U stóp samego słońca...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

11 lutego, 1942r. 

Front wschodni, który coraz bliżej zbliżał się do Warszawy przywiał mróz i lodowaty wiatr. Nie pomagały już ani czapki, ani nawet skurzane rękawiczki. Ludność z Pragi chciała leczyć zimno wódką, ale cóż mieli powiedzieć ci z drugiej strony Wisły? Śnieg zasypał uliczny świat, Warszawa tonęła w płatkach sypiących się z nieba. Ulice zrobiły się białe i rażące swoim kolorem w oczach ludzi po nich chodzących. Temperatury minusowe nie chciały opuścić miasta, a ludzie nie mieli pieniędzy na ogrzanie swoich mieszkań. Krótko mówiąc, wiatr ze wschodu tylko łamał, a nie budował. To miała być namiastka tego co później zrobi dumny jak robak Związek Radziecki. 

Kama i Alek wędrowali ze spokojem ciemną ulicą. Choć była noc, ich postacie odbijały się na tle delikatnego śniegu, który świecił od minusowych temperatur. Było zimno, a Dawidowski i tak uparł się że nie założy czapki. 

- To nie przystoi poważnemu mężczyźnie - powtarzał Kamie. 

Dziewczyna śmiała się w myślach z tych jego wywodów. Każdy kto znał Glizdę wiedział, że jego poważność objawia się tylko wtedy kiedy śpi. Był to chodzący uśmiech i dowcip. Potrafił uśmiechać się do okien kamienic, bądź jeżdżąc na rikszy żywo rozmawiał o pogodzie ze swoimi pasażerami. Alka każdy lubił i każdy go szanował. Było coś w jego twarzy, co powodowało przyciąganie do siebie rówieśników niczym magnes. Chłopak nic nie robił, a i tak każdy chciał z nim porozmawiać bądź wracać ze szkoły. O dziewczynach to lepiej nie mówić.. 

Kama zamyśliła się. Co ona miała czego nie miały tamte panny? Wszystkie były mądre, niektóre były nawet harcerkami i tak pięknie się uśmiechały. Gocławskiej przypomniała się pewna historia, kiedy to Maciek niczym rycerz wyszedł cało ze spotkania przypadkowo dziewczyn ze starej drużyny. 

Miały aparat, piękny i zadbany. Kiedy wędrowałem wraz z Małym do ciotki Klarusi, wiesz ta która mieszka na Rynku Starego Miasta. Naraz spotkałem niebieskie chusty, wiedziałem że będzie się dziać! To było kilka dni przed wybuchem wojny, a one chyba wracały ze zbiórki bądź gry terenowej. Szybko do mnie podbiegły niczym gepardy i szczebiotały, abym zrobił sobie z nimi zdjęcia. A co ja jestem, Eugeniusz Bodo? Naraz Mały zaczął krzyczeć, że boli go głowa. Znałem go, więc wiedziałem że oszukuje! Szybko podbiegłem i z przepraszającą miną pobiegłem wraz z kolegą do cioci, a harcerki zostawiłem na pastwę losu. Może i zachowałem się jak pacan, ale bycie popularnym to naprawdę ciężka sprawa. 

Opowiadał niegdyś Kamie. 

I ten oto popularny Eugeniusz Bodo, stał się jej miłością i to odwzajemnioną. Jako dwunastolatka wierzyła, że dożywotnie zostanie samotną panną, która będzie robić na drutach swetry i chodzić na spacery ze swoim psem. Skoro nie ma się miłości, niech będzie chociaż pies, prawda? A później przyszła wojna i ich serca zostały połączone. Dramat połączony z komedią. Bo ta dwójka tworzyła zgrany duet, aż do bólu. Kiedy jedli, zawsze zaczynali od tego samego. Kiedy chodzili na spacery, zawsze każdy z dwójki wiedział gdzie i o której ma się pojawić. Kiedy chodzili na akcję, wystarczyło kilka słów i wiedzieli co robić. Kiedy spotykali przyjaciół, sypali żartami nawet o sobie wzajemnie. Chyba nigdy się nie obrazili na siebie, oczywiście w żartach było to na porządku dziennym. 

Właśnie jedenastego lutego postanowili zrobić psikus Mikołajowi Kopernikowi. Może obydwoje pokochali jego fotel? A może chcieli mieć takie piękne włosy jak astronom? Tego nie wiadomo, ale oni i tak się uparli na tablicę pod monumentem. 

Trzeba przyznać, że była to wielka ryba dla tej dwójki. Wyglądała na ciężką tablicę, która była w mocniej symbiozie z pomnikiem. 

Podbiegli ostrożnie zza filarów pałacu Staszica i rozejrzeli się po raz kolejny dookoła. Strażnik poszedł ogrzać swoje sztywne od mrozu palce, mogli więc wbiec na pomnik i przyjrzeć się swojej ofierze dokładniej. 

Ciemne buty wykonały kilka delikatnych śladów na śniegu i już stały przy tablicy. Pierwszej śruby dotknął Dawidowski. Okazało się, że bez problemu można ją odkręcić. Kama spróbowała z kolejną, aplauz radości rozlał się w jej ciele. Śruby jak na dotknięcie wyrywały się z tablicy i lądowały w kieszeniach włodych sabotażystów. 

- Będzie huk - Maciek uprzedził szeptem dziewczynę. 

Po chwili tablica upadła głośno na schodki. Dwójka młodzieńców zamilkła i znieruchomiała na kilka sekund. Jeśli ktoś miał przybiec i zrobić im krzywdę, to musieli się chociażby ukryć. Przywarli do murowanego fotelu i nasłuchiwali spodziewanych kroków. Serce Kamy biło zbyt głośno, dziewczyna przestraszyła się, że to właśnie ten organ może sprawić ich niechybną klęskę. Jednak sekundy mijały, a oni ani nie widzieli, ani nie słyszeli żadnych niepokojących głosów i kształtów. 

- Popatrz, jesteśmy oświeceni tysiącami gwiazd Kopernika, a nikt nas nie widzi - szepnęła z uśmiechem Kama.

Złapali tablicę z obydwu stron i zaczęli ją ciągnąć do pobliskiej zaspy. Wszyscy mówili, że zima to jeszcze potrwa! Z tego powodu ich skrytką stał się biały puch. 

Tablica ważyła sporo kilogramów, ale dwie pary rąk to nie jedna. Samemu trudno byłoby dokonać zadania przeciągnięcia owej części pomniku, ale pomoc nawet dziewczęcych rok była na wagę złota. Kilka minut i tablica spokojnie leżała pod płatkami śniegu i czekała na przewiezienie w bardziej bezpieczne miejsce. 

Dawidowski wędrował ze stoickim spokojem, gwiżdząć pod nosem i od czasu do czasu spoglądająć z uśmiechem na wymykające się spod czapki włosy Kamili. Dziewczyna szła hardo, ale była pewna każdego kroku. Do jej serca gwiazdy spod pomnika wlały nadzieję. Nadzieję tak nieśmiertelną jak te małe punkciki na niebie. Dobre jest życie z nadzieją, ale potrafi być ulotna i nietrwała. 

- Wiesz, że staniemy przed sądem i będziemy musieli odpowiedzieć za to, co przed chwilą zrobiliśmy - zatrzymała się i spojrzała ze smutkiem w oczach na Maćka. 

Objął ją delikatnie, przez co dotykała nosem zimnego płaszcza chłopca. Dobrze było robić dobre zadania, ale trzeba było za to podjąć odpowiednią karę. Pomysł wypadł sam, nie mówili o tym nikomu nawet Zośce. 

- Wiem Kama, ale wiem także że Koperniccy wyjdą cało z każdej katastrofy. Tak jest panienko Kopernicka? - zamrugał do niej porozumiewawczo. 

Śmiać można się z byle kim, ale płakać i się zamartwiać tylko z wybranymi. A Kama była w tej sytuacji, że stał przed nim chłopak z którym mogła śmiać się, ale i płakać. Czy to nie jest piękne życie, nawet jeśli jest okupacja? 

- Oczywiście, Kopernicki - zamrugała i skierowała się przed siebie. 

Odzyskali nadzieję i ofiarowali ją także Warszawie i jej mieszkańcom. Jedna tablica, a tyle potrafiła zdziałać. 

 

Moi drodzy! 
Jutro zapewne nie będę miała czasu na publikację tego rozdziału, więc publikuje go dzień wcześniej. To niesamowite, pamiętam jak rok temu dąsałam się, że nie mogę być 11 lutego pod pomnikiem gdzie Dawidowski zostawił cząstkę swojego serca. Tak szybko to minęło... 
Jestem jedna pewna, że on zawsze będzie czuwał nad Mikołajem Kopernikiem i spomagał jego lewą dłoń. Czuwa, czuwa nad widokiem Warszawy. Czuwajmy więc razem z nim! 
(baner robiony do Rzuconych, ale tu się bardziej przyda) 
Pozdrawiam was gorąco, Kopernicka <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro