Odcinek 101

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

11.10.2014 | 18.10.2023

Obudziłem się spokojny, nie zerwany żadnym trzaskiem, krzykiem czy gwałtownym zrzuceniem mnie z kanapy. Słońce wdzierało się do pomieszczenia, padając prosto na mnie. Uniosłem się na ramionach, powoli przyjmując do siebie uporczywy ból głowy. Zdziwiłbym się, gdybym nie miał kaca.

Wyślizgnąłem się spod przykrycia i usiadłem na krawędzi mebla, pochylając się do przodu. Oparłem przedramiona na kolanach i wbiłem wzrok w podłogę.

Ciężka noc. Nabroiłem. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości.

Spojrzałem przez okno po mojej prawej w poszukiwaniu siły, aby zebrać się w sobie i wrócić do domu. Wiedziałem, że czeka mnie dziś nie tylko spotkanie z chłopakiem, ale także z wykładem Kiby. Znając życie dzwonił już do mnie pięć tysięcy razy, odgrażając się w wiadomościach.

Sięgnąłem pomału po telefon, a ten zaczął wibrować od razu, gdy tylko wziąłem go w dłoń. Połączenie przychodzące, zapewne nie pierwsze tego poranka.

— No?

— Ja ci dam, kurwa, no — zaczął Kiba, wbrew pozorom zadziwiająco spokojny. — Gdzie jesteś? Czemu nie odbierałeś?

— Spałem.

— I telefon cię nie obudził?

— Był pod poduszką, mam ustawione wibracje. — Przetarłem zmęczoną twarz.

Gdzie jesteś? — powtórzył pytanie. Zastanawiałem się chwilę nad odpowiedzią.

— Z kolegą — odparłem. Takie wytłumaczenie było dla mnie wygodne. Zapewne wszyscy widzieli moje wczorajsze wyczyny z Panem Obcokrajowcem.

Kiba zaśmiał się.

Coś czułem, że to powiesz. Tak się składa, że twój "kolega" przyszedł do mnie zaraz po tym, jak wybiegłeś z klubu. Pytał gdzie jesteś.

Zakląłem w myślach. Kłamstwo nie przeszło.

— Dobra, poszedłem do domu — mruknąłem zrezygnowany. Wstałem z kanapy Sasoriego i zacząłem zbierać swoje rzeczy.

— No to czekam. — Usłyszałem w słuchawce. Nie zrozumiałem co miał na myśli.

— Na co?

— Aż mi otworzysz — odpowiedział spokojnie, a ja z przerażeniem spojrzałem na drzwi wejściowe. Doskoczyłem do nich w sekundę, ostrożnie wyglądając na zewnątrz przez judasz. Nikogo tam nie było, a ja zaczynałem rozumieć, pod czyimi drzwiami tak naprawdę stał Kiba. — Chyba, że jesteś u rodziców?

— Nie, nie. Nie jestem — powiedziałem szybko.

Cisza.

— Więc? — kontynuował. — Powiesz mi, gdzie jesteś?

— Uciekłem — westchnąłem i oparłem się o szafkę, na której zostawiłem klucze. Mogłem wybrać sobie wygodniejsze miejsce. W słuchawce usłyszałem, że Kiba zaczął iść. Czułem, że szykowała się rozmowa.

— Gdzie i dlaczego?

— Bo nie chciałem się bardziej pogrążać — odpowiedziałem, celowo omijając pierwszą część pytania.

Gdzie? — Nie dawał za wygraną. Zamilkłem na chwilę.

— Nie mogę powiedzieć — odpowiedziałem w końcu. Wiedziałem, że się rozzłości, ale nie chciałem, żeby po mnie przychodził ani żeby wiedział, u kogo spędziłem noc.

Westchnął ciężko. Czekałem na reprymendę, kiedy na chwilę się zawiesił.

— Dobra. Wracaj do domu, masz Naruto do odwiedzenia — powiedział w końcu. Zaskoczony aż uniosłem brwi.

— Już się zbieram — rzuciłem nadal zdziwiony jego odpowiedzią, po czym rozłączył się.

Nie wiem, czy Kiba był taki spokojny przez towarzyszącego mu kaca, czy to ja emanowałem opanowaniem, dzięki harmonii panującej w mieszkaniu Sasoriego.

Rozmowa na temat wczorajszej nocy i tak mnie nie ominie, ale byłem wdzięczny chłopakowi za jego wyrozumiałość. Bez zbędnego ociągania zebrałem swoje rzeczy, poskładałem koc i ruszyłem prosto na stacje metra.

Było coś ledwie po piątej rano, na ulicy minąłem tylko kilka osób, a razem ze mną jechała może czwórka mężczyzn. Nie czułem nic, prócz znośnego bólu głowy i lekkiego zmęczenia. Żadnego wstydu, poczucia winy, strachu. Wszystkie emocje, z którymi przybiegłem do mieszkania Sasoriego zostały tam, dzięki czemu wracałem zdrowo opanowany.

Wyszedłem na mojej stacji i pierwsze, co dostrzegłem, to czekający zaraz za bramką Kiba. Przywitaliśmy się bez słów lekkim skinieniem głowy i ruszyliśmy w stronę naszych domów. Dopiero w połowie drogi Inuzuka odezwał się.

— Geez... Dawaj znać, jak tak znikasz — warknął, bardziej w stronę nieba niż moją. Nic nie powiedziałem.

Poszedł za mną prosto pod dom Naruto. Nie wiem jaki miał w tym cel, ale nie przeszkadzało mi to. Skupiłem się na sobie, musiałem wyprowadzić Killera i doprowadzić do stanu używalności. Coś zjeść i stawić czoła spotkaniu z blondynem. Otworzyłem drzwi, a Kiba wyprzedził mnie. Przywitał się z Killerem i chwycił jego smycz.

— A ty co robisz? — Spojrzałem na niego zdziwiony. Pies podbiegł do mnie się przywitać.

— Ja go wyprowadzę, idź pod prysznic — rzucił i minął mnie w drzwiach, pies wybiegł za nim. Zabrałem świeże ubranie i zamknąłem się na kwadrans w łazience. Wrócili akurat, gdy skończyłem. Brunet zabrał się za szykowanie karmy, a ja pomyślałem, że też moglibyśmy coś zjeść. Wyciągnąłem z lodówki wczorajszego kurczaka i wrzuciłem do garnka świeży ryż. Mimo moich starań Kiba odmówił.

— Tu masz rozpiskę pociągu, który jedzie do Naruto. Co czterdzieści minut. — Położył przede mną kartkę, gdy kończyłem jeść. Kiwnąłem głową w podzięce.

— Jak się bawiliście? — Zdecydowałem się zacząć rozmowę pierwszy.

Spojrzał na mnie jak na idiotę.

— Ty mi lepiej powiedz, coś ty narobił — wydusił w końcu, piorunując mnie spojrzeniem. Spokojnie wrzuciłem sobie kawałek mięsa do ust.

— Właśnie nic. O mały włos.

— Gdzie byłeś? — nadal drążył temat. Nie potrafiłem uciec przed jego wzrokiem. Musiałem się przyznać.

— U Sasoriego — wyrzuciłem w końcu. Chwilę przyswajał tę informację.

— Ale on...

— Jest w Stanach, tak. Byłem sam, mam klucze.

Nie skomentował tego, jednak widziałem przebłysk ulgi na jego twarzy. Chyba cieszył się, że tym razem nie narobiłem jeszcze większego bagna za jego plecami. Podzielałem tę radość.

— Jestem wdzięczny — rzuciłem, wstając od stołu i odchodząc do blatu z naczyniami. Poderwał zdziwiony głowę. — Że nie naciskasz i nie prawisz morałów.

— Łał... Może ty częściej powinieneś zakradać się do Sasoriego? Fluidy w tym mieszkaniu działają cuda — ironizował, ale przestał, gdy posłałem mu karcące spojrzenie.

Zaczął opowiadać, co wydarzyło się na imprezie. Kto z kim tańczył, kogo poznali, zwyczajne wspomnienia z nocy. Oprócz moich ekscesów nic poważnego, czy odbiegającego od normy się nie wydarzyło.

— A, właśnie. Bo uciekłeś chwilę przed newsem tygodnia — wtrącił nagle. Spojrzałem na niego pytająco. — Sakura wyjechała z Tokio.

— Na wakacje? — zapytałem zdziwiony, że dziewczyna odpuściła zakończenie szkoły. Psiarz pokręcił głową.

— Na zawsze — odpowiedział bardzo poważnie. Aż oparłem się o blat za mną.

— Jak na zawsze? Wyprowadziła się? Gdzie? — Musiałem wiedzieć to wszystko.

— Nie mam pojęcia. Ino dostała w nocy wiadomość od jednej z kumpel, że Sakura wyniosła się z Tokio. Nikt nie wie dlaczego i gdzie. Razem z matką zapadła się pod ziemię. Jej numer też jest już nieaktualny. — Bawił się łyżką w kawie. Stałem w ciężkim szoku i patrzyłem na niego. Zdziwienie i radość narastało we mnie z sekundy na sekundę coraz bardziej.

Starałem się być opanowany, aby nagle nie wskoczyć chłopakowi z radości w ramiona. Czyżby to oznaczało koniec moich największych problemów? Sakura zniknie z pola widzenia Naruto i będziemy mogli żyć normalnie?

Byłem szczęśliwy. Nie znałem wszystkich szczegółów, ani nawet istoty problemu, ale byłem szczęśliwy. Szczególnie, że czekało mnie dziś spotkanie z moim chłopakiem. Z moim, tylko moim. Nikt już nie będzie zawracać mu w głowie.

— Zadowolony? — Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Kiby.

— Ja? Nieee, czemu? Zdziwiony jestem.

— Zdziwieni ludzie tak szeroko się nie uśmiechają.

*

W drodze do Naruto nie mogłem usiedzieć w spokoju. Rozglądałem się, wybijałem jakiś rytm dłońmi o własne nogi, nuciłem coś pod nosem. Jak małe dziecko jadące na festiwal w innym mieście. Chciałem jak najszybciej zobaczyć mojego chłopaka, powiedzieć mu, że Sakura zniknęła. Byłem tym tak podekscytowany, że z góry założyłem, że ta informacja sprawi mu radość.

Po cichu, i trochę niepewnie, wszedłem do budynku, w którym był Naruto. W środku wyglądał bardziej jak hotel niż ośrodek zdrowia, jednak chodzące po holu pielęgniarki upewniły mnie, że dobrze trafiłem. Podszedłem do jednej z nich pytając, czy możliwe są dziś odwiedziny pacjentów.

— Nazwisko? — zapytała mnie z uśmiechem, nachylając się nad jakąś kartą. Podałem jej nazwisko chłopaka, a ona kazała mi pójść za sobą. Tak też zrobiłem, razem z nią mijając wręcz hotelowe pokoje i sale. Wszystko było ładnie oświetlone, wnętrze wyglądało wręcz słonecznie. Mała liczba osób w budynku sprawiała wrażenie, że było się w domku letniskowym, a nie w sanatorium.

— Proszę. — Nagle kobieta stanęła przed jednym z pokoi i wskazała ręką do wnętrza. Widziałem siedzącego do mnie tyłem blondyna, który rozmawiał z jakimś starszym mężczyzną. Podziękowałem, pielęgniarka ukłoniła się i odeszła.

Zrobiłem niepewnie krok do przodu.

— Przepraszam... Można? — powiedziałem, a oni spojrzeli na mnie. Oboje byli zaskoczeni, ale na twarzy blondyna niemal malował się szok.

— Ooo, to ja już nie przeszkadzam. Podejdę do pana później. — Starszy mężczyzna uśmiechnął się i minął mnie w drzwiach. Naruto powoli wracały normalne kolory na twarz.

— Lekarz. — Kiwnął głową za mężczyzną, który właśnie wyszedł z pokoju.

— Przeszkodziłem w czymś? — zapytałem, podchodząc do niego. Starałem się nie płakać. Przez jego widok omal się nie rozkleiłem.

— Nie, tylko takie tam... rutynowe pogawędki. Co ty tu robisz? — Spojrzał mi w oczy, gdy stanąłem obok niego. Na sali były tylko trzy łóżka, blondyn siedział na środkowym.

— A mogę się najpierw przytulić? — Włożyłem ręce do kieszeni i spojrzałem na sufit, czekając na przyzwolenie. Po chwili poczułem, jak łapie mnie za dół koszulki i ciągnie w swoją stronę. Wtulił twarz w mój brzuch. Zaskoczył mnie, ale odruchowo położyłem dłonie na głowie, głaszcząc jego włosy.

— Stęskniłem się — wymamrotał w mój brzuch, coraz mocniej zaciskając dłonie na materiale. Uderzyło mnie to, jak rozczulająco zabrzmiał. Odsunąłem go od siebie i usiadłem obok, wręcz rzucając się mu na szyję. Prawie go udusiłem, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Musiałem się do niego mocno przytulić.

— Ja też. Czemu nie pisałeś? W ogóle nie dało się z tobą skontaktować — mruknąłem z wyrzutem. Zaczął się śmiać.

— Sasuke, ja jestem w sanatorium. Telefony są tu ograniczone — uśmiechnął się, odgarniając mi kosmyk z twarzy. Dopiero teraz mu się przyjrzałem. Wyglądał bardzo dobrze, ale miał przekrwione oczy.

— Nie pomyślałem o tym... Ale to dlaczego nie zadzwoniłeś, gdy miałeś dostęp do komórki?

— Nie pomyślałem.

— To ty w końcu tęskniłeś za mną, czy nie? — zapytałem zupełnie poważnie.

Puścił moje włosy.

— Dopiero kiedy cię teraz zobaczyłem to zrozumiałem, że mi cię brakowało — przyznał ze skruchą. Skrzywiłem się.

— Dupa z ciebie, nie facet. Kiedy wracasz do domu?

— Za cztery dni wraca Jiraiya, pewnie wtedy — odpowiedział spokojnie.

Zdziwiłem się.

— Wraca? To gdzie on jest?

— W delegacji.

— Od kiedy?

— Tydzień. Czemu?

— Chwila. — Odsunąłem się od niego. — Kiedy tu ostatni raz był?

— Jak mnie przywiózł, a co się stało?

— Z innymi też się nie kontaktowałeś, prawda?

— Jakbym to zrobił, to by ci pewnie powiedzieli. — Puknął mnie w czoło. Złapałem jego rękę.

— To ty tu cały ten czas jesteś sam? Nikt cię nie odwiedzał? — prawie pisnąłem. Naruto przytaknął ze spokojem.

— Kwestia przyzwyczajenia. — Uśmiechnął się sztucznie. — Poza tym, codziennie gadam z pielęgniarkami i lekarzami. Nie ma źle. — Pogłaskał mnie po policzku.

Zasłoniłem usta dłonią. Poczułem się okropnie.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro