Odcinek 20 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

13.10.2009 | 11.04.2023

— Naruto! — wrzasnąłem.

Zerwałem się i pobiegłem w jego stronę. W tym momencie nie myślałem o niczym. Najbardziej zależało mi na uratowaniu blondyna. To była chwila, kilka pieprzonych sekund, a w mojej głowie przewinęło się mnóstwo obrazów.

Biegłem na oślep, najszybciej jak tylko mogłem. Żeby już znaleźć się przy Naruto. Choćbym miał go zasłonić własnym ciałem, choćbym miał przyjąć uderzenie ciężarówki na siebie.

Jeszcze szybciej. Jeszcze tylko kawałek. Tylko kawałek!

Wyciągnąłem dłoń w jego stronę, wbiegając na niego. W chwili, gdy złapałem jego rękę, ciężarówkę, a Naruto dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Szybkim szarpnięciem przyciągnąłem blondyna do siebie. Razem upadliśmy na chodnik po drugiej stronie ulicy. Poczułem tylko silny podmuch powietrza, kiedy ciężarówka przejechała obok.

I co? Udało się? Pytałem się w myślach, leżąc twarzą w stronę chodnika. Po chwili, gdy doszedłem do siebie, powoli podniosłem się na rękach. Uspokajałem oddech. Czułem kilka kosmyków włosów przylepionych do mojej twarzy.

Powoli przekręciłem głowę w prawą stronę, z nadzieją, że on tam leży.

To wszystko działo się tak szybko, że nie byłem pewny... Czy się udało?

Czy Naruto żyje?

Czy może leży parę metrów dalej... Martwy?

Pierwsze co zobaczyłem to blond włosy.

Skupiłem się. Usłyszałem, że oddycha, bardzo głęboko, lekko charcząc. Nieporadnie starał podnieść się na jednej ręce. Drugą położył sobie na klatkę piersiową.

Odetchnąłem z ulgą - żyje.

Ale czemu tak dziwnie się zachowuje? Aż tak się wystraszył?

— Żyjesz? — zapytałem, oddychając głęboko, ale nie otrzymałem odpowiedzi. — Ej, nie pokazuj mi tu teraz swoich humorów! — krzyknąłem.

Mój nastrój sprzed niedoszłego wypadku powrócił. Teraz miałem ochotę mu przywalić.

— Człowieku, ja tu ci dupę ratuje, a ty się o wpierdol prosisz. — warknąłem i chwiejnym krokiem podszedłem do niego. Przykucnąłem.

Jego zachowanie mnie zdziwiło – cały drżał i zaciskał oczy z bólu. Ale czemu? Przecież nic mu się nie stało, a trzyma dłoń na... Właściwie to czemu on cały czas tak przyciska tę rękę do klatki piersiowej?

Sięgnąłem dłonią, by odgarnąć mu włosy z twarzy. Były mokre od... łez?

— Ej, Na- — nie skończyłem, gdyż Naruto opadł na mnie całym ciałem.

Nie do końca wiedząc, o co mu chodzi, podłożyłem rękę pod jego głowę. Teraz ja siedziałem na chodniku, a Naruto siedział między moimi nogami, wtulając głowę w moją klatkę piersiową. Spojrzałem na niego z góry – coraz mocniej zaciskał dłoń na swojej bluzie, mniej-więcej na wysokości serca.

Przestraszyłem się.

— Naruto, co ci się sta-

— Zaraz przejdzie. — powiedział ledwo słyszalnie.

— Ale jak przejdzie? I co przej-

— Nic, zaraz przejdzie. — powiedział, wymuszając śmiech. Dalej zaciskał pięść na bluzie.

Nie wiedziałem co się dzieje, co mam zrobić, co powiedzieć. Nie byłem przygotowany do takiej sytuacji, kiedy Naruto leży w moich ramionach, na chodniku, w przedmieściach Tokio ledwo żyjąc, a ja nie wiem co mu się stało.

Był cały blady, a jego wargi wydawały się sine. Mimo tego uśmiechał się do mnie szeroko.

— Ale Naruto, co-

— Nic, nie zwracaj uwagi. — przerwał mi, próbując się podnieść, ale ponownie wpadł w moje ramiona.

— CO NIE ZWRACAJ UWAGI!? — wydarłem się. — Gadaj, co się dzieje! — zażądałem.

W tym momencie byłem bardziej przerażony od niego. Czułem, jak przewraca mi wszystkie wnętrzności.

— Boli mnie serce, ALE ZARAZ TO MINIE. — powiedział stanowczo, gdy już otwierałem usta.

— Ale... Jak? Czemu serce? Uderzyłeś się? Coś ci się wbiło? Czekaj, pokaż. — zacząłem panikować jak małe dziecko przed szczepieniem.

— Co ci mam pokazywać? Sasuke, ja mam-

— Nie! Boli, musimy zadzwonić! — mówiłem sam do siebie, odpychając ręce Naruto, aby móc zobaczyć jego klatkę piersiową i znaleźć przyczynę bólu.

— Gdzie dzwonić? Sasuke, posłuchaj mnie.

— Nie! Dzwonić trzeba... Na pogotowie! Do szpitala!

— Sasuke, ale posłuchaj, ja mam-

— Nie, nie masz. Ja zadzwonię!

— SASUKE! — wrzasnął.

*

Narracja: Naruto

— Naruto! — usłyszałem głos Sasuke.

Chciałem obrócić się w jego stronę, ale gdy tylko przekręciłem głowę w bok, zobaczyłem ogromne światła pędzące wprost na mnie.

Zesztywniałem.

Czy to jest to światło, które widzi się przed śmiercią?

Nagle poczułem silne szarpnięcie, a przed oczami mignęły mi tylko czarne włosy. To wszystko działo się tak szybko, że nawet zapomniałem o oddychaniu.

Po chwili upadłem na chodnik.

Zanim zdążyłem chociaż trochę połapać się w tym, co właśnie się stało, poczułem coś, czego nie chciałem poczuć.

Serce.

Znowu.

Jakby ktoś wbijał mi zimny, metalowy pręt w sam środek tego narządu i zaczął nim powoli kręcić, jednocześnie utrudniając mi oddychanie i odbieranie bodźców ze środowiska.

Złapałem się za bluzę, przyciskając rękę do klatki piersiowej z nadzieją, że to zniweluje ból choć trochę. Na próżno, ten pogłębiał się coraz bardziej.

Słyszałem, że Sasuke coś do mnie mówi, ale nie mogłem odpowiedzieć, usłyszałby mój łamiący się głos i zauważyłby łzy wypływające z moich oczu.

Zresztą... Nawet nie miałem siły mówić. Chciałem się podnieść, ale wtedy ból zaatakował ze zdwojoną siłą.

Opadłem na coś miękkiego.

Po chwili to coś podciągnęło mnie lekko do góry i wygodniej ułożyło na sobie. Zorientowałem się, że to Sasuke. Poczułem delikatnie pomarańczowy zapach jego skóry. Rozpoznam go wszędzie.

Wstyd się przyznać, ale zdarza mi się wyłączyć na lekcji. Wtedy nachylam się lekko w jego stronę i po prostu go... Wącham.

Muszę się uspokoić, bo inaczej stracę uznanie w jego oczach. Choć to już musi wyglądać żałośnie, leże na nim gdzieś na chodniku i jak małe dziecko wyje z bólu.

— Naruto, co ci się sta-

— Zaraz przejdzie. — rzuciłem szybko.

— Ale jak przejdzie? I co przej-

— Nic, zaraz przejdzie. — powiedziałem, wymuszając śmiech.

Skupiłem się na uspokojeniu oddechu, ale ból nie zniknął. Uśmiechnąłem się szeroko, by dawać chociaż pozory, że jest wszystko ok.

Sai mnie tego nauczył – uśmiech jest najlepszą bronią we wszystkim.

— Ale Naruto, co-

— Nic, nie zwracaj uwagi. — przerwałem mu.

Podparłem się jedną ręką, próbując się podnieść, ale nie udało mi się. Przewróciłem się na Sasuke.

— CO NIE ZWRACAJ UWAGI!? Gadaj, co się dzieje! — zażądał. Spojrzałem na niego.

— Boli mnie serce, ALE ZARAZ TO MINIE. — rzuciłem szybko, gdy już chciał coś powiedzieć.

— Ale... Jak? Czemu serce? Uderzyłeś się? Coś ci się wbiło? Czekaj, pokaż. — mówił cicho i zaczął odciągać moje dłonie od klatki piersiowej.

— Co ci mam pokazywać? Sasuke, ja mam-

— Nie! Boli, musimy zadzwonić! — mówił.

Zachowywał się... Dziwnie. Drżał, wymachiwał rękoma i co chwilę coś niezrozumiałego mamrotał. Wyglądał trochę jak jakiś czubek, który uciekł z domu psychiatrycznego.

— Gdzie dzwonić? Sasuke, posłuchaj mnie. — uspokajałem go, ale on co chwile mi przerywał.

— Nie! Dzwonić trzeba... na pogotowie! Do szpitala!

— Sasuke, ale posłuchaj, ja mam-

— Nie, nie masz. Ja zadzwonię! — mówił i już sięgał po telefon.

Wkurzyłem się, muszę zakończyć tę szopkę.

— SASUKE! — wrzasnąłem. Chłopak spojrzał na mnie. — To tylko wada serca. — powiedziałem już spokojniej, kiedy ból się zmniejszył.

Chłopak zesztywniał i patrzył na mnie przerażonymi oczyma. Chciałem jakoś załagodzić sytuację, więc sięgnąłem ręką do jego twarzy, żeby go pogłaskać, kiedy on nagle rzucił mi się na szyję i mocno się do mnie przytulił.

Byłem w szoku.

*

Narracja: Sasuke

— SASUKE! — wrzasnął. Zesztywniałem i spojrzałem na niego

— To tylko wada serca. — powiedział spokojnie.

Moje oczy powiększyły się do rozmiarów talerzy. Naruto przyglądał mi się pytająco. Nie wytrzymałem, rzuciłem mu się w ramiona. Byłem totalnie wyprowadzony z jakiejkolwiek równowagi. Czułem bezsilność i łzy w oczach, ale udało mi się powstrzymać ich wypływ z moich oczu. Schowałem twarz w ramieniu Naruto, a rękoma objąłem jego głowę.

Nagle zrobiło się cicho.

"To tylko wada serca"? Tylko?

Dopiero chwilę później dotarło do mnie co robię. Odskoczyłem od niego. Szybko poderwałem się z ziemi i nie patrząc w jego oczy, podałem rękę, by pomóc mu wstać. Nie złapał jej. Sam, lekko chwiejnym krokiem, podniósł się z ziemi, otrzepując bluzę.

— Tylko wada serca, co? — zapytałem go po cichu, już moim firmowym tonem głosu.

— Tak, ale-

— Czemu mi nie powiedziałeś? — warknąłem, patrząc na niego wściekłym wzrokiem.

— A czym tu się chwalić?! — zapytał oburzony.

— Niczym, kurwa. Przy tobie idzie pierdolca dostać. — syknąłem przez zęby i z kamienną twarzą zacząłem iść w stronę stacji metro.

Po chwili Naruto mnie dogonił. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie.

*

Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że następny pociąg na naszą stację mamy dopiero za dwadzieścia minut.

Stwierdziliśmy, że nie wytrzymamy razem siedząc tyle czasu w ciszy, więc ruszyliśmy do domu na około, jakąś pustą, niezamieszkałą przez nikogo drogą w polu.

W oddali było widać najwyższe budynki, stojące w centrum, a wzdłuż drogi stały stare, już spróchniałe, drewniane słupy wysokiego napięcia.

Szliśmy z lewej strony drogi. Po mojej lewej rosła wysoka trawa, a po prawej jakieś grządki. Asfalt był nierówny, gdzieniegdzie dziurawy, ale gładki. Pięknie było stąd widać zachodzące słońce. W tle ćwierkały świerszcze. Ja, jak to ja, gdy jestem zestresowany, paliłem papieros za papierosem.

Naruto chyba to trochę drażniło, bo co chwilę się krzywił.

— Nie mówiłeś, że palisz. — rzucił w końcu.

— A ty nie mówiłeś, że masz wadę serca. — rzuciłem z kpiną w głosie.

— A co ma wada serca do palenia papierosów? — zapytał.

Stanąłem przed nim. Jego włosy falowały na wietrze.

— Po pierwsze, oboje to przed sobą ukrywaliśmy. Ty wadę serca przede mną, a ja palenie papierosów przed tobą. Po drugie, od obu tych rzeczy można umrzeć. — wytłumaczyłem mu, wziąłem papieros do ust, wciągnąłem trochę dymu i chuchnąłem nim w jego twarz. Skrzywił się i zaczął kaszleć.

Ruszyłem do przodu.

— Ale weź pod uwagę jeszcze jedną rzecz. — zaczął, gdy doszedł do siebie.

— Jaką? — zapytałem obojętnie, wciągając dym z papierosa

— Ja z moją wadą serca nikomu nie szkodzę. A ty, paląc papierosy, szkodzisz ludziom wokół ciebie. — powiedział i uśmiechnął się z satysfakcją.

Spojrzałem na niego.

— Myślisz, że jesteś bezkarny? — zapytałem go spokojnie. Spojrzał na mnie pytająco. Promyki zachodzącego słońca odbijały się w jego błękitnych oczach.

— A dajmy na to, że umrzesz. Myślisz, że nikomu nie zaszkodzisz? Mylisz się. Zaszkodzisz wszystkim bliskim. Rodzinie, przyjaciołom. Może nie zaszkodzisz im fizycznie, ale psychicznie. Nawet nie musisz umierać, takie przypadki jak ten z dzisiaj też powodują szkodę twoim przyjaciołom. — powiedziałem spokojnym i cichym głosem.

Nie chciałem go wystraszyć, tylko mu to wytłumaczyć.

Naruto spojrzał na mnie wielkimi oczami i po chwili posmutniał.

Zawiał wiatr.

Ruszyłem do przodu, zostawiając go w tyle. Chwilę później usłyszałem jego kroki za sobą. Spojrzałem na niego przez ramię, szedł ze spuszczoną głową.

Po jakichś dziesięciu minutach dochodziliśmy już na nasze osiedle. Akurat przejeżdżał pociąg. Tory oddzielały to pole od osiedla.

Kiba opowiadał kiedyś, że gdyby skręcić w prawo, czyli w stronę gdzie jedzie pociąg, po jakichś dwudziestu minutach dotarłoby się nad morze. Trzeba tam kiedyś pójść.

Stałem przed szlabanem czekając, aż pociąg przejedzie. Po chwili Naruto znalazł się obok mnie. Cały czas miał spuszczoną głowę.

Pociąg odjechał. Szlaban podniósł się do góry. Ruszyliśmy.

Skręciliśmy w pierwszą uliczkę na lewo i znaleźliśmy się na naszym osiedlu. Jeszcze nie miałem okazji wracać do domu tą drogą, gdyż z Kibą zawsze wracam główną ulicą.

Wyrzucałem właśnie trzecią, pustą paczkę papierosów.

Po drodze weszliśmy do niewielkiego sklepiku u Grubaska, który polecił mi Kiba, mały regał z różnymi batonami, mała lodówka z napojami i kasa, za którą siedział nasz pozytywny Grubasek. Obok niej stał automat z papierosami[1]. W tle było słychać jakąś smętną, japońską stacje z trzeszczącego radyjka i odbijające się nad wejściem dzwonki wietrzne.

Podszedłem do niego, nie zwracając uwagi na podejrzliwe spojrzenie pana G. Automat był jeszcze w starej wersji na pieniądze. Odetchnąłem z ulgą.

— Co podać? — zapytał Grubasek, odkładając gazetę. Rozejrzałem się po automacie.

— Marlboro czerwone. — rzuciłem. Grubasek przyjrzał mi się podejrzanie. Po chwili westchnął i ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Zwlókł swój ogromny tyłek z krzesła, na którym siedział, które zaskrzypiało pod nim. Wyjął z kieszeni kluczyk i podszedł do automatu. Zaśmiał się.

— Sorka, automat się zawiesił, muszę otworzyć szybę, żeby ci je dać. — rzucił chichocząc.

— Nie szkodzi. — powiedziałem z uśmiechem.

Mężczyzna wyjął paczkę papierosów i podał mi je. Muszę przyznać, że byłem troszkę zdziwiony, że daje je niepełnoletniemu bez słowa.

— Coś jeszcze? — zapytał.

Spojrzałem na Naruto, który stał przed sklepem, jakby bał się wejść od środka.

— Tee, blondas, chodź tu. — rzuciłem, śmiejąc się.

Chłopak spojrzał na mnie lekko speszony i po chwili z uśmiechem wszedł do środka. Grubasek przywitał go szczerym uśmiechem i wrócił do czytania gazety.

— Na co masz ochotę? — zapytałem, gdy stanęliśmy przy automacie z napojami.

— Na to to w pomarańczowej butelce. — rzucił, stojąc na palcach.

Sięgnąłem na górną półkę by pomóc mu wyjąć napój, po który sięgał.

— Zielona herbata z brzoskwinią. Dobre to? — zapytałem, trzymając butelkę w dłoni.

— Nom, słodziutkie. — odpowiedział i słodko się uśmiechnął.

Aż zrobiło mi się cieplej w sercu.

— Ok. Dobra, fajki i tę herbatę. — krzyknąłem w stronę sprzedawcy, wymachując butelką. Grubasek tylko kiwnął głową i zaczął wbijać moje zamówienie na kasę.

— Sam za siebie zapłacę. — warknął Naruto i wyrwał mi butelkę z ręki.

— Nie. To będzie w ramach przeprosin za to, że musiałeś wdychać dym z papierosa. — rzuciłem i zabrałem mu butelkę. Naruto tylko pokręcił głową.

— Czterysta dziesięć jenów. — rzucił Grubasek. Zapłaciłem mu i wyszliśmy.

— Palisz jak smok. — rzucił skrzywiony Naruto, gdy zapalałem nowego papierosa.

— Dzięki za komplement. — odpowiedziałem, nic nie robiąc sobie z jego stwierdzenia.

— To nie miał być komplement. To jest niezdrowe i wywołuje dużo śmiertelnych chorób. — rzucił, wymachując przy tym ręką jak zawodowy lekarz.

— I tak kiedyś umrę, więc wolę umierać, nie płacząc w poduszkę, że niczego w życiu nie próbowałem. — powiedziałem i wyrwałem mu herbatę z ręki. Wziąłem łyk, faktycznie, słodka.

— Każdy kiedyś umrze, ale przez tyle papierosów możesz umrzeć bardzo wcześnie. — kontynuował, odbierając mi herbatę.

— No to najwyżej wcześniej mnie stracisz i nie będziesz musiał się ze mną użerać, a Sakura-chan będzie tylko dla ciebie. — rzuciłem obojętny tonem głosu.

— Tu już nie chodzi o Sakure.

— Wow, naprawdę? — zaśmiałem się.

— Naprawdę.

— A o co? — zapytałem.

— O ciebie. — odpowiedział, a ja zakrztusiłem się dymem.

— No widzisz! Mówiłem, że ci to szkodzi! — krzyknął i wyrwał mi papieros w ręki, depcząc go.

— Naruto! — usłyszeliśmy czyjś głos. Spojrzałem w stronę domu blondyna, przy wejściu stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z długimi, białymi włosami. Był ubrany w długi, ciemny płaszcz ze skóry, z tego samego koloru kowbojki i jeansy. — Dobrze, że jesteś, bo ja muszę pilnie wyjść. — rzucił mężczyzna, drapiąc się po głowie.

— Czyżby do klubu z karaoke? — zapytał Naruto z kpiną w głosie. Mężczyzna tylko się zaśmiał.

— No nic, idź. — rzucił blondyn. Mężczyzna tylko nam pomachał i z uśmiechem na twarzy zniknął za rogiem.

— A ten skąd się urwał? Nie za stary na podrywanie lasek w stroju pseudokowboja? — zaśmiałem się.

— Z ust mi to wyjąłeś. Ale Jiraya już taki jest. — powiedział Naruto, uśmiechając się pod nosem.

— Jiraya?

— Niu. Mój ojciec chrzestny. Ej, to jak nikogo nie ma, to może wpadniesz do mnie? — zaproponował.

Ja i Naruto sam na sam w jego pokoju... Jejku, tyle może się wydarzyć! Ale...

— Nie, będę się zbierać. — rzuciłem.

— Czemu? Przecież jest dopiero osiemnasta.

— No właśnie. Cztery godziny ze mną ci nie wystarczą? — zaśmiałem się i już zacząłem odchodzić. — Wieczór się zbliża, jeszcze byś mnie zgwałcił. — zaśmiałem się.

— No wiesz co! Sasuke, poczekaj. — śmiał się. Poczułem jak łapie moje ramie i obraca w swoją stronę.

I nagle stało się coś, czego bym się w życiu nie spodziewał, gdy mnie obrócił, trochę za bardzo odchyliłem się do tyłu, przez co dotknąłem moimi wargami jego ust.

Oboje zesztywnieliśmy.

Patrzyłem na niego wielkim oczyma. On na mnie też.

— Muszę iść. — rzuciłem po chwili i wręcz uciekłem, zostawiając go samego pod jego domem z pytającą miną.

*

[1]Ja nie kłamie, w Japonii papierosy naprawdę są w automatach. Oczywiście nie w każdym sklepie, ale w niewielkich sklepikach i w wąskich uliczkach, które roją się od automatów ze wszystkim – od zupek, poprzez sztuczne paznokcie, do papierosów. Automaty z papierosami są na kartę zwaną "Taspo" – nie na pieniążki – tzn. podchodzisz do automatu i przykładasz swoją kartę.

Kiedyś było na pieniążki, ale za dużo niepełnoletnich z tego korzystało i nie dawno to zmienili xd. ~ not. od autorki opowiadania

<tutaj w oryginalnej wersji był linki, ale wygasły>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro