Odcinek 26 cz.2
11.12.2009 | 01.05.2023
Na szczęście z przejazdem nie było żadnych problemów. Martwiłem się, czy zgodzą się na przewiezienie zwierzęcia w metrze, ale kiedy kontroler zobaczył szczeniaka powiedział, że nie ma problemu.
Na przedmieściach wstąpiliśmy jeszcze do sklepu zoologicznego. Kiba pomógł mi kupić odpowiednie karmy i witaminy dla psa. Cały czas zastanawialiśmy się nad imieniem, ale nie potrafiliśmy znaleźć czegoś odpowiedniego.
Po cichu wszedłem do domu. Delikatnie ściągnąłem torbę z ramienia i położyłem na ziemi. Powoli, by nie wystraszyć niczym psa, który leżał na moim ramieniu i wyglądał na trochę zdezorientowanego.
— Wróciłem. — rzuciłem, kiedy ściągnąłem buty.
— Witaj w domu. — powiedział Itachi, wychodząc z kuchni. — Czy to on? — zapytał z uśmiechem i podbiegł do mnie. Od razu wziął szczeniaka na ręce, tuląc go do siebie.
Trochę mnie zaskoczył. Myślałem, że Itachi w stosunku do psa będzie obojętny. A tu proszę, cieszy się na jego widok jak pięcioletnie dziecko.
— Jejaa... Słodki jest. I wcale nie wygląda tak źle jak myślałem. Przyjechaliście metrem? Trzeba było zadzwonić, podjechałbym po was. — rzucił i przytulił go do klatki piersiowej.
— Ej, uważaj, nie połam mu żeber. — zacząłem panikować i już chciałem zabrać mu psa.
— Uspokój się. — zaśmiał się Itachi. — Chodź psinek, idziemy na kanapę. — powiedział do psa, przejeżdżając opuszkiem palca po jego główce. Zwierzakowi spodobała się ta pieszczota.
— Jak go nazwiesz? — zapytał Itachi, odwijając psa z kocyka i układając na puchatym dywaniku przy kanapie.
— Nie wiem, ale na pewno nie Puszek, Łatek, Okruszek, Sruszek i inne takie. — rzuciłem.
— A masz już jakiś trop? — zapytał.
— Nie. Jakieś propozycje?
— Emm... Le-
— Tylko nie Lejek. — wyprzedziłem go.
— Ju-
— Tylko nie Junior. — ponownie go wyprzedziłem.
— Hmm... Ła-
— Powiedziałem, że Łatek odpada. To ma być coś oryginalnego. — rzuciłem szybko.
— Lord Kosteczka. — zakpił Itachi. — Ała! — krzyknął nagle.
Spojrzałem na psa, który właśnie podgryzał jego rękę
— Ale z ciebie zabójca! — zaśmiał się brat.
Nagle mnie olśniło.
— Mam!
— Tylko nie Lord Kosteczka! — spojrzał na mnie przerażony.
— Co? Nie! Matko... Bulteriery pochodzą z Ameryki, nie?
— Raczej z Wielkiej Brytanii. — poprawił mnie.
— No mniejsza. Powiedziałeś "zabójca"?
— Tak.
— To damy mu Killer!
— Ki... Killer? — zdziwił się.
— No, z angielskiego "zabójca", prawda?
— To ma być oryginalne? Junior jest le-
— Killer. Koniec kropka. — postawiłem się.
— No... Dobra. — rzucił po chwili i podał mi psa. — Napisze mamie, że nowy członek naszej rodziny już jest w domu. — powiedział i wszedł do kuchni, sięgając po telefon.
Rozkładałem rzeczy Killera, kiedy nagle coś do mnie dotarło.
— Chwila... Itachi?
— Tak? — zapytał, wychylając się z kuchni.
— Powiedziałeś, że byś po nas podjechał... Ty? Przecież nie masz prawa jazdy. — zdziwiłem się. Odpowiedzią brata był tylko uśmiech. — Mam rację? — zapytałem.
Itachi sięgnął po swoją czarną torbę. Wyjął z niej jakąś kopertę.
— Proszę. — podał mi.
Spojrzałem na niego pytająco, ale po chwili wziąłem od niego kopertę. Po przeczytaniu pierwszej linijki już wiedziałem, o co chodzi.
— Zdałeś kurs na prawo jazdy? Kiedy? — zapytałem zaskoczony.
— Wczoraj. – rzucił, a mnie zatkało.
— Ale jak wczoraj? W jeden dzień?
— Nie. Wczoraj miałem ostatnią lekcję. — rzucił.
— Czemu ja nic nie wiedziałem? W każdym razie, gratulacje. — powiedziałem.
— Dzięki. — odpowiedział z uśmiechem.
— Ale nawet jeśli... To czym byś przyje- — mówiłem, ale widząc uśmiech Itachi'ego uznałem, że to była odpowiedź na moje pytanie. — Kupiłeś samochód?
Chłopak nic nie mówiąc wyjął z kieszeni kluczyki i rzucił mi je.
— Drogi był? — zapytałem, uważnie przyglądając się dużemu, ciężkiemu kluczowi.
— Czy to ważne? — zaśmiał się. — Masz ochotę na jazdę próbną? — zapytał, ubierając płaszcz.
— A pies?
— Raczej nic się nie stanie. — rzucił z uśmiechem i kiwnął głową na psa, który... Spał. — A trzeba kupić mu legowisko. I jakieś zabawki, żeby miał na czym ćwiczyć ząbki. Ja mu moich butów nie oddam.
— No... Dobra. — rzuciłem i wstałem z ziemi.
Ubraliśmy się. Wyszliśmy na zewnątrz, a Itachi zamknął drzwi na klucz. Weszliśmy do garażu. Moim oczom ukazał się wielki, błyszczący SsangYong Kyron w czarnym odcieniu.
— O matko! Ale czad! — wrzasnąłem, biegając wokół samochodu i oglądając go z każdej strony. — On musiał kosztować fortunę!
— Się tak nie ekscytuj. — zaśmiał się. — Wsiadaj. — rzucił, otwierając drzwi samochodu.
*
Szczerze... Instruktor, przy którym Itachi zdawał kurs, albo był szantażowany albo był psychopatą. On jeździ jak świr! Ograniczenie do 60 km/h, a on, z uśmiechem na twarzy, kiedy licznik pokazuje 120 km/h, nuci coś pod nosem. A mnie wgniata w fotel i zaczynam modlić się o własne życie. To, co on robi na zakrętach, tego nie widzieliście w najlepszych filmach sensacyjnych.
Jeśli ten samochód wytrzyma miesiąc, kupie z tej okazji flaszkę. Poważnie.
Kiedy tylko stanęliśmy w garażu, wybiegłem z samochodu i pocałowałem beton pod nogami.
— Matko Boska, dziękuję ci za darowanie mi życia! — krzyknąłem.
— Co? Źle ci się jechało? Wiesz, ja też się zastanawiam czy nie zmienić obicia foteli...
— Fotele? Ja bym się nad zmianą kierowcy zastanawiał. — mruknąłem.
— No przestań, ja się dopiero przyzwyczajam. — rzucił z uśmiechem.
— Masochista... — warknąłem i wszedłem do domu. Kiedy wszedłem do salonu nie zastałem w nim Killera tylko... Gipsową skarpetkę.
— Killer! Matko, Itachi, psa mi porwali! — zacząłem panikować i biegać po całym domu, w poszukiwaniu go.
— Jak porwali? Co ty mó... Ej, a gdzie pies? — zapytał, podnosząc z ziemi gips, który niedawno miał na łapce pies.
— Nie wiem! Killer! Mordka! Gdzie jesteś...?! — krzyczałem, wbiegając do łazienki. Potem wszedłem do mojego pokoju – pusto.
Kuchnia – pusto.
Itachi wbiegł w płaszczu i butach do swojego pokoju – pusto.
Składzik – pusto.
Wszelkie zakamarki salonu – pusto.
Łazienka w moim pokoju – pusto.
Garaż – pusto.
Tyły domu – pusto.
— I co? — zapytał Itachi, wbiegając do mojego pokoju.
— No nic, kurwa! Nie wiem gdzie jest... — jęknąłem, zasłaniając twarz rękoma.
Itachi wszedł jeszcze do kilku pokoi na piętrze, ale w żadnym z nich go nie znalazł. W końcu przyszedł do mnie i usiadł obok na łóżku.
— Kurde... Mieszkanie było zamknięte, nie mógł uciec. Ale jak on ten gips ściągnął? — pytał sam siebie Itachi, rozglądając się wkoło.
Chwilę wymienialiśmy jeszcze miejsca, gdzie pies mógłby się znaleźć.
— A może w po- — zaczął Itachi, ale nagle poderwał się z miejsca.
Spojrzałem na niego pytająco.
Chłopak przyglądał się mojemu łóżku, by po chwili wysunąć nogą mój sweter, na którym leżał... Killer.
— Killer! — rzuciłem się na zwierzaka. — Jak ty się tu wdrapałeś? — zapytałem psa, tuląc go do siebie. — Jejuu... Jak ty mnie straszysz. — rzuciłem do zwierzaka, który spuścił uszy.
— Musiało mu być smutno i po twoim zapachu tu przyszedł. Może pomyślał, że ten sweter to ty. — powiedział Itachi.
— Obiecuję ci, psinko, że już cię nigdy samego nie zostawię. — powiedziałem do psa, biorąc go na ręce. — A teraz idziemy na dół, zrobić ci jedzonko. — rzuciłem i razem z Itachi'm wyszliśmy z pokoju.
— A, Itachi?
— Tak? — zapytał mnie, kiedy schodziliśmy z psem ze schodów.
— Dzięki. — rzuciłem i dałem mu buziaka w policzek.
*
Po wspólnym nakarmieniu psa (wiecie, że Itachi potrafi gotować?) i naszykowaniu jego legowiska u mnie w pokoju, zrobiłem lekcje i wziąłem szybki prysznic.
Itachi musiał pochwalić się samochodem przed ojcem, więc pojechał odebrać go z pracy.
Mama przyszła do domu niewiele po tym, jak Itachi wyszedł i już zdążyła zakochać się w Killerze. Po wypytaniu mnie, co stało mi się w głowę (jakby co, uderzyło mnie to stare lustro, kiedy wypadło z szafy, ok?), zaczęła bawić się z psem. Chyba już siódmy raz klękała na ziemi, wygłupiając się z nim.
Siedziałem na kanapie i robiłem im zdjęcia. Czuję, że ten piesek wniesie do naszego domu trochę miłości.
Około dwudziestej dostałem SMS od Kiby z dokładnymi informacjami o jutrzejszej imprezie.
Kiba:
Klub "Sugar", Shibuya. Od 20 do rana (¬‿¬ )
No to nieźle.
A rodzicom... Rodzicom walnę jakąś ściemę, że nocuję u kolegi.
— Mamo?
— Tak? — zapytała, nie przerywając zabawy z pieskiem.
— Mogę nocować jutro u kolegi?
— Kolegi? Jakiego kolegi? — zapytała zdziwiona.
— U Kiby. Kolega z klasy. Mieszka na alei Brzoskwiń.
— A, to tu, bliziutko... No, możesz. Pod warunkiem, że przyjdziecie razem w niedziele na obiad. — rzuciła.
— No... Dobrze. — powiedziałem po chwili zastanowienia.
Oj, Kiba, żebyś nie miał kaca...
Chwilę później do mieszkania weszła reszta rodziny. Itachi z uśmiechem na twarzy, za to ojciec lekko... Przerażony?
— Przeżyłeś? — zapytałem ojca.
— Chyba... — rzucił. — Itachi, wszystko dobrze, ale zwolnij. — powiedział i poklepał syna po ramieniu, który nie do końca wiedział, o co mu chodzi.
— Skarbie, chodź poznać nasze nowe dziecko. — rzuciła mama i wskazała ręką na Killera.
— Dwójka nam nie wystarczy? — zaśmiał się ojciec.
Po chwili podszedł do mamy i przykucnął przy psie. Przyjrzał mu się dokładnie.
— Pilnuj naszego domu i moich dzieci, a obiecuję, że będziesz miał wszystko, czego będziesz potrzebował. — rzucił z uśmiechem do psa, kładąc mu rękę na główce. Pies, tak jakby zrozumiał każde jego słowo, zaszczekał, deklarując zgodę. Ojciec uśmiechnął się i poderwał do góry.
— Dałeś mu jeść? — zapytał.
— Tak. — odpowiedzieliśmy razem z Itachi'm, który właśnie usiadł obok mnie.
— Wyprowadzony?
— Tak. — znowu odpowiedzieliśmy razem z Itachi'm.
— Wykąpany?
— Na razie nie może. Dopóki rany się nie zagoją. — wyjaśniłem.
— Dobrze, dobrze... Leki podane?
— Tak. — znowu odpowiedzieliśmy razem.
— Dobrze. — rzucił ojciec i poklepał nas po ramionach. Kiedy to zrobił, już chciał odejść, ale nagle stanął, odwrócił się i zaczął mi się przyglądać. Odgarnął ręką moją grzywkę.
— Co ci się stało? — zapytał na widok zabandażowanego łuku brwiowego i poranionego czoła.
— Lustro wypadło z szafy. Mogę już iść do siebie? — zapytałem.
Ojciec spojrzał na mnie pytająco, ale po chwili rzucił krótkie "Idź". Wstałem i poleciałem do góry.
— Jak zawołam cię na kolację, zejdziesz? — zapytała mama.
— Zejdę! — krzyknąłem z góry.
*
Kiedy tylko wszedłem do pokoju, rzuciłem się na łóżko i wtuliłem twarz w poduszkę.
Ten dzień był męczący... A jutro impreza... W co ja się ubiorę? Zapytałem sam siebie. Haha, myślę jak jakaś laska.
Podniosłem się z łóżka i podszedłem do szafy. Otworzyłem ją.
— Czarna koszula, czarna bluzka, czarna bluzka... Spodnie czarne... Matko, jaka monotonia. — mruknąłem. — Chyba skocze jutro do sklepu. Ciekawe, jakby mi było w czerwonym... — zapytałem sam siebie.
Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącego SMS. Sięgnąłem po telefon.
NOWA WIADOMOŚĆ OD
Kiba
Z koszulką w drugiej ręce, kliknąłem na OTWÓRZ.
Kiba:
Rozesłałem info o imprezie po klasie (¬‿¬ ) Także nie będziemy sami xD Nasza paczka będzie, paczka Akinori'ego i reszta też. Coś czuję, że Pan Shika z Sakurą też wbije... Nie no, dwa głębsze i ich przetrawię xD A jak Ty ?
Sasuke:
Naruto też ma być?
Kiba:
No, a co? Przecież ostatnio się między wami jako-tako ułożyło, nie?
Czytałem tego SMS z otwartą buzią.
Na... Na... NARU?! KURWA, CZY CIEBIE KIBA DOSZCZĘTNIE POJEBAŁO?!
Sasuke:
No tak, ale On i Sakura? I jeszcze Shikamaru?
Kiba:
No właśnie, czekam na jakiś cyrk ;]
Psychol...
Sasuke:
Zapomnij o alkoholu
Kiba:
WHY?! o(TヘTo)
Sasuke:
W niedziele, grzecznie do mnie na obiad. Bo ja jutro u Ciebie niby śpię.
Kiba:
Mendo!
Sasuke:
Też Cię kocham.
Napisałem mu ostatniego SMS'a i usiadłem na łóżku.
Naruto, Sakura, Shikamaru i ja. Matko... To będzie rzeźnia.
Rzuciłem się na moją poduszkę. Naruto tam będzie... Sakura i Shikamaru tam będą... Aya tam będzie... Właśnie. Aya.
Wiecie, jestem skończoną świnią. Nie dlatego, że kazałem jej do mnie podejść, sam wygodnie opierając się o ścianę metro. Dlatego, że kiedy ona stała przy mnie, patrzyłem jej w oczy, ale moje myśli były rozdarte między... Zapachem chłopaka obok mnie, a zapachem... Naruto. Po prostu ich porównywałem! Jakbym porównywał tyłek jednej dziewczyny do tyłka drugiej.
Ja chyba naprawdę jestem... Gejem...
— Sasuke! Chodź na dół! — usłyszałem głos mamy. Leniwie podniosłem się z łóżka i zszedłem na dół.
To będzie obłęd.
Co wydarzy się na tej imprezie...
Co wydarzy się na wycieczce...
I jeszcze dzień wypieków!
Coś czuję, że nadchodzi najgorszy tydzień w moim życiu.
Albo nie, nie najgorszy, a najtrudniejszy i najbardziej pokręcony.
* * *
[1] Aoyama Gakuin — w Tokyo jest takie gimnazjum, ale Dzień Wypieków wymyśliłam dla potrzeb opowiadania, więc nie myślcie, że tam tak jest.
A może jest? xD
[2] Neko — jap. kot
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro