Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Idąc pustymi uliczkami Konohy, nie mogłam się nadziwić ludziom tej wioski. Dzień - wszyscy wychodzą z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Oczywiście nie moja sprawa czy sztucznym czy prawdziwym. Nikt nigdy nie czepiał się o to mnie, więc ja też nie będę. Choć może właśnie mnie to boli? Że gdy pokazywałam swój realny stan, nikt się nigdy nim nie interesował? Może dlatego robię to samo? Jednak minęło dużo czasu od mojej nadwrażliwości. Przez pobyt tutaj, stałam się... Bardziej wytrwała. Mniej trwała jeżeli chodzi o jakiekolwiek znajomości. Przynajmniej nie mogę marudzić na odrzucenie czy zranienie. Raczej to ja jestem typem osoby bez serca. Kimś, kto cię spławi w najgorszy sposób, bez chodźmy mrugnięcia okiem. Dobrze mi z tym. Może nie do końca, jednak...

   Jedyne, co oświetlało całą tą ulicę, było pomarańczowe światło latarni. Wilgoć na ławkach i na drodzę dawały odczuć wczorajszy deszcz, tak samo jak powód przez który nikt na nich nie zagaszczał.

   Nie jesteśmy z cukru. To oczywiste. Jednak w tym świecie ludzie są zbyt zalatani. Praca, dom, praca, dom i rodzina. Nam shinobi nie wypada jej mieć. Przecież to by nam tylko utrudniało misję i życię.
   Próbował mi to wmówić mój stary sensei. A ja, jako romantyczka oczywiście się z nim sprzeczałam. Jedynym moim argumentem było wtedy, że miłość jest najważniejsza, a on, jako łysy i mało atrakcyjny staruszek, bez żadnej partnerki nie może o tym wiedzieć. Cóż... Jakie ograniczone było wtedy moje myślenie. Nie zwracałam uwagi na jego oczy, gdy mówił, że miłość w świecie shinobi jest trudna i nie opłacalna. Dopiero gdy umarł, dowiedziałam się, że położyli go koło swojej jedynej i wiecznej miłości, która umarła na jego oczach podczas wspólnej misji. I wtedy, gdy dorastałam sama zaczęłam to rozumieć. Gdy jesteś sam, nie martwisz się o drugą osobę, gdy nie ma jej obok, nie czujesz niepokoju i smutku gdy coś się jej stanie. Nie masz luki w sercu, której za nic nie da się uzupełnić. Bo to nie jest miłość. To strach o nią.

   Kiedy coś co jest dla nas zagrożone, a my nie jesteśmy w stanie tego zmienić.

   Usłyszałam pisk. Chorobliwie przerażający. Przypomniały mi się czasy akademii, gdzie multum dziewczyn zawsze piszczało na widok klasowej gwiazdy. Cóż... Mój wzrok także lądował na tej gwieździe. Jednak co poradzę? Jej blask był zbyt duży bym jej nie widziała. Jednak i ono oślepiało.

   Och! Nie czas na to. To nie jest jeden z tych pisków. To raczej... Krzyk tak cichy a zarazem głośny by nieliczni go usłyszeli.
    Poszłam w jego kierunku. Nie śpieszyłam się. Wiedziałam co się dzieje, i ile czasu mi zostało. Tak, jak zawsze.

   W końcu byłam na miejscu. Kilku mężczyzn otoczyło młodą - nie powiem, atrakcyjną kobietę. Blond włosy, opadały jej na ramiona, a zielone oczy choć piękne, nie cieszyły wzroku. Była przerażona, a to z pewnością nie dodawało uroku.
    Jednak wkroczyłam, przez chwilę im się tylko przyglądałam. Zauważyli mnie, jednak odwrócili się tylko i ponownie chcieli kontynuować swój "atak" na bezbronną kobietę.

- Zostawcie ją.

   Nic. Głucha cisza po mojej wypowiedzi. Jednak w chwili, w której jeden z nich miał dotknąć blondynkę, postawiłam zadziałać. Nie pozwolę by miała wstręt do takich osób. Do wszystkich osób.
    Jak cień pojawiłam się za głównym oprawcą, mrożąc go wzrokiem. Wygięłam mu rękę, po czym pchnęłam na ziemię, przygniatając go. Jednak nie mogłam mu poświęcić zbyt wiele czasu... Było reszta jego towarzystwa, która także potrzebowała pomocy. W mgnieniu oka wyjęłam kunaia, którego wbijałam dość głęboko w ciała mężczyzn. Raniąc, ale nie zabijając. Ciekawe jak wytłumaczą się pielęgniarką, bo wątpię, że takie ścierwa mają żony.

   Gdy wszyscy się wycofali, albo leżeli na ziemi i kierowali się do ściany, by się oprzeć, ja wróciłam do dziewczyny, która była przerażona jednak szczęśliwa, że wyszła z tego cało.
   Złapałam ją za rękę, chcąc wyciągnąć ją z tego miejsca. Zapierała się nogami i rękami, przez co odpuściłam i dotychczas skierowany wzrok na moje... Ofiary, skierowałam na nią.

   Zaczęła coś mówić, za kontenerem na śmieci. Widząc, że może jej schizofrenia potrwa trochę dłużej, tych, którzy czuli się już lepiej złapałam w dość silne genjutsu. Niech ich przyjaciele im pomogą. Chcieli atakować w gromadę jedną dziewczynę, więc niech radzą sobie i z tym.

   Jednak blondynka po chwili wyszła. Nie sama.
   Mały chłopiec, wyglądem w ogóle nie przypominający jej, wyszedł z nią, gorączkowo trzymając  ją za rękę. Brąz loczki opadały mu na czoło, a brązowe oczy, wręcz czarowały swoją wielkością.
   Czyżby to był jej brat? Och, to było by przerażające. Gwałt na oczach brata. A jak on musiał by się czuć? Widzieć to wszystko, z wiedzą, że nic nie mógł zrobić.

   Coś mnie nie pokoiło. Czułam czyjś wzrok na mnie. Może to któryś z mężczyzn? Nie, nie. Oni są złapani w genjutsu. To nie możliwe. Kątem oka rozejrzałam się po uliczce. Jednak dopiero po chwili zauważyłam ten wzrok. Skierowałam spojrzenie na dach budynku na przeciwko uliczki i dopiero wtedy spostrzegłam czyjeś czerwone tęczówki. Miały coś w sobie. Dosłownie i w przenośni. Serio. Coś czarnego w poszczególnych miejscach. I te uczucie... Kojarze ję. Jednak już nic nie daje. Sharingan. Pamiętam.

   Cóż... To było daremne. Jeżeli ktos chciał wyciągnąć na mój temat dane, nie uda mu się. Choć wątpię w tą możliwość. Nie jestem jeszcze na tyle silna, by ktoś musiał to zrobić.

   Nie mam czasu na frajerów. Muszę dokończyć to, co zaczęłam.

- Odprowadzę was do domu.

   Oboje spojrzeli na siebie, wzdrygając się na tą myśl. Wstydzili się tego. Nie chcieli by ich rodzice się dowiedzieli. Jednak nie mam w planach nic im mówić. Nie jestem odpowiednią osobą do tego.

   Zatrzymałam się a oni zaraz za mną. Skoro ich rodzice nie mogą się dowiedzieć, przynajmniej na razie, to niech nie mają tych otarć.
    Widząc siniaka na twarzy dziewczyny, oraz na ramieniu, zaczęłam ją leczyć medycznym jutsu.

- Teraz będziecie pamiętać by nie chodzić o tak późnej porze.

   Było to chyba zbyt karące w tym momencie. Ale mam rację. Nie chodzi się w nocy, po takich miejscach. Choć powinnam być... Milsza. Nie potrafię.

   Po zakończeniu leczenia, z powrotem zaczęliśmy iść do ich domu.
    W moment przypomniała mi się, może nie ciekawa, ale miła anegnotka z mojego życia. Pamiętam jak jakiś czas temu, nasza nowa Hokagę zorganizowała kurs medycznego jutsu. Tak, by każdy mógł pomóc sobie i innym. Choć zdaje mi się, że zrobiła to tylko po to, by oszczędzić sobie czasu w szpitalu - Hazard sam sie nie rozprzestrzeni. Jednak było chętnych na to tak mało, że zdążyła nas nauczyć najważniejszych rzeczy i zajęła się prywatną nauką Sakury Haruno, oraz Ino... Nie pamiętam jej nazwiska. Haruno kojarzę z tych wszystkich "niesamowitych historii" jej mentorki.
   Mimo, że krótka, to ta przygoda wiele mnie nauczyła -  Kumulowania czakry w danej części ciała, po czym "uwalniania jej". Mało czasu, dużo korzyści.

   W końcu byliśmy na miejscu. Zrozumiałam już dlaczego wyszli. Mieszkali w bardzo złej dzielnicy, nawet jak na tę zaskakująco pokojową wioskę. To chyba pokazuje tylko, że nie ma miejsc idealnych. To zdarzenie z dziś tylko mnie w tym upewnia.
     Blondynka od razu pobiegła w stronę domu, cicho przed tym dziękując i dosłownie przed drzwiami, czekała na swojego brata, któremu nie było chyba śpieszno.

-  Tobie nie prędko do domu? - ukucnęłam obok niego, delikatnie się uśmiechając.

- Oczywiście że prędko, ale... Rodzice będą źli. - mruknął do siebie.

- Bo się o was martwią. - zmarszczyłam brwi, roztrzepując mu włosy.

- Nie o to chodzi... - odwrócił wzrok.

   Zaniepokoiło mnie to. Czy coś się u nich dzieje? Czy potrzebują pomocy? Jutro pójdę do Tsunade, by zerknęła od czasu do czasu do nich. Mi rzadko kiedy pomagano, jednak jeśli w jakiś sposób mogę sprawić że innym będzie lżej, zrobię to. Nawet jeżeli mieli mnie przez to z początku znienawidzić. Później może być lepiej. Podobno.

- Chciałbym obronić Zirre. Tak jak ty dziś to zrobiłaś. - spojrzał mi w oczy.

   W jego widziałam te ogniki zawziętości, które widziałam kiedyś u siebie. Dobrze powiedziane. Widziałam. Dziś to widok niespotykany. Jednak to miło widzieć je u kogoś. Tak, jakby nie cały świat zszedł na psy.
  
- Poproś jakiegoś jonina albo genina. Pomogą ci się nauczyć podstaw. Chętnie ja bym to zrobiła, ale niestety nie mam... - chęci na cokolwiek - czasu. Wystarczy tylko chcieć.

- Bardzo chcę! - kąciki jego ust poleciały automatycznie w górę.

- Ja już pójdę. Siostra na ciebie czeka. Powodzenia.

   Podniosłam dłoń i przymknęłam oczy w ciepłym geście, który podhaczyłam od Kakashiego. Niby nie znam go za bardzo, ale już trochę głupio piorónować go wzrokiem zawsze, gdy stara się grzecznie przywitać.

   Nie patrząc już na nich, zaczęłam iść w kierunku swojego domu. Miałam do niego kawałek, jednak co tam. Nie mam co robić w nocy, to się przejdę. Przynajmniej nie muszę na nikogo patrzeć.

   Choć coś było nie tak. Od dłuższego czasu. Skupiłam się by wyczuć wrogą czakrę, jednak ktoś ją ukrył. Nie miałam innego wyjścia jak użyć innej techniki, której nauczyłam się kiedyś od rudowłosej dziewczyny z klanu Uzumaki. Miła była z niej dziewczyna. Kiedyś. Podobno się zmieniła.

   Jednak spróbowałam. Przeciwnik był sto metrów ode mnie. Nie zaprowadzę go do domu! To było by nie odpowiedzialne. I to skrajnie nie odpowiedzialne. Cóż... Przejdę się trochę dalej. Nie mam innej roboty. To zawsze jakaś innowacja jeżeli chodzi o moje życie i zajęcia w nim. Bycie śledzonym przez zboczeńca - bo kim innym mógłby być ten mężczyzna? - to zawsze jakaś nowość. Jeżeli bym poszła do lasu, a następnego dnia znaleźli jego zwłoki, to są duże szansę, że dowiedzą się, że to ja? A jeśli już, to duża mnie czeka za to kara?

   Jednak nie mogłam dopuści tej myśli do skutku. Wtedy przestanę być niewidzialna, przezroczysta.
      Dlatego szłam dalej. Ignorując rosnącą we mnie irytację. Nie lubię, gdy ktoś za mną chodzi. Nie mam tajemnic. To znaczy mam, jak każdy, ale nie ukazują się w codziennym życiu. Bo co to by były za sekrety, jeżeli ujawniałabym je przy każdej okazji?

   Byliśmy w głębi lasu. Oczywiście nic nie było tu widać, dlatego na środku lasu rozpaliłam małe nie groźnę ognisko. A mama mówiła by nie bawić się ogniem... W środku nocy... W lesie. Może nie do końca tak powiedziała, ale ogólnie.

- Wyjdziesz czy dalej będziesz krył się jak tchórz? - powiedziałam na tyle głośno, na ile mogła bym przy tym utrzymać chłód w głosie.

   Jednak chwile mijały, a on nadal się nie ruszał.. Denerwowało mnie to. Nigdy nie należałam do osób cierpliwych, a on wyjątkowo to testował. Ale w końcu nastał ten moment. Nasz agencik wyszedł z swojego ukrycia, kierując się do ogniska, na przeciwko mnie.

- Krycię się jak tchórz było bardzo interesujące.

   Jego głos był... Nie do opisania. Tak zimny, a zarazem tak pociągający prawie jak jego nietypowy wygląd. A może typowy? W końcu klan Uchiha, uznawany był za najlepszy a zarazem najatrakcyjniejszy klan w całej Konosze.
   Ich ciemne - w jego przypadku - długie włosy, niezwykle pasowały do dość bladej cery, a oczy opatulone przez całkiem długie rzęsy, wyglądały niezwykle, aż nie uaktywniły sharingana. Co w jego przypadku stało się bardzo szybko.
   Tak jak wcześniej, nic to nie dało. Spóźnił się. Kilka lat. Może wtedy ta sytuacja była by inna, jednak teraz jestem starsza i mądrzejsza, jeżeli chodzi o techniki tego klanu, oraz kilku innych.

   Może było to wszystko dziwne? On próbujący złapać mnie w genjutsu i ja, wpatrująca się nadal w jego wygląd i ubiór. Ten czarno-czerwony płaszcz, w ogóle nie sprawiał, że prawie nie było go widać. Może o to chodziło? Choć te czerwone chmury trochę utrudniały sprawę.

- Dlaczego mnie śledzisz?

   Mój atak słowny nie zrobił na nim zbyt dużego wrażenia. Nawet nie mrugnął, jednak wiedziałam, że mi odpowie. Z opóźnieniem, ale odpowie. Może po prostu jest trochę głupi i dlatego myśli nad niezwykłą odpowiedzią, albo na tyle inteligentny, by wysilić się na mądrą odpowiedź?

- Rzecz względna. Podążyłem twoim śladem. - spojrzał na ognisko, przed tem dezaktywując swoje "magiczne oczka".

   Och dlaczego nie mogę nazwać to tak, jak się nazywa? Nazywajmy rzeczy po imieniu. Nie ma w tym nic trudnego. Dobrze, że nie czyta w myślach, bo nie wiem kto był by w gorszej i bardziej niezręcznej sytuacji.

- Chciałem zobaczyć, czy wróciłaś bezpiecznie do domu. - odparł jakby to była najbardziej oczywista odpowiedź, a on, jako dobry przyjaciel, chciał dla mnie dobrze.

   Jednak nie. Nie była to najbardziej oczywista odpowiedź. Nie zna mnie, więc nie widzę sensu tej udawanej troski. Nie widzę sensu jego pobytu. Sądziłam, że klan Uchiha już nie istnieję i to za sprawą jego, albo jego brata. Nie wiem, który z nich jest temu winien. Nie widziałam ich nigdy.

- To ty byłeś na dachu budynku. - bardziej stwierdziłam niż spytałam.

   On w zamian kiwnął tylko głową. Dyskusja na poziomie kołka. Ale to nie moja sprawa. Najchętniej wróciłabym do domu i zgasiła te przeklęte ognisko, bo naprawdę boję się, że spalę to miejsce.

- Nazywam się Itachi Uchiha.

   Chyba oczekiwał ode mnie podobnego przedstawienia się. Jedna sprawa się wyjaśniła. To ten brat Uchiha, odpowiedzialny za ich upadek. Ten "niewdzięczny" i "zły". Nie znam go na tyle, by go osądzać. W ogóle go nie znam. Jednak gdyby wszystko było w idealnym stanie, on także nie musiał by urządzać tej legendarnej masakry klanu. Nie wszystko musiało być na miejscu.

- Znam cię. A raczej słyszałam o tobię.

   I dopiero po tym zrozumiałam swoj błąd. Nie powinnam tego mówić. Od razu może nasuwać sie myśl, że będę go oceniać. Że znam tą przerysowaną historię o chęci siły. Nie każdy chce mieć wytykane błędy. Wypisane na czole "zdrajca"

- Geniusz swojego klanu, oraz mistrz iluzji.

   Przypomniałam sobie ostatnie rzeczy na jego temat. Oczywiście te neutralne.

- Masz rację. Geniusz swojego klanu. Ponieważ nie mam konkurencji w swoim bracie. - prychnął.

   Ale to było dziwne. Jego reakcje. Idealnie przygotowana. Idealnie... Nieidealna.

- Jednak nie powiedziałaś jak cie zwą. - przypomniał.

- [imię i nazwisko]. Mieszkanka jak widzisz tej pięknej wioski. - powiedziałam to z nutą sarkazmu, którą zdawał się wyczuć.

- A więc [Imię]. Mam nadzieję, że nasze drogi nigdy się już nie skrzyżują.

   I poszedł sobie. Kompletnie ignoując całą tą sytuację. Było to dziwne. Jego ostatnie słowa i zachowanie. Nic nie sygnalizowało, że zrobiłam coś nie tak. Jednakże płakać nie będę. Kontakt z nim był by ostatnią rzeczą której bym chciała.
   Ruszyłam do domu, myśląc, że gdzieś mam jego zdanie. Kogokolwiek zdanie. Nie będę się dziwić jego reakcji. Sama miałam taką nadzieję, jednak z grzeczności ją przemilczałam.

   Gdy byłam już bliska domu, nagle przypomniał mi się jeden szczegół.

   Ognisko!

   Przed oczyma miałam już wizję spalonego lasu i martwych zwierząt. Nie przeżyła bym tego. Dlatego czym prędzej zaczęłam biec w powrotną stronę, mając nadzieję, że nic jednak nie spłonęło.

   I faktycznie. Nie było ogniska, nic. Wszystko odpowiednio zgaszone, bez możliwości pożaru. Ktoś był przede mną? Ale kto? O tej porze?
        Karteczka leżąca w miejscu gdzie powinno być ognisko, wyjaśniła wszystko.

,,Następnym razem pamiętaj''

   Następnego razu nie będzie. Dzięki Itachi. I mimo tego, że się nie podpisałeś, to wiem, że to ty. Och, ciężko było się nie domyślić. Bo kto inny? Może nie jest taki zły w brew pozorom? Skoro nie pozwolił na spłonięcie lasu, to może nie był by w stanie zrobić reszty zła, o które wszyscy go oskarżają? Jednak dowody są niepodważalne, a las to tylko akt dobroci. Nic nie ważny. Choć dla mnie bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro