Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#oomlSZ

Hejka, Kieraniary!

London Black Dragons rozpędzali się z każdym kolejnym meczem. Tłamsili przeciwnika, nie pozostawiając na nim suchej nitki. Taktyka, którą przyjął sztab trenerski, działa w prawie stu procentach, co skutkowało sianiem postrachu na murawie. Zawodnicy dawali z siebie wszystko, zgrali się w niemal idealną całość. Oglądało się z ich z przyjemnością, a momentami nawet z zachwytem. Gdyby wkładali w swój wizerunek przynajmniej połowę energii, jaką zostawiali na boisku, moja praca polegałaby na siedzeniu przy biurku i popijaniu kawy.

Po wygranym meczu z Evertonem wrzawa na stadionie rozdzierała bębenki w uszach. Musiałam czmychnąć do hali przed rozszalałym tłumem, żeby zapobiec stratowaniu.

Po godzinie czekania dorwałam Jose Rodrigo, który jako pierwszy pojawił się na korytarzu po opuszczeniu szatni.

– Cześć, mam do ciebie małe pytanko.

Do tej pory rozmawialiśmy zaledwie dwa razy i zawsze odbywało się to w biurze Duncana. Pewnie właśnie dlatego spojrzał na mnie z malującym się na twarzy zaskoczeniem.

– Mam problem z Richardem Donovanem.

Uniósł brwi.

– O co dokładnie chodzi?

– Trudno się z nim skontaktować. Nie odbiera telefonu, rzadko odpisuje. Czy on w ogóle jeszcze żyje?

– Wyjechał do Australii.

Nie miałam pojęcia, że wspólnego managera Rodrigo i Langhama nie ma obecnie w Londynie. Mimo wszystko nie wyjaśniało to braku kontaktu z jego strony. Przecież w Australii mieli internet i odpisanie na e-maila nie stanowiło większego problemu. To należało do jego obowiązków i powinien się z nich wywiązywać. W przeciwnym razie działał na szkodę swoich klientów.

– Kiedy wróci?

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Nie mam w zwyczaju utrzymywać kontaktu z byłymi współpracownikami.

Teraz to ja byłam zaskoczona.

– Co masz na myśli, mówiąc, że już z nim nie pracujesz? – Podniosłam głos.

Odrobinę się zdenerwowałam. Najwidoczniej byłam w tyle z pewnymi wieściami.

– Angielski nie jest moim pierwszym językiem, ale wydaje mi się, że całkiem nieźle się nim posługuję. Donovan zakończył współpracę dwa miesiące temu, chodzi o jakieś sprawy rodzinne. Oddał nam loginy i hasła do skrzynek mailowych, żeby przejęli je nowi agenci. Nie wiem, kto teraz prowadzi Langhama, ale dane mojego aktualnego managera zostały dostarczone do twojego szefa.

Teraz wszystko nabierało sensu. Faceta od dawna nie było w Anglii i już nie miał pod swoimi skrzydłami żadnego z piłkarzy London Black Dragons.

– Dzięki za informację – rzuciłam ze ściśniętym gardłem, omijając Jose Rodrigo.

Wbiłam paznokcie w teczkę z plikiem dokumentów, które czekały na podpisanie. Te same dokumenty jakiś czas temu trafiły mailem do Donovana i nie otrzymałam odpowiedzi, co było logiczne, skoro już nie musiał zajmować się starymi sprawami. Ale...

Kto, do kurwy nędzy, trzy tygodnie wcześniej odpisał mi na maila z zapytaniem o konferencję prasową?!

Poczułam na języku żółć. Świadomość, że ktoś nieupoważniony mógł mieć dostęp do poufnych informacji, sprawiła, że moje serce zabiło dwa razy mocniej.

Usiadłam na najbliższej ławce i natychmiast wyszarpałam z torby laptopa. Przecież to mi się nie przyśniło, naprawdę dostałam wiadomość. Dla potwierdzenia własnych racji zalogowałam się na skrzynkę i odszukałam to, czego potrzebowałam.

"Spoko, da się ogarnąć."

Wtedy uznałam, że koleś nie jest zbyt profesjonalny. Słowa jego wypowiedzi wydały mi się zbyt luźne jak na kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziałam na oczy.

Zakręciło mi się w głowie, gdy pojawiło się w niej jedyne sensowne wytłumaczenie tej absurdalnej sytuacji.

– Langham, ty zasrany parszywcu – wydusiłam.

To musiał być on. Skoro Donovan oddał loginy, nikt inny nie miał dostępu do skrzynki. Po raz kolejny przekonałam się o podstępności Langhama.

Nie miał pojęcia, jak taka zagrywka utrudniała mi pracę. A może właśnie miał i zrobił to celowo. Tylko czy chęć zrobienia mi na złość byłaby dla niego aż tak ważna, że był w stanie postawić na szali swoje interesy? Czy naprawdę nie zależało mu na dobrych zarobkach z reklam i innych komercyjnych przedsięwzięć?

Za każdym razem, gdy już udało mu się wzbudzić we mnie nić sympatii, robił coś, czym wszystko burzył. Jego zagadkowość niezmiennie mnie intrygowała i męczyła jednocześnie. Nie potrafiłam tego zrozumieć ani wytłumaczyć nawet przed samą sobą. Jakaś dziwna energia ciągnęła mnie w jego kierunku. Im bardziej mnie irytował, tym mocniejsze budziło się we mnie zainteresowanie powodem, dla którego to robił.

Och, gdybym tylko potrafiła go rozgryźć, moje życie zawodowe byłoby dużo prostsze.

To prywatne też.

Przesunęłam językiem po górnych zębach, zastanawiając się co dalej. Pewne kwestie musiały zostać dopięte jeszcze w ten weekend, a skoro Kieran nie miał managera, zachodziła potrzeba, bym dostarczyła mu kontrakt osobiście. Nie chciałam tego robić. Nie miałam na to ochoty. W tej sytuacji zobaczenie się z nim w niedzielne popołudnie było ostatnim, o czym bym pomyślała. A jednak musiałam.

Westchnęłam, zamykając laptopa. Teczka z niepodpisanymi dokumentami ciążyła mi na udach, jakby ważyła co najmniej tonę. Dobrze, że nie nosiłam w torebce noża, bo musiałabym go sobie wbić w oko, żeby nie być gołosłowną po naszym ostatnim spotkaniu.

Pamiętałam, że po meczu miał organizować grilla w swoim domu za miastem. Nie znałam adresu, a to znacząco utrudniało mi wypełnienie zadania. Nie pozostawało mi nic innego jak wplątać się w oszustwo Langhama. Zacisnęłam zęby i napisałam z telefonu wiadomość z prośbą o podanie lokalizacji. Wysłałam ją na maila rzekomo nadal należącego do agenta chłopaka. Zamierzałam udawać, że o niczym nie wiem, byłam ciekawa, jak długo Kieran będzie chciał prowadzić tę grę. Liczyłam na cud, że szybko odczyta, choć szanse były bliskie zeru, skoro niedawno skończył się mecz i miał na głowie inne rzeczy. W akcie desperacji byłam skłonna przepytać kolegów w działu, ale wtedy komórka zadźwięczała, sygnalizując nowe powiadomienie.

Uśmiechnęłam się kwaśno, spoglądając na adres. Obok niego znajdowała się nawet dołączona mapka z przypiętą pinezką. Żaden szanujący się agent nie udostępniłby postronnej osobie takich danych. Teraz miałam już pewność, że piłkarz sam prowadzi swoją pozasportową działalność. To tłumaczyło, dlaczego miał w tym takie zaległości i z niczym się nie wyrabiał.

Dom znajdował się na totalnym zadupiu, choć nadal były to obrzeża Londynu. Dookoła rozciągały się jedynie od dawna nieuprawiane pola. Żadnych sąsiadów w promieniu mili. Całkowity spokój, wręcz upiorna cisza. Pustkowie - to określenie przeszło mi przez myśl, gdy ujrzałam otoczenie. Ogrodzenie otaczające posiadłość od strony jezdni było tak wysokie, że z zewnątrz można było ujrzeć zaledwie górną część okien na piętrze i dach.

Taksówkarz zatrzymał się po drugiej stronie jedni. Podałam mu kartę firmową, ciesząc się, że nie muszę płacić z własnej kieszeni. Zanim płatność została przetworzona, ujrzałam kobietę wychodzącą przez małą bramkę umieszczoną obok tej większej, która służyła za wjazdową. Przybliżyłam głowę do szyby, obserwując blondwłosą postać, która przeszła przez drogę i weszła do małego ciemnozielonego samochodu zaparkowanego na poboczu. Kojarzyłam tą twarz.

Abigail George.

Zdziwiło mnie, że odwiedziła swojego byłego chłopaka, ale może nadal utrzymywali kontakt. Być może rozstali się w zgodzie, nie każdy po zerwaniu rzucał w siebie mięsem.

Skuliłam się na siedzeniu, by nie była w stanie mnie zobaczyć, gdy wyjechała na jezdnię i włączyła się do niewielkiego w tej okolicy ruchu. Natychmiast rozbawiła mnie moja reakcja. Niby dlaczego miałaby się przejąć moją osobą? Nie znała mnie, moja twarz najpewniej nie utkwiła jej nawet w pamięci, bo tylko raz przebywałyśmy w tym samym miejscu i było to na gali sportowej, na którą przybyły setki osób.

– Płatność już przeszła. Wychodzi pani czy nie? – Kierowca zerknął na mnie z przedniego fotela, przybierając niezadowoloną minę. – Czas to pieniądz, nie wie pani?

Pospiesznie zebrałam z siedzenia torebkę, skórzane etui z laptopem i teczkę z dokumentami. Facet patrzył na mnie z irytacją, ponaglając  wzrokiem, dopóki nie zamknęłam drzwi. Nawet się nie pożegnał. Nieuprzejmy osobnik.

Podeszłam do ogrodzenia i nacisnęłam przycisk na domofonie. Obok znajdowała się kamerka, więc Langham widział, kto się do niego dobija. Nie odebrał, od razu wpuścił mnie do środka, nie odzywając się przez głośnik. Przemknęłam przez bramkę i zaczęłam kierować się w stronę olbrzymiego jasnobeżowego domu, do którego prowadziła ścieżka z kostki brukowej. Nowoczesna posiadłość z częściowo przeszklonymi ścianami nijak nie pasowała do tak spokojniej, wręcz wiejskiej okolicy. Wyglądało to kontrastowo i abstrakcyjnie.

– Panna Hodge! Jaka miła niespodzianka. Jednak przyjęłaś moje zaproszenie.

Blondyn wyszedł z uśmiechem przez czarne drzwi, rozkładając szeroko ramiona, jakby spodziewał się, że zaraz w nie wskoczę i zacznę się tulić.

Jebnięty typ.

Za ten przekręt z udawaniem swojego managera zasługiwał jedynie na kopniaka w tyłek. Do tego teraz odgrywał teatrzyk, próbując mnie przekonać, że wcale nie wiedział o moim przybyciu, podczas gdy osobiście przesłał mi swój adres, podszywając się pod Donovana.

– Jestem tutaj czysto zawodowo. – Ochłodziłam jego radość. – Twój agent nie był w stanie mi pomóc, więc musisz podpisać kontrakt. Dzisiaj mija termin.

Brnęłam w jego własne kłamstwo. Ciekawiło mnie, jak długo będzie się w tym babrał. Niekiedy sprawami sportowców zajmowały się dwie, a nawet trzy osoby, tymczasem on myślał, że poradzi sobie sam, kompletnie nie mając na nic czasu.

– Tak, tak. – Pokiwał głową, przesuwając się, bym weszła do środka. – Ostatnio w ogóle nie można na niego liczyć. Może poszukam kogoś innego.

Przeprowadził mnie przez ogromny, jasny i pusty korytarz. Żadnych butów, szafki na kurtki czy nawet lustra. Musiałam się lepiej przyjrzeć ścianom, żeby dostrzec, że fronty szaf zlewały się z otoczeniem. Wszystko było doskonale ukryte.

– Usiądź.

Wskazał na długą beżową kanapę, która pomieściłaby piętnaście osób. Dotknęłam obicia, było mięciutkie, choć materiał wyglądał na szorstki. Kolejny kontrast.

– Podpisz i wracam do domu. – Położyłam teczkę na szklany stolik kawowy.

Dziwiło mnie, że mój głos nie odbijał się echem. Praktycznie cały parter był ogromną otwartą przestrzenią. Po drugiej stronie kondygnacji dojrzałam kuchnię z czarną zabudową. Wszystko wyglądało na nowe i nieużywane. Albo Langham rzadko tutaj przebywał, albo był pedantem. Istniała też trzecia opcja - miał świetnie spisującą się sprzątaczkę.

Coś mnie podkusiło, żeby zrobić mu na złość. Zanim zdążyłam zrugać się za dziecinne zapędy, niby od niechcenia przetoczyłam palcami po błyszczącej szybie stolika, pozostawiając na nim odciśnięte kropki.

Chłopak zniknął za ścianą, na której wisiał monstrualnie duży telewizor, a gdy wrócił po kilkunastu sekundach, trzymał w ręce długopis. Usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie. Pokręciłam głową, by nie liczył na to, że zostanę na dłużej.

– Muszę najpierw przeczytać. Będziesz tak stać? – Uniósł brwi.

Miał rację. Westchnęłam i usiadłam, ale znacząco dalej, niż proponował. Na rękawie jego białego t-shirtu dostrzegłam jasnokremowe zabrudzenie. Przypominało ślad po startym z twarzy pudrze.

– Gdzie twoi goście? – spytałam, gdy dotarło do mnie, że jest zbyt cicho.

– Jeden ma chore dziecko, drugi jest zbyt zmęczony po meczu, a trzeci, jak pewnie sama widziałaś z trybun, złapał kontuzję i teraz pewnie siedzi u lekarza. Czwarty miał przyjechać z żoną, ale ona mnie nie lubi i przyjedzie sam. Będzie za jakieś pół godziny. Może jednak zostaniesz? Przygotowałem tyle żarcia, a szkoda, żeby się zmarnowało.

– Ty przygotowałeś?

Spojrzał na mnie z ukosa, odrywając się na moment od analizowania kontraktu.

– Tak, umiem gotować, jeśli o to pytasz. Robię to rzadko, bo zazwyczaj jadam na mieście, ale potrafię.

Zauważył zanieczyszczenie na stoliku. Wyjął z dolnej półki pudełko z chusteczkami i wytarł odbicie moich palców, i choć było już czysto, dla pewności zrobił to drugi raz.

– Jutro przyjeżdża moja mama. Musi być czysto, inaczej dostanę ochrzan.

Zachciało mi się śmiać. Nie brzmiał jak dwudziestopięcioletni facet.

– Jesteś maminsynkiem – stwierdziłam z pełnym przekonaniem, szczerząc się złośliwie.

Odłożył dokumenty i wcisnął plecy w oparcie kanapy, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Zrobił naburmuszoną minę, jakbym go obraziła.

– Nie jestem. Po prostu mam do niej szacunek, a ona lubi porządek.

– Mhm. – Pokiwałam głową, nie przyjmując tego wytłumaczenia. – Dobra, skończyłeś czytać?

– Jeszcze nie.

Zazgrzytał zębami i wrócił do lektury. Czytał tak wolno, że miałam wrażenie, jakbym siedziała w tym domu całą wieczność. Gdy wreszcie ponownie chwycił za długopis, musiałam się powstrzymywać, żeby nie odetchnąć z ulgą. Ale on jeszcze nie skończył. Wrócił do poprzedniej strony i zaczął ją analizować od nowa. W środku aż mną telepało, ale nie mogłam na niego nawrzeszczeć, pospieszając. Miał pełne prawo zapoznać się z warunkami umowy reklamowej, a moim obowiązkiem było dopilnować, żeby był świadomy tego, na co się zgadza.

– W porządku – oznajmił po kilku minutach.

Jego ręka zawisła nad wykropkowanym miejscem przeznaczonym na podpis. Nagle zaczęła drżeć, a długopis wyślizgnął się z dłoni i upadł na papier. Trwało to dwie, może trzy sekundy, a gdy drganie ustało, chłopak odchrząknął, szybko chwycił za pisak i zamaszyście się podpisał.

– Zmęczenie – wytłumaczył.

– Okej, sprawa załatwiona. Zbieram się. – Wstałam, zbierając z blatu zawartość teczki. – Trochę ci to zajęło. Czy ty dopiero uczysz się składać literki?

– Tak naprawdę przeczytałem w kilka minut. Chciałem, żebyś ze mną posiedziała i może zmieniła zdanie co do dzisiejszego wieczoru.

– No to ci się nie udało. Uzyskałeś odwrotny efekt.

– Zrobiłem coś nie tak? – Zbił mnie tym pytaniem z tropu.

– Hm? Nie rozumiem.

– Ja też nie. – Jego niebieskie tęczówki ani na moment nie opuszczały mojej twarzy. – Jesteś oschła. Wydawało mi się, że ostatnio, gdy rozmawialiśmy... no wiesz... było okej. Bo było, prawda?

Nawiązywał do rozmowy w moim biurze, gdy przyłapał mnie na płaczu z powodu dziadka. Wtedy rzeczywiście było dość znośnie. A może nawet milej niż znośnie. Rozbawiał mnie, starał się współpracować i odciągał myśli od tego, co złe.

– Wiem o Donovanie – walnęłam prosto z mostu.

Moja szczerość nie zrobiła na nim wrażenia. Nie wyglądał na skruszonego, nie próbował się tłumaczyć. Może szukał w głowie stosownego kłamstwa, którym mógłby mnie poczęstować.

– Jesteś zła, bo nie powiedziałem, że już nie mam agenta?

– Nie. Jestem zła, bo się pod niego podszywasz i ewidentnie ci to nie idzie. Przez ciebie miałam zaległości w pracy.

Nasunęłam na ramię szelkę torby z laptopem. Chciałam jak najszybciej wrócić do mieszkania. Wyjęłam telefon z zamiarem zamówienia taksówki, ale aplikacja pokazywała, że kurs może odbyć się dopiero za trzydzieści pięć minut. Przecież to były jakieś jaja. Langham naprawdę kupił dom na końcu cywilizacji.

– W takim razie przepraszam.

Okej, tego nie było w moim bingo.

Powiedział to tak miękkim głosem, że instynktownie zmarszczyłam brwi, skonfundowana. Nie oczekiwałam przeprosin, właściwie mogłabym się założyć, że zacznie kręcić albo się zgrywać.

– Rozumiem, że w tej sytuacji nie uda mi się cię przekonać do zostania.

– Nie.

– Wracasz do domu? – Zawiedziony ton dogonił moje uszy, gdy otwierałam drzwi.

– Tak – bąknęłam. – Czy tutaj zawsze trzeba tyle czekać na taksówkę czy po prostu mam pecha?

Zatrzymałam się w progu. Zaczynało zmierzchać, a nie uśmiechało mi się stać samej przy drodze w obcej okolicy.

– Zazwyczaj tak. Tylko uważaj na dziki.

Obejrzałam się na niego przez ramię. Zastygłam w bezruchu. W swoim dwudziestotrzyletnim życiu nigdy nie spotkałam prawdziwego dzika. Nie miałam pojęcia, jak się zachować, gdyby jakiś przeciął mi drogę. Powinnam udawać, że nie żyję? Uciekać? Czy zacząłby mnie gonić, żeby zrobić mi krzywdę? Czy byłby w stanie mnie zabić?

Cofnęłam się o krok, zamykając drzwi. Zerknęłam niepewnie na Langhama, który nadal stał przy kanapie.

– Czy mogę... – Nakreśliłam ręką jakiś niezrozumiały gest, który miał obrazować to, że poczekam w środku przy drzwiach do momentu, w którym przyjedzie taksówka.

– Jasne – wciął mi się w zdanie. – Idę do kuchni, bo muszę wyjąć z lodówki zamarynowane warzywa. Jeśli chcesz...

– Zostanę tutaj.

Wzruszył ramionami i przeszedł na drugi koniec parteru. Z braku innego zajęcia zaczęłam z oddali obserwować jego poczynania. Przynajmniej w tym jednym nie zmyślał - naprawdę radził sobie w kuchni. Krzątał się pomiędzy szeroką wyspą kuchenną a lodówką, rozstawiając na marmurowym blacie dziesiątki misek i talerzy. Przygotował tyle rzeczy, że wystarczyłoby dla całego wojska, a okazało się, że z zaproszonych osób pojawi się tylko jeden kolega z drużyny. Zaklął, gdy niechcący pobrudził koszulkę sosem.Przeciągnął ją przez głowę, zostając w samych szarych materiałowych spodniach.

Położyłam dłoń na ścianie, podpierając się. Byłam zmęczona, a aplikacja właśnie zasygnalizowała, że kierowca anulował kurs. Musiałam wklepać dane jeszcze raz, modląc się, żeby zgłosił się ktoś inny. Kółeczko kręciło się i kręciło, aż w końcu wyskoczyło imię jakiegoś podstarzałego faceta.

Kieran zniknął gdzieś za wnęką i wrócił w czarnej koszuli, u której od razu podciągnął rękawy, żeby nie przeszkadzały mu w gotowaniu. Po chwili odpiął dwa górne guziki, nadając całokształtowi luźniejszego klimatu. Z tej perspektywy widziałam zaledwie część jego sylwetki, dlatego mocniej naparłam na ścianę. Moja dłoń zjechała na bok, natrafiając na coś na wzór wgłębienia. Zanim zdążyłam zarejestrować, co się dzieje, fasada, o którą się opierałam, ustąpiła w tył, a ja straciłam równowagę, wpadając do innego, ukrytego pomieszczenia. Wylądowałam tyłkiem na podłodze, piszcząc w panice. Zabolało jak cholera.

– Jezu, Lace, nic ci nie jest? – Langham wpadł do środka zaraz za mną.

Chwyciłam za ręce, które wystawił w moją stronę, i podniosłam się do pionu. Wiedziałam, że następnego dnia będę miała zasinienia na pośladkach. Wystarczyło, że się o coś otarłam, a moja skóra już zmieniała kolor. W tym przypadku uderzenie było znacznie mocniejsze.

Pieprzona Narnia okazała się zwyczajną pralnią. Na komodzie leżały starannie wyprasowane i złożone w kostkę t-shirty, a na wieszakach zahaczonych o lampę wisiały dwie eleganckie koszule.

– Prasować też umiesz? – jęknęłam, pocierając obolały pośladek.

Kieran zaśmiał się głośno.

– Szok, co?

Może nie tyle szok, co pozytywne zaskoczenie, ale nie powiedziałam tego na głos. Sama nienawidziłam prasować i wolałabym poddać się torturom, niż stanąć z żelazkiem.

– Osobiście jestem zwolenniczką teorii, że ciuchy same się wyprasują, gdy je na siebie założę.

– A mnie to uspokaja.

– Żartujesz?

– Nie. Stoję sobie w ciszy, prasuję i się odprężam.

– Mogę ci przywieźć zawartość mojej szafy. Będziesz rozluźniony jak po trzydziestu masażach.

– Dobra, ale nie za darmo. Ty musisz mi odkurzyć dom, bo akurat tego nie lubię.

– Taka wymiana wydaje się uczciwa. Ja będę odkurzać, ty prasować. Aaa... i jeszcze gotować.

– Ale zmywamy wspólnie.

– Okej. – Skinęłam głową.

– A kto będzie czytał dzieciom bajki?

Prychnęłam ostentacyjnie.

– Nie wiem, pewnie ich matka.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że się uśmiecham. Natychmiast zmieniłam minę, żeby nie zauważył, że mnie rozbawił. Odchrząknęłam, o dziwo Kieran zrobił to samo. Przesunął się, robiąc mi miejsce, żebym mogła wyjść z pomieszczenia.

Jeszcze raz sprawdziłam telefon. Już drugi kierowca odwołał kurs. Miałam ochotę wrzasnąć ze zniecierpliwienia.

– Wiem, że Conrado ma przyjechać taryfą. Możecie się wymienić.

To miało sens, nie musiałam szukać kolejnej okazji. Pozostawało tylko czekać, aż piłkarz łaskawie zjawi się u Langhama, a podobno miało to nastąpić już niedługo.

– Zaparzę ci herbaty.

– Podziękuję.

– Nie wygłupiaj się. Chodź.

Nie uznając mojego sprzeciwu, chwycił mnie za rękę i poprowadził do kuchni, której cała boczna ściana została wykonana ze szkła. Podeszłam bliżej, sunąc wzrokiem po widoku za nią. Ogród był imponujący. Drzwi z kuchni na zewnątrz prowadziły prosto na szeroki prostokątny taras, w którego centralnej części ustawione zostały czarne ogrodowe sofy i fotele. Pomiędzy nimi stał duży niski stolik. Kilka metrów dalej znajdował się metalowy grill, a obok niego dwa wąskie schodki, które prowadziły do wybudowanego na trawie kominka, w którym również można było grillować. Obok niego dało się zauważyć kolejny stół i krzesła.

Było już ciemno, ale w oddali majaczyły lampki rozwieszone pod gałęziami trzech drzew. Musiałam niemal przycisnąć głowę do szyby, żeby zobaczyć, co jest po bokach. Z jednej strony, za profesjonalnie przyciętymi krzewami dojrzałam niebieską taflę podświetlanego basenu i jacuzzi, o którym Kieran niedawno wspomniał. Z drugiej, w samym rogu ogrodu, zobaczyłam coś, co wprawiło mnie w konsternację.

– Masz jakieś dzieci, o których nie wiem?

Kolorowy plac zabaw z drewnianym domkiem i niebieską zjeżdżalnią, sąsiadujący z kwadratową piaskownicą nijak nie pasował do reszty wyposażenia.

– Dwójkę z byłą żoną.

– Zabawne.

– Czasami wpadają do mnie dzieciaki siostry – wyjaśnił. – Kiedyś, gdy przeprowadzę się tutaj na stałe z loftu w Londynie, rozbuduję ten plac zabaw dla własnego potomstwa. Dzieci potrzebują świeżego powietrza i przestrzeni.

– Zaskakująco dojrzałe i rozsądne podejście.

– Ale to dopiero wtedy, gdy przejdę na piłkarską emeryturę. Chcę, żeby dzieci widziały ojca w domu, a nie w telewizorze.

– Czyli nieprędko.

– Mam dwadzieścia pięć lat, zostało mi tylko kilka lat grania.

Spojrzałam na niego z politowaniem, bo wyolbrzymiał.

– Bez przesady, nie rób z siebie starego dziada. Jeszcze trochę sobie pograsz.

– Zobaczymy – rzucił krótko.

Nie umknęło mi, że coś zmieniło się w jego głosie.

Odsunął szynę, na której przymocowane były drzwi. Wyszedł na taras i położył na stole naczynia z parującą herbatą.

– A może wina?

– A ty będziesz pił?

– Jestem tak zmęczony po meczu, że gdybym wlał w siebie mały kieliszek, padłbym jak mucha.

– Gdzie wady?

Może był znużony, ale wystarczyło mu sił na przewrócenie oczami.

Usadowiłam się na jednej z kanap. Prawie się w nią zapadłam, taka była miękka. Sięgnęłam po gorącą filiżankę.

– Odpuszczę to winko.

Usiadł obok, choć miał do dyspozycji jeszcze drugą kanapę i fotele. Chociaż był kilkadziesiąt centymetrów dalej, owiała mnie woń jego perfum.

Ostrożnie upiłam naparu. Herbata była pyszna, wyczuwałam w niej nutkę wanilii i czegoś jeszcze, ale nie potrafiłam zidentyfikować, co nadaje jej tak specyficznego smaku.

– Lubisz mnie? – spytał znienacka.

Prawie się zakrztusiłam. Przełknęłam szybko wszystko, co miałam w ustach, zapominając, że napój nadal jest gorący. Zacisnęłam zęby, czując, jak parzy mnie w krtań.

Odłożyłam filiżankę na spodek, robiąc to tak nieporadnie, że szczęknięcie porcelany zazgrzytało w uszach. Wyprostowałam się, obracając się sylwetką w stronę Langhama, który zmienił pozycję siedzenia na boczną, by móc na mnie patrzeć. Jego lewe ramię powędrowało na oparcie kanapy.

– Co to za pytanie?

– Bardzo proste. Lubisz czy nie?

– Nie... wiem – wydukałam ze zdumieniem.

Bywało różnie i ciężko było mi jasno określić uczucia względem niego.

– Więc dlaczego tutaj jesteś, Lace?

To było cholernie pogmatwane, a jego pytanie zmusiło mnie do zastanowienia się nad czymś, nad czym nigdy wcześniej się nie roztkliwiałam.

– Bo czekam na transport? – To było tak głupie, że nawet mnie samą przeszły mnie ciarki żenady.

Mogłam nadal czekać przy drzwiach, nie musiałam się zgadzać na herbatę. Nie musiałam siedzieć z nim na tarasie. Nie musiałam z nim teraz rozmawiać. A jednak zrobiłam każdą z tych rzeczy. W jego przypadku nie byłam zdolna do bycia konsekwentną. Niby stawiałam granice, a później sama je przekraczałam. Mówiłam jedno, by następnie zrobić odwrotnie. Prawda była taka, że nie rozumiałam samej siebie i byłam za to na siebie wściekła.

Kąciki ust Kierana skierowały się ku górze, gdy kręcąc głową, nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego ramię przesunęło się na oparciu bliżej w moją stronę, przez co zniwelował dzielącą nas odległość o kilkanaście centymetrów. Ostatnio w moim biurze zrobił to samo.

– A ja cię lubię. Polubiłem cię od razu, gdy się poznaliśmy. Równa z ciebie ziomalka.

Ziomalka zabrzmiało jak coś, co mógłby powiedzieć mój tata, gdy silił się na nadążanie za młodzieżą.

– Mam do ciebie ambiwalentny stosunek. Zależy jak zawieje – dodałam po chwili. – Na pewno nikt nigdy nie działał mi na nerwy tak jak ty.

– Czuję się wyróżniony. – Rozciągnął szeroko wargi, błyskając zębami. – Dobra, rozpalę tego grilla, żeby mieć z głowy, gdy przyjedzie Conrado. Spóźnia się, dostanie opieprz.

Wstał i zszedł do wymurowanego kominka. Zaczął się przy nim krzątać, rozkładając drewno pod rusztami. Przesuwał metalowe półeczki raz wyżej, raz niżej, dopasowując je tak, by nic się później nie spaliło.

– Zapalniczka przestała działać. – Pomachał nią w powietrzu. – Przyniesiesz zapałki?

Weszłam do domu i zaczęłam się rozglądać po kuchni. Na wysepce stały miski z sałatkami, pojemniki z zamarynowanym mięsem i stosy pudełek z pokrojonymi warzywami. Zrobiło mi się żal Kierana. Natrudził się, by to wszystko przygotować, a prawie wszyscy goście go olali. Nie musiałam go lubić, wystarczyła zwykła empatia, by wiedzieć, że musi mu być przykro.

– Grill elektryczny jest wygodniejszy w obsłudze. – Odpaliłam jedną ze znalezionych zapałek, gdy wróciłam do ogrodu i podeszłam do stojącego przy kominku blondyna. – Widziałam, że masz.

– Ale na drewnie wychodzą smaczniejsze potrawy.

– Dym robi robotę?

Położyłam zapałkę pod ułożonym stosikiem i odskoczyłam z przerażeniem, gdy buchnął spod niego ogień.

– Dolałem podpałki! – krzyknął. – Ostrożnie, bo się sparzysz.

Chłopak sprawnie otoczył mój brzuch ręką i pociągnął do tyłu, przyciskając do swojej klatki piersiowej. Gdyby tego nie zrobił, płomienie dosięgnęłyby falbanek mojej sukienki.

– Przypał.

– I to dosłownie przypał.

Dłoń Langhama nadal spoczywała wokół mojej talii. Czułam na ramieniu jego oddech, drażnił moją skórę swoim ciepłem. Przełknęłam ślinę, obracając głowę w lewo i spozierając na niego od dołu.

– Jesteś nie do okiełznania – powiedział, lustrując mnie spojrzeniem.

– Słaba obelga.

– To był komplement.

Pochylił głowę, przez co nasze twarze znalazły się zdecydowanie zbyt blisko. Co chciał zrobić?

– Mogę?

Ale co?!

Nie możesz.

– Możesz – szepnęłam, zaskakując samą siebie.

Przysunął nos do mojego odkrytego ramienia. Zadrżałam.

– Twoja skóra pachnie jak chmury.

– A jak pachną chmury?

– Jak twoja skóra.

Zaśmiałam się nerwowo.

– Logiczne.

Byłam pewna, że dreszcz, który przetoczył się przez moje ciało, był doskonale wyczuwalny. Kieran na zbyt wiele sobie pozwolił, a ja wyraziłam na to zgodę.

Zrobiłam krok do przodu, wyswobadzając się z jego ramion. Zrobiło się niezręcznie. Z opresji uratował mnie dźwięk przychodzącej wiadomości.

– Aha. Conrado się na mnie wypiął. – Chłopak westchnął z irytacją. – Nie przyjedzie.

Odłożył z gniewem telefon na kamienną półkę kominka. Oparł ręce na biodrach, oddychając coraz ciężej i fuknął pod nosem, wylewając z siebie przekleństwa. Miałam wrażenie, że chce splunąć, ale powstrzymuje się przez moją obecność.

– I co ja zrobię z tym jedzeniem?! Człowiek się stara, zaprasza, robi zakupy, siedzi w kuchni, a oni w ostatniej chwili odwołują. – Przymknął powieki, biorąc głęboki wdech, po czym ponownie je otworzył. – Przepraszam za zamieszanie. Usmażę część, żeby się nie zepsuło i zapakuję ci na wynos, a później cię odwiozę.

– Nie ma takiej potrze...

– Tak powiedziałem, Lacey, i tak będzie. Nie kłóć się!

Uniosłam ręce w geście poddania. Był wzburzony i już zdecydował. Nie miałam zamiaru się sprzeczać, odmowa kumpli wystarczająco go rozdrażniła, a ja nie chciałam przyjmować na siebie złości, która powinna zostać skierowana na innych.

– Jebana karkówka!

Oberwałam, jak idąc szybkim tempem do domu, zaciskał pięści. Wparował do kuchni, gdzie poprzekładał połowę naczyń z powrotem do lodówki. Ani trochę nie dziwiłam się jego zdenerwowaniu. Nikt nie chciałby doświadczyć wystawienia przez znajomych.

– Wybacz, że się uniosłem – zawołał. – Włączysz muzykę na moim telefonie? Muszę się zrelaksować.

– To może chcesz poprasować?

Posłał mi z oddali takie spojrzenie, że od razu pożałowałam tej głupiej odzywki. Wgryzłam się we wnętrze policzka, biorąc do ręki jego komórkę.

– Zablokowany.

– Wpisz jeden, dwa, trzy, cztery.

Nie skomentowałam na głos wyboru tak banalnie prostego pinu. Co drugie dziecko wymyśliłoby trudniejszy. Weszłam w aplikację z muzyką i włączyłam pierwszą playlistę z brzegu. Wzdrygnęłam się, gdy pierwsze nuty dobiegły nie z urządzenia, a z każdej strony wokół mnie. Rozejrzałam się, ale nie byłam w stanie zlokalizować źródła nagłośnienia.

– Podkręć – zawołał ponownie z tarasu.

Wgapiłam się w niego z rozdziawionymi ustami, gdy usłyszałam, jak razem z Jasonem Derulo zaczął śpiewać piosenkę "Want to want me". Podwinął rękawy czarnej koszuli jeszcze wyżej i zaczął się bujać w rytm melodii.

Cholera, on naprawdę miał całkiem niezły głos.

Już miałam odłożyć telefon, gdy na ekranie wyskoczyło okienko z grupową rozmową kilku kolesi z drużyny. Choć nie powinnam tego robić, instynktownie przeczytałam najnowszą wiadomość.

"Masz u mnie dług. Udało ci się już ją przelecieć czy jeszcze ją urabiasz?"

Usłyszałam szum własnej krwi przepływającej przez żyły. Poczułam się tak, jakby ktoś stanął za mną i wbił mi w plecy sztylet, a później pchnął nim jeszcze mocniej, wwiercając się głęboko w ciało, żeby dotrzeć do serca.

On to wszystko zaplanował.

Dałam się zwieść jak naiwna idiotka, którą najwidoczniej byłam.

Jakaś niewidzialna siła porwała mnie prosto w próżnię, w której odebrało mi dech. Nie potrafiłam się poruszyć. Patrzyłam na faceta, który śpiewając, uśmiechał się radośnie jak dziecko. A to wszystko okazało się tylko obłudą, zwykłym kłamstwem.

Zerknęłam na swoje ręce, drżały. Odłożyłam telefon, by nie upuścić go na ziemię.

Moje gardło ścisnęło się na nowe doznanie. Rozgoryczenie przemieniało się w agresję, której nie umiałam pohamować. I nawet tego nie chciałam. Pociągnął za doskonale ukrytą wewnątrz mnie strunę, do której nikomu do tej pory nie udało się dotrzeć. Jeszcze raz utkwiłam uczy w roześmianym blondynie.

– Już ja ci pokażę...

– Mówiłaś coś? – niczego nieświadomy krzyknął pomiędzy zwrotkami piosenki.

Usiadł na moment na kanapie, a ja w tym czasie przeszłam po trawie i wspięłam się po schodkach. Stanęłam pomiędzy jego nogami. Zamrugałam i przechylając lekko głowę, odwzajemniłam uśmiech.

– Co ty robisz? – Drgnęła mu grdyka.

Pochyliłam się i ułożyłam dłonie na oparciu mebla. Nie dając mu czasu na zareagowanie, wdrapałam się na jego uda i przycisnęłam się do niego całą klatką piersiową.

– L... Lacey? – zająknął się.

Tak zabawnie wyglądał w tym swoim udawanym przerażaniu. Gdybym nie znała prawdy, pewnie by mnie to rozczuliło.

– Daję ci to, czego chcesz.

– Nie wiesz, czego chcę. – Znowu przełknął ślinę. – Uspokój się.

– Oboje dobrze wiemy. Nie krępuj się, bierz.

Poruszyłam się, z premedytacją ocierając o jego krocze i musnęłam wargami płatek jego ucha, kontynuując ten pierdolony teatrzyk, na co wciągnął powietrze z sykiem. Moja sukienka podsunęła się ku górze, odkrywając większą część ud.

Zaczęłam rozpinać pozostałe guziki jego koszuli. Powstrzymał mnie, łapiąc za nadgarstki.

– Przestań. Wczoraj byłem na randce i to by było nie w porządku wobec niej.

Och, jaki on był porządny. Krystaliczny jak łza.

Zdusiłam w sobie chęć roześmiania mu się prosto w twarz. Jakoś wcześniej nie przeszkadzało mu to zwabieniu mnie do siebie i knucia planu zaliczenia mnie.

W głowie zamajaczył mi obraz jego pobrudzonego makijażem ubrania i wychodząca z posiadłości Abigail George.

– Nie chcesz? – Odchyliłam się, przywdziewając na oblicze fałszywy zawód.

Musiałam sobie nakazać, żeby za bardzo się w to nie angażować. Już i tak czułam w podbrzuszu promieniujące ku dołowi ciepło, a przecież nie o to mi chodziło.

– Nie w ten sposób, Lacey.

Zazgrzytałam zębami, dając upust wściekłości. Jego reakcja nie pokrywała się z tym, o czym najwyraźniej pisał z kolegami. Może nie odpowiadało mu, że to ja przejęłam kontrolę. Może wolał być panem sytuacji.

– A w jaki? – prychnęłam. – Co, może mam ci najpierw obciągnąć?

Kieran przeniósł dłonie na moje biodra. Ścisnął je i przerzucił mnie w taki sposób, że padłam plecami na kanapę. Nie zdążyłam się nawet poruszyć, gdy zawisł nade mną, gromiąc mnie niebieskimi tęczówkami, które iskrzyły w furii. Patrzył tak, jakby to on posiadał prawo, by mieć do mnie o coś pretensje.

– O co ci chodzi?

Chciałam się podnieść, ale sprawnym ruchem chwycił mnie za obie dłonie, złączył je ze swoimi i przyszpilił po obu stronach mojej głowy. Szarpnęłam całym ciałem, lecz był silniejszy. Czułam się jak w pułapce. To nie tak miało wyglądać.

– Puść mnie!

– Najpierw porozmawiamy.

– Nie.

– Tak! Porozmawiamy, bo jesteśmy, kurwa, dorośli, a dorośli rozmawiają. O co ci chodzi? – powtórzył łagodniej, choć słowa wypadły przez zaciśnięte zęby. – Co się stało?

Gdy zrozumiał, że w tej pozycji nic nie powiem, puścił moje ręce i zszedł z kanapy. Zrobiłam to samo, obawiając się, że zaraz znowu mnie uwięzi.

– Nie boli mnie to, bo nie spodziewałam się po tobie zbyt wiele.

– O czym ty mówisz?

– Każdy facet jest taki sam. Perfidna świnia. Byle tylko okłamać, oszukać i dostać to, czego chce.

– Nie oszukałem cię – powiedział stanowczo. – Na pewno nie w kwestii, o której mówisz, chociaż nadal nie wiem, o czym mówisz.

– Skończ już pierdolić, Langham. W co ty grasz?

– Nie rozumiem...

Zrobił krok w moją stronę, ale od razu się cofnęłam. Złapał się za głowę i zaczął nią potrząsać. Przemknął palcami po włosach i pociągnął za końce.

Podeszłam do kominka, zabrałam telefon, a gdy wróciłam na miejsce, wcisnęłam go chłopakowi w rękę. Na jego czole pojawiła się zmarszczka, gdy wodził spojrzeniem po rozświetlonym ekranie. Został złapany na gorącym uczynku.

– Przestań łgać.

Chwyciłam za torbę z laptopem i ruszyłam szturmem do drzwi. Wyszłam z domu od frontu i prawie biegiem dobiłam do bramy. Langham dogonił mnie tuż za ogrodzeniem, łapiąc za rękę i odwracając ku sobie.

– Nie mam pojęcia, o czym oni piszą – bronił się.

Wiatr rozwiewał mu na boki rozpiętą przeze mnie koszulę.

– Doprawdy? Nie ustawiłeś się z kumplami, żeby dzisiaj odpuścili, żebyś mógł zostać ze mną sam na sam?

– Nie.

– Miałbyś w sobie chociaż resztki przyzwoitości... – odparłam z pogardą. – To w taki sposób zarzucasz sieć na te wszystkie dziewczyny, z którymi jesteś widywany? A może z nimi jest łatwiej? Same rzucają ci się w ramiona, żebyś je zaliczył?

– Myślisz, że z każdą z nich spałem?

– Taką budujesz wokół siebie narrację.

– I takie masz o mnie zdanie?

Moja wymowna cisza była wystarczającą odpowiedzią.

Chłopak rozchylił usta, ale zaraz je zamknął. Uciekł spojrzeniem jak tchórz, co tylko utwierdziło mnie we wcześniejszych wnioskach.

– Masz rację. Śpię z każdą – mruknął, zapinając koszulę. – Odwiozę cię do domu.

– Po moim trupie.

– Jesteś roztrzęsiona. Nie puszczę cię samej taksówką. Widziałaś, jak trudno jest tutaj coś złapać.

– Nie będę sama. Moim kompanem będzie niewyobrażalnie wielkie wkurwienie. A nawet jeśli nic nie złapię, to będę szła tak długo, aż dojdę do Londynu. Może dotrę autostopem.

– A jeśli trafisz na jakiegoś szaleńca? Albo zboczeńca, który będzie chciał cię wykorzystać?

Nadal trzymał mnie za rękę. Gdy się zorientowałam, wyrwałam ją jak oparzona. Wiedziałam, że po przyjeździe do mieszkania będę musiała wziąć długi prysznic, żeby zmyć z siebie wszystkie złe emocje.

– Że niby na twoją konkurencję?

Wypuścił głośno powietrze. Tym jednym zdaniem podrażniłam jego męskie ego, ale miałam to gdzieś. Nie zasługiwał, żeby się nad nim użalać.

– Myśl sobie, co chcesz. Możesz mieć o mnie najgorsze zdanie, ale...

– I mam.

– ... ale nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Zadzwonię po znajomego, który mieszka niedaleko ciebie.

Oparłam się o bramę i skrzyżowałam ramiona na piersiach. Torba z laptopem uwierała mnie w ramię i miałam ochotę rzucić ją na ziemię. Gdyby nie to, że to był służbowy sprzęt i zapewne musiałabym się wytłumaczyć z tego, jak to się stało, że go zniszczyłam, nawet nie zawahałabym się, żeby walnąć nim o asfaltową drogę.

Zamknęłam oczy, odchylając głowę. Zderzyła się z ogrodzeniem, ale nie zabolało. Byłam zmęczona.

Langham wysysał ze mnie energię. Ta sama energia krążyła gdzieś wokół, by następnie wrócić do mnie ze zdwojoną siłą, wypełnić wszystkie tkanki mojego ciała i ponownie z pełną ekscytacją i zagadkowością ciągnąć w jego kierunku. To było błędne koło.

– Pracujemy ze sobą i nigdy się od ciebie nie uwolnię – bąknęłam. – Ugh... jak ja cię...

Usłyszałam ciche westchnięcie.

– Ja ciebie też.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro