~1~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Obudził się razem z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi przez ogromne okna w apartamencie, który wynajmowali już od dłuższego czasu. Obrócił się powoli, przeciągając się szeroko. Zamrugał i przetarł oczy, by odgonić resztki snu. Jego wzrok padł na śpiącego obok partnera, który skopał z siebie całą swoją część kołdry i do której się teraz wtulał z jedną nogą na niej. Lekki uśmieszek rozjaśnił jego twarz, gdy zobaczył strużkę śliny spływającą kącikiem jego ust. Jean miał tendencje do spania z otwartymi ustami, a co za tym idzie często się ślinił przez sen. Uważał to jednak za całkiem słodkie zachowanie.
Jego zwykle nażelowane przydługie włosy, teraz swobodnie opadały na twarz, całkiem stargane. Sięgnął delikatnie w jego stronę i odgarnął kilka z jego czoła, tak by go nie obudzić. Było jeszcze dosyć wcześnie, a on nie miał serca tak wcześnie wyciągać go z łóżka, zwłaszcza, że wczoraj zasnęli o bardzo późnej porze. Na samą myśl o ich wczorajszej rozmowie, znowu mimowolnie się uśmiechał. Rozmawiali wczoraj o ich wspólnej przyszłości, planach i marzeniach leżąc razem w łóżku i przytulając się, a pomiędzy nimi leżał ich spasiony rudy kocur. To było życie jak w bajce, a dzisiaj ta bajka miała się spełnić. Równo dwa lata temu się poznali, rok później Jean mu się oświadczył, a dziś mieli rozpocząć nowy rozdział w ich wspólnym życiu i się pobrać. Doskonale pamiętał rozmowę i rozważania na temat ich relacji, gdy pijani siedzieli na balkonie w wynajmowanej kawalerce Jean'a. Spekulowali wówczas o tym jak mogłoby wyglądać ich wspólne życie, a także tworzyli wyimaginowane scenariusze. Marco zaśmiewał się wtedy, że gdyby Jean w tym momencie mu się oświadczył to bez problemu, by się zgodził(w końcu życie we dwójkę jest znacznie tańszą przyjemnością) Cóż, nie musiał długo czekać, gdyż Jean właśnie wtedy wyciągnął z kieszeni pierścionek i bełkotliwie zapytał czy zostanie miłością jego życia i do końca życia będzie zmywać za niego naczynia i płacić podatki(dokładnie to powiedział) Oczywiście, że musiał się zgodzić, po usłyszeniu takiego wyznania. Nad ranem jednak okazało się, że pierścionek był tylko zwiniętym kawałkiem drutu; poprzedniej nocy byli zbyt pijani, żeby to zauważyć (i tak nosił tę marną imitację przez najbliższy długi czas, zanim Jean nie kupił mu prawdziwego za ostatnie wyciągnięte z konta oszczędności) Wciąż jednak za swój pierwszy i prawdziwy pierścionek uważał ten kawałek druciku, który Jean podarował mu tamtej pamiętnej nocy(nawet nie zdziwił go fakt, że miał coś takiego w kieszeni, bo blondyn w tamtym okresie miał upchane po kieszeniach przynajmniej połowę śmietnika)
Czas im bardzo szybko zleciał. Prawie, że od razu zabrali się za organizację ślubu, jednak musieli z nim zaczekać rok z pewnych przyczyn(a to Jean skręcił kostkę podczas ich jednej wspólnej wycieczki, a to ich kot zachorował i musieli z nim jeździć po weterynarzach) Ale w końcu się udało i ten dzień nadszedł szybciej niż mógłby się spodziewać. Myślenie o tym, że już za parę godzin zostanie jego mężem i będzie mógł faktycznie zmywać za niego naczynia i płacić podatki do końca życia napawała go niesamowitym szczęściem. Zerkał na swój pierścionek oraz na śpiącego Jean'a, a uśmiech nie schodził z jego ust. Blondyn w tym czasie nie przebudził się ani razu. Kilka razy tylko zmieniał pozycję w czasie snu i aktualnie spał na plecach z rozrzuconymi rękami i nogami, tak że Marco musiał się odrobinę przesunąć na łóżku. Nie obudził się nawet wówczas, gdy ich rude kocisko wskoczyło na niego i położyło na klatce piersiowej. Marco zaś położył się na boku i tylko w ciszy go obserwował. W ten sposób minęło mu trochę czasu w trakcie którego po prostu rozmyślał jak bardzo czuje się szczęśliwy z faktem, że Jean zostanie jego pierwszym i ostatnim partnerem w życiu.

Jakoś z godzinę przed tym jak mieli wstać i zacząć się szykować na ceremonię, poczuł nagły przypływ stresu. Chcąc go rozładować, wyszedł na balkon, żeby zapalić. Rzadko to robił, chyba że w sytuacjach kryzysowych. Powietrze było ciepłe, przepełnione zapachem wiśni i mirabelki rosnącej przed apartamentem. Opierał się o barierkę i zaciągał cienkim mentolowym papierosem. Znowu myślał o dzisiejszym dniu i o tym jak będzie to wszystko wyglądać. Czuł nieokreśloną ekscytację, ale także coś na kształt strachu przed tym. Prawie podskoczył, czując czyjeś dłonie na swoich biodrach, które następnie objęły go i wsunęły pod koszulkę.

— Mmm, Jean… — mruknął, gdy blondwłosy mężczyzna zaczął ocierać się nieogolonym policzkiem o jego wrażliwą szyję.

— Jak się czujesz? — zagadnął go, po tym jak dał mu buziaka w policzek i odsunął od niego, jednak wciąż obejmując za biodro. — daj tego papierosa… — bezceremonialnie mu go zabrał i również sam się zaciągnął, odwracając i wypuszczając dym, tak by nie poleciał w stronę jego narzeczonego.

— Cóż, troszkę mam stresa…Ale staram się kontrolować sytuację… — wzruszył ramionami i znowu przejął od niego papierosa.

— Hm, to tak jak ja…Czuję się tak jak wtedy, gdy szukałem odpowiedzi do testu na historię w 1 klasie liceum w biurku pani Masterton, a Connie, ten idiota Eren i Armin stali na czatach…Ale wtedy przyszedł ktoś i zepsuł nam zabawę… — tu przeniósł znaczące spojrzenie na Marco, aż tamten się cicho zaśmiał.

— Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale ta historia jest porywająca… — mruknął, przytulając się do jego boku, a rudy kocur właśnie w tym momencie przemknął przez próg balkonu i zaczął ocierać o ich nogi.

— Ten rudy piździelec mnie obudził. — Jean spojrzał z wyrzutem na kota, który nic sobie z tego nie robiąc, dalej się o nich ocierał.

— Nie mów tak na niego, bo się przyzwyczai jeszcze. — westchnął rozbawiony Marco, spoglądając na zwierzaka, który teraz wywalił się na grzbiet i tak jak koty mają w zwyczaju, tarzał po podłożu. — pewnie jest głodny. My też powinniśmy coś zjeść i zacząć się szykować. — popatrzył na niego, jakby szukał w jego oczach niemej zgody na ten cały plan.

— Pewnie…Ale chciałbym, żeby już było po wszystkim, bo najbardziej interesująca wydaje mi się noc poślubna…

— No wiesz…Bardzo romantyczny jesteś. — przewrócił oczami.

— No przecież żartuje…Wiesz, że tylko czekam na ten magiczny moment, gdy w końcu zostaniesz mój i tylko mój do końca mojego życia… — mówiąc to przyciągnął go do siebie, a zadowolony Marco wtulił twarz w jego tors. — kocham cię… — mruknął.

— Masz jakieś specjalne życzenia co do śniadania? — zapytał go, po wejściu do kuchni.

— Hmm…Czyli jeśli poproszę o omlety to będzie to specjalne życzenie czy raczej rutynowa prośba? — zachichotał i wypuścił na podłogę kota, który zaraz pobiegł w stronę swoich misek stojących obok lodówki.

— Dzisiaj się nie liczy, bo to specjalny dzień, więc odpowiedź jest oczywista. — zaczął wyjmować składniki na kuchenny blat.

— To ja zrobię kawy. — zaoferował czarnowłosy i zakrzątnął się obok Jean'a.

Przygotowywanie śniadania nie poszło im tak sprawnie jak powinno, bo przez większość czasu byli bardzo rozkojarzeni. Głównie dlatego, że Jean porwał Marco do tańca, po tym gdy usłyszał w radiu ich ulubioną piosenkę — to do niej zatańczyli po raz pierwszy. Przez to wystygła im kawa oraz przypaliły się omlety, a jednak byli niemożebnie szczęśliwi z tego powodu. Czuli się zupełnie jak dzieci, gdy zobaczą tęczę na rozpogodzonym niebie. Kocur również dostał swoje śniadanie, jednak przez to, że para nie dała mu w spokoju go skonsumować, wyszedł obrażony z kuchni i najpewniej skierował się do ich sypialni by dokończyć drzemkę.

Po śniadaniu udali się do łazienki, by się odświeżyć. Żeby zaoszczędzić czasu(i wody) wskoczyli pod prysznic razem. Później ponownie przy akompaniamencie ulubionych piosenek suszyli sobie nawzajem włosy i myli zęby, nie szczędząc sobie przy tym zabawnych komentarzy ani czułości. Po tym nadszedł czas, by w końcu się ubrać. Ich zakupione na tę okazję garnitury wisiały w szafie już od dłuższego czasu, schowane w ochronnych pokrowcach i czekające na założenie. Marco z uśmiechem otworzył szafę na oścież i wyciągnął je ze środka. Już od bardzo dawna zdecydowali, że będą się przygotowywać razem czym dostarczyli szoku swoim rodzinom, gdyż według powszechnego stereotypu "pan młody nie powinien widzieć panny młodej w sukni przed ceremonią". Nie zdecydowali jednak, który z nich wystąpi w sukience, więc mieli większe pole do popisu niż niektóre pary. Nie widzieli też problemu w tym, aby pomóc sobie nawzajem w szykowaniu się.

Jeszcze większy uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy otwierał pokrowiec, a jego wzrok padł na materiał ślubnego garnituru. Jego był mlecznobiały, z oliwkowo zieloną koszulą i kamizelką w tym samym kolorze co garnitur; krawat był zwykły i czarny. Jean sam wybrał mu ten garnitur twierdząc, że pasuje do jego lekko opalonej cery i włosów. Natomiast on dla swojego przyszłego męża wybrał garnitur w głęboko oliwkowo zielonym kolorze, wraz z pasującą kamizelką oraz mlecznobiałą koszulą. Chcieli przypasować się kolorystycznie do siebie w tym wyjątkowym dniu.

Nic nie mówiąc do siebie, zaczęli się przebierać. Wymieniali ze sobą jedynie uśmiechy i spojrzenia. Kiedy czarnowłosy zdjął swoją koszulkę, Jean natychmiast przylgnął do jego pleców. Wzdrygnął się lekko, czując jego ciepły oddech na karku i wargi sunące po szyi.

— J-jean!

— Hmm?

Naprawdę chciał, aby teraz nie zachowywał się w ten sposób, ale jednocześnie nie chciał się sprzeciwiać tego typu pieszczotom.

— T-tylko nie zostawiaj mi tam malinek, dobrze? — mruknął cicho, po prostu godząc się na chwilowe oddanie się tej rozkoszy.

— W porządku…Po prostu…Przez chwilę nie mogłem się powstrzymać… — mruczał, a Marco dostawał przyjemnych dreszczy w miejscach w których muskał go ustami.

Był w środku zdejmowania koszulki, gdy zobaczył ten zapierający dech w piersiach widok. Taki właśnie był dla Jean'a pomimo, że widział go takim już wiele razy. Jednak te usiane skupiskami piegów plecy zawsze przyciągały jego wzrok. Dłonie zresztą też.

Trzymał, więc teraz ręce na jego biodrach i obdarowywał pocałunkami każde wolne miejsce na jego skórze. Szczególną uwagę poświęcał piegom; znajdowały się wszędzie na jego plecach, jednak ich konkretne duże skupiska występowały na ramionach i, idąc niżej, gdzieś w okolicach nerek. Zatracił się w tych pieszczotach i nawet by nie poczuł jak zasysa się na jego skórze robiąc kilka małych malinek; zrobił to jednak zbyt niedelikatnie.

— Mówiłem, żebyś nie robił malinek… — westchnął, a blondyn z powrotem się wyprostował i znowu przyciągnął go bliżej.

— Nie będzie ich widać… — złapał go za szczękę tak, by lekko ją przechylić w swoją stronę i gdy miał coś jeszcze powiedzieć, szybko go pocałował.

Na tym zakończył pieszczoty i w końcu dał się przekonać, żeby dalej się szykować. Jeszcze długo po tym Marco nie mógł dojść do siebie, a serce wciąż wściekle mu waliło w piersi. Kątem oka widział jak zaczyna zakładać koszulę i wolno zapinać wszystkie guziki. Zrobiłby to prawie doskonale, gdyby jednak nie pomylił dwóch i nie zapiął koszuli krzywo. Pomógł mu, więc chętnie zapinając ją w poprawny sposób.

— Dzięki. — mruknął z wdzięcznością blondyn, również zapinając guziki jego koszuli, tym razem na prosto. — pomożesz mi z krawatem?

— Jasne… — uniósł kołnierzyk jego koszuli i dosyć sprawnie zawiązał krawat. — nie upija cię?

— Nie, jest w porządku, dziękuję.

Przygotowali się w niespełna pół godziny. Po tym znowu udali się do łazienki, żeby dokończyć szykowanie.

— Hmm, nie wiem co zrobić z włosami… — mruknął Jean, stojąc przed ściennym lustrem w łazience i uważnie spoglądając w swoje odbicie.

— Może zepnij? — zaproponował czarnowłosy, nakładając porcję gumy na dłonie i następnie wcierając ją we włosy, tak by je zaczesać.

— Dobry pomysł… — zebrał kilka kosmyków z tyłu i upiął nisko w prowizoryczną kitkę, poprawił grzywkę i część jej ułożył za pomocą żelu.

— Dobrze wyglądasz panie Bodt. — ocenił Marco, spoglądając na niego z boku.

— Ty również panie Kirstchein. — odwzajemnił uśmiech i puścił mu oczko.

Następnie oboje sięgnęli po swoje ulubione perfumy stojące obok siebie na półce. Jean ostatnio używał Ambition od Michaela Bonnetta i bardzo cenił sobie te perfumy. Uważał ten zapach za bardzo piękny i pobudzający. Jego atutem było to, że nie był duszący i zawierał zarówno słodkie jak i cięższe nuty; to wszystko zasługa czerwonej mandarynki, mięty i cynamonu. Do tego bardzo długo potrafił się utrzymywać na skórze co było kolejną zaletą.

Marco za to wolał lżejsze owocowe zapachy, dlatego najczęściej kupował Acqua di Gio od Giorgio Armaniego. Te perfumy preferował głównie w porze letniej, na co dzień używał tańszych zamienników, które mógł znaleźć choćby w ulubionym supermarkecie. Nie używał tej cytrusowej mieszanki zbyt często, dlatego flakon perfum wciąż wydawał się pełny. Dostał go na urodziny od Jean'a, który tym samym idealnie trafił w jego gust.

Czarnowłosy zapsikał dwa miejsca po obu stronach swojej szyi oraz na przeguby dłoni, natomiast Jean swoim zwyczajem spsikał się cały, z każdej strony, aż opary z perfum wypełniły pomieszczenie.

Po wszystkim nareszcie byli gotowi. Zanim jednak stanęli przed lustrem na korytarzu, by się przejrzeć w całej okazałości, Jean wyciągnął swój aparat.

— Hej, Marco! — zawołał go, a gdy mężczyzna obrócił się do niego z zainteresowaniem, cyknął mu szybko fotkę.

— To będzie dla potomnych. — zachichotał, oglądając zdjęcie swojego przyszłego męża na którym zdążył uchwycić jego delikatnie malujące się niezrozumienie.

Marco pokręcił lekko głową, po czym złapał go za rękę i pociągnął na balkon. Tam na tle pięknie kwitnących owocowych drzew zrobił im wspólną fotkę. Na zdjęciu uchwycił się również moment, gdy pocałował go w usta. Spąsowiał lekko, widząc swoją zaskoczoną minę na zdjęciu.

— Jak je wywołamy to powiesimy je tu w salonie. — uśmiechnął się czarnowłosy.

Ostatnią rzeczą jaką mieli zrobić przed wyjściem, było wpięcie kwiatów do butonierek garniturów. Jean w butonierkę Marco włożył jedną kamelię, a Marco jemu kilka niezapominajek. To nie były tylko ich ulubione kwiaty, ale miały również znaczenie symboliczne.

— Wyglądasz olśniewająco panie Kirschtein… — powiedział Jean, gdy skończył i uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy. — dokładnie tak jak sobie wymarzyłem… — wymamrotał, a po chwili odwrócił głowę, czując łzy pod powiekami.

— Hej… — ujął jego twarz i obrócił w swoją stronę; na jego policzkach pojawiły się szkarłatne rumieńce, a on jedynie westchnął i niecierpliwie otarł oczy.

Zanim zdążył coś powiedzieć, usłyszeli dźwięk silnika na zewnątrz oraz wciśnięty kilka razy klakson. Właśnie przyjechał ich kierowca, który miał ich zabrać na ceremonię.

— Chodźmy, nasza mała podróż zaraz się zacznie… — podał mu dłoń, którą Jean chętnie uścisnął.

Nie mógł nic poradzić na to, że to właśnie w tym mężczyźnie się zakochał i chciał spędzić resztę życia przy jego boku. Pragnął tego od tak dawna, a perspektywa powiedzenia mu "tak" na ślubnym kobiercu już nie była tak odległa jak kiedyś.

— Yhm!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro