Jesteście śledzeni!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lipcowe słońce oblało kamienice i brukowany chodnik na Starówce. Rynny i ściany nagrzały się niczym w wielkim piecu, które grzał swoich właścicieli w środku. Niestety, kiedy przychodzi lato nikt nie chce, aby w jego domu było gorąco niczym w piekle. Co innego w zimę! Jednak w życiu ludzi często tak jest, że to co chcemy przychodzi, ale w nieodpowiedniej dla nas porze. 

Nawet w gorących promieniach słonecznych stare uliczki cieszyły oczy spacerowiczów. Przedwojenna niedziela stawiała warunek spacerów po obiedzie. Jednak Warszawa podczas Okupacji nie potrzebowała zasad. Ona sama w sobie zabijała, a niedziela była małym pretekstem dla oprawców. 

Sprzedawcy małych sklepików biegali wkoło stolików za którymi zasiadali Niemcy. Każda renomowana restauracja miała ich przyjmować, a już zwłaszcza te na Rynku Starego Miasta. 

Na spacer wybrali się również świeżo zaręczeni. Choć w kieszeniach królowały pustki postanowili po prostu się przejść i rozprostować nogi. Dawidowski złapał Kamę za rękę, na co ta spojrzała na niego ze złością. 

- Nie na widoku - skrytykowała zachowanie Alka. 

On tylko pokręcił głową z irytacją i popatrzył na nią z ukosa. Słońce ozdobiło jej włosy nieskazitelnym wiankiem promieni, które okalały jej warkocz. Raziła swoim światłem, choć było to światło przypominające gwiazdy. Lśniła energią i czupurnością. 

- Lubię kąśliwe dziewczęta - cmoknął ją w policzek i przyspieszył kroku. 

Zarumieniła się, ale nie dała tego po sobie poznać. Kochała go już od liceum, kiedy ciągnął ją za włosy bądź śmiał się z niewyspanych oczu. Był jednak na wskroś dobrym chłopcem, o sercu większych rozmiarów niż on sam. Jego radość życia można było ujrzeć w oczach, które na każdym zdjęciu uśmiechały się promiennie i żyły chęcią działania. Nawet te jego wymachiwanie rękami miało w sobie urok i wdzięk. Każdy musi mieć w swoim charakterze coś co go odróżnia od innych. 

Usiedli na ławce i spojrzeli w błękitne niebo, które płynęło nad ich głowami. Ławeczka stała w delikatnym cieniu, przez co koiła swoim chłodem siedzące na niej gorące ciała. 

- Opaliłaś się! Brakuje jeszcze komarów i byłoby jak na obozie - klasnął z radością Glizda spoglądając na odkryte ramiona Kamy. 

Tęsknota zawsze objawiała się w nieodpowiednich momentach. Zamiast szukać zalet dnia dzisiejszego, oni chcieli cofnąć się do przyszłości, która już nigdy nie powróci. Wierzyli, że może kiedyś jakiś naukowiec wymyśli wehikuł czasu, jednak jak narazie musieli polegać na swoich opowieściach i małej ilości zdjęć. A musicie wiedzieć, że obozy to wtedy były miód malina! 

- Wiesz co Aluś, a ja to bym pojechała na chociaż trzydniowy obóz. Chciałabym trochę poodychać wolnością, a nie tą wstrętną okupacją. Czujesz to - zrobiła wdech nosem - przecież to wszystko pachnie jakimś grubym Szkopem - wybuchnęłam zbyt głośnym śmiechem. 

Przechodzący nieopodal ludzie spojrzeli na tę radosną dwójkę ze swego rodzaju niepokojem. Wiadome było, że ładna pogoda powoduje w ludziach dobrą energię, ale bez przesady! Niektórzy myśleli, że to pewnie volksdeutsche inni, że rodzina jakiś ważnych Niemców. Wtedy tylko tacy ludzie mogli się śmiać, inni nie mieli powodu do chichotu. Gdy jest się zamrożoną w gipsie rzeźbą, nie ma się nawet warunków do pogody ducha. 

- Czuję tylko zapach jakiejś pięknej dziewczyny - zbliżył się do niej i powąchał jej sukienkę - oczywiście nie mowa tutaj o tobie - pokazał jej język i skierował szelmowski uśmiech. 

Spojrzeli sobie w oczy, które iskrzyły się w blasku popołudniowego słońca. Uśmiechały się do siebie wzajemnie i budziły zachowanie do drugiej osoby. Nikt nie był w stanie popsuć im tego dnia, a jednak... 

- Ja bardzo państwa przepraszam, ale mają chyba państwo ogona przyczepionego do swoich osób. Ja uczciwy, więc myślę, że to szpiedzy gestapo. Ponoć takich ludzi coraz więcej w tym biednym mieście, biada im biada - szepnął do nich stary sprzedawca kwiatów, który stał po drugiej stronie ulicy. 

Kama i Maciek od razu poderwali się z ławki jakby porażeni prądem i bacznie się obejrzeli dookoła. Szybko zauważyli mężczyznę z czapką na głowie i błękitnej koszuli, który zza gazety miał wystawiony aparat. A więc polował na nich niczym na znanych aktorów! 

- Zachowuj się normalnie, trzeba zmylić tego szpicla i donieść komu trzeba o przeklętym robaku -  chłopak powiedział do ucha Kamy po czym objął ją i pokierował gdzie iść. 

Na początku myśleli, że labirynt małych uliczek zmyli przeciwnika, ale dosyć szybko trafili, że jest to mało prawdopodobna hipoteza. Tak więc postanowili wybrać się na sam Rynek, aby zgubić go w gąszczu chodzących ludzi. I choć początkowo dwójka odnosiła zwycięstwo, okazało się że jednak żmija ciągle chodzi im po butach. 

- Ukryjmy się za tą kamienicą, zapewnie on pójdzie przed siebie nie zauważy nas - uśmiechnęła się psotliwie Kama zdradzając swój plan. 

Szybkim krokiem udali się we wskazane miejsce. Udało się! Ryba połknęła haczyk i puściła się w nieznane sobie wody. 

- Wiejemy do tramwaju, możliwe że kanalia wpadła na pomysł, że została zmylona - przypomniał ojcowsko Alek, po czym zaczął biec do pobliskiego tramwaju. 

Godzina poinformowała ich o wielkim tłoku w owym środku transportu, jednak oni i tak się cieszyli z tej podróży. Uciekli jakiemuś parszywemu szpiclowi, który już szykował na nich wyrok śmierci. Tramwaj stał się dla nich swego rodzaju ostoją i nadzieją. Dzięki niemu szybko czmychnęli owemu bohaterowi polskiemu. 

- Temu kwiaciażowi należy się dobra wódka, nie patrz tak na mnie! Przecież wiesz, że ja wezmę wodę - powiedział obrażonym głosem Alek, który i tak uśmiechał się z powodu swojego szczęśliwego trafu.

Warszawa zaklaskała im w swoje dłonie i już szykowała dyplomy, które niegdyś wręczy im ktoś ważniejszej rangi. I choć jej serce krwawiło usta pogratulowały ucieczki.







Witajcie!
Być może zobaczyliście gdzies jakiś błąd, chętnie mi go wskażcie! Nie pokazywała mi się auto korekta, więc nie wiem gdzie popełniłam gafę!
Do następnego <3!  



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro