Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shuichi per.

Razem z Maki weszliśmy do Kawiarni. Było tam paru ludzi. Niektórzy schronili się przed deszczem ,a niektórzy po prostu przyszli coś zjeść, albo siè napić czegoś ciepłego. Rozejrzałem się po lokalu ,ale nigdzie nie widziałem znajomych fioletowych włosów. Nie ma go.

- Shuichi? Czy to nie plecak Kokichiego?- spytała Maki. Spojrzałem na nią po czym na miejsce w które wskazuje. Miała rację. Plecak w szachownicę na pewno należał do Kokichiego. Po za tym miał przypinkę z fantą winogronową przypiętą do niego. Był tu. Tylko gdzie jest teraz? Może poszedł do toalety? Nie. Raczej nie. Razem z Maki podeszliśmy do rzeczy Kokichiego.

- są rzeczy ,ale gdzie Ouma?- spytała Maki.

- nie wiem. Ale trzeba się dowiedzieć- powiedziałem otwierając plecak Kokichiego.

- co ty robisz Saichara? To przecież nie twoje. Nie wolno szperać w czyiś rzeczach- powiedziała Maki. Jej oczy wyraźnie pokazywały niezadowolenie. Miała rację. Nie powinienem grzebać w nieswoich rzeczach ,ale to jedyny sposób by znaleźć Kokichiego.

- Maki nie mamy wyboru- powiedziałem po czym wyjąłem z plecaka piórnik, zeszyt do matmy, panta, telefon i... jego pamiętnik.

- zostawił telefon. To znaczy że gdzieś tu jest - powiedziała Maki.

- nie. To nie znaczy że gdzieś Tu jest. To znaczy że zostawił go specjalnie. Kokichi nie zapomniałby o telefonie czy też o swoim pamiętniku. Wiem to. Skoro zostawił tu swoje rzeczy to znaczy... że nie chce byśmy go po nich znaleźli, albo... że mu nie będą już potrzebne. - powiedziałem przerażony. Bez zastanowienia otworzyłem pamiętnik na najnowszej stronie.- napisał coś nowego. - powiedziałem po czym zacząłem czytać to co jest tam zapisane.

- co tam jest Shuichi?- spytała Maki. Zadrżałem czytając ostatnie słowa.

-... tu jest napisane „ idę do lasu się zabić. Tam nie będzie ludzi w czasie deszczu i nikt mnie nie będzie tam szukać. W końcu będę mógł zniknąć z tego okropnego świata „ - przeczytałem cicho to co było w pamiętniku.

- chodź szybko. Może go znajdziemy zanim zrobi coś głupiego-  powiedziała dziewczyna z dwoma kucykami. Przytaknąłem i razem z Maki ruszyliśmy w stronę lasu. Biegliśmy ile sił w nogach. Nie mogę go stracić. Nie teraz. Nie kiedy wiem że mi na nim zależy. 

Deszcz  zaczął padać mocniej ,a echo uderzających o ziemię kropli deszczu zagłuszał powoli odgłosy miasta kiedy wchodziliśmy do Lasu. Wiatr wiał jak opętany  ,a nasze kroki ledwo co było słychać. W oddali widać było błyski ,a niebo zasłonięte były czarnymi chmurami. Zbliżała się wielka burza. Do tego było potwornie zimno. Kokichi zostawił w Kawiarni bluzę. Pewnie teraz mu jest zimno. Nagle wszystkie odgłosy lasu zagłuszył głośny huk.

- Schuichi. Powinniśmy iść do domu. Ta wichura przybiera na sile i jakieś drzewo za chwile może się na nas zawalić-  powiedziała Maki. Miała rację ,ale nie mogę się poddać. Kokichi mnie potrzebuje. Nie mogę go tak zostawić.

- jak chcesz to idź do domu to idź. Nie trzymam cię tu- powiedziałem idàc dalej przed siebie.

- nie zostawię cię Shuichi. Jeszcze coś ci się stanie- powiedziała dziewczyna i ruszyła za mną.

- KOKICHI! - krzyknąłem mając nadzieję że go usłyszę, zobaczę. Źe wyjdzie z ukrycia. Że będę mógł go przytulić. Że będzie cały i zdrowy. Jednak wątpię że mój krzyk był słyszalny skoro wszystkie dźwięki zagłuszał silny wiatr, deszcz uderzający o ziemię, grzmotu oraz szelest liści. Do tego doszedł też szum rzeki. Super. Ruszyłem dalej przed siebie i kontynuowałem nawoływanie mojego przyjaciela. Musi tu być. Na pewno tu jest. Tylko gdzie?

Maki per.

Szłam za Shuichim chodź szczerze ledwo co nadążałam. Nic nie było słychać. Po mimo tego że byłam pięć kroków za Schuichim to ledwo co słyszałam jego nawoływanie. Wszystko zagłuszały odgłosy burzy, wiatru, liści i rzeki płynącej prawie że obok. Po chwili zatrzymałam się na chwilę. Co jak idziemy źle? Co jak Kokichiego tu nie ma? Co jak coś pominęliśmy? Właśnie te myśli kłębiły mi się w głowie. Jednak dzięki temu skupieniu usłyszałam cichy kaszel dochodzący zza drzewa. Od razu tam spojrzałam. Czy to? Podeszłam tam ,a moim oczom ukazał się mały chłopak o fioletowych włosach. Z jego gardła leciała krew ,a ciuchy z bieli zrobiły się szkarłatne przez ową ciecz. Od razu rzuciłam się na chłopaka i zaczęłam sprawdzać tę ranę. Trzeba to zatamować. Wzięłam swój szalik i delikatnie zatamowałam już trochę mniej krwawiącą ranę. Po chwili powieki kokichiego drgnęły. Chłopak spojrzał na mnie słabym wzrokiem.

- M-Maki? Jestem j-już w piekle? - spytał. Zaśmiałam się na to chodź wiem że nie powinnam się śmiać w takim momencie.

- nie. To nie piekło. Trzymaj się. Dzwonię po pogotowie- powiedziałam po czym wyciągnęłam telefon.

- n-nie... p-proszę. Daj mi umrzeć- powiedział chłopak. Nie słuchałam go. Po prostu zadzwoniłam na pogotowie i wyjaśniłam gdzie mają jechać.

- masz szczęście Kokichi. - powiedziałam biorąc go na ręce ,ale delikatnie by nie uszkodzić go bardziej.

- cz-czemu?- spytał chłopak.

- bo nie umiesz sobie dobrze podciąć gardła dlatego jeszcze żyjesz- powiedziałam. Kokichi tylko przymknął swoje ciemnofioletowe oczy tak jak by był zawiedziony sobą.

- Schuichi! - krzyknęłam. Mam nadzieję że mnie usłyszał. nie wiem gdzie poszedł ,a nie ma czasu by go szukać. Kokichi musi jechać do szpitala. Dobrze że nie podciął sobie tego gardła aż tak mocno.

- s-saichara tu jest ?-spytał niepewnie Kokichi. Jego głos ledwo co był słyszalny w tym sztormie.

- nie odzywaj się bo tylko się przemęczasz. I tak. Shuichi tu jest. Martwił się o ciebie. Jak widać słusznie - powiedziałam. Czułam jak puls kokichiego powoli staje się niewyczuwalny ,a chłopak zamknął oczy.- hej. Kokichi nie odpływaj mi tu. Patrz na mnie. Kokichi!- to było na nic. Chłopaka mi zemdlał. Przyspieszyłam i po chwili zobaczyłam karetkę wjeżdżającą do lasu. Zauważyli mnie więc się zatrzymali i zabrali ode mnie Kokichiego. Przy okazji kazali mi iść z nim bo jestem przemoczona. ,Ale nie mogę zostawić tu Shuichiego.

- SAICHARA! -krzyknęłam. Gdzie on do cholery?


Saichara per.

Usłyszałem krzyk Maki. Zaraz to ona nie idzie za mną? Spojrzałem za siebie. Nikogo nie było. Szubko ruszyłem w stronę z której słyszałem głos Maki. Po chwili zobaczyłem też karetkę. Co jest? Znalazła go? O nie. Jest ranny? Nie! Nie! Czemu!? Nie!

- Maki! Gdzie kokichi? Jest cały. Powiedz że tak!- błagałem ze łzami w oczach. Nie wiem czemu ,ale płakałem. Nie chcę go stracić. Jest mi bliski. Nie wiem czemu. Przecież ledwo go znam ,a mimo to ciągnie mnie do niego.

- Saichara spokojnie. Kokichi chciał podciąć sobie gardło ,ale mu się nie udało zrobić tego dobrze. Rana jest poważna ,ale jest dobrze. Jakimś cudem ma stabilny stan i lekarze go uratują. Chodź.- powiedziała dziewczyna. Nie wiele czekając długo ruszyłem z nià do karetki. Byłem cały zapłakany. Nie wiem czemu. Czuję po prostu że bez Kokichiego nie miałbym celu w życiu. I do tego czuję do niego to dziwne uczucie. Nie wiem jak to nazwać. To coś jak przyjaźń... chyba. Nie wiem. ,Ale wiem że mi na nim zależy. Nie pozwolę by znowu mu się coś stało. Od dziś będę zawsze przy nim.




Kolejny rozdział kiciusie. No. To nieźle się podziało. Kokichi masz wracać szybko do zdrowia. Twój ślub z Saicharą się zbliża wielkimi krokami i do tego czasu musisz być sprawny.

Kokichi: no ,ale ja nie chcę.

Jak to nie chcesz? Już już mi się kuruj.

Kokichi: jeśli dostanę dużo czapek shuichego w komentarzach to ok.

No nie! Nie wierzę! DOSTAWAŁEŚ SERCA W 8 ROZDZIALE I NADAL CI MAŁO TY NIEWYŻYTA PANTO WINOGRONOWA!?

Kokichi: tak.

... no to dawać czapki Shuchiego w komentarzach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro