Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Rok później*

Adam

Spokojnym krokiem wyszedłem z łazienki i mając na sobie jedynie ręcznik w pasie podszedłem do szafy. Wziąłem z niej szarą koszulę, bokserki i dżinsy. Szybko założyłem wybrane ciuchy i ubierając jeszcze szybko skarpetki, skierowałem się w stronę wyjścia z sypialni. Uprzednio zamykając drzwi pokoju, skierowałem się w stronę schodów. Wiem, że nikt tam nie wejdzie, jednak jak to mówią... Przezorny zawsze ubezpieczony.
Dwa miesiące. Dzisiaj mijają równe dwa miesiące, kiedy wilkołaki żyją w zgodzie z ludźmi. Lecz rok temu toczyliśmy wojnę. Dzięki przeznaczeniu wilkołaki z mojego stada wpoili się w córki ludzi. Mój przyjaciel Harry zakochał się w córce prezydenta Alison. Ojciec nie mógł wygrać z dwójką zakochanych ludzi a co dopiero z więzią mate. Ta więź jest nierozerwalna. Łączy nas księżyc, każdy wilkołak ma na świecie drugą połówkę, naszą przeznaczoną. Wystarczy jedno spojrzenie. Zszedłem do kuchni, w której krzątała się już moja kucharka i babcia Jennifer. Mimo, że skończyła już sześćdziesiąt lat nadal jest pełną energii kobietą. Kocham ją i dobrze o tym wie. Czasem nawet wykorzystuje uczucia wielkiego Alfy, aby zrobić sobie wolne.

- Dzień dobry Jennifer. - podszedłem do niej i dając jej buziaka w policzek usiadłem na swoim stałym miejscu. Oprócz mnie i kobiety w domu nie ma nikogo. Otóż jesteśmy w domu Alfy i Luny. Nadal szukam swojej ukochanej... I tracę powoli nadzieję.

- Przestań już o tym myśleć Adam. Znajdziesz ją. Prędzej czy później odnajdziesz swoją ukochaną. - spojrzałem na twarz kobiety. Jennifer uśmiechnęła się do mnie i wskazała dłonią na stół przede mną. Spojrzałem tam i uśmiechnąłem się. Kochana kobieta zrobiła mi kawę i śniadanie. Omlet. Uśmiechnąłem się w jej stronę, lecz kobiety nie było już w kuchni. W szybkim tempie zjadłem śniadanie i wypiłem kawę, po czym wstałem, dałem naczynia do zmywarki. Muszę iść na zebranie, które jest co miesiąc. Harry i ochroniarze zdają mi raport z całego miesiąca. Ubrałem buty i płaszcz. Aktualnie mamy luty. Wyszedłem z domu i wolnym krokiem ruszyłem w stronę domu zebrań. Wszyscy kłaniali mi głowy, okazując szacunek. Po kilku minutach byłem na miejscu. Domek nie był mały. Otworzyłem drzwi i od razu powitał mnie
główny ochroniarz jak i przyjaciel - Mark.

- Witaj Alfo.

- Jakie są wieści? - zapytałem od razu. Podszedłem do stołu i usiadłem na swoim miejscu. Zdjąłem płaszcz, powiesiłem go na oparciu krzesła i siadając na nim, spojrzałem na zebranych. Były zajęte cztery krzesła. Mark, Bruno i Luke, którzy są głównymi ochroniarzami, że tak ich nazwę oraz Harry.

- Nic nowego się nie dzieje, alfo. - zabrał głos Harry. Zauważyłem, że Mark siedzi jakiś niespokojny, cały czas sprawdzał godzinę na zegarze. Dziwne.

- Na patrolach nie ma żadnych niespodzianek, niemiłych niespodzianek. Wszystko przebiega spokojnie, bez problemów.

- A są jakieś... miłe niespodzianki Mark? - zapytałem rozbawiony, patrząc na mężczyznę, który westchnął.

- Przepraszam alfo... Czterech ochroniarzy znalazło swoje mate podczas patrolu. Nic niepokojącego. - kiwnąłem głową.

- Alfo... Jak idą ci poszukiwania Luny? - zabrał głos Luke. Warknąłem na niego. Wszyscy wiedzą, że nie chcę rozmawiać na ten temat.

- Jja... Prze-przepraszam Alfo. - blondyn spuścił wzrok na stół. Miałem ogłosić koniec spotkania, skoro nic złego się nie dzieje, lecz wtedy zadzwoniła komórka Marka. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Pozwoliłem mu odebrać, co też zrobił.

- Co się dzieje? Jak to się stało? Kiedy? Dobrze... Dobrze, zaraz tam będziemy. - rozłączył się i spojrzał na mnie.

- Alfo...

- Co się dzieje, Mark? - wyprostowałem się na krześle i czekałem na wieści.

- Dzwonił do mnie lekarz z szpitala głównego i kazał przekazać, że Jennifer została potrącona na drodze w mieście. To nic poważnego, ale lepiej dmuchać na zimne. - wstałem gwałtownie z krzesła i wziąłem swój płaszcz.

- Harry, Luke róbcie to co zwykle. Mark jedziesz ze mną. Koniec spotkania. - oznajmiłem i nie czekając na nic, wyszedłem na zimne powietrze ubierając płaszcz. Minutę później dołączył do mnie Mark. Do samochodu nie mieliśmy daleko. Wsiadłem za kierownicą a Mark na miejscu pasażera, po czym ruszyłem w stronę miasta z piskiem opon. Mimo, że mam teraz niesamowitą władzę, nie chcę mieszkać w wielkim mieście jakim jest taki Nowy Jork. Wolę i ciche miasteczka, dlatego ja i moja wataha żyjemy z miasteczku Afton w stanie Nowy Jork. Ciągłe deszcze, chmury, wiatr... Zdarza się, że wyjdzie słońce i jest ciepło, lecz to rzadkość. Po kilkunastu minutach zaparkowałem na parkingu szpitalnym. Nie zamykając drzwi wraz z Markiem ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę wejścia. Podszedłem do recepcji, za którym siedziała ładna blondynka. Powiedziałbym, że piękna lecz tony makijażu na twarzy mnie nie podniecają. Blondynka uśmiechnęła się do mnie i przygryzając wargę wysunęła biust do przodu. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Sam plastik.

- Jennifer Focus. Gdzie leży? - skierowałem pytanie nie witając się. Uśmiech zszedł z twarzy kobiety, która z dziwną miną wpisała coś do komputera. Po chwili spojrzała na nas.

- Trzecie piętro, pokój trzysta dwa. - odpowiedziała.

- Ale przecież... Przecież tam leży Leila. Nikt nie miał prawa wchodzić do tej sali, oprócz mnie. - odezwał się zimnym tonem Mark. Po jego tonie mogę wywnioskować, że jest strasznie wkurzony. Ciekawe co to za jedna.

- Kobieta sama prosiła o przeniesienie się do cichego pokoju. Nie słuchała się lekarza, sama sobie wybrała pokój. - westchnąłem. Cała Jeff.

- Dobrze, dziękuję. - powiedziałem czując, że Mark będzie się kłócił więc zakończyłem to. Ruszyliśmy w stronę windy. Wcisnąłem przycisk przywołujący ją i spojrzałem na mężczyznę.

- Co to za dziewczyna? - Mark spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem. Mark jak i Harry są moimi bliskimi przyjaciółmi.

- Leila to moja przyjaciółka. Rok temu miała wypadek na motorze... Od tamtej pory wpadła w śpiączkę i do tej pory się nie wybudziła. - drzwi windy otworzyły się. Weszliśmy do środka i zaznaczyłem trzecie piętro.

- Jak to się stało? - przerwałem ciszę. Winda wspinała się w górę wolno.

- Były wyścigi. Leila i jakiś gostek dotarli na metę jako pierwsi. Facet nie mógł tego odpuścić i wyzwał ją na dogrywkę... Leila jak to ona, nie chciała zrezygnować z zdobycia pierwszego miejsca więc się zgodziła. Duma jej nie pozwoliła na to, by czekać do wakacji. Następnego dnia... Podczas wyścigu mówiłem jej, by jechała ostrożnie. Posłuchała mnie. Na drugim zakręcie facet wjechał w nią motorem, przez co oboje się wywalili. Jednak Leila zdjęła kask i jechała bez niego. - przerwał, gdy winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Wyszliśmy z niej i skierowaliśmy się korytarzem, szukając pokoju. Spiąłem się na jego słowa. Jak można się ścigać bez kasku? Mark wiedział gdzie jest pokój. Po chwili staliśmy przed drzwiami pokoju, w którym przebywa Jennifer i Leila. Mark chciał wejść, lecz złapałem go za ramię. Spojrzał na mnie zdziwiony.

- Jechała bez kasku i na zakręcie nie wyrobiła... - stwierdziłem na co mężczyzna się zaśmiał. Weszliśmy do sali. Mark podszedł do łóżka, przy którym siedziała Jennifer. Staruszka trzymała za rękę dziewczynę, a mężczyzna złapał ją za dłoń z drugiej strony.

- Nie... Wygrała. Mimo, że jechała bez kasku, na mecie pojawiła się jako pierwsza. Gdy biegłem do niej, aby ją opieprzyć i pogratulować... Kierowca zielonej Hondy... Wjechał w nią, gdy ta zatrzymała się. Po prostu wcisnął gaz i... Z zazdrości wjechał w jej bok. Kiedy Leila odpłynęła, chciałem go zabić ale zwiał. Szukałem gościa przez kilka miesięcy nadal szukam, ale... Znikł jak kamień w wodę. - zakończył, patrząc na twarz leżącej dziewczyny. Wtedy i ja skierowałem tam wzrok. Piękna brunetka leżała bez ruchu na łóżku. Była blada.

~To ona!

~Co? O co ci chodzi?

~Nie czujesz jej zapachu? Weź wdech a nie..
. - zrobiłem to co polecił mi mój wilk. Piękny zapach lasu i mięty otumanił mnie. Otworzyłem oczy i podszedłem bliżej do jej łóżka. Niemożliwe...

~ To jest nasza mate!! - nie mogłem w to uwierzyć. Znalazłem ją. Znalazłem swoją miłość. Spojrzałem na dłoń, którą trzymał Mark i zawarczałem głośno.

- Adam, co ci jest? - a on nadal trzymał jej dłoń.

~ Zabij go od razu! Nie ma prawa dotykać naszej ukochanej!!

- Ona jest moja. - wycharczałem cicho. Mark spojrzał na twarz Leili i w ułamku sekundy puścił jej dłoń. Podszedłem do kobiety i pocałowałem jej czoło. Ona jest moja. I tylko, kurwa moja. Usiadłem na łóżku i złapałem jej dłoń w swoją, po czym poprosiłem cichym głosem.

- Otwórz oczy, skarbie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro