Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris
 
Patrzę i niedowierzam. Przecież on nie żyje. Widziałam jego śmierć na własne oczy. Widziałam, jak Tobias wpakował mu kulkę w łeb. Widziałam jego krew i jego strach w oczach.

-Eric- cedzę przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna podchodzi do mnie- Przecież to niemożliwe.

-Może innym razem wyjaśnię ci, jak przeżyłem- dotyka ręką mojego podbródka i unosi je tak wysoko, że kark zaczyna mnie boleć.

-Od kiedy pracujesz w OPR?- wierzgam się. Im szybciej mu ucieknę, tym lepiej. Im dłużej jedziemy, tym bliżej jesteśmy płotu. A im bliżej jesteśmy płotu, tym mniejsze są szanse na moją ucieczkę.

-Tak naprawdę to od samego powstania kompleksu- uśmiecha się kpiąco. Nie ma już tyle samo kolczyków w brwi i wargach, ale dalej mam wrażenie, że jego twarz jest jak lustro, które odbija światło- Jestem jednym z założycieli OPR i to ja wpadłem na pomysł, by byli tam też tak zwani ,,przymusowi". Step był na tyle uprzejmy, że chętnie znęcał się nad tobą za mnie, tylko ty o tym nie widziałaś.

-Czyli pochodzisz z Chicago i stworzyłeś kompleks, z którym walczą przywódcy Chicago?

-Ciekawe stwierdzenie- przyznaje.

Strażnicy luzują odrobinę chwyty, co daje mi szanse na ucieczkę. Zaglądam do wyjścia z pociągu. Jedziemy bardzo szybko, ale nie jesteśmy wysoko, tylko przy ziemi.

-Pociąg za kilka minut stanie- informuje mnie mężczyzna cicho, z nutą dramaturgii w głosie- na miejscu czeka na nas auto, które zawiezie mnie i ciebie w miejsce, które znasz już dość dobrze.

Podchodzi do drzwi. Zmienił się podczas upływu tych czterech lat, ale jego charakter pozostał taki sam. Nie mogę pozwolić mu na to, żeby z taką łatwością wyprowadził mnie z miasta. Tylko co jeszcze z Peterem?

-Jak wyjdziecie z miasta? Przecież wyjście jest dużo trudniejsze. Zwłaszcza ze mną na karku.

-Spokojnie. Moja w tym głowa.

Znowu się szamotam i coraz bardziej udaje mi się wyswobodzić z ich uścisku. Eric to niestety zauważa, bo wyciąga z kieszeni fiolkę z mętnym płynem, uzupełnia podręczną strzykawkę, podchodzi do mnie i wstrzykuje mi płyn. Wyrywam się z ucisku czterem strażników, po czym uderzam pięścią Erica w twarz i bez zastanowienia wyskakuję z pociągu. Jednak po chwili czuję na karku ostry ból, przez co tracę równowagę i zaczynam turlać się przez kilka metrów.

Zatrzymać się pozwala mi drzewo, o które zahaczam ramieniem i prawdopodobnie je zraniłam. Na całym ciele czuję zadrapania i wykwitające siniaki. Zaczynam odczuwać skutki tego płynu, który podał mi Eric.

-Halo?- słyszę jakiś głos, jakby zagłuszony. Nie mam siły się podnieść. Ból w ciele i jakiś płyn uspokajający mnie obezwładnia. Nie mam siły nawet sprawdzić, co jest przyczyną bólu z tyłu głosy. Jęczę jedynie, bo na nic innego mnie nie stać.

-Ej!- czuję szarpnięcie na ramieniu. Przez całe moje ciało przechodzi ogromny ból, ale nie mam siły pokazać, że mnie boli- Słyszysz mnie?

-Yhm- mruczę, choć nie to chciałam powiedzieć. Mam ochotę płakać z mojej bezsilności i słabości. Nie wiem nawet, kto teraz jest przede mną, ale to może być serdeczny, zważywszy na okolice, w których się znajduję lub altruista, który mógł tędy przechodzić i dawać bezfrakcyjnym jedzenie.

-Spójrz na mnie- nakazuje spokojnie. Altruista. To nie może być nikt inny. Serdeczny by spanikował i biegł wzywać pomoc. Coś mruczę, czego nawet ja nie słyszę. Jestem bardzo słaba i obolała.

-Nie zasypiaj- łapie mnie za rękę. Ma ciepłą, a szorstką skórę. Nie umiem ruszyć głową i spojrzeć w górę. Widzę tylko szarą plamę i skrawek jej szarek sukienki- Słyszysz mnie? Nie zasypiaj!

Ilekroć walczę z chęcią zaśnięcia, tym bardziej wiem, że prędzej czy później przegram. Czuję ból w całym ciele, ale to nie przeszkadza mi teraz zanadto. Teraz czuję, że mogłabym zasnąć nawet na łóżku z gwoździ.

Kobieta wstaje i oddala się ode mnie na kilka kroków, stając tyłem do mnie. Dzięki temu zauważam czarne włosy spięte w kok i kilka loków, które wypadły z fryzury. Wyciąga telefon i gdzieś dzwoni. Od kiedy altruiści noszą telefony?

Nie słyszę rozmowy ani niczego. Wszystko jest zamazane i zagłuszone. Czuję tępe pulsowanie w głowie, rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa po całym ciele. Mam ochotę zasnąć i obudzić się, dochodząc do wniosku, że to był tylko sen. Że nie zostałam kilkanaście minut temu napadnięta przez OPR na czele Erica i nie postrzelił mnie czymś w tył głowy. Że teraz nie leżę półprzytomna na trawie, sama nie wiem gdzie i nie jestem zdana na pomoc altruistki, która niezwykle łudząco przypomina mi Evelyn. Gdybym tylko mogła, to wstałabym i wróciła do nieustraszoności, do Tobiasa.

Czuję, że coraz ciężej jest mi utrzymać otwarte oczy, choć robię, co mogę. Słońce powoli zachodzi, przez co widzę różowe niebo przetykane pomarańczą i chmury powoli sunące między tymi barwami. To taki przyjemny i spokojny kolor.

-Nie zasypiaj- znowu słyszę głos kobiety, bardzo monotonny i znowu czuję, jak potrząsa moim ramieniem, a mnie znowu przechodzi pasmo bólu. Nie skupiam na niej uwagi, bo mimo wszystko i tak mi się to nie uda. Wolę patrzeć na niebo, którego chmury powoli przemieszczają się na tle pomarańczy i różu. Widzę ptaki, przez co przypomina mi się mój krajobraz strachu, powodując, że mój puls delilatnie przyśpiesza. Ale znikają równie szybko, jak się pojawiają i ten chwilowy strach znika. Zastępuje go senność, dwukrotnie większa niż kilkanaście sekund temu.

Niebo z każdą sekundą ciemnieje, zostawiając po swoich ciepłych kolorach szarość. Z każdą sekundą tracę siły i przestaję opierać się temu środkowi, który podał mi Eric. Moje powieki opadają powoli w dół, co nie uchodzi uwadze altruistki, ponieważ klepie mnie w policzek i ciągle nakazuje, abym patrzyła na nią. Wiem, że się obudzę, bo Eric nie miał i nie ma jak narazie w planie mnie zabić. W końcu poddaję się całkowicie i zamykam oczy, po czym tracę całkowicie świadomość.

CDN😘

Witam w pierwszym rozdziale Oznaczonej. Koniecznie zostaw po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza😊😊☺☺

Miłej nocy 😏😏😏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro