Rozdział dwudziesty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Widziałaś Baelotha? – Huera posłała Calico nieprawdopodobnie wrogie spojrzenie.

– Kogo? – zapytała zaskoczona dziewczyna. Zatrzymana w korytarzu niepewnie łypała dookoła.

– Mojego kota – fuknęła kwatermistrzyni. – Widziałaś go czy nie?

Calico zaprzeczyła.

– To, do jasnej cholery, zajmij się czymś pożytecznym. – Kobieta minęła ją i przywołała kilka potępionych dusz. Nieszczęśnicy otrzymali rozkazy, a po chwili rozeszli się po domostwie. Nastolatka parsknęła pod nosem.

Cholerna kociara – westchnęła w myślach. Swoją drogą, nigdy nie widziałam Huery w jadalni. Zawsze wysyłała dusze, aby przynosiły jej jedzenie do pokoju.

Sama ruszyła w stronę holu. Znów miała przenieść Łowczego do ruin, w których rezydował dzieciolubny byt. Przynajmniej tak myślała. Pomieszczenie było jednak puste, a nastolatka z satysfakcją stwierdziła, że tym razem to karniss się spóźnia. Przechadzała się po sali i przyglądała obrazom dookoła. Kiedyś nadzwyczaj realistyczne sceny polowań przerażały ją. Teraz patrzyła na nie z mieszaniną ciekawości i lekkiego obrzydzenia.

Gdy usłyszała skrzypienie drzwi, gwałtownie odwróciła głowę. Zamarła, widząc kto wchodzi. Nie był to Łowczy.

Likurg uśmiechnął się na powitanie.

– Zaskoczona? – zagadnął.

– Ja właśnie czekałam na... – zamilkła. Zdała sobie sprawę, że nikt nie mówił o Łowczym. Gdy tylko dowiedziała się, że ma wrócić do ruin, przenosząc kogoś, resztę sobie dopowiedziała.

– Na mnie – dokończył uprzejmie demon. – Więc chodźmy.

Niepewnie wyciągnęła rękę, w drugiej zaciskając sprzączkę pasa. Likurg ujął dłoń dziewczyny, wciąż bacznie świdrując spojrzeniem. Calico była zaskoczona potężną aurą demona. Zdawała sobie sprawę z jej istnienia. Teraz, po zetknięciu się z wieloma dziwacznymi stworzeniami i nauce panowania nad własną mocą, była w stanie wyczuć coś jeszcze.

Likurg emanował potęgą niezwykle podobną do tej, którą posiadał pierwszy Spustoszyciel oraz opętana dziewczynka, przejęta przez coś zupełnie obcego. Nawet Baphomet nie był tak silny.

Calico przygotowywała się do mignięcia, starannie otulając mocą przestrzeń dookoła nich. Było to trudne. Znacznie trudniejsze niż cokolwiek, co dotychczas robiła. Demon wyczuwał to. Przeniknął przez jej kokon energetyczny, rozkładając własny. Ta siła przytłaczała, jednak Calico w końcu wiedziała, co powinna zrobić. Przymknęła oczy i mignęła, zabierając Likurga ze sobą.

Wylądowali w zniszczonym mieście. Demon z pogardą patrzył na wszystko dookoła.

– To... te dzieci były gdzieś tam... – mruknęła Calico, wskazując w stronę upadłej świątyni. Likurg uciszył ją gestem.

– Myślałem, że sojuszników witasz z należytą kulturą – rzucił w przestrzeń. Dziecięcy chichot przeszył okolicę.

– Chciałam ci się przyjrzeć...

Dziewczynka, inna niż ta, która przemówiła ostatnio, wyszła zza zawalonego budynku. Miała na sobie znacznie czystsze ubranie. Samo ciało było zdrowsze, choć pokryte ciemnymi, pulsującymi wiciami.

Świeższe – pomyślała Calico. Ta jest nowa.

Wzdrygnęła się wiedząc, co to oznaczało. Huera i Łowczy wykonali zadanie. W przeciągu kilku dni dostarczyli dwunożnego mięsa. Przez chwilę Calico zastanawiała się nad tym, jak to zrobili. Otworzenie portalu nie wchodziło w grę, pozostałyby ślady, których nie chciał Likurg. Zapewne przyprowadzili zbłąkanych uchodźców i uciekinierów z okolic.

– Podoba ci się to, co widzisz? – zapytał demon, z dystansu obserwując dziewczynkę.

– Nawet bardzo – odparła, oblizując się obleśnie.

– Zaprowadzisz nas do wyrwy? – Likurg zrobił krok w stronę nieznajomej. Ta zawahała się. Zerknęła na Calico, zmarszczyła gniewnie brwi.

– To mięso też ma tam iść?

– To mięso jest niezbędne. Chyba nie zapomniałaś o naszej umowie?

Dziewczynka zakołysała się w przód i w tył.

– Nadal jestem głodna – westchnęła. Widząc, że Likurg nie reaguje, dodała. – Powinnam dostać więcej.

– Każdy dostaje tyle, na ile zasłużył.

Mała fuknęła. Jednak dostrzegła, że więcej nic nie wskóra. Jeśli dłużej będzie się opierać, demon po prostu zrezygnuje z sojuszu.

– Dobrze – warknęła. – Za mną.

Prowadziła ich do zbrukanej świątyni Pani Światła. Inne dzieci również ruszyły, trzymając się na dystans. Było ich znacznie więcej niż ostatnio. Wszystkie przejęte przez dziwaczny byt i oplecione ciemnymi pędami.

Likurg obojętnie wpatrywał się w gruzowisko, zasłaniające wejście do sanktuarium. Próba usunięcia kamieni niewątpliwie mogłaby zakończyć się zawaleniem całego budynku. Dziewczynka ze złośliwym uśmiechem patrzyła na demona.

– Mamy tak tu stać czy łaskawie zaprosisz nas do środa? – zapytał jadowitym tonem.

– Myślałam, że sam złamiesz pieczęcie.

– To byłoby niekulturalne. Choć jeśli tego właśnie chcesz... – Likurg wymownie uniósł rękę.

Mała zaprzeczyła. Odchyliła mocno głowę i otworzyła szeroko usta. Grube, cieniste pędy wysunęły się z jej ciała. Dotknęły gruzowiska, zaczęły wspinać po budynku. Na ich dotyk potężna macka, która przebiła się przez dach, zadrżała. Rozszczepiła się na cztery fragmenty. Te z hukiem uderzyły w warstwę ziemi przy świątyni. Nie minęło kilka chwil, nim przy ruinach powstał głęboki tunel.

– Zapraszam – wrzuciła wesoło dziewczynka. Kręgi szyjne głośno chrupnęły, gdy kręciła głową na boki.

Likurgowi nie trzeba było powtarzać. Uniósł dłoń na której zapłonęło światełko. Kamienne schody stały się doskonale widoczne, gdy ognik przyległ do ścian i sunął po niej wraz z przybyszami.

Sekretne podziemia świątyni przejęte przez potwora – pomyślała Calico, niepewnie ruszając za demonem. Dziewczynka, idąca na przedzie, nuciła wesołą, skoczną melodię. Im głębiej schodzili, tym silniejszy stawał się odór zgnilizny. Likurg wyciągnął z kieszeni perfumowaną chusteczkę i ostentacyjnie przyłożył do nosa.

– Jaśnie księciu coś przeszkadza? – parsknęła kpiąco dziewczynka.

– Owszem. Niemiłosierny smród, spowodowany brakami higieny. Gdybym mógł spuentować, rzuciłbym prostym, acz zrozumiałym językiem: nie żre się tam, gdzie się sra.

Mała przystanęła i obrzuciła demona wściekłym spojrzeniem.

– Możemy kontynuować? – zapytał obojętnie. Bez słowa ruszyła naprzód. W końcu znaleźli się w okrągłej komnacie. Duża, ponad dwumetrowa rzeźba Pani Światła, została ustawiona tuż przy wejściu. Zbrukana, wysmarowana krwią i ekskrementami, miała oderwaną głowę. W jej miejscu ustawiono świński łeb z wyłupionymi oczami.

W samym środku pomieszczenia tkwiło ogromne, pulsujące serce. Grube pędy wbijały się w nie, przypominając makabryczną, wypaczoną aortę. Mięsiste pąki rosły dookoła tkanki, wyposażone w kolce i otwory gębowe, pełne niezwykle drobnych, lecz ostrych, zębów.

Nieopodal, powieszonych za szyję, wisiało kilka osób. Calico nie była pewna, czy w ten sposób byt trzymał zapasy mięsa, czy też ci ludzie szczególnie mu się narazili i zapłacili za to okrutną cenę.

Dziewczynka zachichotała, widząc minę Calico.

– To mięsko jest takie delikatne – parsknęła. Likurg nie zwracał na nie uwagi. Wpatrywał się w wyrwę, tkwiącą nieopodal. Przejście wyglądało jak rozdarta przestrzeń. Rozszczepiona rzeczywistość skrywała w sobie ogromny mrok. Demon podszedł i ostrożnie wsunął w nią dłoń. Po chwili wyciągnął, z ciekawością patrząc na nienaruszoną kończynę.

– Calico. – Słysząc swoje imię, dziewczyna drgnęła. Likurg wymownie wskazywał wyrwę przed sobą. – Zapraszam – dodał, widząc, że stoi w miejscu.

– Ja... mam przez to przejść? – zapytała głupio.

Demon przewrócił oczami i powtórzył gest.

– Długo mam czekać? – warknął.

Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze i podeszła bliżej.

– Ale po co? Co jest po drugiej stronie?

Spustoszycielka zaśmiała się głośno. Likurg nie czekał dłużej. Chwycił Calico za kark i wepchnął w przejście. Dziewczyna miała wrażenie, że coś ją rozrywa. W uszy wbił się wysoki pisk. Przed oczami błyszczały migotliwe, drżące plamy.

Gdy w końcu Calico wylądowała, z przerażeniem odkryła, że stoi w nicości. Nie było ani podłoża, góry czy dołu. Niemalże wszystko był pokryte ciemnością. Tylko świetlisty, biały strumień energii przed nią był dowodem, że wciąż żyje.

Likurg pojawił się tuż obok, oddychając głośno. Przymknął oczy, zwieszając głowę. Nie minęła chwila nim znów przybrał obojętny wyraz twarzy. Calico nie była pewna, jakim cudem dostrzegają się nawzajem.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała płaczliwym tonem.

– W strefie pomiędzy.

– Pomiędzy czym?

– Światami. Rzeczywistościami. Wymiarami – odparł, robiąc krok naprzód. Zbliżył się do świetlistej łuny i dotknął jej. – Podejdź.

Posłuchała.

– Masz świadomość, że istnieją rzeczywistości, niedostępne dla śmiertelników, w których żyją inne wersje ich samych?

– Chyba tak... – mruknęła niepewnie, łypiąc w stronę białej smugi. Likurg westchnął.

– A wiesz, co to oznacza?

– Że... nie wiem. Istnieje więcej takich jak ty czy ja?

– Nie ma więcej takich jak ja – warknął demon, zaciskając nerwowo dłonie. Zaraz się opanował, ale Calico i tak wiedziała, że był tylko krok od wybuchu.

– Wiesz czym się różnisz od przeciętnego, marnego bóstwa? – Likurg nie czekał na odpowiedź. – Przede wszystkim tym, że oni istnieją tylko w jednym egzemplarzu, który żyje pomiędzy wszystkimi strefami. A to jest właśnie ta strefa.

– Czekaj, tu żyją... bogowie?

– Nie „tu", rozumiane dokładnie, jako to miejsce. – Demon zrobił kilka kroków naprzód, przechadzając się po pustce. – Chodzi o wymiar. Przestrzeń. Spójrz na to. – Wskazał jasną smugę. – To jest najbardziej pierwotna moc, jaka istnieje.

Dotknęła. Miała wrażenie, że zanurzyła dłoń w ciepłej cieczy.

– Co to?

– Chaos. Skup się, wchłaniaj tę energię.

Na jej twarzy zakwitł błogi wyraz, gdy wykonywała rozkaz. Likurg kontynuował.

– Twój patron jest jednym z pierwszych bóstw, jakie kiedykolwiek zaistniało. Mawia się nawet, że wraz z Nienazwanym przemierzali nicość. Przyznaję, nigdy go nie doceniałem. Nie ma w nim za grosz ładu, ambicji, jakichkolwiek pragnień, które można wykorzystać. Nie ma w nim niczego, co znam i szanuję, ale jednak... Wyrwy istnieją dzięki niemu.

Calico wpatrywała się zdumiona w przestrzeń przed sobą.

– Jak to możliwe? Przecież Chaos, to byt, to...

– Jedno z najpotężniejszych bóstw i energia zarazem. Jest tym, co istnieje w każdym wymiarze. Zabij boga cieni w jego strefie, a zniknie, a ty dostąpisz wzniesienia. Zniszcz śmiertelne wcielenie znudzonego bóstwa, a cała esencja rozproszy się i wróci do pierwotnej formy. Rozumiesz już? Kto panuje nad tą mocą, może wyrwać się z okowów istnienia. Uwolni się od nędznej wegetacji. Nawet jeśli ma świadomość funkcjonowania w innych rzeczywistościach, bez mocy chaosu nigdy do nich nie wniknie. To jak ciągłe stanie pod drzwiami i wysłuchiwanie odgłosów uczty, która się dobywa. Chcę tam dotrzeć. Chcę skosztować tego, czego teoretycznie, nie wolno.

Oczy Likurga lśniły.

– Uczyłaś się tego, czym jest strefa infernalna?

– Oczywiście... Są tam upadli, i... – mruknęła niechętnie, wzruszając ramionami.

– To śmietnik. – Wtrącił Likurg. – Gdy jakiś nadęty bóg znudzi się swoimi zabawkami, najczęściej wrzuca je tam. Albo gdy toczą między sobą wojny, strącają się nawzajem w otchłań, wraz z całymi gromadami niechcianego potomstwa... – Demon przymknął oczy. – Pamiętam, czym byłem. I wiem, czym mogę się na nowo stać. Spustoszyciele, cholerne potwory, nieukończone twory, a nawet i sami bogowie trafiają niekiedy do pustki między światami. To gorsze niż interno. Nie ma tam nic. Głodne i znudzone, marzą tylko o tym, aby wyleźć. Całun ochronny trzymał je w ryzach. Ale teraz już tak się nie dzieje... W końcu.

– Dlaczego całun przestał działać? – zapytała Calico.

– Całun to moc, która stopniowo się zużywa. Ochrania całe światy i wymiary, jednak wymaga cyklicznego wzmocnienia. Przez eony lat niechciane twory szarpią za niego i niczym robactwo przepychają się na drugą stronę, licząc na to, że wylądują w końcu gdzieś, gdzie będą mogły istnieć. Wyrwy były i będą zawsze. Sęk w tym, że opiekunowie całunu... przestali nimi być. – Likurg spojrzał na dziewczynę, a na jego twarzy wykwitł podły uśmiech. – Jesteśmy sami, Calico, i nikt nas nie usprawiedliwi. – Zarechotał. – Gdy całun jest wzmocniony, śmiertelnicy są niemalże całkowicie pozbawieni magicznych zdolności. Gdy się rwie, zyskują siłę... kosztem czegoś.

– Dlaczego całun nie ma już opiekunów?

Likurg zastanowił się.

– Ten świat ich nie ma. Musiało nastąpić tąpnięcie, boskie przetasowanie. W tej rzeczywistości całun jest najbardziej uszkodzony. Czemu? Nie mam pojęcia. Ale to wielka szansa. Dzisiaj, Calico, tak, właśnie dzisiaj... Nauczysz się otwierać wyrwy. Korzystaj z esencji chaosu, która pozwala ci migać. Władaj najbardziej pierwotnym i przypadkowym darem. I służ mi. Służ, jak nigdy przedtem.

Dziewczynę przeraziło spojrzenie Likurga. Położył dłonie na jej ramionach. Czuła, jak przesyła energię. Pokazywał obrazy. Przypominał, jak wchłaniać moc. A mając przy sobie esencję stabilnej wyrwy, Calico rozumiała, o co mu chodzi.

Rwać ją. Niszczyć. Składać na nowo. Powoływać.

Wiedza przychodziła powoli, jednak Likurg dał Calico czas. Przyprowadzał do wyrwy, uważnie wpatrując się w skupioną twarz dziewczyny. Po raz pierwszy, odkąd ją zobaczył, spodobało mu się to, co widział.

* * *

Calico nigdy nie przypuszczała, że nad wyrwami można panować. Nieprzewidywalne przejścia do nienazwanych światów tylko czekały na wezwanie. I same krzyczały. Dziewczyna pojęła, że najgłośniejsze są te, w których istnieją najbardziej przeklęte, niechciane istoty. Potwory. Głodne, nienasycone, odrzucone zabawki, którymi chciał bawić się Likurg.

– Skup się – powiedział spokojnie demon. – Pomogę ci, gdyby coś poszło nie tak.

Stali w zarośniętym polu. Calico uniosła dłonie. Najpierw zaczerpnęła moc ze swojego wnętrza. Z bólu i chaosu, który targał nią od dawna. To było jak drapanie do krwi swędzącego strupa. Wiedziała, że powinna przestać: i to już dawno, jednak...

Przymknęła oczy i przypomniała sobie, jak energia ze stabilnej wyrwy przenikała przez nią. Pozwoliła mocy płynąć. Swobodnie. Tak jak chciała. Aby przeszywała rzeczywistość i ją rozdzierała. Niewielka przestrzeń przed dziewczyną zamigotała. Calico, pod czujnym spojrzeniem Likurga, dawała z siebie wszystko.

Wyrwa. Niewielka i niezwykle nietrwała pojawiła się przed nimi. Nastolatka miała wrażenie, że utrzymanie jej pozbawia wszelkich sił. Moc wymknęła się z dłoni, a nacięta przestrzeń zniknęła.

Calico westchnęła, niezadowolona z efektów.

– Poszło lepiej niż się spodziewałem – mruknął Likurg. – I wierzę, że niedługo w pełni to opanujesz. Choć nie mamy zbyt wiele czasu...

–  Inne demony też chcą wykorzystać wyrwy?

Likurg przekrzywił głowę, marszcząc brwi.

– Nie zdradzamy sobie nawzajem planów czy pomysłów. Liczę na to, że jako jeden z pierwszych odkryłem sekrety chaosu i przestrzeni światów. Cóż, to może być złudna nadzieja, dlatego podejmuję inne kroki, aby... dostać to, czego chcę. Wracajmy do domu – dodał, wyciągając dłoń.

Gdy tylko znaleźli się w holu, z zadowoleniem poklepał dziewczynę po ramieniu.

– Chciałbym cię zmotywować do większych wysiłków, jak i wynagrodzić dotychczasowe – powiedział, przeszywając ją wzrokiem.

– Wynagrodzić? – Calico nie dowierzała w to, co usłyszała.

– Oczywiście. Jestem łaskawym panem. Na kilka dni muszę opuścić domostwo. Pozwolę jednak, abyś jutro spędziła dzień ze swoim ojcem i siostrą.

Nastolatka zamarła. Miała wrażenie, że demon okrutnie z niej kpi.

– Ja... przepraszam, ale... To znaczy, że mogę...

– Przenieść się do rodzimego miasta? Owszem. Wieczorem masz wrócić. Siostrę zapewne znajdziesz szybko, nie porzuciła rzemiosła. A ojciec... idź o świcie na targowisko i sprawdź, gdzie sprzedają najświeższe kraby.

Uśmiechał się. Kpiąco, choć może nie umiał inaczej. Po chwili ruszył w stronę drzwi. Calico stała w miejscu, oniemiała, niepewna, czy to wszystko jest jawą, czy snem.

– Witaj, Illianie. – Usłyszała głos pana domostwa na korytarzu. Inkub mruknął coś cicho. Nastolatka podeszła bliżej, odprowadzając mistrza wzrokiem. Zniknął w portalu.

– Udany wypad? – zagadnął Illian.

– Chyba... chyba tak – mruknęła. – Pozwolił mi jutro zobaczyć się z rodziną.

Demon przekrzywił głowę i zmarszczył brwi.

– Naprawdę...? Więc nie rób tego. – Odwrócił się, chcąc wrócić do swoich obowiązków.

– Dlaczego? – fuknęła dziewczyna. Illian przystanął.

– Bo to cię zrani, ptaszyno. On wie o czymś. O czymś złym, co wykorzysta przeciwko tobie.

Calico parsknęła.

– Niby co takiego mógłby wiedzieć? Przecież to moja rodzina. Chcę ich odwiedzić

Illian mełł w ustach jakieś słowa. Przez chwilę patrzył na obrazy dookoła.

– On „nie nagradza". Pewnie z twoim ojcem stało się coś złego. Albo z siostrą. Posłuchaj, zdaję sobie sprawę, że nie przekonam cię do zmiany zdania. Jednak uważaj. Dlaczego dotychczas ci na to nie pozwalał?

– Bo... nie miał powodu? I chciał, żebym skupiła się na treningu.

Demon pokręcił głową.

– Jeśli pójdziesz, będziesz tego żałowała.

– Niby czego? W najgorszym wypadku mój stary jest jeszcze większym alkoholikiem niż dotychczas. Kto wie, może leży na jakiejś ulicy i żebrze. Jednak po całym gównie, które wyczyniał, to będzie namiastka sprawiedliwości. I tyle. Albo... może Lozen jest ranna? – Calico zaczęła nad tym intensywnie myśleć.

– Ach, więc teraz będziesz musiała się upewnić, co?

– Lepiej wiedzieć. Zawsze lepiej. Myślałam, że ty to rozumiesz...

Illian westchnął.

– Nie powinienem komentować. – Wzruszył ramionami. Calico chciała coś odpowiedzieć, ale tylko zbył ją, przypominając, że musi wracać do pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro