Rozdział *35*✔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leila

Czułam się już dobrze, wręcz wyśmienicie! Żeby nie zbudzić Adama, wyślizgnęłam się powoli i cicho z łóżka.  Ubrałam na siebie szlafrok, poprawiłam włosy, żeby nie sterczały na wszystkie cztery strony świata i wyszłam z pokoju. Zeszłam do kuchni, sprawdzając po drodze godzinę. Właśnie wybiła godzina dziewiąta. Pewnie mężczyźni są na treningu. Zanim weszłam do pomieszczenia, w którym zazwyczaj rządzi kobieta postanowiłam, że zrobię kanapki z żółtym serem, pomidorem, ogórkiem i rzodkiewką. Dodam do tego jeszcze sól z pieprzem i ciepłą kawę.

~ Dla ciebie herbata. ~ zdziwiłam się. W sumie... Wypiłabym gorącą czekoladę. Weszłam do kuchni. Przy stole siedziała czarnowłosa, piękna kobieta. Mogłaby być w moim wieku, może nawet trochę starsza. Kobieta spojrzała na mnie. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Jak dla mnie, nie był on przyjazny.

- No proszę, proszę... Kogo my tu mamy? Czyżby nasza Luna się obudziła? Jak zdrowie? - zmarszczyłam brwi, słysząc jej ton.

- Czuję się świetnie. Jak masz na imię? - zapytałam, podchodząc do lodówki, z której wyjęłam potrzebne produkty do moich kanapek. Widzę ją tutaj pierwszy raz.

- Lina. Niestety a może stety, muszę już iść. - spojrzałam na nią. Nina stała dumnie przy stole. Była wysoka, jednak to nie jej wzrost przykuł moją uwagę. Dziewczyna miała na sobie koszulę mojego mate. Azra zawarczała.

- Skąd masz koszulę mojego przeznaczonego? - zapytałam.

~ I ojca dziecka?!

~ Jakiego znowu dziecka? Co ty znowu pieprzysz Az?! ~ warknęłam zdenerwowana.

~ Kiedy jego fiut w ciebie wchodził doszło do tego, że jego plemniki...

~ Wiem jak dochodzi do zapłodnienia! Chodzi o to, że nie jestem... ~ nie dokończyłam zdania.

~ Spodziewamy się dziecka Lei. Jesteś w ciąży. Adam będzie ojcem. ~ nie mogłam w to uwierzyć. Będę matką?

- Zawiesiłaś się? Boli, że nie byłaś jedyną kobietą w życiu Adama? - zapytała. Oparłam się o blat i spojrzałam na nią z uniesioną głową.

- Wiem jakie życie miał twój alfa nim mnie poznał. - powiedziałam.

- Myślisz, że coś z tym zmienisz? Wnet mu się znudzisz. - zaśmiałam się cicho i położyłam dłoń na brzuchu.

- Wątpię w to. Szczególnie w tym momencie. - odpowiedziałam tajemniczo. Lina zmarszczyła brwi.

- A co to ma znaczyć?

- Jestem w ciąży. Spodziewamy się dziecka z Adamem. - odpowiedziałam. Czarnowłosa stała bez ruchu. Po chwili z krzykiem skoczyła na mnie, jednak nim mnie dotknęła została złapana i rzucona o ścianę. Przede mną stanął Adam.

- Masz minutę, żeby zniknąć z tego domu i z mojego terenu. - zaczął. Kobieta jęknęła z bólu. Mężczyzna odwrócił się do mnie i złapał za ramiona.

- Nic ci... wam nie jest? Nic nie zrobiła?

- Jedynie wkurzyła. - odpowiedziałam cicho. Adam przytulił mnie do siebie i westchnął. Po chwili do kuchni weszło dwóch mężczyzn.

- Alfo. Luno. - ukłonili się. Adam spojrzał na nich, cały czas trzymając mnie w objęciach.

- Zabierzcie to ścierwo mi z oczu. Dzisiaj ma zniknąć z naszej watahy. Lino Delux, za popełnione czyny należy ci się kara. Dlatego od dzisiaj nie należysz do naszej watahy. Nie masz też prawa wstąpić do żadnej innej, chyba, że znajdziesz swojego mate.  - powiedział mój mate głosem alfy. Zadrżałam, gdy kobieta zaczęła przeraźliwie krzyczeć i się szarpać z osiłkami, którzy ją zabrali. Zmarszczyłam brwi, gdy krzyknęła coś o truciźnie, ale wzruszyłam jedynie ramionami. Kiedy w kuchni zostaliśmy sami, mężczyzna posadził mnie na stole i stanął między moimi nogami.

- Skąd ona miała twoją koszulę? - zapytałam szybko.

- Kiedyś Lina leżała na łóżku w naszej sypialni myśląc, że się z nią prześpię. Kazałem jej się wynosić. Nie widziałem, żeby zabierała moją koszulkę. Musiała zabrać ją z pokoju Niny, kobiety, która zaatakowała cię podczas śpiączki. Są siostrami. Nina już nie żyje... Przepraszam. Powinienem... - złączyłam nasze usta w czułym pocałunku, przerywając jego monolog.

- Naprawdę jesteś w ciąży? Który to miesiąc? Skąd to wiesz? Dlaczego dowiedziałem się tego dopiero teraz? - zaśmiałam się cicho.

- Sama się dopiero dzisiaj dowiedziałam od tygrysicy. Wiem tylko to, że spodziewamy się dziecka. - odpowiedziałam smutno. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i ku mojemu zdziwieniu, padł na kolana. Rozchylił poły mojego szlafroka i zaczął całować mój brzuch.

- Adam...

- Ci, kruszynko. - wziął mnie na ręce i szybki krokiem poszedł na górę. Wszedł do naszej sypialni, zamknął drzwi na klucz i poszedł w stronę łóżka. Położył mnie na nim delikatnie zwisając nade mną. Rozwiązał supeł i rozchylił mój szlafrok, przez co miał idealny widok na moje piersi i całe ciało. Jego oczy pociemniały, jednak ja byłam głodna.

- Adam głodna jestem... - powiedziałam. Mężczyzna zaśmiał się głośno, pocałował mnie szybko w usta i pomógł wstać. Podeszłam do szafy, wzięłam z niej niebieską sukienkę z rozkloszowanym dołem, rękawami 3/4 z koronki i dość głębokim dekoltem. Poszłam do łazienki, gdzie się szybko odświeżyłam, założyłam sukienkę i wyszłam do Adama. Ubrał się w pokoju w szarą koszulkę na ramiączkach i dżinsy.

-Pięknie wyglądasz kochanie. - powiedział brunet, gdy ubrana stanęłam obok niego.  Mężczyzna spojrzał na mój dekolt z zaciśniętymi ustami. Uśmiechnęłam się do niego słodko i stanęłam na palcach, całując jego szczękę.

- Jak ściąga się to cholerstwo? -zaśmiałam się głośno i pokręciłam zrezygnowana głową.

- Adam nie mogę całe dnie leżeć i nic nie robić.

- Wolałbym, żebyś siedziała na miejscu i się nie ruszała da dużo. Nie chcę stracić kolejnego potomka. - wstrzymałam oddech. Adam powiedział to z taką złością, że mnie zamurowało.

- Jestem Luną twojego stada, Alfo. Mam swoje obowiązki. I nie mów, że dzieci są dla ciebie tylko potomkami. To są dzieci i dopóki nie skończą osiemnastego roku życia, nie masz prawa zarzucać im sprawować władzy nad watahą. -powiedziałam ostro. Adam warknął głośno, jednak na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

- Jestem cholernym Alfą i nie masz prawa mówić mi, co mogę a czego nie.

- Tak się składa, że mam do tego pełne prawo, Adamie. Jestem twoją mate i matką twojego dziecka.

- W tym jednego martwego. - powiedział. Zacisnęłam usta w cienką linię. Mężczyzna dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Zrobił skruszoną minę i wziął głęboki wdech.

- Kochanie...

- Teraz kochanie, tak?

- Nie denerwuj się, proszę...

- Żeby nie zabić kolejnego dziecka? - wtrąciłam.

- Nie o to mi chodziło! Nie chcę, żeby coś wam się stało!

- Chodzi ci o tą Ninę? Adam nie uniknę ataków na moją osobę. Jestem twoją mate i zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał mi za złe to, że jestem Luną tego stada. I proszę cię, abyś nie wyżywał się na mojej osobie. - powiedziałam spokojnie. Mój przeznaczony spojrzał na mnie czarnymi jak noc oczami. Wystraszyłam się. Wtem mężczyzna podszedł do okna, skąd jest widok na las i plac zabaw. Podeszłam do niego i również wyjrzałam przez okno. Na placu bawiły się dzieci. Wiem, że ich widok boli jak i cieszy.

- Kochanie... - wyszeptałam obejmując go w pasie i przyklejając się do jego pleców. Mężczyzna rozplątał moje dłonie i odsunął się ode mnie. Zrobiło mi się smutno.

~ Co mu znowu jest? ~ zapytałam swojego drugiego wcielenia.

~ Postaw się na jego miejscu. Stracił jedne dziecko. Nie chce stracić kolejnego. Ty też nie. ~ musiałam przyznać jej rację. Nie chcę stracić mojego maluszka. Adam też przeżył stratę naszego pierwszego dziecka.

- Skarbie... - zaczęłam, jednak brunet przerwał mi.

- Leilo, proszę cię wyjdź. Nie chcę cię skrzywdzić a wiem, że to zaraz zrobię. Dlatego zostaw mnie samego i wyjdź. - czułam łzy w kącikach oczu.

~ Posłuchaj go.

~ Nie. Nie posłucham go. Musimy się wspierać. ~ odpowiedziałam ostro. Jeśli chce mi coś powiedzieć, niech mi to powie.

~ Nie możesz się denerwować. Szkodzi to tylko dziecku. ~  wiem, wiem, wiem. Ale może dowiem się, co tak naprawdę myśli Adam? Przecież gdy będzie spokojny, to mi nic nie powie. A tak, to przynajmniej w złości powie co mu leży na wątrobie.

- Adam, nie zamierzam cię zostawiać...

- Wyjdź stąd! Proszę cię tylko o tą jedną pierdoloną rzecz! - krzyknął, odwracając się w moją stronę. Wstrzymałam oddech.

- Wiem, że jesteś zły i zrozpaczony, ale mamy dziecko! Noszę je pod swoim sercem i nie stracimy go! Mam taką pewność. Wiem, że martwisz się stadem i kobietami z którymi spałeś. Poradzę sobie z nimi. Wiem też, że dusisz w sobie dużo rzeczy, więc teraz jest ten moment, w którym powinieneś mi o nich powiedzieć. Wyrzuć to z siebie, proszę. Cały czas się tylko denerwujesz...

- Jestem wściekły, kochanie, bo broniąc mojej matki straciłaś nasze pierwsze dziecko. Nie ma już naszego pierwszego dziecka, bo poszłaś do tego psychopaty, a mówiłem ci cały czas, żebyś tam nie szła!  Boję się, że to maleństwo też nie dożyje narodzin, skoro jego matka zabiła jego... - próbowałam nie płakać, jednak gdy Adam powiedział, że zabiłam nasze dziecko... Zrobiło mi się duszno, Az skomlała i popiskiwała. Ból matki po śmierci dziecka jest ogromny. Adam zamknął oczy, odchylił głowę do tyłu i wziął głęboki oddech. Odwróciłam się i szybkim krokiem poszłam do mojego pokoju. Pokoju Luny. Zamknęłam go na klucz, podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Na placu była matka mojego mate. Spojrzała na mnie, jakby wyczuła na sobie mój wzrok i uśmiechnęła się. Moja mina została taka sama, jaką miałam gdy wyszłam z sypialni Adama. Nim się odsunęłam zauważyłam, jak uśmiech znika z jej twarzy, a na jego miejscu pojawia się troska.

Ojciec Adama jest mi cholernie wdzięczny za uratowanie jego mate... Wiem, że Adam jest na mnie za to wściekły ale nie mogłam pozwolić na to, żeby zabito jego matkę! Każdy czyn niesie za sobą konsekwencje. Trzeba je znieść. Jednak słowa bolą bardziej niż czyny. 

- Leilo? - usłyszałam cichy głos zza drzwi i delikatne pukanie. Nie odpowiedziałam. Podeszłam do łóżka i położyłam się na nim. "Maleństwo też nie dożyje narodzin, skoro jego matka zabiła jego..." Te słowa będą mi cały czas dźwięczeć w głowie. Dopóki sama się znowu z tym nie uporam. Ale muszę pamiętać, że pod moim sercem rośnie kolejne życie. 

~ Chodźmy spać. Jesteśmy zmęczone. To był dzień pełen akcji. ~ powiedziała Az słabym głosem. Do drzwi zaczęło dobijać się więcej osób. Usłyszałam Marka i matkę Adama. Dawno nie widziałam Isaaca. Kobieta krzyczała o tym, że jej mate rozmawia z moim mężczyzną. Jednak mało mnie to obchodziło. Wstałam z łóżka, rozebrałam się do bielizny i z powrotem położyłam się na miękki materac, przykrywając się kołdrą. Zamknęłam oczy, chcąc odpłynąć do krainy Morfeusza. Nim zasnęłam usłyszałam krzyk Adama. Dobijał się i krzyczał. Ale miałam to gdzieś. Teraz chciałam spać. Apetyt też straciłam, jutro zjem górę naleśników, tostów i lodów o smaku brzoskwiniowo-śmietankowo-gruszkowym. O tak. Lody śmietankowe to to, czego mi najbardziej trzeba. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro