Rozdział dziewiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


W formie człowieka wyglądał niepozornie. Elegancki mężczyzna w średnim wieku, który zapewne na co dzień uśmiechał się życzliwie, sąsiadom mówił „dzień dobry" oraz chętnie głaskał małe kotki. W tłumie Calico nie zwróciłaby na niego uwagi. Jednak oto był przed nią. Prawdziwy demon. Jeden z najpotężniejszych, jakiego dotychczas napotkała.

– Cóż to, dziewczyno, czyżby słów ci zabrakło? – zapytał melodyjnym, niskim głosem. – Zaproponowałbym coś na przepłukanie gardła. Przecież w tej kwestii zachęcać cię nie trzeba – stwierdził kpiąco.

Uniósł dłoń i gestem wezwał jedną z pomocnic karczmarki.

– Aqua vitae, uisce beathe, wodę życia – rzucił, gdy stanęła przed nim.

Młoda kobieta wyglądała na zdezorientowaną. Zerknęła na Calico, szukając pomocy.

– Whisky, moja droga – przetłumaczył demon, uśmiechając się subtelnie. – Najlepszą, jaką można dostać w tym... przybytku.

– No, mamy. Z jęczmienia, czy tam żyta – odparła.

– Wybornie. Dwa razy.

Calico zacisnęła dłonie. Czuła, że krew odpłynęła z jej twarzy, a w głowie było miejsce wyłącznie na paniczny krzyk lub tkwienie w bezruchu. Wybrała drugą opcję.

– Jak mnie znalazłeś? – zapytała cicho.

– Nie wypiliśmy jeszcze bruderszaftu. Pozwól więc, że na pytania przyjdzie właściwy czas.

Gdy dwie szklaneczki z bursztynowym płynem znalazły się przed demonem, jedną podał Calico. Wymownie czekał aż weźmie naczynie. Świdrował ją oczami, znów wyglądającymi na ludzkie. Ostrożnie sięgnęła, pilnując, aby przypadkiem nie dotknąć palców demona. Wypiła wszystko na raz. Mocny alkohol spłynął do gardła, niosąc w sobie obietnicę spokoju. Wszystko będzie dobrze – zdawał się mówić. Demon subtelnie odłożył swoje, puste do połowy, naczynie.

– Usiądźmy gdzieś, gdzie nikt nie nam nie przeszkodzi – mruknął. Głową wskazał stolik w kącie sali, zajmowany przez trzech młodzieńców. – Nie każ mi na siebie czekać. To będzie najważniejsza rozmowa w twoim życiu, cyranko.

Calico wstała i wraz z rozmówcą podeszła do nieznajomych.

– Hę? – zagadnął jeden z nich. – My się znamy?

Dziewczyna z niepokojem zerknęła na demona. Nerwowo skubała rąbek koszuli wiedząc, że za chwilę stanie się świadkiem pokazu nieziemskich mocy.

– Usiądźcie gdzie indziej – powiedział spokojnie.

– No, chyba śnisz, pachole.

Pozostali zarechotali, słysząc najlepszą ripostę wszechczasów.

– Tak właśnie myślałem... – westchnął rozmówca, zerkając jeszcze na nowopoznaną towarzyszkę. Uśmiechnął się kącikiem ust. – Zatkaj uszy, Calico.

Dziewczyna posłusznie przycisnęła dłonie. Demon nachylił się w stronę obcych i zaczął szeptać. Najpierw powoli, smakując każde słowa. Potem szybciej, poufale zdradzając największe sekrety. Calico dostrzegła, jak przestrzeń wokół nich drży. Znów pojawiły się migotliwe drobinki w powietrzu. Dziewczyna przymknęła oczy, czując, że za chwilę zniknie.

– Tylko nie migaj – powiedział demon zdecydowanie głośniej i delikatnie chwycił ją za nadgarstek. Napięcie i drobinki w powietrzu zniknęły. Calico zaskoczyło ciepło i... przyjemność dotyku. Nieznajomy znów zaczął szeptać do nastolatków.

Buńczuczny wyraz twarzy młodych chłopców szybko znikał, zastępowany przez niedowierzenie. Następnie przez szok i przerażenie. Patrzyli w oczy demona i... zmieniali się. Ich skóry poszarzały, oczy stały się puste i bez wyrazu.

– No... no tak – westchnął jeden z nich i wstał. Pozostali poszli jego śladem. Wyszli z gospody, zataczając się lekko.

Demon spojrzał prosto w oczy Calico i delikatnie pogładził kciukiem jej dłoń. Dopiero po chwili puścił i wskazał, żeby usiadła.

– Co im powiedziałeś?

Zmrużył oczy, uśmiechając się złośliwie.

– Że nie istnieją. A to wszystko to tylko majaki szaleńca.

Nastolatka zmarszczyła brwi, pewna, że z niej zakpił.

– Czy postacie w twoich snach są prawdziwe? – zapytał zupełnie poważnie.

– Część tak – odparła, drapiąc paznokciem rysę na blacie stołu.

– Nie, moja droga. Mogą być wspomnieniami, fantazjami, koszmarami na cudze podobieństwo. Jednak... gdy się przebudzisz, znikają, prawda?

Powoli skinęła głową.

– Więc co się stanie, gdy naprawdę zdamy sobie sprawę, że tylko się komuś śnimy? Co, jeśli śnimy się jakiemuś zmęczonemu, choremu bogu, samotnie przemierzającemu eony wieczności?

– Chyba jestem zbyt trzeźwa na tę rozmowę.

Rozbawiła go. Szczerze się zaśmiał.

– Być może. Choć odpowiedź jest prosta. Obudzimy się... I ci młodzieńcy właśnie to zrobili. Zapewniam jednak, że prawda nie zawsze wyzwala.

– A ty... jesteś w stanie się obudzić?

Pokręcił głową, a z jego ust nie schodził kpiący uśmieszek.

– Jestem tym elementem snu, który nigdy się nie budzi.

Ale to się robi pojebane – pomyślała Calico. Nagle miała wrażenie, że ta myśl nie należy do niej, lecz do kogoś innego. Do kogoś, kto choć znajdował się niewyobrażalnie blisko, był jednocześnie oddalony od niej setkami rzeczywistości. Cienka granica świadomości, nieprzekraczalna dla śmiertelników, dzieliła ich od siebie i pozwalała wyłącznie na jednostronną obserwację.

To jest przełamanie czwartej ściany? – Calico potrząsnęła głową, próbując odegnać od siebie dziwaczne wizje. Nieznajomy nie spuszczał z niej oka. Odezwał się, gdy tylko na niego spojrzała.

– Wybacz, że jeszcze się nie przedstawiłem. Choć noszę wiele imion i żadne z nich ci nic nie powie, niech formalności i kurtuazji stanie się za dość. Możesz nazywać mnie Likurgiem.

Calico zmarszczyła brwi.

– To taki żart, nie z twojego świata, nie zrozumiesz – dodał uprzejmie.

Nie miała najmniejszej ochoty dociekać.

– Teraz mogę odpowiedzieć na twoje pytanie. Otóż znalazłem cię, bo zostawiasz ślady. Bardzo wyraźne i każdy, kto ma choć odrobinę pomyślunku w głowie, może to zrobić. – Wyszczerzył zęby, a Calico dostrzegła długie, śnieżnobiałe kły. – Oprócz tego obserwowałem cię. Nie osobiście. Chciałem jednak wiedzieć, kim jesteś, z czym się zmagasz, przed czym uciekasz i... czego pragniesz, moja droga.

Po plecach Calico przeszedł dreszcz niepokoju.

– I czego się dowiedziałeś? – Ze wszystkich sił starała się, aby głos jej nie zadrżał. Zadanie niemalże zostało wykonane pomyślnie.

– Że uciekasz. Przed sobą, przed Spustoszycielem, przed życiem, jakie masz i tym, które chciałabyś mieć. Nędznie wegetujesz, bojąc się spojrzeć zarówno za siebie, jak i przed siebie. Nie masz wiedzy ani umiejętności, które pomogłyby ci się wydostać z tego nieszczęsnego, żałosnego kręgu. Masz jednak szczęście... Znalazłem cię. Teraz wszystko może się odmienić.

– Bo dasz mi trzy magiczne fasolki? – parsknęła, czując zbierającą się w niej falę jednoczesnej buty i strachu.

Zmrużył hipnotyzujące, bursztynowe oczy.

– Nie. Dam ci szansę jakiej nigdy nie dostałaś. Dam ci możliwość zdobycia godnej egzystencji, wiedzy i świadomości. Nie tego chcesz...? Ach, nie... – westchnął teatralnie, patrząc na rozmówczynię z udawanym współczuciem. – Ty nie wiesz, czego chcesz. Nigdy nie wiedziałaś. W tym rzecz, prawda? Jak to mawiał mój dawny znajomy: „Gdy nie wiesz do jakiego portu płyniesz, żaden wiatr nie jest właściwy".

– Niczego od ciebie nie chcę, tego jednego jestem pewna – powiedziała, ostrożnie wypowiadając każde słowo.

– Czyżby...? Co się stanie, gdy znajdzie cię ktoś inny? Ktoś mniej przyjazny? Co, gdy przeniesiesz się do miejsca, z którego nie będziesz umiała wyjść? Calico, wszechświat jest jedynie krwiożerczym potworem, czekającym na najmniejsze potknięcie. A ja... oferuję ci możliwość zapanowania nad nim, w zamian oczekując niewiele.

Widząc jej nieprzejednane spojrzenie, mówił dalej, na pozór łagodnym tonem.

– Pozwól, że opowiem ci przyrodniczą ciekawostkę. Wiesz, dlaczego gady i ptaki składają po kilkanaście jaj, choć niewiele młodych przetrwa do okresu dorosłego? Co ja mówię, niewiele przetrwa nawet swoje zwierzęce dzieciństwo. Albo ryby i płazy. Setki kuleczek ikry i skrzeku, i co...? Nic. Zaledwie kilku osobnikom uda się przetrwać, żeby przekazać swoją... spuściznę dalej. I po co? Tylko po to, by krąg życia znów, i znów, i znów bezmyślnie mógł się wypełnić. Ale uwierz mi, wszechświata nie obchodzi, czy małej żabce uda się przetrwać dłużej niż kilka godzin. Tak samo jest z ludźmi. Choć bardzo nie chcecie w to uwierzyć. Mnożycie się bezmyślnie, sądząc, że z wami będzie inaczej. Nie będzie, w tym rzecz. Natura wszechświata jest bardzo prosta. Poświęcić setki, nie, miliony. Spisać na stratę, wrzucić w otchłań nieistnienia miliardy własnych dzieci i zignorować tę garstkę, której się udało. Garstkę, moja droga. Zostałaś stworzona do porażki, Calico. Nie. Ty zostałaś stworzona jako porażka. Tylko ja mogę to zmienić. – Ostatnie zdanie powiedział bardzo poufale, nachylając się lekko.

Calico miała wrażenie, że ktoś wbił sztylet prosto w jej serce. Wydobył na światło dzienne największe lęki i obawy, tworząc niezagajaną ranę.

– Nie... – odparła, kręcąc głową. – Nie, nie... Chcę, żebyś odszedł. Odejdź i daj mi spokój.

Likurg właśnie tego się spodziewał.

– Prawda nie zawsze wyzwala... – westchnął. – Zginiesz beze mnie.

– Czego ty chcesz?

– Chcę ci pomóc.

– I co dostać w zamian?

Demon uśmiechnął się kpiąco.

– Nie schlebiaj sobie... Rozumiem, że nasza rozmowa jest skończona?

Nie czekał na odpowiedź. Był niczym aktor, który zaplanował całą scenę i właśnie nadszedł czas wyjścia

– Calico, obyś pewnego dnia nie błagała z płaczem o moją pomoc...

Jego bursztynowe tęczówki wyglądały niczym płynna żywica. Coś się w nich stale poruszało.

– Do zobaczenia – szepnął i pstryknął palcami. Zniknął. Tak po prostu, jakby nigdy go nie było. Calico z niedowierzaniem rozejrzała się dookoła. Serce podeszło jej do gardła. Wszyscy tkwili w bezruchu, czas przestał dla nich istnieć.

Calico zacisnęła dłonie.

Nie. Nie znowu... Nie...

Strach wyciskał z jej oczu łzy.

Umiesz tylko ryczeć, durna krowo. – Usłyszała w głowie złośliwy głosik. Brzmiał zupełnie jak ojciec.

Nie.

Nie. Nie.

Mogę coś zrobić.

Ale co chcesz zrobić, durna krowo?

d

u

r

n

a

k

r

o

w

o

Nigdy nic nie umiałaś i to się nie zmieni.

Calico miała wrażenie, że się zapada. Coś ją wchłaniało, opadała na samo dno, wciąż stojąc w miejscu. Gula w gardle sprawiła, że dziewczyna nie była w stanie przełknąć śliny.

Nagły gwar i rozmowy obcych ludzi dookoła ją ogłuszyły. Nieznajomi gawędzili, śmiali się, jedli i pili. Calico opadła ciężko na siedzenie. Zimny pot zrosił czoło dziewczyny. Niezdarnie otarła rękawem twarz.

– Kurwa mać – szepnęła, podsumowując rzeczywistość.

* * *

Kilka dni później

– Pani Światła weszła w ogień, bo tylko w ogniu hartuje się stal! Stała się ogniem, ku naszemu pokrzepieniu. Jednak pamiętajcie; jedno oblicze jest miłosiernie i w jego blasku można się ogrzać. Niechaj niegodziwcy strzegą się drugiego oblicza, od którego spłoną w mękach. Strzeżcie się samonici, odszczepieńcy, bluźniercy i zbrodniarze. Nadejdzie czas na wasz stos. Nikt nie okaże wtedy litości zatraceńcom.

Calico i Thesa minęły głościciela prawdy Pani Światła. Thesa nerwowo przegryzła wargę i odwróciła głowę w stronę mężczyzny.

– Nie warto – szepnęła Calico.

– Wiem.

Tylko schowała pod bluzkę wisiorek, przedstawiający srebrzystą muszlę, typowy znak rozpoznawczy samonitów. Calico przyglądała się temu bez słowa.

– Tatko powiedział, że dowiedział się od znajomego, a ten od znajomego w radzie miejskiej, że niedługo nałożą na nas większe podatki – westchnęła Thesa, poprawiając ubranie.

– Jakby było im jeszcze mało...

– Ponoć jeszcze chcą zamknąć miasto przed uchodźcami. Baresilles całkowicie upadło. Ci wszyscy ludzie, którym udało się uciec...

Nie będą mieli dokąd pójść – dokończyła w myślach Calico.

Dalsze prowadzenie rozmowy było prawie niemożliwe. Krzykliwi sprzedawcy zachęcali do zakupów. Zwierzęta, wepchnięte do ciasnych klatek lub przewiązane sznurem, kwiliły w oczekiwaniu na zakończenie swojego losu. Kogut ze zwichniętym skrzydłem zapiał żałośnie, wciskany do niewielkiej siatki. Wyprzedawano niemalże wszystko i jak najszybciej. Harmider na targowisku zaniepokoił Calico.

– A ci co, chcą wyprzedać pół chaty i spierdolić? – zagadnęła Thesę. Rozmówczyni nie dosłyszała, a gdy Calico powtórzyła pytanie, wzruszyła tylko ramionami.

Obie podeszły do stoiska z rybami.

– Karmazyna – powiedziała Calico.

– Trzy srebrne, dwadzieścia miedziaków – odparł postawny mężczyzna, krzyżując sękate ręce na ramionach.

– Za jednego?! Dobra...

Dziewczyna wyciągnęła monety z sakiewki, przeliczyła szybko i podała. Sprzedawca chwycił martwą rybę za skrzela, podając bez słowa. Nieprzyjemnym spojrzeniem świdrował Thesę.

Ktoś chyba ma podły dzień – pomyślała Calico, starannie owijając zakup lnianą szmatką i chowając do koszyka. Kupowały u tego mężczyzny już od lat i choć nigdy nie słynął z uprzejmości, teraz coś ewidentnie było nie tak.

– Też karmazyna poproszę. – Thesa od razu spróbowała podać wyliczone monety.

– Sześć czterdzieści – odparł, z pogardą łypiąc na dziewczynę.

– Ale...

– Jak się nie podoba, to wypierdala. Samonickie ścierwo żreć nie musi.

Thesa zrobiła krok do tyłu, upokorzona do granic możliwości.

– Ty chyba... przecież nie... – Calico zdezorientowana wpatrywała się w sprzedawcę.

– W porządku – powiedziała Thesa, chwytając przyjaciółkę za łokieć. – Chodźmy stąd.

Nieznajomi dookoła tylko ją onieśmielali. Calico z wściekłością spojrzała na mężczyznę.

– Dobra – rzuciła, udając, że ma zamiar odejść. Gdy Thesa puściła ją i zrobiły kilka kroków naprzód, Calico gwałtownie odwróciła się. Podbiegła do kramu i chwyciła za dwie ryby na blacie. Koszyk, zawieszony na przedramieniu, zakołysał się.

– Głupi gnój – warknęła dziewczyna, naprędce uciekając.

– ZATRZYMACJCIE JĄ! ZŁODZIEJKA!!!

Calico jednak biegła, przepychając się między ludźmi dookoła. Wiedziała, że sprzedawca nie ośmieli się zostawić stoiska i za nią ruszyć, mimo to adrenalina buzowała we krwi.

– No dalej – syknęła do Thesy, która obserwowała ją oniemiała.

– Co ty robisz?! Tak nie wolno, oddaj mu je.

– Jebać go!

Zaśmiała się i sama była zaskoczona, jak odwykła od tego.

– Głupia jesteś! – syknęła Thesa, gdy obie stały w zaułku. Calico dumnie uniosła trofeum. Choć nie było zbyt imponujące, dziewczyna czuła się tak, jakby zdobyła dwa złote medale.

– On nas zna! Wiedział, że jestem samonitką, będziemy miały przez to kłopoty – lamentowała Thesa. – Co twój ojciec o tym pomyśli, jak się dowie? Wiesz przecież, że...

– Jego też jebać – odparła zadowolona z siebie Calico. – Nawet jeśli sprzedawca komuś powie, to co? Może nas co najwyżej kojarzyć, albo zapamiętał, że nosiłaś przez tyle lat ten swój wisiorek, nic więcej. Zresztą, straż miejska i Zakon Światła mają większe problemy.

– Mimo wszystko, to... kradzież. Tak nie wolno. Przecież sprzedawca pewnie też ma rodzinę na utrzymaniu!

– Powinien wcześniej się nad tym zastanowić. Jeśli spośród wszystkich możliwości wybrał bycie chujem, to już jego sprawa.

– Calico! – Thesa głośno wciągnęła powietrze i kategorycznie pokręciła głową, gdy przyjaciółka spróbowała wręczyć jej ryby.

– Będzie jeszcze gorzej! – syknęła Calico. – Widziałaś, ile sobie policzył za tego durnego karmazyna. Bierz i nie wydziwiaj. Kto wie, może to będzie ostatni posiłek w naszym życiu.

– Nie. Nie mogę, pochodzi z kradzieży. Nie wolno mi. Calico, jeszcze nie jest za późno, odnieśmy je.

– Pfff... Wtedy to by się wkurwił. Ja w sumie też. Jak się już na coś zdecydowało, to trzeba dociągnąć to do końca.

Otworzyła koszyk, niestarannie owinęła szmatką ryby i wcisnęła je do środka. Wyjęła karmazyna i podała go Thesie.

– Jeśli nie chcesz tamtych, to weź jego. Niekradziony, sama widziałaś, jak zapłaciłam.

– N-nie mogę.

– Bierz.

Calico chwyciła za łubiankę przyjaciółki i wepchnęła zawiniątko. Przez chwilę Thesa nie była pewna, co powinna zrobić.

– Ale żeby to się nigdy, przenigdy, nie powtórzyło – jęknęła.

– No raczej... – przyznała nieszczerze Calico.

Odwróciła głowę, żeby ciemne oczy przyjaciółki przestały świdrować ją z taką naganą.

Kot, który siedział w zaułku, mignął. Najpierw siedział przy rynnie, intensywnie liżąc łapę. Nagle uniósł bury łeb, zerknął na Calico i... zniknął, pojawiając się kilka metrów dalej. Nie minęło parę sekund, gdy znów tkwił przy rynnie, zajęty czyszczeniem futra.

– Widziałaś? – zapytała dziewczyna. – Ten kot się przeniósł.

– Słucham...? – Thesa zmarszczyła brwi, zerkając na zwierzę. – Już nie musisz tak zmieniać tematu.

– Naprawdę, mignął!

– Zwierzęta nie migają. I nie czarują – dodała dla jasności. Ostrożnie wychyliła się zza zaułka.

Pewnie spodziewa się pościgu – parsknęła w myślach Calico.

Nagle nastolatka syknęła, wstrzymując się od krzyku. Miała wrażenie, że w jej głowę wbijał się niewidzialny gwóźdź. Najpierw przeszył oczodół, przebił kość łzową i ranił dalej. Głębiej, przenikając aż do mózgu. Szumy w uszach stały się coraz głośniejsze i wyższe, przechodząc w nieprzerwany pisk. Calico zacisnęła mocno powieki.

Gdy otworzyła je ponownie, Thesa kucała przy niej, blada ze strachu.

– Co ci się stało? Wezwać pomoc?! – Głos przyjaciółki załamywał się.

Przez chwilę Calico nie była w stanie odpowiedzieć. Popatrzyła przed siebie. Przestrzeń w pobliżu jednego ze stoisk na targowisku drżała. Czarne, migotliwe drobinki zbijały się w grupę, formułując w coś. Dziewczyna uniosła dłoń, próbując pokazać to przyjaciółce. Thesa tylko zerknęła w tamtą stronę i zaraz znów patrzyła na Calico.

– Potrzebujesz czegoś? Przynieść ci coś? Mamy tam iść? – dopytywała.

Ból osłabł. Jednak drobinki zajmowały coraz więcej miejsca.

– Tam... coś jest. Coś... – zaczęła Calico, lecz nie dokończyła.

Nagle zrozumiała i zamarła z przerażenia.

Wyrwa.

Niedaleko nich, niemalże na środku targowiska, otwierała się wyrwa ze świata potworów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro