Odcinek 24 cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

20.11.2009 | 25.04.2023

W centrum posiedzieliśmy jeszcze jakieś dwadzieścia minut? Widzieli w jakim jestem stanie i postanowili, że już pójdziemy. A ze mną było coraz gorzej...

W momencie wyjścia ze sklepu Kiba musiał pomagać mi iść, bo nie miałem siły przebierać nogami. W metrze nie byłem w stanie nawet prosto usiąść i praktycznie leżałem na kolanach Hinaty. Do domu pomógł mi dojść Kiba. Przez całą drogę praktycznie ciągnąłem nogami po chodniku. Jakbym był jakąś kukiełką, a osoba, która przez cały czas trzymała wszystkie sznurki nagle je puściła i poszła sobie na kawę, a ja bezwładnie opadłem i nic nie mogłem z tym zrobić.

W końcu doszliśmy do domu. Pierwsze co zrobiłem to wbiegłem w butach na górę i rzuciłem się na kibel. Włożyłem sobie palce do gardła i starałem się zwrócić to gówno. Nie wiem czy to coś da, ale chce się pozbyć choćby jednej setnej grama tego cholerstwa.

Usłyszałem wolne kroki Kiby na schodach. Spojrzałem kątem oka na wejście do łazienki, Kiba stał w nich, opierając się o framugę. Patrzył na mnie, a na jego twarzy nie widziałem żadnych uczuć.

— I co tak stoisz? — wysapałem, a przez mój przełyk wracały właśnie te cztery szejki.

— Tayuya ci dała?

— Co? — zapytałem.

— Prochy.

— Skąd wiesz?

— Jak wyszedłeś wtedy z nią z łazienki od razu poznałem. Miałeś gały jak talerze. Ona ma takie znajomości, że głowa pęka. Hinata się martwiła, więc Tayuya pewnie pomyślała, że jeśli da ci to, czego chce twój organizm, to się uspokoisz. Powiem ci, że wyglądasz gorzej niż przedtem.

— Fajnie. — rzuciłem i znowu zacząłem zwracać.

— Pierwszy raz, nie?

— C-Co?

— Pierwszy raz brałeś prochy.

— No mówiłem, kurwa, że nie! — wrzasnąłem ostatkiem sił.

— Przestań pierdolić. Co to były za teksty? "Jestem na głodzie, napije się czegoś cholernie słodkiego i mi przejdzie". Gdybyś rzeczywiście był narkomanem zwijałbyś się teraz na środku centrum handlowego, wywracając oczami, a słodki szejk pomógłby ci tyle co kiełbasa koniowi. — warknął.

— Czyli się zorientowałeś...

— Brawo. — mruknął. Znowu zacząłem wymiotować.

Kiba po chwili ciszy znowu się odezwał.

— Co ci dała? — zapytał.

— Nie wiem...

— To jak to wyglądało?

— Średniej wielkości... Białe...

— Ile tego wziąłeś?

— Pięć.

— Jakie były pierwsze objawy?

— Senność...

Ledwie odpowiadałem na te wszystkie pytania. Kiba spojrzał na mnie ostatni raz i zszedł na dół. Nie wiem po co. Po chwili wrócił ze szklanką w ręku.

— Pij. — rzucił.

— Co to? — zapytałem, patrząc na szklankę wypełnioną mętnym płynem.

— Wypij, potem ci powiem. — powiedział i podsunął mi szklankę pod nos.

Sięgnąłem po nią drżącą ręką i wypiłem wszystko duszkiem, nie zastanawiając się nad smakiem.

— Co to było? — zapytałem, gdy odstawiłem szklankę.

— Zaraz cię konkretnie zmuli, więc nie spanikuj. — odpowiedział mi.

Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, splunąłem wymiocinami prosto do sedesu. Tym razem ze zdwojoną siłą.

— No, spokojnie... Oddychaj. – powiedział spokojnie Kiba. Kucnął obok mnie i przytrzymał mi włosy, które opadały mi na twarz.

Po jakichś dziesięciu minutach wszystko się uspokoiło. Opadłem na siedzącego na kafelkach Kibe.

— Lepiej? — zapytał.

— Taa... Dzięki. Co to było? — zapytałem, jeszcze ciężko oddychając.

— Jakiś rodzaj barbituranu. — odpowiedział.

— Czego?

— Potoczna nazwa pochodnych kwasu barbiturowego, używanych na szeroką skalę w latach 50., 60. i 70. XX wieku jako leki nasenne, znieczulające czy przeciwpadaczkowe. — wyśpiewał.

— A po ludzku?

— Narkotyk, który miał cię uspokoić.

— Aha... A to co piłem?

— Mieszanka wywołująca wymioty. — odpowiedział z uśmiechem.

— A ty co taki spec od tego wszystkiego?

— Jak się idzie na weterynarię, to się coś o podstawach wie. — odpowiedział.

— Po chuja to brałeś? Chciałeś nam coś udowodnić?

— Nie...

— Zaszpanować?

— Nie.

— Coś przed nami ukryć? — zapytał. Nic nie odpowiedziałem. — Wiesz, że jak na mnie przystało, powinienem teraz tak ci wjebać, żebyś się nie mógł dźwignąć?

— Tsaa? To czemu tego nie zrobisz? — zapytałem, próbując wstać.

— Nie kopie leżącego. — rzucił. Usiadłem na brzegu wanny i uspokajałem oddech.

— Ja pierdole... Jak można to na okrągło brać? — zapytałem sam siebie.

Kiba wstał z ziemi i podszedł do mnie z groźnym wyrazem twarzy.

— Wiem, że jesteś w kiepskim stanie, ale posłuchaj. — rzucił, kładąc ręce po obu stronach wanny, uniemożliwiając mi w ten sposób ucieczkę. Spojrzałem w jego oczy i kiwnąłem głową na tak. — Jeśli kiedykolwiek dowiem się, że bierzesz prochy, nie ważne czy z własnej woli, czy ktoś ci każe. Albo że w twojej szafce będą leżały prochy, nie ważne czy je bierzesz czy nie, czy je komuś przechowujesz, czy po prostu leżą tam jako ozdoba, zabije cię. Rozumiesz? — zapytał.

Spojrzałem na niego wystraszony. Każde słowo wypowiadał z takim opanowaniem i spokojem, że to było aż przerażające. To nie był Kiba jakiego znam.

— Rozumiesz czy nie? — zapytał po chwili, gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Kiwnąłem głową na tak.

Kiba uśmiechnął się i poczochrał mi włosy.

— No dobra, ja idę do domu, bo muszę Akamaru nakarmić. A ty przyjdź po mnie jutro, ok? To ciau! — rzucił i zniknął w drzwiach łazienki.

Ja jeszcze przez chwile siedziałem na wannie wystraszony.

*

Jakieś pół godziny po wyjściu Kiby dostałem od niego SMS. Napisał, że z psiakiem jest coraz lepiej i możliwe, że wypuszczą go wcześniej, a jutro możemy go odwiedzić.

Ucieszyłem się, ale mimo wszystko wydarzenia dnia dzisiejszego spowodowały, że będę miał zepsuty humor przez jeszcze długi, długi czas.

Sai, Hinata, Tayuya, Temari, Shino i Chouji wysyłali mi mnóstwo SMS'ów z pytaniami jak się czuje i czy już jest ok.

Fajne uczucie, kiedy kogoś obchodzi twój los i ktoś się o ciebie martwi. Ale z drugiej strony bardzo źle się czuję z tym, że ich oszukałem, a oni się tak teraz martwią.

Jestem stuprocentowym śmieciem...

Żeby jakoś zabić czas wziąłem się do sprzątania mojego pokoju. Zszedłem na dół po miotłę, wróciłem na górę i zacząłem wygarniać wszystko spod łóżka. Kto by pomyślał, że tam zmieści się aż tyle rzeczy?

Około piętnastej ktoś zapukał do drzwi. Odłożyłem miotłę i zszedłem na dół.

Tata jest w pracy, Itachi też, a mama dalej u cioci, ma wrócić wieczorem. Więc kto to?

Otworzyłem drzwi. Gdy zobaczyłem, że za nimi stoi Naruto mało brakowało, a bym się przewrócił. Blondyn był na szarym końcu osób, o których bym pomyślał, że mogłyby do mnie przyjść w tej chwili.

Stał naprzeciwko mnie ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Swoimi delikatnymi dłońmi obejmował jakieś zeszyty. Jego głowa była spuszczona.

Dopiero teraz zauważyłem, jakie ma długie rzęsy. Pozwólcie, że dopisze je do listy rzeczy, które w nim uwielbiam.

Na sobie miał jeszcze mundurek.

Czyżby przyszedł tu prosto ze szkoły?

— Cześć. — rzuciłem po chwili.

— Przyniosłem ci zeszyty... — powiedział smutnym głosem, nie podnosząc głowy. Wyciągnął w moją stronę ręce, w których trzymał cztery zeszyty.

Uśmiechnąłem się pod nosem i wziąłem je od niego.

— Dzięki... — rzuciłem. Naruto podniósł głowę i spojrzał na mnie.

— Sasuke ja cię bardzo za wszystko przepraszam i nie chciałem ci tego zrobić. — tłumaczył się.

— Ale o czym mówisz? — zapytałem.

— No... Sam nie wiem. Ale coś musiałem zrobić, skoro tak dziwnie zachowywałeś się w szkole. — odpowiedział ze smutkiem w głosie.

Odetchnąłem głęboko. I co ja mu mam odpowiedzieć? Sam nie wiem, czemu się tak zachowałem. Najgorsze jest to, że mam wrażenie, że w jakimś stopniu skrzywdziłem go moim dzisiejszym zachowaniem. Ale czy nie o to mi właśnie chodziło? Zrazić go do siebie 13432 razy z rzędu i powoli, w samotności, czy to boli czy nie boli, odkochać się? Ja właśnie powiedziałem "odkochać"? Czyżby dotarło do mnie, że to jednak nie jest tylko zauroczenie? Jeju! Moje zachowanie przypomina scenariusz "Mody na sukces"! Raz go kocham, raz go nienawidzę. Sam się w tym wszystkim gubię...

Czy te moje momentalne zmiany w zachowaniu nie są... Upierdliwe?

Są. I to cholernie.

— A, to... Przepraszam. Źle się czułem i wyżyłem się na tobie. — wymyśliłem szybko. — Możemy o tym zapomnieć? — zapytałem ze skruchą w głosie.

— Tak! Czyli wszystko jest ok? — zapytał z uśmiechem.

— Tak.

— I będziesz siedział obok mnie?

— Tak. — zaśmiałem się. To pytanie było tak dziecinne, że aż słodkie.

— I będziesz witał ze mną gości?

— Tak.

— I degustować wszelkie świństwa?

— Tak. — odpowiedziałem, ale chwilę potem od razu się skrzywiłem, gdy przypomniałem sobie co wczoraj zjedliśmy.

— I dalej będziemy się przyjaźnić? — zapytał na koniec, a ja zastygłem w miejscu.

Przyjaźnić... Naruto, dlaczego ty jesteś taki głupi? Dlaczego ty jesteś dla mnie taki dobry? Dlaczego ty jesteś taki seksowny? Czy ty nie widzisz, że ja od dawna nie postrzegam cię jako przyjaciela?

— Tak. — powiedziałem po chwili.

— To super! — skoczył i przytulił mnie.

Nie objąłem go. Ręce zwisały mi wzdłuż ciała, w lewej dłoni trzymałem zeszyty Naruto. Mimo uczuć, które mną targały, czułem się przy nim bardzo bezpiecznie.

Miłość to bezpieczeństwo w jego ramionach.

Kiedy to sobie przypomniałem... Odskoczyłem od niego.

— Nie chcę cię zarazić... — rzuciłem szybko, by ukryć zawstydzenie.

— A, no tak, źle się czujesz, sorka. — uśmiechnął się i włożył sobie ręce do tylnych kieszeni.

— Przepraszam, że pytam, ale mieliście jakieś problemy na lekcjach z racji że... Zwialiśmy? — zapytałem.

— W sumie nie... Shikamaru trochę dzisiaj rozrabiał, więc odwrócił od was uwagę. — zaśmiał się, drapiąc się w tył głowy.

O proszę... Muszę Księciu podziękować.

— Heh... Ok, dzięki. I za zeszyty, i za to, że przyszedłeś.

— Nie ma za co. — uśmiechnął się. — Ja dziękuję, że wszystko mi wyjaśniłeś. Nawet nie wiesz, jak się martwiłem przez cały czas na lekcjach. — rzucił.

Zrobiło się przykro.

Świetnie... Wszyscy martwią się o mnie tylko dlatego, że mam jakieś dzikie nastroje...

— No nic... To ja będę leciał. Wszystko dotyczące szkoły masz zapisane na tej karteczce z tyłu zeszytu z matematyki. — wytłumaczył mi. — No to pa! — rzucił, złapał mnie za ramię i już chciał dać mi buziaka...

— Zarażę cię. — rzuciłem z uśmiechem, nawet się nie ruszając. Naruto zastygł w miejscu.

— Noo... Tak. No to... Pa. — rzucił i dał mi bardzo szybkiego całusa. — Ten był błyskawiczny, zarazki mi nie groźne! — krzyknął, machając mi z uśmiechem i odchodząc w stronę domu.

Zacząłem się śmiać.

— Idiota! — krzyknąłem w jego stronę. Naruto pokazał mi język.

Uśmiechnąłem się.

Po chwili wszedłem do domu. Wszedłem na górę. Olałem miotłę stojącą w rogu pokoju i bałagan na podłodze, który niedawno znajdował się jeszcze pod łóżkiem. Usiadłem przy biurku i wziąłem się za przepisywanie zeszytów, które przyniósł mi Naruto. Jego zeszyty... Traktowałem je jak rzecz świętą. Pachniały nim. A na każdej okładce były te Tokidoki czy jak to się nazywa...

Słodkie.

Otworzyłem jeden zeszyt. Jego pismo było wręcz... Idealne. Przejechałem palcem po konturach liter. Niby zwykły zeszyt, ale ten... Miał coś w sobie. Wszystkie cztery miały coś w sobie. Taka mała cząstka Naruto w moim rękach. Przepisywanie czterech krótkich notatek zajęło mi... Dużo czasu. Powodem było to, że od czasu do czasu zatracałem się w moim małym świecie, zafascynowany jego sposobem pisania. Heh... Taka mała rzecz, a cieszy.

*

Około godziny dwudziestej pierwszej poszedłem się umyć. Mama już wróciła, właśnie krzątała się po kuchni, robiąc kolację, gdyż stwierdziła, że ostatnio schudłem i musi mnie dokarmić.

Tata dzwonił, że do trzydziestu minut będzie w domu. Itachi'ego jeszcze nie było.

Wszedłem nagi pod prysznic i sięgnąłem po mój kochany pomarańczowo - grejpfrutowy żel pod prysznic. Teraz mam chwilę dla siebie, jakby to Shino ujął: Pozbędę się brudu dzisiejszego dnia.

Umyłem głowę i całe ciało.

— Sasuke-kun! Sasuke-kun, kolacja zaraz będzie gotowa! — usłyszałem głos mamy, dochodzący sprzed łazienki.

— Dobrze, zaraz zejdę! — odpowiedziałem jej.

Usłyszałem jej kroki, kiedy wychodziła z mojego pokoju.

Owinąłem się ręcznikiem i wyszedłem z kabiny. Stanąłem przed umywalką. Otworzyłem szafkę, w której było wbudowane lustro i wyjąłem z niej żel do mycia twarzy. Wycisnąłem go trochę na dłoń i zacząłem wmasowywać w twarz. Po chwili schyliłem się i spłukałem pianę. Z zamkniętymi oczami, po omacku zacząłem szukać ręcznika. Gdy już go znalazłem od razu przyłożyłem go do twarzy, wycierając ją. Odłożyłem ręcznik i zamknąłem drzwiczki szafki.

Gdy podniosłem wzrok w lustrze zobaczyłem odbicie Itachi'ego. Patrzył na moje odbicie wzrokiem mordercy. Przeraziłem się. Nawet nie zdążyłem mrugnąć, kiedy on złapał moją głowę i uderzył moją twarzą w lustro.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro