21. Dobra matka?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Kilka miesięcy później (kiedy Leo od dłuższego czasu był na liście zaginionych):

    Szłam najszybciej jak mogłam, chociaż ciąża zaczęła mi powoli doskwierać, a na nogach miałam niewygodne baleriny, które założyłam tylko po to, aby je wrzucić. Lecz gdy dowiedziałam się, że ten matoł się pojawił - od Leny, której zachowanie mojego męża mocno denerwowało - wyleciałam (czytaj: szybko wyszłam) z pokoju i skierowałam się do gabinetu króla. Ostatnio mocno przepełnionego.

- Przepraszam, ale tu... - zaczął wartownik. Musiał być nowy skoro ośmielił się mi zagradzać drogę.

- Zsuń mi się z drogi - warknęłam wyciągając w jego stronę płonącą rękę.

    Mężczyzna odsunął się i nawet otworzył przede mną drzwi, a ja wpakowałam - nadal z płonącą ręką - do gabinetu pełnego mężczyzn decydujących o losach wojny. I sporadycznie o bezpieczeństwie cywilów - gdy zaczynały im się przegrzewać mózgi.

- Leonie Valdigez! Obyś miał dobre wytłumaczenie! - krzyknęłam, aby przekrzyczeć wrzawę. I udało mi się, każdy z obecnych odwrócił się w moją stronę w zdumiewającym tempie. Prócz jednego.

    Mężczyzna ubrany w żołnierski mundur powoli, niemiłosiernie powoli obracał się w moją stronę. Wyglądało to tak jakby potrzebował dłuższej chwili, podczas której zbierał siłę na konfrontację ze mną. Słusznie, bo nie zamierzałam mu tego darować!

- Zoe! - król stanął przed Leonem i pogroził mi żartobliwie palcem. - Co mówiłem o tym, aby nie straszyć ludzi? Oraz o tym czym kończy się twoje zdenerwowanie? Przecież jesteś w ciąży! Musisz się oszczędzać, ale ty swoje, czyż nie?

- Daj spokój - Leo odsunął władcę na bok. - Witaj, Zoe. Wiem, że jesteś zła, ale musisz mnie zrozumieć...

- Zrozumieć?! - prychnęłam - Żartujesz sobie, prawda? Zostawiłeś mnie - znowu - dwa dni po ślubie, a potem dowiaduje się, że zaciągnąłeś się do wojska! I mam cię zrozumieć?! Zostawiłeś nas! - wskazałam siebie i widoczny brzuch - Jak mam ciebie zrozumieć, kiedy dzień w dzień martwiłam się o ciebie, czy zdołasz do mnie wrócić, czy raczej nie? Bałam się o ciebie, Leonie...

- Niepotrzebnie - mruknął, niespiesznie podchodząc. - Jak widzisz nic mi nie jest.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zaczęłam wściekle mrugać, gdy do oczu napłynęły mi niechciane łzy.

- Dla nas. Dla was, mówiłem przecież, że możesz mnie znienawidzić, gdy będę chcieć zapewnić ci bezpieczeństwo - pokręcił bezradnie głową. - A gdy usłyszałem... że jesteś w ciąży - uśmiechnął się, stając przede mną - wiedziałem, że dobrze robię. Walczę w końcu o dobrą przyszłość dla swojej żony i dla swoich dzieci, by nie bały się o swoją wolność.

- Ale mogłeś zginąć! Myślisz, że jaką miałoby przyszłość dziecko bez ojca? Czy ty w ogóle myślisz o tym, co stałoby się z nim i ze mną?! Czy ci tak trudno siedzieć na dupsku w pałacu, przy mnie?!

- Tak - odparł spokojnie i szczerze. - Ciężko mi siedzieć na dupsku w pałacu przy tobie i uczestniczyć tylko w tych naradach, a nie być tam i pomoc w uzyskaniu wolności. Zoe, do cholery, na świecie jest tysiące kobiet w takiej samej sytuacji, w jakiej ty jesteś! Po za tym... ktoś musi walczyć!

    Zacisnęłam wargi w wąska linię. Widziałam, że mówi prawdę, zdawałam sobie sprawę z tego, iż zachowuje się egoistyczne, ale nie potrafiłam inaczej. Zależało mi na tym, aby codziennie budzić się przy Leonie i wiedzieć, że będzie przy mnie zawsze, a w szczególności wtedy, gdy będę w ciąży. Ale jego nie było. Jak zawsze, to takie typowe dla niego.

- Nie chcę cię stracić - powiedziałam cicho, opuszczając głowę. Moje płomienie powoli gasły jakby w ogóle ich nie było.

- I nie stracisz - rzucił nie przestając się uśmiechać. - Skarbie, na razie nigdzie się nie wybieram! Powinnaś się cieszyć!

- Nigdzie się nie wybierasz, tak? - zmrużyłam oczy - Cudownie!

- Na twoim miejscu zacząłbym srać w gacie - rzucił wielce pomocnie król, teatralnym szeptem.

- Chodź pomożesz Lenie w opiece nad jej synem, w końcu musisz nabyć doświadczenie, a my zabawić się twoim koszem - pociągnęłam go w odpowiednią stronę.

*******

- Jestem padnięty! - Leo w swoim żołnierskim ubiorze padł na moje łóżko... O przepraszam! Nasze łóżko, w którym nie spał od paru miesięcy.

- Nie wiem o co ci chodzi - wzruszyłam ramionami, powoli, ostrożnie siadając na fotelu i podkładając pod plecy poduszkę. - Naprawdę!

- Lena mówiła, że może boleć cię kręgosłup, nogi i... wszystko - powiedział. - Ale od zawsze sądziłem, że jesteś dużo silniejsza, niż na to wyglądasz więc pozwalam ci pomartwić się o moje zmęczenie - rzucił z radosnym uśmiechem.

- Zabawny jesteś. Może ci jeszcze nóżki rozmasować? - moja ironia chyba nie była dostatecznie słyszalna, gdyż Leo jeszcze bardziej się rozpromienił.

- Jeśli masz ochotę...

- Skoro masz siłę żartować, to sam sobie rozmasuj nogi. Ja idę się umyć - powiedziałam powoli wstając. - Dlaczego Lena miała tak mały brzuch, a mnie aż wzięło? - westchnęłam smętnie. - To takie niesprawiedliwe.

- Przesadzasz. Widziałaś jaki on jest mały? Wątpię, by wyglądał jak ojciec. Zaś nasz malec będzie całkowicie rozwinięty i prześliczny. Mam przy tym nadzieję, że będzie to chłopiec, chociaż nie obrażę się jeśli będzie to mała Zoe.

- Wiesz co? - zapytałam przytrzymując się drzwi od łazienki. - Nadal zastanawiam się jak to się stało, że dałam ci się namówić na ślub.

- Moje dziecko ma mieć moje nazwisko, to chyba logiczne? Tak jak moja kobieta - siadł na łóżku.

    Machnęłam lekceważąco dłonią, choć czułam szczęście z powodu jego powrotu, dlatego też postanowiłam się skupiając na tym, aby nalać wody do wanny. Nie miałam dostatecznie dużo siły na dalsze wysłuchiwanie jego słów. To było dość męczące, tym bardziej, że sama byłam zmęczona tym, iż codziennie pomagam Lenie, królowi - kto jak nie ja miałby odgradzać go od tych idiotów? - i do tego Tinie, która organizuje ślub.

    No i ten jej narzeczony! Naprawdę nie czepiam się tego, że jest chudy i rudy, ale wydaje mi się, że trudno będzie od niego wydobyć własne zdanie na jakikolwiek temat. On wydaje się być taki... ugodowy. Zbyt ugodowy i nie chodzi tutaj o myśli pacyfistyczne.

- Mam jedno pytanie - Leo pojawił się nagle w drzwiach. - Dlaczego się tak przemęczasz? Widzę, że musisz brać na siebie trochę za dużo tego wszystkiego.

- Ponieważ musiałam czymś zająć myśli, aby nie wyobrażać sobie co się z tobą może dziać - odparłam podnosząc się z klęczek, kiedy nalałam dostatecznie dużo wody do wanny. - Albo czy przypadkiem nie usłyszę od twojego dowódcy kondolencji. Potrzebowałam tego tak bardzo, że... Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak bardzo się o ciebie bałam.

    Spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie wykonał żadnego gestu, który można byłoby uznać za skruchę. On wiedział, że to co robi ma sens, a ja wiedziałam, iż on ma rację. Jednak to w żaden sposób nie zmieniało faktu moich uczuć. Tego jak się czułam i czuję. Lecz jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego co się stanie, gdy przyjdzie jego "szef" i pośle go gdzie tylko zapragnie. Wiedziałam, że Leo bez najmniejszego sprzeciwu wykona polecenie.

- Chciałabym się umyć - rzuciłam patrząc na niego znacząco.

- Pomóc ci jakoś?

- Prócz znalezienia drzwi i ich zamknięcia? Nie, nie wydaje mi się - odparłam. - I wyjścia przez nie! - dodałam szybko, zauważając co też może wyczytać, gdy nie dam również tej komendy.

    Leo roześmiał się, uniósł dłonie do góry, zaczynając się cofać do tyłu w stronę drzwi.

- Jak sobie, pani życzy, pani Valdigez.

    Pokręciłam z dezaprobatą głową. Tak zdecydowanie wrócił do mnie ten sam chłopak, który pewnego dnia zaginął. Tak samo dziecinny i żartobliwy jakby nic nie zdołało go jakkolwiek zmienić. Nawet jeśli tym czymś była wojna, zabijanie i tym podobne rzeczy.

- Czego oni cię tam uczyli, co? Straszyłeś wrogów swoimi marnym żartami?

- Ależ skąd, kochanie! - krzyknął z sypialni. Jak można byłoby się domyślać nie zamknął drzwi, zostawił je natomiast uchylone. - Na początek nauczyli mnie pilotować samolot, gdyż wykryli, że to mój ukryty talent.

- Naprawdę?! - weszłam do wanny i zanurzyłam się w ciepłej wodzie. - Nie gadaj, przecież szło ci fatalnie!

- Raczej znakomicie! - poprawił mnie - W każdym razie uznali, że walczyć nie muszą mnie uczyć, ponieważ na mojej planecie już to zrobili. Ale nauczyli mnie paru sztuczek z walki mocą lodu.

    Kiedy nic więcej nie dodał, nie mogąc powstrzymać ciekawości, zapytałam:

- I jak ci poszło?

- Nie tak rewelacyjnie jak sądziłem, że mi pójdzie, lecz nie aż tak źle jak mogłem przypuszczać. Mimo to chciałem ci podziękować za tamto co dla mnie zrobiłaś, gdy mieliśmy nasze śniadanie. Gdyby nie to, to poszłoby mi dwa razy gorzej - rzucił ze szczerością.

    Kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam, że Leo stoi w drzwiach, oparty o ich framugę. Lekko się zawstydziłam, nie wiedzieć czemu, przecież to mój mąż! Wiele razy widział jak się myję...

- No cóż ktoś musiał - namydliłam dłonie, aby chociaż udawać brak skrępowania myjąc się przy mężu. Faktem niepodważalnym było to, że dawno go nie widziałam i teraz zwyczajnie musiałam przywyknąć do jego obecności.

- Wiele o nas myślałem - powiedział nagle, poważnie. - I doszedłem do wniosku, że nie żałuję niczego co zrobiłem... Nawet tego co zrobiłem, gdy chciałem, abyś ze mną została. Wiesz co przyszło mi wtedy do głowy? To, że gdyby nie ta wojna najprawdopodobniej zostałabyś ze mną na mojej planecie. Mam rację?

- N... Tak - odparłam zdając sobie sprawę z tego, że wcale nie kłamię. - Tutaj mało co mnie trzymało, a ciotka i tak ostatnio wędruje po planetach szukając przystojnego bilardiera. W ogóle pewnie nie wiesz, ale adoptowała dziewczynkę i chłopca. Są naprawdę urocze...

- I ona ich tak wlecze przez ileś tam planet w poszukiwaniu tego młodego, przystojnego bilardiera?! - nie dowierzał.

- Właściwie to powiedziała im, że chce pozwiedzać te planety i pokazać im... Wiem, że to stuknięty plan i, że nie powinna tego robić, chociażby dlatego że jest wojna, ale może tam gdzie ich wywlokła to bardzo odległe miejsce? Przynajmniej mam taką nadzieję.

   Nastała chwila ciszy. Obydwoje zatopiliśmy się we własne myśli, zastanawiając się o zupełnie innych kwestiach. Tych najbardziej ważnych dla nas.

- Jak myślisz będę dobra matką? Boję się, że jest we mnie więcej ojca niż matki...

- Będziesz wspaniała matka.

- Mówisz to co chcę usłyszeć?

- I tak, i nie - odparł spokojnie. Jego czekoladowe oczy wwiercały w mojej głowie dziurę. - Ale musisz się oszczędzać, Zoe. To jest dla mnie i dla ciebie najważniejsze. A już w szczególności dla dziecka. Byłaś może u lekarza? Wiesz jaka jest płeć dziecka?

- Nie, chcę zrobić sobie niespodziankę.

- To niech będzie to nasza niespodzianka, idę spać pączuszku!

- Uch...! - wściekła miałam zamiar go zwyzywać, ale zaraz potem dodał coś co jeszcze bardziej mnie wkurzyło, a przez to nie mogłam wykrztusić żadnego słowa. Aż się zapowietrzyłam.

- Wolisz sardelkę?

********

- Daje ci słowo, że kiedyś go zamorduję - powiedziałam do Tiny, która podstawiła mi pod nos kolejny kawałek tortu, ponieważ sama nie mogła się zdecydować, który wybrać. - Serio - wzięłam od niej talerzyk - jak mógł mnie tak nazwać? Jestem, aż tak gruba?

- Co? Skąd! Jesteś po prostu w ciąży - powiedziała jakby to było idealne wytłumaczenie, ale za to po raz pierwszy skupiając na mnie uwagę. - Jak urodzisz ponownie będziesz szczupła.

- Czyli, jednak jestem gruba - westchnęłam i odruchowo wepchnęłam sobie widelczyk do ust. - Czemu Lena wyglądała jakby miała na brzuchu piłeczkę, a ja...

- Ale byłaś u lekarza? - upewniła się skupiając na mnie zielone ślepia.

- Tak, mówi że wszytko jest dobrze i prosił, abym zajęła się nie stresującą sprawą, jeśli mam w tyłku mrówki i muszę coś robić. Wobec tego zapytałam czy mogę się zająć organizacją ślubu przyjaciółki, a on jakby z ulgą na to przystał. Dodał, iż mam się temu całkowicie poświęcić i nie robić nic więcej.

- I ma rację, obie o tym wiemy! - zgodziła się z tym zgrzybiałym staruchem.

- No tak, ale...

- Zoe! Możesz oddać się słusznej sprawie! - zawołała uradowana, wyrzucając ręce do góry - A teraz kładź nogi na fotel. Musisz się oszczędzać i pomóc mi z tymi tortami i ciastami.

- Ale przez to będę jeszcze grubsza.

- Ludzi grubych trudniej porwać - powiedziała rzeczowo. - Spoko, niedługo będę należeć do waszego klubu.

- Jakiego naszego?

- No ty i Lena nie należycie do szczupłych osób, przynajmniej na razie nie - rzuciła.

- Robisz się tak samo bezczelna jak Leo.

- O, dziękuję Zoe!

    Przewróciłam oczami. Od kiedy Tina cieszy się, że robi się podobna do Leona? Ostatnio była wielce obrażona, kiedy coś takiego mówiłam. Więc co się teraz zmieniło? Cieszy się, że wrócił? Że już nie ględzę o nim dzień w dzień? A może cieszy się, że chcę go zamordować za to, iż demoralizuje każdego w swoim pobliżu?

    Za dużo tego! Zaraz od tych wszystkich interpretacji jej zachowań, głową mi wybuchnie!

- To nie był komplement. Ten tort jest dwa razy lepsze niż te poprzednie - dodałam, żeby zmienić temat.

- Jak dobrze, że się w tym zgadzamy! Mnie też smakuje, ale jest jedno zastrzeżenie... Wiktor nie lubi truskawek.

- To w tym są truskawki? W ogóle ich nie wyczułam - zdziwiona spojrzałam na brązowawy tort jakby był czemuś winny.

- No tak - powiedziała z wahaniem.

- Ale skoro wiedziałaś to czemu brałaś go pod uwagę? - zapytałam nic nie rozumiejąc.

- Poprosiłabym piekarza, żeby... To będzie ciasto. Nie przeżyje jeśli na moim ślubie nie będzie czegoś z truskawkami! - wybuchła - Uważam tak bardzo na to, żeby Wiktor nie dostał czegoś co może... On jedynie udaje, że ich nie lubi, on jest na nie tak naprawdę uczulony.

- To czemu...

- Ponieważ on już taki jest. Ja dowiedziałam się od jego mamy, która też pomstowała nad jego inteligencją, a raczej jej brakiem w paru kwestiach. Ale za to niedługo zostanę po raz kolejny ciotką! Tak się ciesze, że będziesz niedługo rodzic!

- Tak, ja też - zgodziłam się i pominęłam fakt, iż zręcznie zmieniła temat. - Przynajmniej zobaczę po raz pierwszy od bardzo długiego czasu ile ważę, bo dotąd nie jestem w stanie dojrzeć cyferblatu, doszłam nawet do tego, by aparatem zrobić zdjęcie, ale wyszło rozmazane. I w większości ukazywało moje spuchnięte stopy - rzuciłam żałośnie.

- Przesadzasz! - machnęła ręką gotowa zrobić absolutnie wszystko, aby poprawić moje samopoczucie oraz przejść do kolejnego tortu. Tym razem czekoladowego. - I ja wiem co cię tak naprawdę martwi - pochyliła się do przodu i powiedziała ze szczerością w głosie. - Będziesz tak samo dobrą matką jaką jest Lena, albo jak była nią twoja matka. Przecież nikt o dobrych zmysłach nie gada tyle do swojego brzucha co ty!

     Następny rozdział 12.12.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro