Odcinek 31 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

15.02.2010 | 11.05.2023

— Zadowolony? — warknąłem w stronę Kiby, kiedy tylko oddaliliśmy się od domu.

— Co?! A ty co?! Dumny jesteś?! Dajesz mu się tak bezkarnie poniżać?! Co ty, kurwa, uważasz bicie za element miłości rodzinnej?! Może cię jeszcze gwałci, tak dla poprawienia kontaktów między społecznych!? – krzyczał w moją stronę, stojąc na środku ulicy.

Niektórzy ludzie stanęli i przysłuchiwali się tej "rozmowie". Ja stałem kilka metrów przed Kibą. Wróciłem się do niego.

— Powtórz to. W Centrum jeszcze nie usłyszeli jaka to ze mnie ciota. — powiedziałem i odszedłem, zostawiając go samego.

*

Przez całą drogę do domu Kiby nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Byłem pierwszy na miejscu, gdyż szedłem spory kawałek przed Kibą. I zdecydowanie szybciej. Byłem tak nabuzowany, że prawie biegłem.

Mam wrażenie, że jest mu przykro przez to co powiedział. I dobrze! Ale z drugiej strony... Wie, że ja i Itachi... Kurwa, no! Kiba, zabije cię!

Wszedłem schodkami na górę i oparłem się plecami o drzwi wejściowe do domu Kiby. Stałem ze spuszczoną głową z torbą w rękach. Czekałem aż Kiba dojdzie na miejsce. Akamaru już mnie wyczuł, bo słyszałem jak jego pazurki odbijają się od podłogi pod drzwiami.

Gdy brunet w końcu się zjawił, powoli wszedł po schodach i stanął obok mnie. Włożył klucz do zamka i otworzył drzwi, wpuszczając mnie do środka. Ściągnąłem buty, postawiłem torbę obok kanapy, po czym usiadłem na niej. Akamaru podszedł do mnie i ze schyloną głową wczołgał się pod moje nogi, rozkładając się wygodnie na dywaniku brzuchem do góry. Poklepałem go po nim.

Kiba ściągnął buty. Oparł się o próg wejścia do salonu i wlepił we mnie swoje gały.

— Sasuke, mu-

— Nie ma o czym. — wyprzedziłem go.

— Jest.

— Nie ma. — mruknąłem, nie patrząc na niego.

Chłopak westchnął i poszedł do kuchni. Wyszedł z niej z dwoma puszkami piwa. Usiadł obok mnie i podał mi jedną. Sam wyciągnął się na kanapie, kładąc swoją głowę na moich kolanach.

— Nie zapomniałeś się? — warknąłem, patrząc na niego z góry.

— Nie. — rzucił wyluzowany.

— Nie jestem Ino, na mnie te twoje szczeniackie zagrania nie działają. — rzuciłem z przekąsem.

Otworzyłem puszkę i wziąłem łyk piwa.

— Wiem. Ja bym się w takim pasztecie jak ty nie zakochał. — mruknął i wygodniej ułożył się na moich nogach, przymykając oczy.

— Wnerwiasz mnie nieludzko.

— Yhy...

— Możesz nie zachowywać się jak jakiś gówniarz?

— Yhy...

— To spierdalaj. — warknąłem.

— Yhy... — rzucił, ponownie mnie olewając.

Wziąłem głęboki oddech. Czułem jak wzrasta mi ciśnienie.

— Bo cię zrzucę.

— Zrzucaj. Koło dupy mi to lata.

— Jezu, jak ty mnie wkurwiasz! — jęknąłem, odchylając głowę w tył i rozkładając ręce ze zrezygnowaniem.

— Ej, nieładnie jest przezywać Jezusa. — skarcił mnie.

— To było skierowane do ciebie.

— Nie jestem Jezusem. — rzucił z uśmiechem.

We mnie aż się zagotowało.

— Kurwa, Kiba złaź!

— Nie.

— Co mam zrobić, żebyś się odjebał?

— Sam się odjebaj. I się tak nie gorączkuj, bo kiedy się stresujesz to trzęsą ci się nogi, a to jest niewygodne. — mruknął, co całkowicie mnie rozwaliło.

Zasłoniłem twarz rękoma.

— I ja mam z tobą wytrzymać całą noc i wycieczkę?

— Wczoraj nie narzekałeś. I nie rzucaj mi tu takimi podtekstami.

— Ja mam nie rzucać podtekstami? — zaśmiałem się. — A kto mi leży na kolanach?

— Pan i władca.

— Chciałbyś. — mruknąłem. — Spierdalaj.

— Nie.

— Kurde, Kiba, nie mam humoru! Złaź.

— Gadasz jak moja matka, kiedy jeszcze żyła. — powiedział z uśmiechem.

Zamilkłem.

On jest psychiczny. Czy on zawsze mówi o takich rzeczach z tak nieludzkim spokojem na twarzy?

— Noo! — jęknął po dłuższej chwili ciszy.

— Co "no"? — zdziwiłem się.

— No powkurwiaj się jeszcze.

— Co? — zapytałem.

Kiba podniósł się, siadając obok.

— Na moją siostrę to działało. Zawsze jak była wkurzona, to robiłem coś, by się jeszcze bardziej wkurzyła i w końcu tak się wkurzyła, że miała dość. I się wyluzowała. — rzucił z uśmiechem.

— I co, myślałeś, że na mnie to też będzie działać? — parsknąłem śmiechem.

— Zadziała. — powiedział i... Wylał na mnie swoje piwo.

Poderwałem się z miejsca.

— Doszczętnie cię popierdoliło?! — krzyknąłem, odgarniając z czoła mokre od piwa włosy. Czułem, jak płyn spływa mi po plecach.

— No. — rzucił ze znudzonym wyrazem twarzy, bawiąc się pustą puszką.

— Przeginasz! — wrzasnąłem.

Kiba westchnął, najwyraźniej znudzony i rozciągnął się na całej kanapie.

— W kuchni, druga szafka po lewej od wejścia. — rzucił spokojnie.

— Co? — zapytałem, wykręcając swoją koszulkę.

— Możesz potrzaskać talerze, co tam są.

— Nie zniżę się do twojego poziomu. — syknąłem, czując jak moja krew pulsuje z wściekłości.

— Yhy... To może czekolada? — zapytał po chwili. — Czekolada na stres też jest dobra. — rzucił, wpatrując się w swoje paznokcie.

— Wal się!

— Z kim? — zapytał głupio, podrywając się z miejsca.

Jestem wściekły. Co on sobie wyobraża? Że co ja jestem? Jego prywatna zabawka?

— Matko, z kim ja się zadaje... — rzuciłem sam do siebie. Kiba zaczął się śmiać.

— I czego się tak cieszysz?! — wrzasnąłem.

— Z ciebie. — zaśmiał się. Wstał z kanapy i zaczął iść w moją stronę.

Zastawiłem mu drogę.

— Posuń się. — zażądał. — Idę na górę.

— O nie, mój drogi. — warknąłem. — Dopóki nie wyjaśnisz, co ty odpierdalasz, nigdzie nie pójdziesz! — wysyczałem wprost w jego twarz.

Kiba spojrzał na mnie jak na śmiecia.

— Chyba kpisz. — rzucił. — Ja poczekam. — założył ręce na piersi i wpatrywał się we mnie.

A ja dalej jak jakiś idiota stałem i czekałem na jego odpowiedź, a ściekające po mnie piwo robiło wokół małą kałużę.

— To posuniesz się? — zapytał po chwili, z takim wkurzającym znudzeniem na twarzy, że miałem ochotę mu teraz przywalić.

— Normalnie nie wytrzymam z tobą! — wrzasnąłem i uderzyłem pięścią w ścianę.

Kiba spojrzał na mnie pytająco, po czym się uśmiechnął i... Pchnął kryształową lampę, która roztrzaskała się o kominek. Akamaru aż się poderwał i uciekł na górę. Spojrzałem na niego zszokowany, a on stał z triumfalnym uśmiechem na twarzy, dając mi do zrozumienia, że czeka na mój ruch.

— Ty seryjnie jesteś psychiczny.

— Jestem. — powiedział i zrzucił jedną z ramek, która stała na kominku. Ta również się roztrzaskała.

Nie wiem co mnie do tego pchnęło, ale nie wytrzymałem. Jednym ruchem ręki zrzuciłem pozostałe ramki. Uśmiech Kiby się powiększył. Tak jakby odniósł jakiś sukces. Ominął mnie, wszedł do kuchni i z drugiej szafki wyjął dwa talerze. Podał mi jeden, po czym walnął jednym o ścianę naprzeciwko. Po chwili również cisnąłem moim talerzem o ziemię. Kiba podszedł do szafki i wyjął kolejne talerze. Rzucił jednym, potem drugim. Rzucał tak długo, aż na ziemi powstał pewnego rodzaju dywan z potłuczonej porcelany. Biorąc kolejny stos, około dziesięć talerzy, wyszedł na środek pokoju i po prostu je wypuścił. Stałem i się tylko temu przyglądałem. Jak zahipnotyzowany. Chłopak wrócił do kuchni po kolejne talerze. Wyciągnął z szafki kilka i podszedł do mnie.

— Baw się dobrze. — rzucił i przekazał mi je.

Najpierw spojrzałem na niego, a potem na talerze. Brunet stanął obok mnie z założonymi rękoma i uniósł do góry jedną brew. Nie minęło dziesięć sekund, a zacząłem rzucać talerzami jak szalony. Rzucałem nimi w każdą stronę, nie patrzyłem czy w coś lub kogoś nie trafię. Kiedy skończyły mi się talerze, biegłem do kuchni po kolejne i kolejne.

Wpadłem w szał.

Zacząłem zrywać i psuć wszystko, co wpadło mi w oczy. Zasłony, talerze, krzesła. Miotałem się po całym parterze. Byłem tak naładowany, że byłem w stanie złapać za jakąś piłę mechaniczną i poprzecinać ściany, wybiec na dwór, biegać za ludźmi z siekierą i drzeć się wniebogłosy. Wiem, że to nienormalne. Ale mam taką niesamowicie wielką potrzebę wyładowania się, że za chwile zacznę dusić sam siebie.

Nawet nie wiem ile to trwało, ale w końcu zaczęło brakować mi sił. Teraz dotarło do mnie, co zrobiłem. Mieszkanie wyglądało niczym po wojnie, jakby wleciał tu największy i najsilniejszy huragan świata. Na ziemi leżało wszystko, nawet żyrandol.

Rozglądałem się i nie wiedziałem, co mi się stało. Przyłożyłem rękę do ust i poczułem metaliczny smak krwi. Spojrzałem na swoje dłonie, pełno lekkich nacięć. Wpatrując się w własną dłoń, wyszedłem z kuchni do salonu. Na podłodze leżało pełno szkła, porcelany i ziemi z przewróconego kwiatka. Zacząłem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu Kiby. Znalazłem go. Wyluzowany leżał na kanapie, czytając jakieś czasopismo. Zacząłem iść w jego stronę. Powoli z zakrwawioną ręką, wyciągniętą w jego stronę. I z wielkimi od szoku oczyma. Niczym zombie.

— Chyba będzie padać, bo się chmurzy. — rzucił Kiba, patrząc przez okno.

Nie odpowiedziałem. Nagle zrobiło się cicho. Tak bardzo, że aż zacząłem się bać.

W pewnym momencie, kiedy Kiba odwrócił gazetę na następną stronę, poczułem, jak po twarzy spływają mi łzy. Padłem na kolana przy kanapie, na której siedział. Chłopak nie zareagował. Po chwili złapałem jego rękę. On odłożył gazetę na stolik i wciągnął mnie na kanapę. Wszedłem na jego kolana, opierając czoło o jego tors.

— Kiba... Ja już tak dłużej nie mogę. — mówiłem przez łzy, tuląc się w jego koszulę.

— Wiem. — rzucił spokojnie, gładząc moje włosy.

— Co ja mam zrobić?

— Nie myśl o tym, już ja coś wymyślę.

— Ale Kib-

— Cicho. Nie myśl o tym. — rzucił i mocniej mnie do siebie przytulił, kładąc brodę na mojej głowie.

*

Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale długo, bo w pewnym momencie zasnąłem. Kiedy się obudziłem, byłem przykryty kocem, na zewnątrz było ciemno, a po bałaganie nie było śladu. Całe mieszkanie wręcz lśniło.

Na stoliku leżała tylko kartka.

Musiałem wyjść z Akamaru.

W łazience zostawiłem Ci koszulkę do spania.

I możesz zrobić takie dobre kanapeczki jak wczoraj.

Kiba

Tak jak Kiba mi polecił, udałem się do łazienki, w której czekała na mnie idealnie poskładana, ciemna koszulka do kolan. Po umyciu się zszedłem do kuchni. Naszykowałem takie same kanapki jak wczoraj i zaniosłem je do salonu.

Akurat przyszedł Kiba.

— Mniaaam! — krzyknął od wejścia i wskoczył do salonu. Akamaru pobiegł za nim. Usiadłem na sofie i podkuliłem pod siebie nogi. Za to Kiba, jak małe dziecko, usiadł na ziemi z kanapką w ręce i raz dawał kawałek chleba Akamaru, a raz sobie.

Było mi głupio. Wstyd mi za to, co zrobiłem.

Siedziałem i czekałem, aż Kiba na mnie nakrzyczy, zwyzywa, każe zapłacić za zniszczenia. A on nic, jakby nic się nie stało, jakby mi się to tylko śniło, jakby on już zapomniał.

— A ty co? — zapytał z pełną buzią.

— Nie jestem głodny. — rzuciłem.

— Weź mnie nie wkurzaj, wyglądasz jak anorektyk wymalowany kredą. — mruknął.

Zaśmiałem się.

— Trudno. Nie będę nic jadł.

— Bo?

— Bo nie.

— No to chociaż się czegoś napij. — rzucił i podsunął mi pod nos szklankę z herbatą. Złapałem ją i wypiłem.

*

— Wiesz co? — mruknął Kiba, leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit.

Po zjedzeniu kolacji, Kiba poszedł wziąć prysznic, a ja ogarnąłem kuchnię. Potem poszliśmy na górę, do jego pokoju i tym razem położyliśmy się na łóżku, a nie na dywanie.

— Co? — zapytałem, wpatrując się w turkusowy sufit. Całe pomieszczenie było utrzymane w delikatnych, morskich kolorach, niczym pokój Hinaty. Nigdy bym nie pomyślał, że pokój Kiby będzie wyglądał właśnie tak.

— Naruto jest jak szczeniak. Musisz poświęcać mu dużo uwagi i skakać wokół niego, by się nie znudził. — rzucił.

Przekręciłem głowę w bok i spojrzałem na niego pytająco. Brunet leżał z rękoma pod głową, z wielkim uśmiechem na twarzy.

— Dlaczego mi to mówisz? — zapytałem po chwili.

— Po prostu. — odpowiedział i puścił mi oczko. Spojrzałem na niego zaskoczony, a on tylko się zaśmiał.

— Oj Sasu, Sasu... Dobranoc. — rzucił, przekręcił się na drugi bok i przykrył po uszy kołdrą.

— Ej, Kiba, co to miało być? — zapytałem go. On zaczął chrapać i udawać, że śpi. — Ej! — walnąłem go. — Masz mi coś do powiedzenia? — dopytywałem się.

— Mrrrr... Mamo, nie chce do szkoły. — mruknął, ale słyszałem, że się śmieje.

— Oj, my sobie jutro pogadamy. Dobranoc. — rzuciłem obrażony i również przykrywając się pod sam nos, odwróciłem się do niego plecami.

Ostatnie co usłyszałem przed zaśnięciem to śmiech bruneta.

*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro