Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tris

Wracamy do nieustraszoności później, niż zamierzaliśmy. Tak w porę kolacji, w środek, zacierający się z końcem i powolnym początkiem imprez, nocnego życia. Mimo że dwie godziny temu jadłam coś w kawiarni w prawości, znowu robię się głodna. Biorę głęboki wdech, czując zapach ciasta czekoladowego i wsadzam dłonie do kieszeni.

-Idziemy na kolację?- pytam Tobiasa, zdejmującego zimową kurtkę. Ja swoją tylko odpinam. Palcami przeczesuje zmierzwione od wiatru włosy i kopie kamyk, który leci kilkanaście centymetrów dalej.

-Nie jestem głodny- mówi. Przewiesza sobie kurtkę przez ramię.

-To ja tylko zabiorę ze stołówki babeczkę, dobra?- zerkam na niego. Wchodzimy po schodach, mijamy przepaść.

-Dobra.

Po drodze do stołówki spotykamy Christinę. Włosy ma lekko zakręcone, nosi bluzkę z odsłoniętym brzuchem. Na nasz widok uśmiecha się.

-Nie widziałam was cały dzień- mówi- Gdzie wy byliście? Na randce?-porusza brwiami.

-Bardzo śmieszne- przewracam oczami.

-Ale ja jestem poważna. No jeśli nie na randce, to gdzie byliście?

-Razem z przymusowymi w Bazie - wtrąca się Tobias.- Musieliśmy ich poinformować o tygodniu w nieustraszoności.

-O czym?- pyta.

-Przymusowi mają za jakiś czas spędzić w nieustraszoności tydzień, żeby poznać dokładnie zasady i tym podobne.

-Uriah w której grupie był?- jej uśmiech znika. Wiem, czego się obawia. Ten zakład został zawarty przez zdesperowanego Uriaha i Christiny, pod wpływem Shauny; zdecydowanie zbyt pochopnie.

-Jest w altruiźmie- odpowiada Tobias beztrosko. Dopiero teraz przypominam sobie, że zapomniałam mu powiedzieć, co wygrał Uriah w tym zakładzie- Dziwnie wyglądał w szarych ubraniach.

Christina spuszcza wzrok. Nie wiem, czy wszepia go w buty, czy w lekko zaokrąglony brzuch. Spinam się.

-Coś nie tak?- Tobias marszczy brwi. Ściskam go mocniej za rękę, przez co spogląda na mnie. Unosi brew.

-Czyli nie słyszałeś, jaka była nagroda za zakład?- moja przyjaciółka zerka na mnie, potem na Tobiasa. Wydyma wargi.- Za zakład Uriah chciał, żebym jednak nie usuwała ciąży.

Teraz to Tobias ściska mocniej moją dłoń.

-I wywiążesz się z obietnicy?

Milczy, jednak po chwili odpowiada.

-Muszę iść.- wymija nas i zmierza do windy. Znika nam z oczu. Mężczyzna odwraca głowę w moją stronę.

-Mogłaś powiedzieć, że o zakład idzie życie tego dziecka- patrzy na mnie z wyrzutem. Zaciskam wargi- Zdecydowanie inaczej bym zareagował.

-Zapomniałam i było za późno- kręcę głową. Robimy kilka kroków w stronę stołówki. Spoglądam na zakręt, za którym przed chwilą zniknęła Christina- Oby tylko zrobiła to, o co się założyła.

Wchodzę do stołówki i jak najszybciej zabieram babeczkę jagodową. Wracam do Tobiasa i o czymś sobie przypominam.

-Pójdziemy gdzieś?- pytam go, kiedy mija mnie jakiś nieustraszony. Z korytarza dochodzą do nas śmiechy.

-Gdzie? Jestem zmęczony- drapie się po głowie. Odgryzam kawałek babeczki, po czym chwytam go za rękę.

-Do tego mieszkania w Pire- jego dłoń sztywnieje- W końcu trzeba to zrobić.

-Po co?- zaciska szczękę i odwraca wzrok. Wydaje się spięty. Widzę jego mięsień na twarzy- Jeszcze nie musimy.

-Tobias, proszę cię!- denerwuję się- Zachowujesz się jak dziecko z traumą. Przecież ten cholerny Eric nie jest wart tego. Czego ty się boisz? To zwykłe mieszkanie. Nie ważne, kto w nim mieszkał.

-Ale...

-Zawsze można na nowo je umeblować- wchodzę mu w słowo. Nie patrzy na mnie, tylko na ścianę za mną. W ciemności przeplatanej niebieskim światłem jego oczy są całkiem czarne, a kości policzkowe znacznie bardziej widoczne- Jaki masz problem?

Tobias kręci głową i przybliża do mnie. Potem przytula. Wtulam się w niego.

-Chodźmy- mówię, kiedy się od niego odsuwam- Musimy w końcu zwiedzić twoje nowe mieszkanie.

Mężczyzna krzywi się, ale chwyta mnie za rękę i idzie do windy. Wciskam guzik, który prowadzi nas na siódme piętro. Kciukiem gładzę grzbiet dłoni Tobiasa.

Do mieszkania docieramy w krótkim czasie. Jest wielkie. Nie wygląda jak mieszkania pod ziemią, nie pachnie w nim pleśnią. Ściany są pokryte białą cegłą w salonie i przedsionku. W kuchni czarną cegłą, co stanowi ładny kontrast na jasne meble kuchenne.

-To mieszkanie jest na rodzinę z co najmniej dwójką dzieci- komentuję z niedowierzaniem- Jak Eric dał radę tu mieszkać całkiem sam?

-Yyy... Bo może dlatego, że był psychopatą?- podaje Tobias i sam uśmiecha się z tego, co powiedział. Natomiast ja zaczynam się śmiać.

Są łącznie trzy pokoje, w których można spać, dwie łazienki, jedna z prysznicem, druga z wanną. Kuchnię, sporawy salon i biuro, w którym po stronie korytarza też są drzwi do niego.

-Niezłe masz to mieszkanie- śmieję się dalej i cmokam go w policzek, kiedy unosi brew do mnie.

-To nie jest tylko moje mieszkanie- mówi- To również twoje mieszkanie.

Przewracam teatralnie oczami i zaglądam do sypialni. Łóżko leży pośrodku bez pościeli, ściany pokrywa tapeta koloru beżowego, jest szafa, biurko, komoda i okno. Tobias obejmuje mnie w tali od tyłu.

-To nasze mieszkanie- mówi cicho- Bo jeśli ty tu nie będziesz mieszkać, to i ja nigdy w nim nie zamieszkam.

Całe mieszkanie wygląda na zdatne do mieszkania. Wystarczy tylko posprzątać kurz od pięcioletniego nie używania.

-Lepiej, żeby przeprowadzka odbyła się przed przyjazdem przymusowych- odwracam się do Tobiasa- Jak będzie wszystko naraz, to chyba nie znajdziemy czasu na sen.

Mężczyzna patrzy na mnie z półuśmiechem na ustach. Obejmuję ramionami jego szyję i przybliżam twarz. Całuje mnie. Odpowiadam na pocałunek. Robię krok do tyłu, pociągając go za sobą.

-Tutaj?- pyta szeptem- a jeśli Emil nas przyłapie?

-Miał dwa komplety kluczy- odpiwiadam- Jeden komplet dał tobie tydzień temu, ale zapomniał dać drugi, więc dał mi dwa dni temu.

Drugi raz mnie całuje, pewniej, a ja pociągam go na tyle, że padamy na łóżko. Na moment otwieram oczy. Ma zamknięte, a twarz odprężoną. Po chwili również otwiera oczy. Posyłam mu uśmiech.

Odpinam pierwszy guzik jego koszuli. Usta mężczyzny znowu lądują na moich. Drugi guzik, trzeci. Dłoń Tobiasa zaciska się na moim lewym biodrze, na gołej skórze. Podwija palcem bluzkę, muska blizny na boku i brzuchu. Pozbywam się jego koszuli. Od pocałunków brakuje mi powietrza w płucach, całe moje ciało pochłania ciepło.

Tobias odsuwa się, po to, żeby zdjąć spodnie. Robię to samo. Dzięki temu, kiedy znów się na mnie kładzie, czuję, że ma wzwód. Mimowolnie uśmiecham się z tego powodu.

W niektórych sytuacjach odnoszę wrażenie, że blizny, te pięć lat, wszystkie ataki, porwania, misje ratunkowe zmieniły mnie w kogoś innego. Że wszyscy wciąż na mnie patrzą, oceniają blizny, myślą, co się stało. Ale w takich chwilach jak te, wiem, że nic się nie zmieniło. Wciąż jestem Beatrice; altruistką, nieustraszoną, niezgodną. Po prostu lata spędzone w OPR są jak osełka, która mnie naostrzyła. Ale nie zmieniła. Nie da się mnie zmienić. Zbyt słabi są ludzie z OPR, żeby dali radę tego dokonać.

Po omacku dotykam każdy tatuaż na plecach Tobiasa. Od drzewa serdeczności do ognia nieustraszoności. Opuszkiem palca zataczam kółeczko, obwodzące znak naszej frakcji, które widziałam setki razy, płomienie, malutkie, czarne na karku. Całuje mnie po szyi. Czuję zapach naszych spoconych ciał, jego szamponu do włosów. Schodzi ustami niżej, na obojczyk, potem robi przerwę, by po chwili wilgotne usta Tobiasa znajdują się na moim podbrzuszu, a jego dłonie podciągały moją bluzkę. Podczas, kiedy on kontynuuje słodką wędrówkę po moich udach, pozbywam się górnej części garderoby.

-Tylko, proszę, tym razem nie zostawiaj mi malinki- mówię, gdy podciąga się i całuje mnie po szyi. W odpowiedzi parska śmiechem.

-Właśnie miałem taki zamiar- śmieje się.

-To zaprzestań starań, bo Christina i Shauna nie dadzą mi żyć.

Nie muszę patrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że rozbawiłam go. Palcem figlarnie zahacza o ramiączko stanika i zsuwa je z mojego ramienia.

Pozbywamy się reszty ubrań. Wplatam palce we włosy Tobiasa i zmuszam do pocałunku. Chwilę się ze mną droczy, po czym czuję, jak wchodzi we mnie powoli. Nie powstrzymuję się od westchnienia. Jego usta ponownie lądują na mojej szyi, kiedy zaczyna poruszać swoimi biodrami. Coraz szybciej, potem zwalnia i znowu przyspiesza.

Nasze ciała lepią się od potu. Łóżko pod moimi plecami jest mokre, a sapanie moje i Tobiasa niesie się echem po prawie pustej sypialni. Napięcie rośnie we mnie, przepasane błogim uczuciem. Wchodzimy na szczyt, który pierwsza osiągam. On dochodzi chwilę po mnie, opiera czoło o mój obojczyk, wyrównuje oddech. Jego ciepły oddech łaskocze mnie po piersiach i bliznach na górnej części brzucha. Wychodzi ze mnie i kładzie się obok.

-Można powiedzieć, że właśnie ochrzciliśmy nasze nowe mieszkanie- mruczy, całując mnie w czoło, na co odpowiadam cichym śmiechem.

CDN😘

Nienawidzę 😢

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro