłonie. Ostrze wbite było między palec środkowy i wskazujący, i wchodziło coraz głębiej. Wżynało się w kości niczym w miękką glinę. Z jednej macki potwora wysunęły się kolejne wypustki. Wbite w ranę chłopaka, rozszerzały ją, wydłubując wszystko, co zostało uznane za zbędne.

Na moje podobieństwo.

Posoka spływała po podłodze. Metaliczny zapach mieszał się z fetorem potu, gnijącego mięsa, stęchlizny i ekskrementów. Calico nie mogła choćby drgnąć, wpatrzona w scenerię. Nieznajomy już nie krzyczał. Martwy lub nieprzytomny, zwisał bezwładnie w uścisku stwora. Ten wciąż wywlekał z ciała to, co uznawał za zbędne. Działając w istnym amoku dopiero po chwili zdał sobie sprawę z wpatrzonej w niego intruzki.

Gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, Calico przeszył ogrom nienawiści i potęgi napuchniętych, czerwonych oczu, wściekłych na to, że zobaczyła to, czego nikt nie powinien widzieć.

Podglądaczka. - Stwór wrzucił to słowo wprost do głowy dziewczyny. Calico czuła targające nim uczucia. Przekazał to niczym największą obelgę.

Też będziesz na moje podobieństwo.

Zniknąć. Przepaść. Rozpłynąć się w nic. To było jedynym marzeniem Calico, która umiała tylko stać i patrzeć. Macka ruszyła w jej stronę, a dziewczyna znów poczuła drżące powietrze.

Mignąć, tak jak wcześniej. Mignąć, jak przy Doranie. Mignąć, jak wtedy, kiedy demonstrowała pijackie sztuczki. Zniknąć, bo pozostać, to znaczy umrzeć.

Nie.

To gorzej niż umrzeć.

Znajdę cię, podglądaczko.

Przyrżnęła tyłem głowy o pieniek tak mocno, że aż pociemniało jej w oczach. Oddychała ciężko, spocona i drżąca. Stęknęła coś cicho do siebie, a po kilkunastu wyjątkowo długich minutach spróbowała wstać.

Znów była poręba i miasto, i księżyc, i świat, który znała. Calico zwymiotowała. Resztki alkoholu, strachu i całej tej zgnilizny wypłynęły z niej gwałtownie.

To sen. To tylko głupi sen - pomyślała, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku. Bo takie stwory nie mogą czyhać w ciemności. Po prostu nie mogą. Ona z kolei za dużo wypiła. Polewała sama sobie... nie, piła z gwinta. To też przynosi pecha. Durny sen.

Calico w stronę miasta, potykając się o pieńki, skryte w mroku. Brudna, cała w błocie, dotarła w końcu do bram miejskich. Gdyby nie była córką komendanta straży, nie wpuszczono by jej. Kumoterstwo czasami pomaga.

Tylko czasami. Dziewczyna w pełni zdawała sobie sprawę, że ojciec dowie się o wszystkim - i to w niewybredny sposób. Mniejsza o to. Teraz trzeba iść. Po prostu iść przed siebie.

- To nie córa komendanta? - Usłyszała jeszcze za sobą zdziwiony głos wartownika.

- Tak, ta młodsza... Wiesz, jak to z nią jest.

Wiedzieli wszyscy.

Gdy Calico w końcu doczłapała się do domu, była noc. Mimo to rodzina nie spała. Z daleka słychać było rozmowy gości, zaproszonych na ceremonię Lozen. Głos siostry, która wesoło coś opowiadała. Gromkie wybuchy śmiechu, dźwięk stukających naczyń. Wszystko wydawało się takie nie na miejscu. Calico weszła z wahaniem, zawstydzona, że ktoś może na nią patrzeć. Starała się niezauważenie przemknąć obok otwartej sali jadalnianej i uciec od razu na piętro.

- Na jasne bóstwa, jak ty wyglądasz... - jęknęła matka. Na tę uwagę wszystkie głowy zwróciły się w stronę nowoprzybyłej. Misja zakończona niepowodzeniem.

- Taką już mam gębę - mruknęła Calico, ale nikt się nie roześmiał. Lozen zerwała się z miejsca. Boleśnie chwyciła siostrę za łokieć.

- Idź stąd, doprowadź się do porządku - wysyczała jej do ucha.

- Ale co się stało? - Matka już stała po drugiej stronie, trzymając rąbek jej koszuli. Zupełnie jakby musiała chwycić płachty brudu, by uwierzyć, że istnieją.

- Nic, po prostu się potknęłam...

- Piła na porębie i tyle. Mamo, niech ona stąd idzie. - Głos Lozen był zdumiewająco cichy i przepełniony złością zarazem. - Co goście powiedzą?

- W zasadzie, to już mnie widzieli i będą o tym gadać przez kolejne pięć pokoleń.

- Mamo! Niech ona...

- Będę ciekawą nowiną, niemal tak dobrą, jak pięcionogie ciele pana Hamira. Choć z tą krową to nikt nie wygra, a już zwłaszcza nie ceremonia pasowania na pal...

Matka wypchnęła ją z pomieszczenia i zamknęła drzwi do jadalni.

- Przepraszam za nią, ona jest... specyficzna. Ale niech ten incydent nie zakłóca święta naszej kochanej Lozen. Wznieś toast, moja droga.

Calico westchnęła ciężko. Zawsze Lozen, zawsze „a co ludzie powiedzą?", zawsze...

Podglądaczka.

Dziewczyna pokręciła głową, jakby chcąc wypchnąć z głowy dziwaczny sen.

W korytarzu stał ojciec. W swoim odświętnym mundurze i mieczem przy pasie, wyglądał jak wcielenie sprawiedliwości w średnim wieku. Popatrzył na Calico jak na coś, co przykleja się do buta i nie chce odczepić. Parsknął pogardliwie i minął ją bez słowa.

Rodzina definitywnie w komplecie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro