Rozdział dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kilkanaście lat wcześniej


Calico z całych sił starała się nie słuchać. Chwyciła najbliżej leżącą książkę i otworzyła na losowej stronie. Natrafiła na ilustrację. Przedstawiała wysoką, smukłą kobietę o srebrzystych włosach, która w jednej dłoni trzymała świetlisty miecz, natomiast w drugiej tarczę. Dziewczynka dotknęła postaci, zupełnie jakby mogła zaczerpnąć od niej moc.

- Pani Światła, pomóż nam... - szepnęła, pociągając nosem. Ze wszystkich sił starała się powstrzymywać łzy. Nie wolno było jej płakać. Przecież to i tak niczego nie zmieniało.

- Mówiłem już, kurwa, że masz się zamknąć! - wrzasnął ojciec. Nawet za zamkniętymi drzwiami Calico doskonale słyszała kłótnię rodziców.

- Kurwy to te twoje przyjaciółeczki. No już, idź do nich.

- Takaś cwana?!

Coś upadło. Matka musiała rzucić czymś ciężkim. Jazgot nie ustawał. Calico wbiła paznokcie w przedramiona.

- Jebany debil.

Odgłos uderzenia.

- Mamo!

- A ty się nie mieszaj! Wypierdalaj, kurwa!

Calico uniosła głowę, nasłuchując.

Lozen.

Lozen wtrąciła się w kłótnię.

Dziewczynka dźwignęła się z łóżka i z książką pod pachą stanęła przed drzwiami. Bała się je otworzyć. Bała się zobaczyć znowu to samo.

Nagle siostra weszła do pokoju. Skrzywiona z bólu, masowała ramię. Widocznie ktoś pociągnął za nie ze zbyt wielką siłą. Lozen bez słowa minęła Calico i usiadła na łóżku. Skulona, objęła ramionami kolana i położyła na nich głowę.

Wrzaski rodziców nie ustawały. Calico znów patrzyła na drzwi, przepełniona strachem. Ostrożnie wyciągnęła rękę i dotknęła klamki.

- Nie rób tego - szepnęła Lozen. - Chodź tutaj.

Poklepała miejsce obok siebie. Dziewczynka niepewnie podeszła. Niezdarnie usiadła, machając nogami w powietrzu.

- Daj tę książkę, i tak nie umiesz czytać - mruknęła siostra, zabierając jej „Narodziny Pani Światła". Lozen przewracała strony, udając, że nie słyszy nic więcej.

- Poczytaj mi. - Szept Calico brzmiał wyjątkowo żałośnie.

Lozen wahała się tylko przez chwilę. Przestała kartkować i otworzyła książkę na pierwszej stronie. Głos miała nadzwyczaj łagodny. Była niczym spokojna przystań na wzburzonym morzu. Calico niewiele rozumiała z jej słów. Jeszcze mniej zapamiętała. Jednak przez krótki moment czuła się naprawdę bezpiecznie.

- Był taki czas, gdy Stwórca podzielił swój oddech. Z jego tchnienia zrodzili się bogowie. „Twórzcie", powiedział im tylko i odszedł. Bowiem nic nie mogło wypełnić pustki w nim. Bogowie wyruszyli więc do światów, które im pozostawiono. Każda z istot szybko znalazła coś, co umiłowała tworzyć. Byli i tacy, którzy wlewali wody i tacy, którzy ryli tunele w ziemi. Jeszcze inni wznosili góry, gdy inni lepili stworzenia. Frieda stale tworzyła rośliny. Każde źdźbło było jej drogie i w każde drzewo wkładała cząstkę siebie.

Jednego dnia przyszedł do niej Fenrir: „Spójrz", rzekł. I pokazał to, co stworzył. Niewielkie istoty wysypały się z jego dłoni na ziemię. „Ożyjcie", powiedział Fenrir, a ludzie ożyli. Frieda z uwagą przypatrywała się nowym istotom.

„Dzięki nim Stwórca powróci i nas pokocha", powtarzał każdemu Fenrir i namówił bogów, aby nauczyli ludzi korzystać ze wszystkiego, co do tej pory stworzyli. Ale Stwórca nie wrócił. Rozgoryczeni, wyruszyli do innych światów, aby zacząć na nowo. Odszedł i Fenrir, mimo że ludzie błagali go, aby pozostał. „Jesteście niczym", powiedział na pożegnanie.

Frieda została. Nie z miłości do tych, których miał pokochać Stwórca, ale dlatego, że sama umiłowała rośliny. Świat nie był jeszcze gotowy, aby go opuściła, więc sypała ziarna i zbierała pyłki z kwiatów. Podążał za nią młodzieniec Uwe, jeden z ludzi. Pokochał boginię z całego serca.

Uwe zaplótł z kwiatów wianek dla Friedy i z ukłonem złożył przed nią. „Kocham cię" powiedział, na co Frieda popatrzyła na niego ze złością. „Pyłem jesteś i pyłem zostaniesz. Co za miłość tobą kieruje, skoro niszczysz to, co ja tworzę?" I poszła daleko, aby Uwe jej więcej nie nachodził. Ale on szukał bogini nieustannie, aż znalazł, gdy był dorosłym mężczyzną. „Choć pyłem jestem i pyłem zostanę, kocham cię", powiedział. „Moja miłość nic nie znaczy, ale proszę, pokochaj tę roślinę tak, jak ja kocham ciebie". Złożył przed nią kwiat w donicy. Skrzyżował dwa gatunki roślin, aby go stworzyć. Frieda przyjrzała się sadzonce, a w jej sercu zakwitł żal. Poczuła się niepotrzebna. „Idź więc i obsiej całą pustynię, spraw, aby stepy stały się puszczą. Gdy wykonasz zadanie, umieść to nasiono w ziemi" i odeszła w złości, pozostawiając blisko połowę świata pozbawioną jej pięknych roślin. Pozostałe wyrastały skarłowaciałe, dzikie, bez jej mistycznego blasku. Sama Frieda chowała się na dnie oceanów sprawiając, że stawały się one piękne i pełne życia.

Uwe wetknął otrzymane nasiono do ziemi, gdy był już starcem, chylącym się do grobu. Bogini przybyła i oniemiała. Choć Uwe nie był w stanie zasiać roślin wszędzie tam, gdzie Frieda nie dotarła, stworzył puszczę, która tętniła życiem. Nazwał ją Puszczą Friedy.

„Pyłem jestem i pyłem zostanę. Nie zdołałem zrobić tego, do czego ty jesteś stworzona i nigdy nie zamierzałem. Jednak niechaj ten las choć odrobinę odzwierciedli to, jak ja pokochałem ciebie, bogini. Tylko ty zostałaś, gdy inni odeszli. Tylko ty przechadzasz się po świecie, który odrzucili twoi pobratymcy. Byłaś nam matką, gdy nasze matki i ojcowie nas opuścili. Byłaś dla nas wzorem i nadzieją na to, że jest dla nas szansa. Byłaś dla nas tym, czego nigdy mieć nie będziemy. Kocham cię. Jak kobietę, jak matkę, jak siostrę, jak boginię. Kocham cię tak, jak śmiertelnik kochać może. I wybacz mi to", powiedział starzec, klęcząc przed Friedą i płacząc.

Frieda także zapłakała. „Nic tu po mnie", rzekła. „Nie dlatego, że jesteście źli, ale dlatego, że nie jesteście dobrzy. Opuściliśmy was nie dlatego, że was nie kochamy, ale dlatego, że byliście naszą nadzieją na miłość, której nie otrzymaliśmy. Wszyscy staliśmy się porzuconymi dziećmi". Jednak Frieda postanowiła Uwemu coś ofiarować. Wykopała w ziemi dołek, do którego spłynęły jej łzy. Nacięła nadgarstek, aby ziemia posmakowała krwi. Na koniec odcięła mały palec prawej dłoni i zakopała go w ziemi. „Oto będzie krew z mojej krwi i kość z mojej kości. Oto będzie wasza opiekunka." I Frieda odeszła. Straciła przy tym serce, aby w innym świecie tworzyć nowe rośliny i liczyć na to, że za to pokocha ją Stwórca.

Z ziemi wyłoniła się zapowiedziana istota. Była dzieckiem i przedstawiła się Uwemu jako Mevis, Pani Światła.

„Jestem córką swej matki. I co mi pokażesz, jako warte zapamiętania, zostanie zapamiętane. Co przeznaczysz ku zatraceniu, będzie zatracone." Mevis czekała, aż Uwe się odezwie. Jednak starzec nie miał ochoty żyć, gdy wszystko poświęcił bogini, która teraz także odeszła. Zaplótł sznur i powiesił się na jednym z drzew, nie pokazując Mevis niczego. Mała bogini przechadzała się po puszczy, jednak nie potrafiła określić, co powinno być zachowane, a co zatracone. Wróciła do swej matki. „Nie wiem nic, co mogłoby pomóc ludziom. Starzec, który miał mi to wskazać powiesił się, gdy odeszłaś."

„Niechaj tak będzie", rzekła Frieda. „Wróć tam i obserwuj ich, jeśli będą dobrzy, zachowaj ich i prowadź. Jeśli będą źli, zgub ich i opuść".

Lozen zerknęła na Calico. Przysypiała, wtulona w ramię siostry. Krzyki za drzwiami ustały. Dziewczyna zamknęła książkę i przez chwilę patrzyła w przestrzeń przed sobą.

Obecnie


Następne zdarzenia były koszmarem. Calico chwyciła przyjaciółkę za rękę, pociągnęła mocno, nie zwracając uwagi na jej opór. Byle tylko biec jak najdalej od tego miejsca.

- Zaraz otworzy się tu wyrwa! - krzyknęła, a Thesa stanęła jak zaklęta.

- Co powiedziałaś?

- Musimy i... - Nie zdążyła dokończyć. Ostry ból przeszył jej głowę tak mocno, że aż krzyknęła. Nieustanny pisk wbijał się w uszy, a cały świat nagle był w drżących, ciemnych drobinach.

Calico za wszelką cenę chciała uciec przed wyrwą, otwierającą się na targowisku. Pragnęła tego tak intensywnie, że nawet nie zwróciła uwagi na to, co zaczęło wypełzać z zaułka za nią. Huknęło tak potężnie, że obie dziewczyny miały wrażenie, że ogłuchły. Gdy Thesa mimowolnie wyrwała rękę z uścisku przyjaciółki, Calico straciła równowagę.

To był odruch, zupełnie jak wyciągnięcie dłoni, aby ochronić się przed upadkiem. Dziewczyna mignęła, przenosząc się kilkanaście metrów dalej. Dyszała ciężko. Uniosła głowę, wzrokiem poszukując Thesy i zamarła. Z zaułka, w którym była przed chwilą, wyłaził ogromny potwór. Wielki, niczym budynek, przy którym stał. Gęba rozepchana od sterczących kłów, małe, nienawistne ślipka, poszukujące świeżego mięsa. Cztery pary masywnych łap, zakończonych ostrymi szponami, wbiło się w ścianę kamienicy i zaczęło się po niej wspinać. Konstrukcja ledwie wytrzymała obciążenie. Stwór stanął prosto i nagle z całej siły uderzył w dach. Zapadł się, jednak nie zrobiło to na nim jakiegokolwiek wrażenia. Szponiaste łapy zaczęły czegoś poszukiwać. Szybko znalazły. Wywlekł z gruzowiska wrzeszczącą kobietę. Nie czekał, chciwie wepchnął zdobycz do pyska i przegryzł, dzieląc ciało na pół. Żarł pospiesznie, nienasycony, zaraz wywlekając kolejną osobę. I kolejną. Usiadł na ruderze, wyłapując wszystko, co tylko się poruszyło w zgliszczach.

Calico nie mogła dostrzec Thesy. Chmura pyłu ograniczała widoczność. Nagły wrzask sprawił, że dziewczyna spojrzała w stronę targowiska. Modliszkowaty potwór, z brzytwami zamiast kończył górnych, rozpruwał człowieka. Jednym szponem przyciskał go do ziemi, drugim ciął w amoku. Gwałtownie wgryzł się w krtań ofiary, kłami wyrywając tchawicę. Ludzie zaczęli się tratować w dzikim biegu o życie. Niedaleko wyszedł humanoidalny stwór. Na jego zaróżowionej, podłużnej głowie wiły się macki. W oczodoły wbite miał dwa rogi. Pozbawiony nosa pysk - tylko obciągnięty pulsującym mięsem otwór gruszkowaty - drżał, gdy istota próbowała wywęszyć swoją ofiarę. Zacisnęła łapy na kosie i gwałtownie obróciła, z całych sił wbijając broń w najbliższy stragan. Ukryty za nim mężczyzna próbował uciekać. Na próżno. Nadziany na ostrze, które przebiło mu klatkę piersiową, przez chwilę patrzył ze zdziwieniem na stwora.

Z wyrwy wybiegła też horda psowatych istot, pokrytych rojem muszych oczu. Atakowały w stadzie, chwytając ofiarę za cokolwiek, wbijając kły i szarpiąc, aż oderwały. Było coś jeszcze, coś, co...

Calico wrzasnęła, gdy nagle ktoś chwycił ją za rękę. Odruchowo spróbowała uciec, ale uścisk na nadgarstku tylko się wzmocnił. Nieznajomy objął nastolatkę w pasie i zmusił, aby na niego spojrzała.

Dziad proszalny, opatulony w łachmany, trzymał ją mocno. Intensywny zapach bergamotki i pomarańczy wbił się w nozdrza dziewczyny.

- Masz tylko jedną szansę. Popatrz na mnie, no już, Calico! - krzyknął w twarz. - Pobiegniesz tą uliczką, prosto do Bramy Świątynnej i więcej tu nie wrócisz, rozumiesz?

Świdrował ją złocistymi tęczówkami.

- Zostaw mnie.

Próbowała go odepchnąć, ale mężczyzna pchnął ją we wskazaną stronę i jednocześnie zasłonił sobą przejście na targowisko.

- Uciekaj - powtórzył. - Nie pomożesz tu nikomu.

- Tam jest Thesa!

- Jej też nie ocalisz.

Pobiegłaby. W głębi serca już to wiedziała. Jednak nagle dostrzegła przyjaciółkę. Skulona, wciskała się pod pozostałości jednego ze stoisk. Calico ominęła mężczyznę, który pokręcił z dezaprobatą głową.

- Z wolną wolą nikt nie wygrał. Jednak potem nie mów, że sama nie zdecydowałaś - rzucił na pożegnanie. - Próbowałem ją ostrzec - rzucił w próżnię do kogoś zupełnie innego.

Calico ze zdziwieniem zauważyła, jak się przemienia. Nie był już żebrakiem, lecz demonem. Wielkie, skórzane skrzydła przebiły się przez tkaninę, którą był opatulony. Rozprostował je i wzniósł się wysoko w powietrze.

Illian. Inkub z domostwa Likurga.

Mylił się, sądząc, że jest bezpieczny. Rój latających stworów, przypominających wyrośnięte skorpiony, ruszył za nim. Calico dostrzegła, że jeden z nich rozpruwa mu błoniaste skrzydło. Nie patrzyła dalej.

Mignęła, biegnąc w stronę, gdzie widziała Thesę. Omal nie zderzyła się z mężczyzną, który przyciskał oderwany kikut do zdrowej ręki.

- Pomóż mi - stęknął, patrząc na nią na wpół oszalałym z bólu wzrokiem. Trzy psowate istoty skoczyły na niego, natychmiast powalając. Wbiły się w tułów i uda ofiary, rozrywając jamę brzuszną oraz tętnice. Calico nie zatrzymała się.

Adrenalina buzowała w jej krwi. Przeskoczyła nad konającą dziewczyną, mignęła, unikając modliszkowatych szponów i biegła dalej. Teleportowała się tuż przed Thesą i natychmiast padła na ziemię, tak, aby w jazgocie i masakrze dookoła, nic jej nie dostrzegło. Przyjaciółka była blada ze strachu. Gdy zobaczyła przy sobie Calico, wbiła się paznokciami w jej ramiona, mocno ściskając.

- Zabierz nas stąd - pisnęła cicho.

Calico tylko pokręciła głową. Nie umiała migać wraz z kimś.

To co tutaj robisz? - zdawała się mówić Thesa. W odpowiedzi nastolatka przyłożyła palec do ust i przez chwilę obie nasłuchiwały. Wrzaski zabijanych i jęki konających, pożeranych żywcem, nie ustawały. Rozrywane ciała, syki potworów i gardłowe odgłosy, które wydawały, przenikały aż do kości.

- Za chwilę będzie tu patrol Pani Światła. Zamkną wyrwy - szepnęła Calico, mocniej zaciskając dłoń na ręce Thesy.

Jeszcze chwila.

Kilka minut w ukryciu.

Da się wytrwać...

Da się?

- Wywęszą nas...

Calico pokręciła głową w odpowiedzi. Stwory reagowały przede wszystkim na ruch i zapach krwi. Targowisko składało się ze zwłok, potworów oraz nielicznych niedobitków... Była szansa, że...

- Mam okres, wywęszą nas - powtórzyła płaczliwie Thesa.

Niedaleko przeszła koniopodobna istota. Jej owalna, robacza morda była uniesiona wysoko w powietrze. Stwór poruszał nozdrzami, a długie, zdeformowane wargi zwisały, niczym płachty mięsa. Zwiesił łeb i ugiął tylne nogi, przez chwilę tkwiąc w bezruchu. Nagle skoczył. Tak gwałtownie, że Calico musiała przytrzymać przyjaciółkę, żeby nie rzuciła się do ucieczki. Stwór wylądował jednak kilka metrów dalej, atakując starszą kobietę, skrytą pod przewróconym na bok wozem. Kopytami uderzył w głowę, miażdżąc czaszkę. Pęknięte gałki oczne wylały się na kostkę brukową. Istota zaczęła żreć łapczywie, a ciało ofiary jeszcze przez kilkanaście długich sekund podrygiwało nerwowo.

Thesa nie puszczała dłoni przyjaciółki, skulona, spróbowała zrobić kilka kroków przed siebie. Byleby tylko odsunąć się od konipodobnego stwora.

- Nie przejdziemy - szepnęła Calico.

- Pobiegniemy. Na trzy... raz... dwa...

- Nie. - Calico gwałtownie przycisnęła rękę do ust nastolatki.

Naprzeciwko przeszedł humanoidalny potwór z kosą. Odwrócił się w ich stronę. Obie zamarły, próbując przylec jak najniżej do ziemi. Niemalże leżały na sobie.

Zauważył je?

Widział?

Podejdzie?

Zabije...?

W końcu Calico zdjęła dłoń z ust Thesy i wyjrzała przez niewielką szparę w deskach straganu. Wyrwa migotała niedaleko, jednak przestała wypluwać z siebie potwory. Wściekła horda zniekształconych psów rozrywała zwłoki.

Zaczekać?

Patrol powinien niedługo przybyć.

A co jeśli...

Calico przypomniała sobie słowa Illiana. Pobiec do Bramy Świątynnej.

Nie.

Nie, absolutnie nie.

Za duże ryzyko.

Nagłe kopnięcie w zniszczony stragan przerwało wszelkie rozmyślenia. Calico oberwała obluzowaną deską, która pchnęła ją na ścianę budynku. Z płuc wydarł się świszczący oddech i jęk bólu. Thesa poturlała się obok i zaraz gwałtownie wstała. Przerażona, z rozcięciem na czole, patrzyła w stwora stojącego przed nimi.

Ten z kosą i rogami, wbitymi w oczodoły, uśmiechał się. Cztery pseudopsy z muszymi ślepiami na całych ciałach i ogromnymi szponami uniosły łby. Dostrzegły nowe ofiary. Calico zamarła. Thesa zrobiła dwa, bardzo powolne, kroki w tył i zrównała się z przyjaciółką. Delikatnie ścisnęła jej dłoń. Spojrzały sobie w oczy.

- Nie zostawiaj mnie... - szepnęła Thesa. - Błagam, nie zostawiaj mnie.

Calico odwróciła głowę. Była blada ze strachu i ledwie stała prosto.

- Przepraszam - powiedziała tylko. I mignęła.

Psowate stwory zaatakowały, ale Calico już tego nie widziała.

Mignęła znowu, kilka metrów w przód.

Thesa próbowała zasłonić się przed potworami. Na darmo. Dalej był już tylko rozpaczliwy krzyk. Calico poczuła, jak kosa potwora ociera się o plecy, zostawiając głęboki ślad. Stwór, choć nie miał oczu, z łatwością ruszył za nią w pogoń. Mignęła, zaledwie dwa metry dalej, a byt już atakował. Dziewczyna potknęła się o zmasakrowane zwłoki i tylko dzięki temu uniknęła ostrza, rzuconego prosto w jej stronę. Z nosa buchnęła krew. Nigdy nie używała mocy tyle razy pod rząd. Jeden z pseudopsów rzucił się na nią, wbijając kły w łydkę. Wrzasnęła z bólu i mignęła mimowolnie. Zaledwie kilkanaście centymetrów obok. Bestia skoczyła jej na plecy, próbując wgryźć się w kark. Dziewczyna upadła pod wpływem ciężaru i odruchowo zasłoniła dłońmi, podkulając przy tym kolana, aby ochronić podbrzusze. Potwór chwycił ją za dłoń, mocno wbijając zębiska.

Nie chcę tak umrzeć... - To była ostatnia myśl Calico, nim zgasnął świat.

Rozległy się dwa klaśnięcia i wszystko stanęło w miejscu.

- Illianie, zdejmij to z niej.

Demon rozerwał zaciśnięte szczęki na ręce dziewczyny. Następnie z całych sił kopnął potwora, który runął na bok niczym kamienna rzeźba. Calico dyszała ciężko, a po policzkach nastolatki ciekły łzy. Nawet nie zwróciła uwagi na wyciągniętą w jej stronę dłoń. Illian westchnął, chwycił ją za łokcie i uniósł, stawiając na nogi. Krzyknęła, czując dotyk. Przyciskała do tułowia okaleczoną rękę. Dwa palce, środkowy i serdeczny, zwisały na cienkich pasmach skóry. Dziewczyna była zbyt przerażona, by w pełni zdawać sobie sprawę z ran na ciele. Przez chwilę pusto wpatrywała się w przestrzeń.

- Jest w szoku - stwierdził Illian. Choć starał się tego nie pokazywać, na jego twarzy doskonale były widoczne oznaki bólu i zmęczenia. Prawe skrzydło miał naderwane. Dziwacznie wygięte, ciągnęło się po ziemi, a z błony, którą było pokryte, pozostały wyłącznie krwawe strzępy. Likurg przez chwilę patrzył na Calico, a kąciki jego ust drgnęły w kpiącym uśmiechu. Powoli wysunął rękę i dotknął czoła dziewczyny. Drgnęła. Miała wrażenie, że po czole spływa lód. Małe, drżące zwierzę w jej piersi, zwolniło. Poczuła zapach lawendy. W szklarni matki istniała wydzielona przestrzeń, którą zajmowały wyłącznie fioletowe kwiaty. Dawno temu, jako mała dziewczynka, Calico pomagała przy ich przesadzaniu. Usłyszała śmiech Lozen i dźwięk płynącej wody. Kiedyś bawiły się nad rzeką. Zapach pieczonego chleba i słodkich bułek. Zobaczyła Thesę z koszykiem wypieków.

Calico przytomniej spojrzała na Likurga. Odwróciła głowę i rozejrzała się dookoła. Wszędzie były zmasakrowane ciała ludzi i zwierząt. Pokiereszowane, nadjedzone lub zastygnięte w wiecznym przerażeniu i bólu. Nastolatka dostrzegła rozwleczone zwłoki przyjaciółki. Thesa miała przegryzione gardło. Z lewej ręki pozostał wyłącznie krwawy ochłap, brakowało też prawej nogi, urwanej nad kolanem.

Calico osunęła się na ziemię. Nie płakała. Po prostu patrzyła, potrząsana zimnymi dreszczami.

- Przepraszam, ja... naprawdę nie chciałam. Nie chciałam... - mamrotała w przestrzeń.

- Ciii...

Likurg dwoma palcami chwycił jej podbródek i zmusił, aby na niego spojrzała.

- Błagaj - rzucił krótko i zdumiewająco zimno. - Błagaj, żebym cię ocalił.

W jej oczach było szczerze zaskoczenie, zmieszane ze strachem.

- Więcej nie powtórzę... Błagaj, albo stąd odejdę. A czas ruszy naprzód.

Bursztynowe tęczówki migotały złowrogo. Calico otworzyła usta, lecz dopiero po chwili dało się usłyszeć wypowiadane słowa.

- Błagam... nie zostawiaj mnie tutaj.

Z ust Likurga nie schodził uśmiech, gdy wpatrywał się w klęczącą przed nim dziewczynę.

- Dobrze... Bardzo dobrze - stwierdził, rozkoszują się brzmieniem własnego głosu. - To całkiem zabawne. Gdy spotkałem cię po raz pierwszy, byłem gotowy zaoferować ci wikt, opierunek oraz naukę panowania nad mocą niemalże za darmo... Albo tylko za jedną, małą przysługę. Tym razem będzie inaczej. - Oblizał wargi, drapieżnie ukazując kły. - Podniesiemy stawkę. Wezmę wszystko. Będziesz do mnie należeć. Twoje zdolności, twój umysł, twoja dusza i ciało będą moje. Przez wieczność będziesz pod moimi rozkazami... lub gdy uznam, że kontrakt się wypełnił i zwolnię cię ze służby. Rozumiesz?

Skinęła głową.

- Wyśmienicie. Zastanawiałaś się nad tym, co by było, gdybyś lepiej panowała nad własną mocą? Nie...? Jaka szkoda. Wiele mogłoby się zmienić, jeśli tylko przyłożyłabyś się do nauki lub zaczęła ją wcześniej, prawda? Pomyśl, móc przenosić się wraz z kimś. Ach, co za stracona okazja! Bo próbowałaś to zrobić, prawda? Próbowałaś teleportować się z kimś, kto bardzo chciał żyć? Chyba nie zostawiłabyś nikogo na pożarcie żywcem przez potwory?

Calico zacisnęła dłonie. Coś pękało w niej na bardzo drobne kawałeczki. Jednocześnie coś pokaleczonego i zdeformowanego zrodziło się w jej wnętrzu.

- Już zawsze będziesz winna, Calico. Winna swojego lenistwa, głupoty i tchórzostwa...

Spojrzenie nastolatki stało się zdumiewająco puste. Tylko szkliste, załzawione oczy świadczyły o tym, że wciąż słucha.

- Lecz ja zaoferuję ci odkupienie.

Pogładził ją czule po policzku i pstryknął palcami. Tuż przed dziewczyną ukazał się cyrograf i czarne pióro. Złocisty pergamin z krwistoczerwonymi literami kusił do podpisu.

- Przysięgnij, że nigdy mi się nie sprzeciwisz i wykonasz każde zdanie, które otrzymasz... Lub umrzesz, próbując.

Wiedziała, co zrobić.

- Przysięgam - szepnęła, gdy lewą ręką napisała swoje imię.

Dłoń zaczęła szczypać. Calico miała mgliste wspomnienie z gospody, jak Likurg delikatnie gładził jej skórę w tym miejscu. Niewidzialny znak, który wtedy umieścił, teraz płonął na ręce dziewczyny. Ułożony był w kwadratową klepsydrę z pionową kreską, przechodzącą przez środek.

- Doskonale - szepnął demon. - Poszło szybciej, niż się spodziewałem. Huera powinna zaraz otworzyć portal.

Znów wyszczerzył kły, zerkając z pogardą na Illiana.

- A z tobą... rozliczę się później. Co jest, chłopcze, jesteś zawiedziony?

- Skądże znowu, mój panie. - Illian lekko skłonił głowę.

- Nieznośny z ciebie kundel... Dotychczas zbyt długo ci folgowałem. Ale to się zmieni, rozumiesz, prawda?

- Przepraszam, mój panie, że nie wiem, o co chodzi. Zapewniam jednak, że jestem gotów przyjąć każdą karę, jaką zechcesz wymierzyć.

Likurg ze złością zmarszczył brwi, zaciskając wargi. Niezręczną ciszę przerwało pojawienie się portalu. Fioletowe płomienie lizały przestrzeń, a czarne wnętrze emanowały niezwykłym chłodem. Likurg przeszedł, nie oglądając się za siebie. Illian nie spuszczał z Calico wzroku.

- Chodź, ptaszyno. Twój nowy dom czeka... - mruknął, pełen rozczarowania. Wystraszona dziewczyna zbliżyła się do przejścia, zatrzymując tuż przed. Demon westchnął i pchnął ją. Zniknęła, wydając z siebie zduszony okrzyk.

Illian zerknął na potwory. Zaczęły bardzo powoli poruszać się rwanymi, marionetkowymi drgnięciami.

- Do zobaczenia, skurwysyny - rzucił demon, wskakując w portal.



Dzięki, Dobra Osóbko, że wciąż tutaj jesteś i czytasz te kocopoły. Za nami już ponad 100k zzs przygód Calico. Sporo, prawda?
Rozdział dziesiąty jest specyficznym i jubileuszowym, bo najdłuższym ze wszystkich wstawionych i jednocześnie rozpoczynającym - hehe - nowy rozdział w życiu głównej bohaterki. Dlatego nie chciałam go dzielić na dwa mniejsze.

PS. Tak, wiem, że baba z powyższego obrazka ma za długą szyję. Ale już nic na to nie poradzę. Bo - ba dum tss - ona i tak nie żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro