Rozdział *17*✔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Adam

- No to... teraz możemy porozmawiać na temat Isaaca? - spojrzałem na swoją ukochaną. 

- Adam, powiedziałeś, że...

- Słyszałaś co mówiłem? - przerwałem kobiecie, która uśmiechnęła się do mnie i złapała za moją dłoń.

- Słyszałam wszystko co mówiłeś. Też cię kocham Adam. Kocham ciebie i twojego wilka. Usłyszałam każde słowo, które padło z twych ust. A właśnie... Z czego się śmiałeś? - pocałowałem jej dłoń, śmiejąc się przy tym. 

- Z wilka, najdroższa. Chciał porozmawiać ze mną po hiszpańsku, kiedy ty spałaś. 

-  ¿Hablas español?* - otworzyłem szeroko oczy, gdy kobieta zadała mi pytanie. Mój wilk krzyknął, że zaraz zemdleje z wrażeń i zaczął się śmiać.

~ Widzisz? Ona potrafi hiszpański! Odpowiedz jej! Odpowiedz!!

~ Uspokój się... ~ odpowiedziałem. Niech ten wilczur się w końcu zamknie...

~ Sam się zamknij... ~ puściłem to mimo uszu i spojrzałem na Leilę, która z delikatnym uśmiechem mnie obserwowała.

- Sí, querida.** - Leila zaśmiała się cicho pod nosem. Usiadłem przy niej na łóżku i wziąłem ją w swoje ramiona, zaciągając się zapachem jej włosów.

- Przestań brać... - spojrzałem zdziwiony na ukochaną.

- Ale ja nic nie biorę, skarbie.

- Wąchasz moje włosy, jakby były narkotykiem. To nie zdrowe i dziwne. - zaśmiałem się i pocałowałem ją w usta.

- To wiadomo... Czy... Co zrobimy z Isaac'iem? - Leila spytała się cicho, gdy z braku tlenu odsunęliśmy się od siebie. Uśmiechnąłem się delikatnie.

- Lubisz go?

- Tak, bardzo. Przy nim czuję się jak... Jakbym była kimś ważnym. Adam zaopiekujmy się chłopcem. Zaadoptujmy go.

- Dobrze. - powiedziałem krótko. Kobieta zrobiła smutną minę i westchnęła.

- Ale... Czekaj, co? Zgadzasz się?

- Tak najdroższa. Zrobię wszystko byś była szczęśliwa. Nawet, jeśli będę musiał odejść, to to zrobię. Ale będę robił później wszystko by cię odzyskać. Nie pozwolę ci odejść. - powiedziałem poważnie. 

- Nie chcę, żebyś odchodził. Sama nie chcę odchodzić.

- Skarbie...

- Nie skończyłam. Gdy odejdę lub gdy zniknę... Chodzi mi o to, że nigdy nie odejdę od ciebie. Nie dobrowolnie. Za bardzo cię kocham. - przerwała mi. Uśmiechnąłem się.

- Nie pozwolę by cokolwiek złego cię spotkało. Żaden inny samiec nie położy na tobie swojej brudnej łapy, żadna samica nie ma prawa cię obrażać. Jesteś najważniejszą osobą w stadzie. Bez ciebie, nasze stado umrze. Dla mnie jesteś całym światem. Dla wilkołaków znaczysz bardzo dużo. Jesteś ich luną, ich matką. Wszyscy cię potrzebujemy.

- Myślałam na początku, że... skoro chcesz mieć kiedyś dzieci to... możemy się zacząć przygotowywać do roli rodziców. - nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Moja mała kruszynka chce mieć ze mną dzieci.

~ Z nami matole. Z nami. Leila nie kocha tylko ciebie. Mnie też kocha. Rozumiesz? MNIE TEŻ!  ~ moje drugie wcielenie odezwało się w najmniej odpowiednim momencie. Westchnąłem i dla świętego spokoju, zgodziłem się z nim. W sumie ma rację. Leila kocha nas obu.

- Chcesz mieć ze mną dzieci? Naprawdę? - zapytałem. Leila zarumieniła się odrobinę.

~ Nie widzisz jak się rumieni? Zawstydzasz ją.

~ Widzę. Wygląda przepięknie, rumieńce jej pasują. ~ odpowiedziałem wilkowi.

~ Mam pomysł. Zaśpiewajmy jej.

~ Teraz?

~ Nie debilu... Przy kolacji. ~ zmarszczyłem brwi. Poczułem dotyk kobiety na swojej dłoni.

- Coś się stało? Wydajesz się zamyślony. Powiedziałam coś nie tak? - spojrzałem na ukochaną i uśmiechnąłem się delikatnie.

- Skarbie, nie zrobiłaś nic złego. Zamyśliłem się... Muszę porozmawiać z Jonathanem, kiedy będziesz mogła wyjść z łóżka...

- Mogę wyjść już dzisiaj. - Leila przerwała mi szybko z uśmiechem. Zmrużyłem oczy i zaprzeczyłem ruchem głowy.

- Dzisiaj stąd na pewno nie wyjdziesz. Masz odpoczywać i będziesz. Tutaj nie masz się co ze mną kłócić. - odpowiedziałem. Kobieta westchnęła, jednak nie kłóciła się. Pocałowałem ją w czubek głowy.

- Idź spać, kochanie.

- A ty gdzie pójdziesz? - uśmiechnąłem się do kobiety.

- Muszę coś jeszcze załatwić. Jak się obudzisz, to będę przy tobie. Wystarczy, że o mnie pomyślisz.  Dobranoc kochanie. - pocałowałem Leilę w usta i poczekałem aż zaśnie, co szybko nastąpiło. Wyszedłem cicho z pokoju i ruszyłem na zewnątrz. Na korytarzu mijałem się z Markiem.

- Jest coś nowego w stadzie? - zapytałem.

- Wszystko po staremu. Treningi odbywają się co ranek, wszyscy nieźle sobie radzą. Nic niepokojącego nie zauważyłem. - odpowiedział, pochylając głowę na początku. Pokiwałem głową.

- Dobrze, dziękuję. Leila teraz śpi, nie przeszkadzać jej. Niech Jonathan pójdzie sprawdzić jej stan i daj mi znać, czy dzisiaj będzie mogła wyjść. A i niech jej nie zbudzi. - powiedziałem.

- To będzie trochę trudne, ale przekażę mu. To wszystko?

- Na razie tak. Gdy będą jakieś problemy, daj mi znać. Możesz odejść. - skierowałem się w stronę kuchni, w której sprzątały omegi. Na mój widok przerwały swoje czynności i pokłoniły się.

- Przygotujcie dzisiaj coś na kolację dla mnie i dla Luny. Później zawińcie to w folię, żeby było ciepłe i dajcie to do piknikowego koszyka. Wrzućcie do tego jakieś owoce, mają się tam znaleźć truskawki i czekolada. Do picia jakiś sok i białe wino z kieliszkami. Zrozumiano? - omegi pokiwały głową. Wcześniej nie było tutaj omeg, jednak staruszka nie mogła robić wszystkiego sama, więc kazałem przyjść tutaj dwóm omegom. Leila nic o tym nie wie. Kobiety są młode. Wyszedłem z kuchni i skierowałem się na zewnątrz, jak zaplanowałem to na początku.

~ Co zamierzasz?

~ Jeśli Jonathan pozwoli jej dzisiaj wstać z łóżka, zabiorę ją na kolację.

~ A co jeśli nie pozwoli? Z tego co wiem, to ty już to wszystko przygotowujesz...

~ Jeśli jej nie pozwoli, to wezmę ukochaną na ręce i zaniosę. ~ wilk zaśmiał się.

~ No tak. Jakieś dokładne plany?

~  Postawię stoliczek i dwa krzesła na naszej polance...

~ Tam, gdzie jest to jeziorko? 

~ Tak, właśnie tam. ~ odpowiedziałem. Wszedłem do garażu, w którym były samochody i motory, podszedłem do konta, w którym stały rozkładane stoliczki. Wziąłem jeden lewą rękę, krzesła też były rozkładane.

~ Zawsze można usiąść na kocu albo się na nim położyć.

~ W razie czego koc też wezmę.

~ Miło rozmawiać z kimś myślącym. ~ przewróciłem oczami na jego słowa. Kiedy wszystko miałem, poszedłem do miejsca, w którym odbędzie się nasz piknik.  Po dziesięciu minutach byłem na miejscu, teraz muszę tylko iść wzdłuż rzeki, co zajęło mi kolejne pięć. 

- To miejsce nic się nie zmieniło.- powiedziałem. Stoliczek postawiłem tak, aby się nie chwiał, a na przeciwko niego krzesła. Już wiedziałem, że będę siedział plecami do wody, żeby Leila nie wpadła do jeziorka.

~ Cóż za poświęcenie. Skończycie posiłek a ty weźmiesz gitarę i zaśpiewasz.

~ Co ty masz do tego śpiewania?

~ Ale o co ci chodzi? Będzie romantycznie.

~ Obejdzie się bez tego. Nie umiem śpiewać.

~ To się nauczysz. Koniec kropka.

~ A zamknij się. Dla ciebie to wszystko jest proste.

~ Zaśpiewaj naszej mate przynajmniej kawałek piosenki a do reszty dzisiejszego dnia się zamknę. ~ kusząca propozycja.  Ale nie znam żadnej piosenki...  A właśnie. Ciekawe czy ma jakieś imię...

~ Oczywiście, że mam. Drogo.

~ Drogo? A więc, Drogo mam mały problem...

 ~ ¿Qué ha pasado?*** ~ przewróciłem oczami.

~ Nie udawaj... Nie znam nic. Wymyślę coś innego, ale śpiewać nie będę. Będzie nawet bardziej romantyczne.

~ Dobra, pomogę ci coś innego wymyślić. Ale najpierw poproś.

~ Błagam cię.

~ Poproś! - no tak...

~ Por favor, Drogo.**** ~ odpowiedziałem i mam nadzieję, że o to mu chodziło.

~ No, mogłeś tak od razu. ~ ja go kiedyś uszkodzę... Siebie przy okazji też.

  ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 

* czy ty mówisz po hiszpańsku?  
** tak, najdroższa.
***co się stało?
****proszę, Drogo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro