Rozdział 41
Tris
Czuję, jak mój nos puchnie, chociaż już nie krwawi. Okropne pulsowanie na całej nasadzie skutecznie mnie dekoncentruje i nie jestem w stanie przejąć niektórych pytań skierowanych do Tobiasa. Trzymam się z tyłu i staram się wyczuć, czy muszę pójść do skrzydła szpitalnego. Olivia nie rusza się z miejsca, jakby potraktowała prośbę Tobiasa z gadką "Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem". Przygląda mi się, jakby przez mój nos mój chłopak miałby wysłać ją na stryczek, jeśli nie będzie wystarczająco ostrożna.
- Boli? - pyta.
Spoglądam na nią spode łba. Peszy się.
Dotykam delikatnie mój nos i syczę, kiedy niczym prąd przez moją twarz przechodzi ból. Zaciskam zęby i ostrożnie wodzę palcem po nosie.
- Chyba jest złamany - mówi dziewczyna niepewnie.
Znowu spoglądam na nią, znudzona jej bezsensownym gadaniem. Nos boli mnie do tego stopnia, że jestem w stanie przerzucić ten ból na moje ręce, a tym samym, na twarz Olivii.
- Po prostu się zamknij! - warczę.
W uszach mi piszczy, a wzrok mam zamazany, do tego mam wrażenie, jakbym patrzyła na aparat - co kilka sekund przed oczami pojawia mi się biel. Skroń mi pulsuje, krzyki w pociągu nie pomagają.
Z pewnością nabawiłam się kilku siniaków. Upewnia mnie w tym przekonaniu ból brzucha, kolan, biodra i ręki, na której mam zdarte skórę. Jednak najbardziej dokuczliwy jest ból brzucha, bo nie boli mnie skóra na brzuchu, tylko w środku. Taki ból wewnątrz, jakbym miała dostać biegunki albo grypy żołądkowej.
- Hej, Tris, co ci jest? - kuca przede mną Hazel i patrzy na mnie. Nie mam siły odpowiadać. Wiem, że albo nie powiem nic, albo zacznę krzyczeć i wyzywać wszystkich jak leci. Zamykam oczy.
- Może po prostu jest w szoku. Przecież o mało nie wypadła.
- Ale ma nos - mówi cicho jakaś dziewczyna, pewnie myśląc, że nikt nie słyszy - jak balon.
- Albo jak twoja pierś - nerwowy chichot dochodzi do moich uszu.
Odzyskuję ostrość widzenia i powoli wstaję.
- Hazel, jesteś w stanie powiedzieć, gdzie jesteśmy? - pytam dziewczynę.
- Mogę sprawdzić, bo teraz nie wiem. Wszystkie wyjścia zostały zamknięte - odpowiada.
- No tak. I tak sprawdź, mniej więcej kiedy będziemy w kwaterze głównej.
- Jasne - oddala się. Odsuwa blachę i wygląda na zewnątrz.
Olivia, widząc, że raczej nie zamierzam jej atakować, znowu się przysuwa.
- Boli?
Przewracam oczami.
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to mogę ci pomóc przekonać się o tym na własnej skórze.
Dziewczyna robi krok w tył z przestrachem w oczach. Dobrze. Może dzięki temu da mi spokój.
Hazel wraca i lekko krzywi się.
- Nie obraź się, ale twój nos wygląda strasznie - mówi - nie było mnie dość krótko, a już wydaje się większy.
- Nie przejmuj się tym - mój głos wydaje się przytłumiony i zniekształcony - Gdzie jesteśmy?
- Minęliśmy Bazę. Dojedziemy za około trzydzieści minut.
- Świetnie - jeszcze co najmniej pół godziny nie mogę położyć się i schłodzić lodem obolałe miejsca.
Podchodzę do otwartego wyjścia, na moją twarz pada chłodny wiatr, lagodząc pieczenie twarzy i tłumie pisk szumem. Zastanawiam mnie, skąd ten problem z pociągiem. Czy w kwaterze doszło to jakiegoś wypadku, albo jakiś ćwok wylał wodę na sterowniki. A może był to jakiś sabotaż lub dowcip? Tyle że teraz dowcip okazał się tragiczny w skutkach.
Hazel opiera się o wyjście i wychyla się na chwilę. Co z tego, że kilkanaście minut temu wypadło co najmniej trzech przymusowych. Jesteśmy nieustraszonymi i musimy iść dalej, pomimo przeszkód i czyhającej na nas śmierci.
- Wyglądasz blado - stwierdza Hazel - nie chcesz usiąść?
- Nie - niemal dyszę, odpowiadając - Na pewno.
Nie odzywałam się do nikogo podczas reszty jazdy. Hazel poszła sprawdzić we wszystkich wagonach, czy kogoś nie brakuje i stwierdziła, że nikt dodatkowy nie wypadł. Czyli trzy osoby na tę chwilę potrzebują pomocy. Dwie pewnie pomocy w zeskrobywaniu ich z ziemi.
Dojeżdżamy do kwatery głównej i w duchu ogromnie się cieszę, że tym razem nie muszę wyskakiwać z pociągu. Wysiadam zaraz po tym, jak z wagonu wychodzi ostatni przymusowy.
- Zbierzcie się w szereg! - krzyczy Tobias, wychodząc z pierwszego wagonu. Kiedy słyszę jego surowy ton, mam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie, ale nie mam siły na tkliwość. Po prostu staję jak najbliżej wagonu, żebym mogła się w razie czego oprzeć.
- Po kolei każdy mówi liczbę od jednego do końca.
Jeden, dwa, trzy i tak dalej. Do czterdziestu sześciu.
- A nie powinno być nas czterdzieści siedem? - pyta jakiś chłopak ze złoto- rudą burzą na głowie - jest nas pięćdziesięciu, a wypadło trzech.
- Czterdziesty siódmy przymusowy jest w tej chwili w kwaterze głównej nieustraszoności, a dlaczego, to już nie wasza sprawa. Uniknął przedstawienia.
- Miał farta - szepcze ktoś.
- Ja nie wiem, jak wy, ale ja tu nie wrócę.
- A w OPR było lepiej?
- Zamknąć się wszyscy! - woła Tobias - To, co się zdarzyło, był wypadek przy pracy i został już naprawiony. Jeśli nie chcecie przez ten wypadek zostać w nieustraszoności, to tym lepiej dla nas, bo nie potrzebujemy tchórzy, którzy poddają się, kiedy tylko spojrzą śmierci w twarz. Nasza frakcja to nie serdeczność - tutaj śmierć czai się na każdym kroku. I albo się z tym pogodzicie, albo idźcie do diabła.
Wszyscy milczą jak zaklęci, jakby wszystkim ucięto języki.
***
Po dziwnym zdarzeniu w pociągu Tobias nie miał ani chwili wytchnienia. Co chwila ktoś go pytał, co się stało, a on sam prawie cały czas wypytywał Emila o przyczynę tej nagłej utraty kontroli nad pociągiem. Bądź co bądź, przez niego straciliśmy trzech przymusowych.
Chłopak, który wypadł na samym początku również nie przeżył. Uderzył się w głowę podczas upadku, a pomoc przyszła za późno.
Dodatkowo para przymusowych, która wypadła później, również nie żyje. Ale jeszcze że sobą pociągnęli jedną serdeczną. Spadli na dziewczynę, a ta pod ich naciskiem złamała sobie kręgosłup i zmarła, zanim udzielono jej pomocy. Przykre. Wyobrażałam sobie reakcję jej rodziny na wieść o jej śmierci.
Idę odwiedzić dziewczyny, a przy okazji poprosić lekarkę o okład z lodu. Opuchlizna już trochę mi zmalała, ale ból przy robieniu każdej mimiki jest nie do wytrzymania.
W sali szpitalnej dużo łóżek jest zajęte, ale tak naprawdę żaden nieustraszony nie wydaje się być mocno uszkodzony. Złamania i może pobicia.
- Tris, fajnie, że przyszłaś - woła do mnie Lena, a potem marszczy brwi - co ci się stało w nos?
- Najpierw oberwałam od jednego przymusowego, a potem poleciałam na ścianę wagonu - próbuję się uśmiechnąć, a potem się krzywię.
- Złamany?
- Chyba nie, ale potrzebuję zimnego okładu - rozglądam się po sali szpitalnej - a gdzie Shauna i Clarise?
- Clarise jest w łazience i bierze prysznic,a Shaunę przenieśli do szpitala w kwaterze głównej erudycji.
Mam wrażenie, jakby wylano na mnie kubeł zimnej wody.
- Ale dlaczego?
- Bo trucizna coś zrobiła jej z żołądkiem i zaczęła wymiotować krwią - Lena jest śmiertelnie poważna - ale raczej nic jej nie będzie, po prostu tam są środki na takie leczenie. Tutaj nie.
- Ale nic jej nie jest?
- Nie no, myślę, że nie. Ale jej chłopak trochę panikował.
Wyobrażam sobie, jak zareaguje Christiana na tę wiadomość. Nachylam się do Leny.
- Błagam, pod żadnym pozorem nie mów tego Christinie - mówię cicho - Ona jest już kłębkiem nerwów, a jak się dowie, co z Shauną, to będzie leżeć na łóżku obok ciebie.
- Wiem - odpowiada rudowłosa - nie powiem. Nie chcę, żeby poroniła. Ale jak zapyta, gdzie Shauna? Co mam jej powiedzieć?
- Że jest w erudycji, ale nie mów, że wymiotowała krwią. Po prostu powiedz może, że.... Hm... Że wzięli ją na dodatkowe badania w erudycji, bo tutaj nie ma sprzętu.
- Jasne, tego się trzymajmy. A co w ogóle z Christiną?
- Powiedziałam przed chwilą - jest kłębkiem nerwów. Ale stara się trzymać wysoko gardę.
- Tylko żeby nie zbyt wysoko, bo może ktoś jej przywalić w nogi.
Nie mam co powiedzieć, dlatego milczę.
- Dobra, zaraz do ciebie wrócę, tylko pójdę wziąć okład z lodu.
- Okej.
Idę do klitki lekarki i proszę ją o woreczek z lodem. Zamiast tego widzę jej spojrzenie pełne zdziwienia. Trochę ciężko brać na poważnie lekarkę z tatuażem na szyi i kilkoma kolczykami w brwi, nosie i wardze
- Tylko lód? Co ci się stało w nos?
- nieistotne, chcę dostać po prostu lód i już mnie tu nie ma.
- Może sprawdzę, czy nie jest złamany, co? Bo nie leczenie doprowadzi wielu przykrych konsekwencji. Poza tym złamany nos mógł doprowadzić do urazów mózgu.
Oho, była erudyta, myślę.
- Dobrze się czuję - mówię z naciskiem - daj mi po prostu lód.
Wyciąga woreczek z lodówki i daje mi go do ręki. Wydaje się być obrażona.
Wracam do Leny, przykładając woreczek do nosa.
- A co się stało, że twój nos miał randkę z pięścią, a potem ze ścianą? Obrotny zresztą jest twój nos, nie ma co. Lepiej niż ja na ten moment.
Do pokoju wraca Clarise. Wyciera ręce o biały ręcznik. Jest blada i ma podkrążone oczy, ale oprócz tego wydaje się być wszystko w porządku.
- O, cześć Tris, a co ci się stało z nosem?
Opowiadam im o wydarzeniach dnia dzisiejszego. Najpierw o porannym pobiciu przymusowego i jak przypadkowo oberwałam, a potem o sytuacji podczas powrotu z terenu.
- Ej, jak to się stało? - Lena unosi brwi.
- Pojęcia nie mam - kręcę głową - Chyba awaria lub coś z tych rzeczy.
- Raczej tak - mruczy - Christina dalej jest w więzieniu?
- Co? Nie, mieszka u mnie. Jej mieszkanie jest przeszukiwane, ale nie trzymają jej już w więzieniu. Zresztą, myślałam, że ona już was dowiedziła.
- Nie, nie odwiedziła - mówi Clarise.
- Może w sumie lepiej. Może dzięki temu nie będziemy musiały mówić w ogóle, że Shauna jest u erudytów.
- Słyszałaś już?
- Tak, ale lepiej, żeby Christy się nie dowiedziała.
- Może tak.
- Właśnie, wyglądacie, jakbyście dobrze się czuły. Kiedy was wypisują?
- Nie wiem. Lekarka uznała, że skoro Shauna nabawiła się czegoś takiego, to lepiej nas dłużej potrzymać - Lena przewraca oczami - Chyba jej znudzenie osiągnęło poziom ekstremalny, że nawet zdrowych przetrzymuje.
- Czy jesteś w pełni zdrowa, to jeszcze chyba nie można powiedzieć - oponuję - Bo na okazy zdrowa to jeszcze wyglądacie, ale raczej nie na tyle, by dalej was tu trzymać. Po prostu spytałam.
- Spoko. Przecież nie zamierzamy cię zabić - Clarise siada obok mnie - Zresztą teraz pokonałabyś nas małym palcem u lewej nogi.
Śmieję się. Mam ogromną nadzieję, że prędzej czy później wszystko, co się teraz dzieje, zostanie wyjaśnione. Bo bez przerwy mam wrażenie, jakby jakiś demon o imieniu Evelyn dmuchał mi w kark i próbował zabrać mi wszystko, co kocham.
🙂🙂🙂🙂🙂🙂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro