Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dazai tupał nogą w rytm muzyki dochodzącej z lokalu gastronomicznego naprzeciwko. Co chwila spoglądał na zegarek, odliczając upływające minuty, ale Odasaku wciąż się nie pojawiał. Już zamierzał odpuścić i wrócić do domu na piechotę, gdy usłyszał znajomy głos:

- Dazai!

Osamu odwrócił się w stronę źródła dźwięku i mimowolnie się uśmiechnął. Nieco przydługie włosy Sakunosuke mieniły się w słońcu na czerwono, a poły beżowej marynarki unosiły się na wietrze. Oda przypominał w tej chwili przerośniętego motyla. Uśmiech szatyna poszerzył się, a na twarzy jego starszego przyjaciela również pojawił się podobny grymas.

- Wybacz spóźnienie, Osamu - powiedział Odasaku, ściskając dłoń Dazaia na powitanie. - Papierowa robota zatrzymała mnie i Ango w kawiarni na trochę dłużej.

- Nic się nie stało - odparł ciemnooki. -Kiedy zamierzacie ją otworzyć?

Zaczęli iść w stronę ogromnego parkingu za szkołą do której uczęszczał Dazai. Chłopak nie mógł się już doczekać jazdy na motorze Ody. Te krótkie przejażdżki dawały mu chwile wolności i wytchnienia, które wprost uwielbiał.

- Myślę, że jeszcze tydzień lub dwa musisz poczekać. Wiesz, zostały nam same formalności i dokupienie kilku drobiazgów do wnętrza.

- Zdecydowaliście się w końcu na nazwę? - Osamu uśmiechnął się, przypominając sobie wszystkie kłótnie jego przyjaciół na ten temat. Podczas nich odkrył, iż jego towarzysze mają talent do wymyślania najbardziej bezsensownych sformułowań na świecie. - Mam nadzieję, że nie będzie to Kozioł ofiarny albo Rozbity kubek i wylane mleko.

Odasaku parsknął. Naprawdę nie mógł sobie przypomnieć skąd on wytrzasnął takie idiotyczne hasła. Bardzo możliwe, iż spora ilość wypitego alkoholu mogła mieć w tym swój udział.

- Tak - Sakunosuke spojrzał na Dazaia, aby upewnić się czy ten się nie zaśmieje. Ten, zrobił minę niewiniątka i podniósł ręce w poddańczym geście. - Zdecydowaliśmy się na Płatki śniegu. W końcu zima w Yokohamie jest przepiękna i zawsze jest pełno lodu. A poza tym nazwaliśmy też tak ciasto przygotowywane przez Ango, które będzie naszą specjalnością.

- Hm, nazwa nie jest taka zła - skwitował tą wypowiedź szatyn.

- Och, czyli mamy twoją zgodę na jej zatwierdzenie? Cóż za radość! - oboje się zaśmiali. Wtem wzrok Ody padł na prawe przedramię Osamu i uśmiech zniknął.

- Dazai... - zaczął, łapiąc go za ramię i patrząc na ogromnego siniaka pod łokciem. - Błagam, nie mów mi, że poszło o to.

Osamu szybko wyrwał rękę i wesoły nastrój natychmiast się ulotnił.

- Odasaku! Przecież doskonale wiesz, że skończyłem z tym okropieństwem! Sam pomogłeś mi wygrzebać się z tego narkotykowego gówna! Czuję się urażony, gdy pytasz mnie o takie rzeczy.

Sakunosuke westchnął przeciągle. Przez te pół roku odwyku zdążył już zapomnieć jak Dazai gwałtownie reaguje na chociażby wzmiankę o narkotykach.

- Wybacz, Osamu - rzekł szczerze. - Po prostu się o ciebie martwię.

Mimo różnicy wieku byli świetnymi przyjaciółmi. Wspierali się nawzajem w trudnych chwilach i śmiali z dobrych wspomnień. Jednakże wciąż bali się, iż kiedyś przyjdą takie problemy z którymi po prostu nie dadzą sobie rady. Ta obawa unosiła się nad nimi, niczym wielka, burzowa chmura.

W ciszy pokonali kilka ostatnich metrów do wejścia na parking. Dazai szybko wypatrzył pojazd Ody - w tym miejscu pełnym aut, motor wprost raził w oczy. Ponadto, jego właściciel dobrze dbał o niego, dzięki czemu błyszczący lakier mienił się w słońcu, jeszcze bardziej zwracając uwagę przypadkowych przechodniów.

- Poszło o taką jedną dziewczynę z równoległej klasy - mruknął Osamu. - Chłopacy wyśmiewali się z niej, bo nie chodziła w spódniczkach, sukienkach i innych tego typu rzeczach. Zaczęli mówić, że na pewno jest jakąś kosmitką i wariatką, i posypało się dużo przekleństw. Na początku próbowałem przemówić im do rozsądku, ale to nie podziałało więc... no ten... walnąłem tego i tamtego raz czy dwa. - wzruszył ramionami. - Inny styl ubierania się nie jest powodem do wyzwisk. Mam nadzieję, że przestaną jej dokuczać.

Sakunosuke mimowolnie odetchnął z ulgą. Prawdę powiedziawszy spodziewał się takiego zachowania po swoim przyjacielu. W końcu Osamu też był gnębiony w szkole i doskonale wiedział jak czują się osoby poszkodowane.

- Nie powiedziałeś jak skończyli gnębiciele. Chyba nic im nie złamałeś, prawda? Jeśli znowu trafiłbyś do dyrektora to chyba by cię wylali.

- Nie, raczej nie. Kontrolowałem się.

Odasaku potaknął. Widać, że zajęcia judo, na jakie go zapisał zrobiły swoje.

- Dobrze - odparł i rzucił mu kask. - Przynajmniej spróbowałeś dyplomatycznej rozmowy. To, że niektórzy są zbyt tępi, aby coś pojąć to już ich problem.

Napięta atmosfera ulotniła się niczym pęknięta bańka mydlana. Cóż, mniej więcej tak wyglądała ich znajomość: na początku się śmiali, potem się kłócili, a na koniec i tak wszystko wracało do poprzedniego stanu. I tak w kółko.

- Serio muszę, Odasaku? - zapytał już niepierwszy raz Dazai. - Nie jestem już dzieckiem.

- Jesteś, Osamu. Masz dopiero piętnaście lat. Więc przymknij się i zakładaj kask, chyba że wolisz wracać z buta.

Szatyn potrząsnął przecząco głową. Za nic w świecie nie zmarnowałby możliwości przejechania się motorem. Posłusznie założył kask i usiadł tuż za Odą, łapiąc go mocno w pasie. Mimo wielu przejażdżek wciąż nie mógł przyzwyczaić się do nagłej zmiany prędkości przy rozpoczynaniu jazdy.

Ruszyli. Nie przejechali nawet dziesięciu metrów, a Dazai poczuł jak wszystkie negatywne emocje opuszczają jego ciało i duszę. Ciepły, majowy wiatr rozwiewał mu włosy i szarpał ubraniami. Sakunosuke przyspieszył, a Osamu roześmiał się w głos. Chłopak uwielbiał to poczucie prędkości i wolności. Chociaż nie kierował pojazdem, podczas tych krótkich wypadów czuł, że to właśnie on panował nad swoim życiem. Nie ignorujący ojciec, nie gnębiciele z poprzedniej szkoły, nie te przeklęte narkotyki. Tylko on, Osamu Dazai.

Puścił Odę i wyciągnął ręce ku górze, krzycząc jakieś niezrozumiałe nawet dla samego siebie słowa. Nie przejmował się krzywymi spojrzeniami przechodniów i zdziwionym wzrokiem kierowców. Teraz był tylko on, wiatr i motor.

Jechał w tej błogiej zadumie, dopóki Sakunosuke nie krzyknął, aby się go złapał, bo hamują. Dazai zrobił to bez chwili zawahania. Nie mógł się przyzwyczaić zarówno do nagłych początków i nieuniknionych spadków prędkości. Zatrzymali się przy światłach na jednym z większych skrzyżowań Yokohamy.

- Jedziemy do kawiarni? - spytał Oda, gdy czekali, aż światło zmieni się i będą mogli jechać dalej.

- Pewnie! - odparł wesoło Osamu. - Muszę zobaczyć co zrobiliście z tym biednym lokalem przez ostatni tydzień. Mam nadzieję, że nie zastanę go w ruinie! - dodał, uśmiechając się szeroko.

Sygnalizator zmienił się i Odasaku dodał gazu. Ruszyli z stosunkowo niewielką prędkością, a po chwili ujrzeli zdecydowanie zbyt jasne światła aut. Dazai poczuł jak coś mocno uderza go w lewą nogę. Krzyknął z bólu, a wkrótce potem nie siedział już na motorze. Był zdezorientowany, a jaskrawe błyski ograniczały jego pole widzenia.

Ułamek sekundy i leżał na ziemi. Wielokrotnie mrugnął, próbując pozbyć się mroczków. Podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął kaszleć krwią. Na asfalcie pojawiła szkarłatna plama.

Osamu próbował zrozumieć sytuację w jakiej się znajdował. Rozejrzał się nadal nie do końca przytomnym wzrokiem. Widział ulice pełne gapiów, wywrócone do góry nogami czerwone volvo, motor leżący na boku z wciąż kręcącymi się kołami. Ale... gdzie jest Odasaku?

Szatyn rozejrzał się raz jeszcze, jednak wciąż nigdzie nie widział swojego przyjaciela. Poczuł jak serce jeszcze bardziej przyspiesza, a jego ogarnia panika. Nie, nie, nie! To na pewno jakiś zły sen! Na pewno zaraz się obudzi i stwierdzi, że to był tylko koszmar, prawda?

Z daleka usłyszał wycie syren alarmowych. Zacisnął dłonie w pięści - musiał znaleźć Sakunosuke jak najszybciej. Pewnie wpadł gdzieś między auta i nie może się ruszyć. Od czasu wypadku samochodowego, w którym zginęli jego rodzice i rodzeństwo troszczył się bardziej o innych niż o siebie. Bez wątpienia martwi się o niego. Co za kretyn! Pokaże mu, że z nim wszystko w porządku i ma się w końcu zacząć zajmować sobą jak na normalnego człowieka przystało.

Dazai podparł się rękami, po czym wstał chwiejnie. Nie udało mu się ustać nawet sekundy, gdy lewa noga się pod nim załamała i znów leżał na asfalcie. Usiadł i spojrzał na swoją kończynę - była cała zakrwawiona i wykrzywiona pod dziwnym kątem.

- Cholera! - krzyknął. - Cholera, cholera, cholera!

Złamał nogę. I jak on teraz dostanie się do Ody? Usiadł i zaczął czołgać się w stronę przewróconego volvo. Zraniona część ciała ciągnęła się za nim, przypominając więzienny łańcuch.

- Odasaku! - wołał co chwila, w nadziei, że jego przyjaciel zaraz wyskoczy zza rogu i powie, iż to wszystko to jeden wielki, nieśmieszny żart. - Odasaku, gdzie jesteś?! Oda!

Przetarł ręką spocone czoło; na jego przedramieniu zostały smugi krwi. Nie dość, że złamał nogę to jeszcze uszkodził sobie czoło. Kiedy wróci, może się spodziewać porządnego kazania o zdemoralizowanej młodzieży od ojca.

- Odasaku!

Gdzie on jest? Gdzie jest jego najlepszy przyjaciel? Jedyny człowiek, który zawsze go wspierał. Gdzie on jest? Ten, który pocieszał go po śmierci matki? Ten, który wygrzebał go z narkotykowego nałogu. Ten, u którego mógł nocować, gdy ojciec znów się upijał? Gdzie jest ten, w którym znajdował oparcie? Gdzie jest Odasaku?

Osamu upadł. Nie miał już siły, aby dalej szukać swojego towarzysza. Nienawidził się za to. Jak on mógł, po tym wszystkim co Oda dla niego zrobił? Chłopak poczuł jak łzy spływają mu po policzkach. Nie może się poddać. Nie może! Spróbował ponownie się podnieść, ale skręcona ręka nie miała już siły, aby jeszcze raz utrzymać jego ciężar.

- Odasaku... - wyszeptał Dazai.

Wkrótce pochłonęła go ciemność. Nic nie czuł, nic nie widział, nic nie słyszał. Ogarnął go błogi stan nieświadomości.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro