Rozdział 29
Tris
-Tris- czuję lekkie szturchnięcie po mojej prawej stronie. Odwracam się na bok i zakrywam głowę poduszką.
-Daj mi spać- mówię, słysząc swój głos przytłumiony poduszką.
-Tris, weź!- Tobias odkrywa mnie kołdrą. Jednak wczepiam palce w pościel i nie pozwalam mu w pełni zabrać materiału. Słyszę po części jego rozbawiony głos, a jednocześnie poważny. Warczę w jego stronę, po czym znów przykrywam się kołdrą.
-Jeszcze nie ma rana, więc nie ściągaj mnie z łóżka, skoro nie możesz spać- mruczę z sennością i złością.
-Jest już prawie południe- obchodzi łóżko dookoła i kuca twarzą do mnie- Przymusowi już pewnie są w Bazie.
Widzę jego zniecierpliwioną gruzdę na czole, zacięcie po goleniu na policzku, które można w pełni wrobić w ranę podczas treningu, czarną koszulę z kilkoma guzikami przy szyi niezapiętymi. Ma też mokre włosy, a po mieszkaniu unosi się subtelny zapach kawy.
-Wstanę, jak zrobisz mi mocną kawę- przewracam się na drugi bok.
-Mogę ci zrobić jedynie zimny prysznic. Wstawaj, bo przymusowi nie będą czekać.
-To tylko wprowadzenie do wydarzenia, które ma się odbyć za miesiąc. Przecież nic im się nie stanie, jak sobie poczekają.
-Pewnie teraz już czekają- Tobias podchodzi do szafy, wyciąga z niej czyste ubrania i kładzie je obok mnie- ty idź pod prysznic, a ja zrobię coś do jedzenie.
-Jako przywódca powinieneś iść sam- krzyżuję ramiona na piersi, siadając po turecku na łóżku.
-Ale to ty wiesz, co masz mówić.
-Ale tak strasznie mi się nie chce- chowam twarz w dłoniach. W odpowiedzi słyszę śmiech Tobiasa.
-Od jakiegoś czasu nic ci się nie chcę- kręci z rozbawieniem głową- i ciągle chcesz spać.
Całuje mnie przelotnie w policzek, po czym idzie do kuchni. Kiedy znika za framugą drzwi, niechętnie biorę ubrania, zmierzając do łazienki.
Za miesiąc test przynależności przymusowych, za miesiąc i jeden dzień ceremonia wyboru, a za miesiąc i dwa dni pierwszy dzień nowicjatu dla przymusowych. Trzydzieści jeden dni, trzydzieści dwa i trzydzieści trzy.
Tydzień po dowiedzeniu się, że Uriah żyje. Tyle samo dni po rozmowie z Christiną, która obwiesiła, że chce przerwać ciążę. Tydzień i jeden dzień po awansie Tobiasa na stanowisko przywódcy.
Mojego Tobiasa.
Woda pod prysznicem jest z początku zimna, prawie lodowata, pali mnie, jakby miała rozedrzeć mi skórę. Będąc w kompletnym amoku zapominam sprawdzić najpierw temperaturę wody, zanim do niej wchodzę. Chwilę się trzęsę, a potem przestaję.
Spod niego wychodzę odrobinę bardziej czujna, pobudzona, ale wciąż senna jak dziecko. Owijam się ręcznikiem i wychodzę z łazienki, nie zwracając uwagi na to, że ubrania-które miałam założyć- tam są. Wchodzę do kuchni i porywam kubek z kawą, nim Tobias nadąża spostrzec się, że mu go zabieram.
-Jeszcze gorąca- ostrzega.
Ma rację. Kawa jest wciąż gorąca, ale to jedynie sprawiło, że w pełni się pobudziłam. Jakoś nieprzyjemnie pachnie, choć uwielbiam zapach kawy bardziej niż smak, który jest bardzo gorzki.
-Emil wczoraj, jak byłeś w Jamie, wspomniał mi o przeprowadzce- podejmuję. Tobias nie wydaje się zagubiony z tego powodu. Jakoś nie umiem wyczytać jego reakcji na wieść, że jako przywódca dostał apartament w Pire- Kiedy zamierzasz w ogóle obejrzeć mieszkanie?
-Jeszcze nad tym nie myślałem- odpowiada Tobias, po czym uśmiecha się szeroko- ale nie wiedziałem, że rozmawiałaś z Emilem. Sądziłem, że, jak od kilku dni, grzecznie śpisz w łóżeczku.
Wykrzywiam usta, by jednocześnie ukryć uśmiech i rumieniec. Wystarczy kilka dni chęci odespania całego roku i Tobias ma już powód do nabijania się ze mnie.
-Nie zmieniaj tematu- mówię ostrym tonem, chociaż wcale nie chciałam go użyć- wiesz, że odwlekasz to, co nieuniknione.
Teraz to on się krzywi. Szybko upija łyk kawy, by to ukryć. Bezskutecznie.
-Idź się lepiej ubrać- ponownie zmienia temat.
-Dlaczego ci tak bardzo przeszkadza, że masz swój apartament?- unoszę brew- jako przywódca chyba powinieneś go mieć.
-Tyle że trafił mi się ten apartament, w którym wcześniej mieszkał Eric.
I tu go boli.
-I co?- unoszę brew- przecież on nie pisał krwią na ścianach przekleństwa. Jest jak każde inne mieszkanie, tyle że jedno z największych w naszej frakcji.
-Ale on w nim mieszkał.
-A w tym mieszkaniu- ręką wskazuję na przestrzeń wokół nas- mieszkało jeszcze siedem innych osób, par, bądź rodzin. I może ich też byś niekoniecznie polubił. To ma oznaczać, że zrezygnujesz z tego miejsca? Bo mieszkał tam ktoś, kto był psychopatą?
-Daj już spokój- przewraca oczami.
-To mnie posłuchaj.
Nastaje chwilowa cisza między nami. Słyszę jedynie cichy stukot wskazówek zegarka na ręcę Tobiasa. Krótsza kreska wskazuje na dwunastkę, a dłuższa na trójkę.
-To nie jest takie proste- Tobias odzywa się pierwszy- nie mam ochoty mieszkać tam, gdzie spał mój największy wróg. Osoba, która o mało nie zabiła cię na moich oczach i zabrała mi ciebie na ponad trzy długie lata.
Czuję, jak trzęsą mi się dłonie z niewiadomych przyczyn, dlatego przywieram rękami do kubka. Przez to ręcznik odrobinę się obniża. Jeśli zrobię niewłaściwy ruch, ręcznik spadnie.
-Pozwolisz Ericowi, żebyś z tego powodu zaprzątał sobie myśli?- chwytam go za rękę. -On nie żyje. Nie jest warty nawet splunięcia.
Ręcznik powoli ześlizguje się z moich piersi, na co Tobias reaguje lekkim śmiechem.
-Idź się ubierz. Zaraz musimy wychodzić.
Dopijam gorącą i gorzką kawę. Udaję się do łazienki, aby założyć bieliznę, czarne spodnie, bluzkę oraz skarpetki. Włosy związuję w kitkę. W lustrze widzę swoją rozświetloną twarz, prawie błyszczącą, w dobrym sensie.
-Jeszcze nie skończyłam tej rozmowy- informuję Tobiasa, kiedy zauważam go w przedsionku mieszkania. Zakłada kurtkę i od razu podaje mi moją. Szybko zapinam zamek oraz ubieram czarne kozaki.
-Oczywiście- przewraca oczami. Wychodzimy z mieszkania i udajemy się prosto na peron. Południe, a co za tym idzie, ożywienie Jamy. Obiad i planowania imprez przez innych nieustraszonych. Zabawy dzieciaków, które wróciły ze szkoły. Wiele się dzieje.
Poza frakcją temperatura już nie jest taka ciepła jak w jaskiniach. Przy każdym moim wydechu tworzą się obłoczki pary. Na chodnikach zauważam lóż; niektóre kałuże lekko przykryte taflą lodu, inne całkowicie zamarznięte. Już koniec lutego i powinno się ocieplać. Mam dość tej zimy.
-Ktoś jeszcze oprócz Matthewa ma tam być?- pyta Tobias. Sunie kciukiem po opuszkach moich zmarzniętych i czerwonych palców.
-Na pewno zjawi się główny przywódca altruizmu- odpowiadam z drżącym od zimna głosem- oraz Johanna. Główni opiekunowie przymusowych.
Pociąg nadjeżdża po chwili i oboje do niego wskakujemy. Przez moment powietrze o mało nie wypycha mnie z wagonu, ale Tobias szybko łapie mnie za rękę i oddala od wyjścia.
-Dziękuję- mruczę cicho.
Podłoga jest śliska od zamarzniętej wody i rozpuszczonego śniegu. Gdybym usiadła, miałabym mokre spodnie.
Po drugiej stronie wagonu widzę kilku nieustraszonych. Na nasz widok milkną, a po chwili znów zaczynają rozmawiać o czymś. Najwyraźniej zdali sobie sprawę, że nie jesteśmy specjalnie ważni, by przerwać sobie swobodną rozmowę.
-jakiego Uriah ma opiekuna?- głos Tobiasa przepycha się przez moje rozkojarzenie. Przestaję patrzeć na tamtych nieustraszonych i spoglądam na niego. Od razu się uśmiecham.
-Tydzień temu, jak poszedłeś do Emila, Christina założyła się z Uriahem, że nie da rady przebywać ze sztywniakami.
Już wtedy Shauna powiedziała Uriahowi na ucho, że Christina jest w ciąży i planuje usunąć dziecko. Miała nadzieję, że przekona ją, aby tego nie robiła. I po części udało się. Założył się z nią i jego ultimatum, jeśli wygra ma być to, że jednak nie usunie ciąży. A jeśli Uriah przegra, Christina ma wybrać mu zawód po nowicjacie. Dwa zakłady, które mogą diametralnie zmienić czyjeś życie. Jednak zdecydowanie głosuję na Uriaha.
-Czyli wszystko jasne.- Tobias uśmiecha się leciutko- Ledwo Uriah wrócił, a już znalazło się jakieś wyzwanie typowe dla nieustraszonego.
Pociąg wjeżdża do centrum. Z każdym metrem zniszczone budynki zmieniają się w nowoczesne i odnowione. Przejeżdżamy obok szkoły wyższego poziomu. Pamiętam, jak jeszcze pięć lat temu oglądałam z okna, jak młodzi nieustraszeni wyskakiwali z tego pociągu i biegli na lekcję, rozdziczeni i uśmiechnięci. Teraz ich niewielka i zbita grupka stoi przed posągiem, ćwiczą zapasy, śmieją się, krzyczą.
Z tego miejsca jest dziesięć minut spacerem do altruizmu, a pięć autobusem.
-Ciekawe, jak by wyglądało nasze życie, gdybyśmy nie zmienili frakcji- zastanawiam się. Tobias obejmuje mnie ciasno ramieniem.
-Znając nasze szczęście, skończylibyśmy z kulką między oczami- odpowiada spokojnie, choć widzę, że po wypowiedzeniu tego zdania, zacisnął usta i lekko się spiął. Dla mnie to też nie jest ciekawa alternatywa.
-Być może nawet nie znalibyśmy się przed tą całą wojną- ciągnę po nim niezbyt fajną historię- Jeanine wygrałaby, a wszyscy altruiści skończyli by pozabijani na ulicy.
-A twoja mama?- Tobias zaciska palce na moim biodrze- umiała strzelać i walczyć. Ciebie i Caleba wyprowadziłaby z miasta.
-I gdyby dała radę, jeszcze kilku innych altruistów, Marcusa i ciebie.
Kącik jego ust mimowolnie skacze do góry.
-Być może.
Pisk pociągu oznacza, że jesteśmy w miejscu, na którym możemy wyskoczyć bez wielkich obrażeń lub utraty życia. Tobias podchodzi do drzwi i wychyla się przez nie tak, że gdyby oddalił się od wyjścia jeszcze o centymetr, powietrze wypchnęłoby go z pociągu.
-Jesteśmy na miejscu- informuje, po czym spogląda na mnie. Potem wyskakuje z pociągu. Podchodzę do wyjścia, oddalam się odrobinę, biorę rozpęd i powtarzam czynność Tobiasa. Ląduję na równych nogach, ale po kolana w prawie rozpuszczonym śniegu. Całe nogawki mam mokre.
Mężczyzna podchodzi do mnie, pomaga mi wyjść ze śniegu. Zmierzamy do Bazy idąc obok siebie, stykając się ramionami. Dochodzimy do przedsionka.
-Będziemy zachowywać się jak nieustraszeni i biec po schodach, czy jak normalni ludzie wejdziemy windą?- pytam, przypominając sobie pierwsze godziny po zmianie frakcji. Początkowy strach o wybór, wyrzuty sumienia po wyborze, a na końcu szaleńcza adrenalina i ból w płucach.
-Nie zamierzam raczej biec. I tak pewnie jesteśmy spóźnieni.
Wybieramy windę bez jakichkolwiek dyskusji.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że nigdy nie jeździłam tą windą, jako altruistka i jako nieustraszona. W żadnej z tych dwóch frakcji winda jest zbędna; dla altruistów z powodu braku egoizmu, a dla nieustraszonych z powodu szaleństwa.
Jest bardzo podobna do windy w budynku Hancocka: szare i błyszczące ściany-tyle że czyste-, przyciski na piętra po lewej stronie. Nie jest w tej windzie nic nadzwyczajnego. Zwyczajna budka do przewożenia ludzi w górę i w dół.
Na miejscu nie udajemy się do sali, w której połączyłam swoją krew z węglem, ale do uprzątniętego i wielkiego magazynu, gdzie czekają już na nas Matthew, Johanna i Travis oraz jakiś przedstawiciel prawości. Widzę też ogromną grupę przymusowych. Wśród nich zauważam Uriaha.
-Jakoś mnie nie dziwi, że nieustraszeni się spóźnili- mówi prawy z swoją naturalną bezpośredniością i szerością, od której można jedynie puścić pawia.
-A mnie nie dziwi to, że zamiast przywitać się, mówisz o punktualności- odpowiadam, przewracając oczami. Zwracam się do Travisa- możemy już zaczynać?
-Możemy- kiwa głową. Tobias posyła wszystkim przywódcom blady uśmiech i odwraca się do mnie, kiedy wychodzę przed szereg.
Potrafię na pierwszy rzut oka rozpoznać, jaki przymusowy jest w jakiej frakcji tymczasowo; są w dwóch, dobrze widocznych i oddzielonych od siebie grupach. Jedni ubrani w kolorowe stroje, a inni w szare ubrania przeplatane bielą, żeby mogli wyróżniać się wśród prawdziwych altruistów.
-Proszę o ciszę- staram się przebić mój głos przez szmer tłumu. Udaje mi się to stopniowo. Pierwsze osoby usłyszały i ucichły, a po nich kolejne i kolejne, aż wszyscy są całkiem cicho- zaklimatyzowaliście się już poniekąd w naszym mieście, podleczyliście rany i poznaliście główne obyczaje. Dzisiaj zamierzamy wam powiedzieć dokładnie wszystkie sprawy dotyczące nowicjatu.
Uriah stoi po lewej stronie, w białej koszulce i szarych spodniach. Widzę kilka blizn na jego ramionach, które przez ciemną skórę ledwo widać.
-Dokładnie nowicjat ma się rozpocząć za trzy tygodnie. W szkole wysokiego poziomu zostaną odwołane lekcje, przez co będziemy mogli skorzystać z pracowni do przeprowadzania testów przynależności. Poznacie swoje predyspozycje, ale frakcję wybierzecie sami. To ma tylko was poinformować, gdzie najlepiej pasujecie i będziecie czuć się swobodnie. W pomieszczeniu niedaleko tego tutaj weźmiecie udział w ceremonii i wybierzecie frakcję, do której chciecie przynależyć.
Kończę moją mowę, wracam do Tobiasa i staję obok niego. Matthew coś mówi, a potem Johanna. Każdy przedstawiciel frakcji wygłasza jakąś mowę przygotowującą przymusowych do życia w Chicago.
-W tym czasie oczekiwania na nowicjat będziecie zdobywali wiedzę o każdej z frakcji- informuje Johanna- za tydzień będziecie po kilka dni ,,mieszkać"- robi cudzysłów w powietrzu- w jednym z wszystkich frakcji. Poznacie ich zwyczaje, prace, styl życia. Mniej więcej ułatwi wam to wybór, którego dokonacie w połowie marca. Oczywiście jedna z grup będzie przebywać na przykład w prawości, a druga w nieustraszoności. Później się zamienicie.
Większość osób słucha ze względu na posłuszeństwo wyrobione w OPR. Kto odezwał się, kiedy trener mówił, kończył bardzo przewidywalnie, z tepmym nożem w ciele.
Przywódcy jeszcze o czymś mówią, ale już nie słucham. A kiedy kończą, wychodzę razem z Tobiasem i wracam do nieustraszoności.
CDN😘
Tris taka senna, a przymusowi wkrótce rozpoczynają nowicjat. 😏😏😏😏
Miłego weekendu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro