4. "Do zobaczenia w szkole, mamuśko."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego czytania!

Sarah

- Ja pierdole, boje się! - krzyczy Hood przytulając się do Ashtona.

Chodzimy po lesie od jakiś dwóch godzin i nic! Do tego nie ma kompletnie zasięgu...ani jednej pieprzonej kreski!

- Calum, ogarnij się do cholery i pomóż nam szukać drogi czy coś - mruczy Michael.

- Drogi?! Mike, kurwa!

- Ładna?

- Co?!

- No ta kurwa, ładna?

- To nie czas na żarty, debilu!- krzyczy Luke.

Z tego wszystkiego rozpoczyna się wielka kłótnia pomiędzy trójką chłopaków. Ash wygląda jakby miał wyjebane i kopie jakiś kamyk.

Nie tracąc czasu, rozglądam się za jakimś znajomym szczegółem. Czymś przez co będziemy pewni, że tędy szliśmy...

Bingo.

Nie zwracając szczególnej uwagi na chłopaków biegnę w stronę mojej zguby. Gdy już mam się po nią schylać zostaje powalona na ziemię. Upadam uderzając mocno plecami i z jękiem patrzę na kipiącego ze złości Hemmingsa.

- Co ty odpierdalasz?! - krzyczy, a ja po raz kolejny tego dnia drżę słysząc jego podniesiony głos.

- T-Tu jest moja gumka...zgubiłam ją jak tędy szliśmy i pomyślałam, że dla pewności sprawdzę czy to na pewno jest ta głupia gumka - mruczę cicho nie zaszczycając go spojrzeniem.

Wykorzystując to, że blondyn jest zdezorientowany, używam całej siły, aby zrzucić go z siebie. Kiedy stoję na równych nogach, schylam się jeszcze po gumkę, przy czym syczę cicho, bo ból pleców dał o sobie znać.

Nie patrząc na to czy reszta za mną pójdzie, kieruje się przed siebie. Po chwili słyszę za sobą kroki chłopaków, ale się nie obracam.

Jebane dupki.

Chcę stąd wyjść, przy okazji im pomagając, a co w zamian dostaje? Nic, jak zawsze.

A nie, jednak wiem co.

Jak na razie dostałam ból pleców, może coś jeszcze chcecie mi zafundować?

Po jakiś piętnastu minutach z daleka mogę zobaczyć te straszne dziursko. Nie mam pojęcia skąd nagle wzięło się we mnie tyle odwagi, ale nie zwracając uwagi na ból pleców zaczynam pędzić, aby po chwili skoczyć. Kiedy tak leciałam, miałam całe swoje życie przed oczami. Bez kitu...

Wtedy się tak nie bałam...tylko dlaczego?

- Bo Luke trzymał cię za rękę - okej to jest najgłupsza rzecz, o której pomyślałam w całym moim życiu. Miałabym się czuć bezpieczniej, bo mój dręczyciel trzymał mnie za rękę podczas skoku? Dobry żart.

- Skubana! - krzyczy Mike, więc się obracam. Na jego ustach gości...uśmiech? Nie, pewnie mi się zdaje i to wszystko to tylko zwidy. To wina zmęczenia, tak zdecydowanie.

- Skaczecie? Zimno mi już i chcę do domu.

- O jejku, biedna poszkodowana chce do domku. Może dać ci jeszcze bluzę albo kocyk? - niebieskie tęczówki chłopaka wywierają we mnie spojrzenie ociekające kpiną.

Idioto, po prostu skacz.

Tak jakby usłyszał moje myśli, przygotowuje się do skoku i po chwili stoi obok mnie.

- Odsuń się trochę, bo Mike zawsze..albo stój tam. Niech na ciebie wpada, przynajmniej się pośmieje.

Wywracając oczami osuwam się tak, że stoję jeszcze trzy metry za nim.

- Pospieszcie się kurwa!

Jak na zawołanie cała trójka wyskakuje.

Dlaczego oni się go tak słuchają?

Nagle dzieje się coś przez co nie mogę powstrzymać cichego chichotu. Mike spadając potknął się o jakiś kamyk i wylądował na Hemmingsie. Widząc minę blondyna zaczęłam się cicho śmiać, ale po chwili wybuchnęłam głośnym śmiechem. Miałam gdzieś to, że Luke zabija mnie wzrokiem. To było silniejsze ode mnie.

Chyba zaraziłam chłopaków śmiechem, bo po chwili trójka z nich śmiała się jeszcze głośniej. Hemmings za to leżał na ziemi mając obrażoną minę, jednak widziałam jak starał się powstrzymać uśmiech.

Pojebane to wszystko.

Wracamy w końcu do domu. Luke odwiózł już wszystkich i teraz jedzie mnie odwieźć. Mówiłam, że mogę iść na nogach, ale on się upierał, że mnie podwiezie.

Nie pytajcie się mnie, bo ja nie mam pojęcia dlaczego.

Jednak coś mi tutaj nie pasowało. Odkąd weszliśmy do samochodu jest dziwnie cichy. Przeraża mnie to...

- Wysiadasz? - pyta zaszczycając mnie swoim obojętnym spojrzeniem.

- T-Tak, dzięki.

Zanim wysiadam jeszcze łapie mnie za nadgarstek.

- Masz nikomu o tym wszystkim nie mówić, jasne?- kiwam tylko głową. Tutaj nie ma czym się chwalić, Hemmings.- Do zobaczenia w szkole, mamuśko.

Nie komentuje tego jak mnie nazwał, bo nawet nie miałam czasu, aby to zrobić. Gdy wyszłam z auta, chłopak odjechał z piskiem opon. Słysząc ten nieprzyjemny dźwięk, marszczę lekko brwi, po czym jak najszybciej idę do domu.

Wchodzę do kuchni żeby się napić. Gdy zapalam światło o mało nie dostaje zawału.

- Sarah, gdzie ty byłaś? - pyta mama pochodząc do mnie szybko. Ogląda moje ciało sprawdzając czy nic mi się nie stało, a ja mam ochotę przewrócić oczami.- Dzwoniłam tysiąc razy! Tak trudno było odebrać?

- W lesie nie było zasięgu...

- Gdzie?! Cholera Sarah, możesz mieć kleszcza! Nie jadłaś żadnych grzybów? Proszę cię, powiedz, że nic nie jadłaś...

- Mamo, spokojnie. Nic nie jadłam, kleszcza też nie będę miała. Pójdę się umyć i położę się spać, bo ten dzień był naprawdę męczący, a jutro porozmawiamy, zgoda?- pytam, a mama kiwa głową patrząc na mnie nieufnie.- No dobrze, kocham cię i nie siedź po nocach.

Daje rodzicielce całusa w policzek, a następnie idę wziąć szybki prysznic.

Po wyjściu z łazienki, błyskawicznie kładę się do łóżka i oddaje się w objęcia Morfeusza.

     Następnego dnia jęczę słysząc natrętny dźwięk budzika. Szybko go wyłączam i lekkim krokiem idę do łazienki.

Moje historie z budzikami nie są za ciekawe...kiedyś miałam takie, że tak powiem "tradycyjne" budziki.

Mama zabroniła mi kupować kolejne od kiedy w jednym miesiącu rozwaliłam ich...sześć. Ale przynajmniej były cicho!

Odświeżona i ubrana schodzę na dół zjeść śniadanie. Rzadko jem śniadania, ale wczoraj moim ostatnim posiłkiem był skubany obiad. Z czego większość i tak została na talerzu.

Decyduje się na płatki z mlekiem i bananem. Jem szybko śniadanie żeby zdążyć na autobus. Jeszcze się wracam do góry żeby umyć zęby i wziąć telefon. Gotowa wychodzę z domu jak zwykle spiesząc się na autobus.

Kiedy jestem za zakrętem ten autobus o mało mnie nie przejeżdża. Ja pierdole jak pędzi...uważałbyś może koleś co?

Mruczę przekleństwa pod nosem i zaczynam iść inną drogą. Jeśli już mam iść na nogach to nie będę szła na około. Trochę się obawiam, bo tamta dzielnica nie należy do spokojnych, czy przyjemnych. Wręcz przeciwnie.

Proszę, żeby on tam dzisiaj był...

Biorę głęboki wdech i w końcu ruszam. Idąc cały czas się rozglądam, czy przypadkiem ktoś mnie nie śledzi albo dziwnie patrzy.

Z tego całego stresu zaczęłam się pocić. Tak bardzo, że mam ochotę zdjąć kurtkę, mimo minusowej temperatury. Nienawidzę zimy ja pierdole...

Nagle przez moją nieuwagę na kogoś wpadłam. Spomiędzy moich ust wydostał się głośny pisk i od razu się odsunęłam. Nawet nie wiecie jaką ulgę poczułam, kiedy zobaczyłam kto przede mną stoi.

- Aż taki straszny jestem? - pyta rozbawiony.

Kręcę głową i mocno się do niego przytulam. Chłopak się cicho śmieje i oddaje uścisk.

- Modliłam się o to żeby cię dzisiaj spotkać...

- O, miło.

- Chce ci się może zaprowadzić mnie do szkoły?

Alan przez chwilę przygląda mi się z poważnym wyrazem twarzy, ale po chwili ze śmiechem łapie mnie za rękę.

- Dla księżniczki wszystko - puszcza mi oczko.

Alan White - dwa lata temu pomógł mi z nieprzyjemnymi typami, gdy tędy przechodziłam. No i tak jakoś wyszło, że...jesteśmy przyjaciółmi. Chłopak jest dla mnie naprawdę ważny, zresztą jeśli ma być szczera to ja dla niego też. Dba o moje bezpieczeństwo jak starszy brat.

- Gdzie szedłeś?

- Interesy - mówi krótko.- Ale spokojnie, wszystko dogadane i już koniec - dodaje widząc moją minę.

Jeden z minusów Alana White'a...brudne interesy. Nienawidzę tego, zawsze się o niego martwię. Nie chcę żeby coś mu się stało...

- Kiedy z tym w końcu skończysz?

Przez chwilę odpowiada mi cisza.

- Ja...Sarah, nie wiem. To nie jest takie proste.

- Wręcz przeciwnie, to jest banalnie proste, Alan - patrzę na niego z wyrzutem.- Napisz czasem do mnie cokolwiek albo zadzwoń żebym wiedziała, że nic ci nie jest. Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść...- dodaje, jednak teraz patrzę na niego zmartwiona.

- Obiecuje, że będę...jesteśmy już pod szkółką. Przyjść po ciebie? Poszlibyśmy gdzieś.

- Jasne, będę czekać - odpowiadam od razu, a na moich ustach gości uśmiech.- Do zobaczenia później Al.

Całuje go na pożegnanie w policzek, a następnie idę w stronę wejścia do szkoły. Czuje na sobie nieprzyjemne spojrzenia innych dziewczyn, więc przyspieszam kroku.

Idę do szafki i z daleka zauważam, że czeka na mnie Lydia.

- Czekałam na ciebie dziesięć minut i wysłałam tysiąc wiadomości! Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam - mówi z wyrzutem.

- Spóźniłam się na autobus i potem spotkałam Alana...zapomniałam ci napisać. Wybaczysz mi prawda?

Pytam patrząc na nią ze słodkim uśmiechem.

I tak już nie jest zła.

- Tak, wybaczam. Ale nie podoba mi się to, że z nim gadasz.

Lydia uważa, że nie powinnam utrzymywać kontaktu z Alanem. Według niej chłopak przyciąga same problemy.

- Wiem, że się martwisz, ale to mój przyjaciel...- mówię cicho.- Ufam mu i wiem, że nie pozwoliłby żeby stała mi się krzywda. Poza tym i tak wszystko wiesz pierwsza.

- Ale jakby cię do czegoś namawiał to tego nie ukrywaj, jasne?

- Jak słońce.

Akurat, gdy zamykam szafkę dzwoni dzwonek na lekcję. Żegnam się z przyjaciółką i idę pod salę. Co ja teraz mam?

A no tak, biologia.

Wtedy jeszcze nie sądziłam, że głupi projekt sprawi mi tyle szczęścia i jeszcze więcej cierpienia...



Do następnego❤️

Hej hej!

Poznaliście kolejnego bohatera, Alana

Sprawi jakieś problemy?

Mam nadzieje, że rozdział się spodobał...

Z góry przepraszam za błędy!

Miłego wieczorku i do zobaczenia w <3


love you all!

-luvvvharry-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro