Odcinek 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

17.03.2010 | 21.05.2023

— Emm... Sasuke?

No pięknie... Ale mam już psychikę zjechaną, nawet słyszę w głowie jego głos.

— Sasuke, śpisz?

O, znowu. Obiecuję, że już nigdy nie zjem tyle mlecznych bułeczek przed snem! Naprawdę! Przyrzekam!

— Sasuke, śpisz? — usłyszałem ponownie, ale teraz dodatkowo poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.

Nagle się ocknąłem i poderwałem z łóżka jak oparzony. To, co zobaczyłem, spowodowało u mnie czterdziesto stopniową gorączkę.

— O, nie śpisz. — rzucił z uśmiechem Naruto, stojąc przede mną w samych bokserkach, które idealnie opinały jego...

— C-co ty tu robisz? Mieszkasz przecież w pokoju obok, prawda? — zapytałem, nie potrafiąc oderwać od niego oczu.

— No bo ja... — zaczął zakłopotany, ściskając swoją poduszkę w rękach. — Bo się boję.

— C-co? — zapytałem zaskoczony.

— Oglądałem kawałek tego horroru z chłopakami, a tam była scena jak głównego bohatera zjadł potwór jak spał, i był sam, i tam też była burza jak teraz jest u nas, no i... Ja się boję, że mnie też zje. — powiedział jednym tchem ze smutną, ale i jednocześnie przerażoną miną.

Szczerze? Chciało mi się śmiać. Z drugiej strony starałem się jak mogłem postawić w sytuacji przerażonego blondyna.

— To poczekaj w pokoju aż chłopaki przyjdą.

— Ale oni sobie dzisiaj urządzili całonocny maraton. — powiedział zrezygnowany, trzęsąc się. Nie wiem czy z zimna, czy ze strachu.

— No to... Idź do dziewczyn. — zaproponowałem.

Jeśli ktoś zobaczy go u dziewczyn, będzie to mniej podejrzane, jakby zobaczył go u mnie, prawda? Po za tym... Wątpię, bym spokojnie wytrzymał z nim w jednym pokoju. W nocy. Sam na sam...

— Do dziewczyn? Tak, na pewno. Będą się ze mnie nabijały, że się boję, a jestem facetem i to ja powinienem je bronić, a nie one mnie. — rzucił oburzony z miną obrażonego dziecka.

— O tym nie pomyślałem... — powiedziałem sam do siebie, siadając na łóżku.

— To mogę się tu rozłożyć? Proszę! — zapytał, wskazując ręką na podłogę przy moim łóżku. Spojrzałem na niego jak na idiotę.

On chce spać na ziemi?

— Emm... Ok. Przepraszam. — rzucił ze skruchą, spuszczając głowę w dół.

— Za co? — zapytałem, dalej wpatrując się w niego z zafascynowaniem.

— Nie powinienem przychodzić do ciebie z taką pierdołą... Pójdę już. Dobranoc. — powiedział z uśmiechem i zaczął iść w stronę drzwi.

NIE!

— Naruto. — zawołałem, gdy był już za progiem. Chłopak stanął i odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy.

— Chodź, bo cię zjedzą. — rzuciłem z uśmiechem i klepnąłem miejsce obok siebie.

Blondynowi aż zaświeciły się oczy z radości.

Chyba mu ulżyło... Słodkie. Pomyślałem i uśmiechnąłem się sam do siebie.

— Gdzie chcesz spać? Pod oknem czy z brzegu? — zapytałem, wstając z łóżka i strzepując pościel, by było nam wygodnie. Niesamowicie trzęsły mi się ręce.

— Mogę z brzegu? — zapytał z niewinnym wyrazem twarzy, biorąc drugą poduszkę do ręki i pomagając mi.

— Czemu by nie? — zaśmiałem się.

— No bo... Bo on wchodził przez okno... — powiedział po cichu. Wiedziałem, że chodzi mu o potwora z filmu.

— W porządku. Jak będzie wgryzał się w mój brzuch, to leć na dół ostrzec resztę, ok? — uśmiechnąłem się, ale blondynowi nie było do śmiechu.

— To nie było śmieszne. — mruknął pod nosem.

— Nie bój się. — rzuciłem, kładąc mu dłoń na głowie. — Póki ja tu jestem, żadna zombiejaszczurka cię nie zje. — zapewniłem go.

Jego oświetlona przez księżyc twarz była teraz niesamowicie blisko mojej. Nasze usta dzieliła niewielka odległość... Ja zaraz go...

— To nie była jaszczurka. — rzucił poważnym tonem głosu, psując moją romantyczną wizje.

— Mniejsza. — mruknąłem, odsuwając się od niego. Wskoczyłem do łóżka, przesuwając się pod ścianę. On usiadł na miejscu obok mnie. I tak siedział.

— Czemu się nie kładziesz? — zapytałem.

— Czuwam. Za dwie godziny zmienisz mnie na warcie. — rzucił, rozglądając się wokoło, niczym agent od zadań specjalnych.

— Chodź spać. — mruknąłem. Położyłem się tak, że czołem dotykałem jego uda.

Kiedy poczułem tę delikatną, ciepłą skórę zrobiłem się czerwony. Naruto położył się na swoim miejscu. Złapał moje ramiona i podciągnął mnie do góry. Wtulił twarz w moją koszulkę, chowając swój nos w moim obojczyku. Włożył swoją nogę między moje, oplatając moją prawą łydkę.

Zamarłem.

— Emm... Naruto? — zacząłem, delikatnie mówiąc, troszeczkę zdziwiony.

— Jak ci poszło na teście? Siódme zawaliłem... Gadał coś o tych drzewach na szczycie góry? — zapytał, nie reagując na mnie.

— Eee... Hmm. W siódmym było o tych drzewach? — zapytałem, starając się rozluźnić.

— Nie, w ósmym. W siódmym było o tej świątyni. Chyba w którym roku ją postawiono.

— Aaa, faktycznie. Osiemset siedemdziesiąty piąty? — zapytałem, korzystając z okazji i kładąc dłoń na jego ramieniu.

— A nie dziewięćset siedemdziesiąty piąty? — zapytał.

— A nie wiem. Wtedy mnie jeszcze w planach nie mieli. — rzuciłem.

Naruto się zaśmiał

Ej, to jest nieprawdopodobne. Czy my właśnie leżymy wtuleni w siebie?

— Ciekawe czy jutro nam się w ogóle uda wyjść.

— Czemu nie? — zapytałem.

— Nie widzisz jak pada? Mocniej niż wczoraj, a jakie szkody wyrządziła wczorajsza ulewa. To co dopiero ta?

— Może nie będzie tak źle... A co mieliśmy zwiedzać?

— Miasto.

— To luz. — rzuciłem i oparłem podbródek na jego głowie.

Do moich nozdrzy wdarł się bardzo delikatny zapach, ale nie potrafiłem go sprecyzować.

— Naruto... Co to za zapach? — zapytałem z nosem w jego blond włosach.

— Chodzi o włosy?

— Yhy... — mruknąłem, zaciągając się tym zapachem jak dymem z papierosa.

— Migdał i kokos. — rzucił.

— Mi... Migdał? — zdziwiłem się.

— A co?

Migdał... I kokos? Tak jak Itachi? To dlaczego u Itachi'ego mnie to odrzuca, a u niego... Tak mi się podoba?

— Nie, nic. — rzuciłem szybko.

— Podoba ci się? — zapytał, chichocząc.

— Ładny. — powiedziałem lekko speszony.

— Sakurze się podoba. Dlatego go używam. — powiedział z uśmiechem.

Kiedy do moich uszu dotarło imię "Sakura", automatycznie odsunąłem się od chłopaka, wyciągając nos z jego włosów. Zmuliło mnie niczym przy włosach Itachi'ego. Ściągnąłem moją rękę z jego ramienia i odwróciłem się do niego plecami.

— Co się stało? — zapytał, podnosząc się na rękach.

— Nic, idę spać. Pa. — mruknąłem, wtulając twarz w poduszkę.

Naruto po chwili również się położył.

— Sasuke?

— No?

— Jakbym się do ciebie przytulił w nocy... To sorry.

— Ok. — rzuciłem, nie do końca rozumiejąc, co blondyn do mnie powiedział.

Byłem niesamowicie śpiący.

*

Rano obudziły mnie wdzierające się do pokoju promienie słoneczne. Leniwie otworzyłem oczy i pierwsze, co zobaczyłem to siedzący naprzeciwko mnie Naruto. W rękach trzymał poduszkę. Wpatrywał się we mnie jak w obrazek, co mnie zdziwiło.

— Która jest godzina? — zapytałem śpiącym głosem.

— Piąta. — rzucił, nie odrywając ode mnie oczu.

— To czemu nie śpisz? Tylko mi nie mów, że siedzisz na warcie.

Podniosłem się na lewej ręce. Dopiero teraz zauważyłem, że w pokoju oprócz nas nie ma nikogo.

— Gdzie wszyscy?

— Nie wiem, nie wrócili na noc. — zaśmiał się. — I nie siedzę na warcie. Tak tylko... Chciałem zobaczyć jak wstajesz. — uśmiechnął się.

— Po co? — zdziwiłem się, przeczesując prawą ręką włosy.

— Tak sobie. Ciekawiło mnie to. — odpowiedział.

— Faktycznie. Wstający człowiek to fascynujący widok. — rzuciłem, śmiejąc się.

Przez chwilę patrzyłem na niego. Na jego włosy, oczy, policzki... Szyję, obojczyk... Klatkę piersiową, sutki... Uda, łydki...

Miałem racje. Naruto naprawdę jest uroczo zbudowany.

— Co to za zapach? — zapytałem po chwili, kiedy do moich nozdrzy wdarł się niesamowicie ostry zapach jakiegoś gazu i czegoś... Spalonego?

— To tylko moje włosy. — rzucił. — Widzę, że zapach lakieru o poranku drażni nie tylko Sai'a.

— Matko, ile ty go używasz? Jakby ktoś tu wszedł teraz z zapałką, to idziemy z dymem. I od której tutaj siedzisz, skoro już jesteś gotowy do wyjścia? — zapytałem.

— Od godziny. Przed chwilą skończyłem, jeszcze tylko wyprostuję grzywkę.

— Eee... Aha. Po co?

— Żeby była prosta.

— To niby teraz nie jest? — zapytałem, podnosząc idealnie równy kosmyk jego włosów.

— Nie, bo się na końcu podwija.

— Niech będzie. — powiedziałem. Chciałem wstać z łóżka i udać się do łazienki, ale blondyn położył mi rękę na ramieniu.

— Poczekaj. — poprosił i złapał mój podbródek. Pociągnął mnie lekko w dół, żebyśmy byli na jednakowym poziomie. Przysunął swoją twarz do mojej. Automatycznie się obudziłem. Niczym po oblaniu wrzącą wodą.

— Co ty-

— Ale masz fajne oczy po przebudzeniu. — zaśmiał się. — Jak ćpun.

— Dzięki za komplement. – burknąłem.

— Ale nie, to nie miała być obraza!

— Trudno, żeby ktoś odebrał to jako komplement. — zaśmiałem się.

— Chodzi o to, że masz je tak fajnie... Zamglone. Jak z podniecenia. — rzucił, ale po chwili zakrył sobie usta dłonią. — Sorka...

— Luz. — powiedziałem lekko czerwony. — Mogę tam wejść czy się otruję? — zapytałem, wskazując palcem na uchylone drzwi łazienki, z której ulatniał się zapach lakieru.

— Poczekaj, chcę sobie jeszcze popatrzeć. — powiedział, zeskoczył z łóżka i podszedł do mnie.

Dziwna sytuacja. Stoję z koszulką w ręce, a on stoi przede mną i się na mnie gapi jak na wystawę sklepową.

— Już? — zapytałem.

— Nie. — rzucił szybko.

— Dobra, starczy. Mam nieświeży oddech. — powiedziałem po chwili i obróciłem się na pięcie.

— Nie, nie, jest ok. Kurde... Zazdroszczę ci.

— Czego? — zapytałem z jedną ręką na klamce.

— No bo ja mam taką paskudną mordę rano, a ty wyglądasz tak świetnie jak przez cały dzień.

— Noo... Dobrze wiedzieć, że przez cały dzień wyglądam jak napalony ćpun. — zaśmiałem się.

— Sasuke, nie o to mi chodziło.

— Wiem, wiem. — rzuciłem. — Chodź tę grzywkę dręczyć. — powiedziałem i wszedłem do łazienki. Pierwsze co zrobiłem, to stanąłem w miejscu z wrażenia.

— Wow. Sporo tego. — zaśmiałem się. Na szafce stało około dwudziestu słoiczków różnych mazideł do włosów i twarzy.

— Tylko siedemdziesiąt procent jest moje. –— bronił się.

— A reszta to niby kogo?

— Sai'a.

— Sai nie mieszka z nami w tym pokoju. — rzuciłem z ironią.

— Prawda, ale trzydzieści procent to nie moje. Tylko pożyczone, właśnie od Sai'a. — wytłumaczył mi.

— Ok, wybroniłeś się. — rzuciłem z uśmiechem.

Podszedłem do jednej z umywalek. Namydliłem ręce i umyłem buzię. Sięgnąłem po ręcznik i przetarłem nim twarz. Chciałem użyć kremu nawilżającego, ale nigdzie go nie widziałem. Obróciłem się w stronę Naruto, mając nadzieję, że mój słoiczek zapodział się gdzieś wśród jego specyfików. Spojrzałem na niego przerażony.

— Ej, gościu, włosy ci się palą. — rzuciłem na widok dymu w lustrze.

— Nie palą, a prostują. — powiedział spokojnie, podpalając kolejny kosmyk włosów.

— Zostaw takie jakie masz. Są fajne.

— Fajne, bo bez lakieru. — mruknął, przeczesując je i pryskając lakierem na zmianę. Skrzywiłem się, kiedy jedno takie psiknięcie trafiło we mnie.

— Przypudrować ci może nosek? — zakpiłem.

— Ej, to nie moja wina, że ja jestem brzydki, a ty ładny.

— Tekst zdesperowanej piętnastolatki. — rzuciłem. — Wy wszyscy w tamtym pokoju jesteście metroseksualni? — zapytałem, zapalając papierosa.

Naruto skrzywił się na ten widok

— Nie. A zresztą, co taki ktoś jak ty może wiedzieć. — mruknął.

— Ktoś taki jak ja? — zdziwiłem się.

— Jesteś z Kioto.

— No i? — zapytałem.

— Ludzie z Kioto nie potrafią zrozumieć ludzi z Tokio.

— Niby dlaczego?

— Ludzie z Tokio są faszerowani nowinkami o modzie i urodzie od urodzenia. A ludzie z Kioto od urodzenia są faszerowani raczej informacjami jak zajmować się bydłem, uprawą i w ogóle.

— Przepraszam bardzo, czy ty uważasz, że przez to, że urodziłem się w Kioto nadaję się tylko do bycia farmerem i że nie potrafię o siebie zadbać? — zapytałem, lekko poddenerwowany, wymachując papierosem.

— Nie, że nie potrafisz. Znaczy się... Zależy jak kto rozumie pojęcie dbać o siebie.

— No właśnie. Wiesz, już przedszkolach na całym świecie uczą dzieci, że dbanie o siebie, to znaczy porządne umycie się i jedzenie zdrowej żywności, a nie nanoszenie na siebie miliardów specyfików, żeby wyglądać jak lalka Barbie i Ken w różowym Cadillacu z plastiku. — rzuciłem, na co Naruto spojrzał na mnie wściekły.

— Krowa. — mruknął z uśmiechem. Również się uśmiechnąłem.

— W fajny sposób okazujemy sobie miłość. — zaśmiałem się.

— Skurwiel z ciebie, wiesz?

— Wiem. — rzuciłem, wkładając papierosa do ust i biorąc trochę żelu na ręce.

— O ty! Na mnie najeżdżasz, a sam żelu używasz?

— Trochę zwykłego żelu na końcówki to nic takiego. — powiedziałem ze szczególnym naciskiem na słowo "zwykłego" i zacząłem wcierać produkt we włosy.

— Czyżby ci coś nie stało i w ten sposób nadrabiasz ten kompleks? — zapytał z uśmiechem.

— Słuchaj, gówniarzu. — zacząłem wygrażać mu palcem niczym starsza pani jakiemuś niegrzecznemu dziecku, ale nie wytrzymałem i po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

— Wiesz o czym myślę? — zapytał po chwili z uśmiechem, dokonując ostatnich poprawek.

— O czym? — zapytałem ciekawy.

Nie ukrywam, mam nadzieje na coś związanego ze mną.

— Ciekawe co śniło się Sakurze. — rzucił.

Uśmiech zszedł z mojej twarzy.

— A co mnie ta kurwa obchodzi... — warknąłem sam do siebie, gasząc papierosa.

— Ej! Możesz jej nie obrażać? Co ona ci zrobiła? — naskoczył na mnie.

— Dziwny jesteś. — pokręciłem ze zrezygnowaniem głową. Przybliżyłem się do lustra, żeby poprawić grzywkę.

— Co?

— To. Kiedy jesteśmy w grupie, zachowujesz się jak podporządkowany plastuś, a jak jesteśmy sami to wychodzi z ciebie zupełnie inny człowiek. W coś grasz? — zapytałem.

Chłopak nic nie odpowiedział tylko wrócił do układania włosów.

— Widzisz? Nawet boisz się spojrzeć mi w oczy. Boli cię to, że mam racje. — powiedziałem z satysfakcją.

— Nie boję! — krzyknął. Z uśmiechem zapaliłem drugiego papierosa.

— To czemu nie odpowiesz? — zapytałem, jednym krokiem zbliżając się do niego. Chłopak spojrzał na mnie trochę wystraszony. Po chwili spuścił wzrok na ziemię. — No właśnie. — zaśmiałem się. — Mogę tobą manipulować jak kukiełką, bo boisz się pokazać prawdziwego siebie, żeby nie podpaść szkolnej śmietance. — szydziłem z niego.

— Nie prawda. — powiedział cicho.

— To dlaczego udajesz kogoś, kim nie jesteś? — zapytałem. — Naruto, bądźmy szczerzy, nie kręcą cię całonocne imprezy z setką dziwek wokół siebie, życie na krawędzi i tego typu rzeczy. — wyliczałem na palcach.

— A skąd to wiesz, co? — zapytał mnie.

— Na przykład. — rzuciłem i chuchnąłem dymem z papierosa prosto w jego twarz. Chłopak zaczął się dusić. — Widzisz? Papierosy, alkohol i narkotyki cię przerażają, jesteś na to wszystko zbyt delikatny. Kiedy wszyscy wokół ciebie palą udajesz, że jest ok i ci to w najmniejszym stopniu nie przeszkadza. W rzeczywistości rozdziera cię od środka i masz ochotę uciec, ale tego nie zrobisz, gdyż nie chcesz stracić twarzy. — mówiłem. Blondyn nie zaprzeczał, ale widziałem, że aż drży ze złości. — To wszystko cię przerasta, a ty, żeby nie sprawiać sobie większego bólu, podporządkowujesz się temu, popadając w coraz większe gówno. — rzuciłem i zaciągnąłem się papierosem. — Nie jesteś aż tak silny.

— A ty to niby co?! Pan ideał?! — wrzasnął i jednym ruchem ręki zrzucił wszystkie rzeczy z blatu.

— A nie? — zapytałem, nie reagując na jego wybuch. Zapewne zaraz on też wyrzuci mi moje wady. Może to i dobrze? Może wtedy dotrze do niego, że nie musi na siłę udawać ideału?

Naruto spuścił głowę.

— Jesteś... — rzucił. Zatkało mnie. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. — Ale ja nie muszę być taki jak ty! Będę robił co chce, kiedy chce i z kim chce, a te twoje drętwe gadki zachowaj sobie dla swojego potomstwa, o ile jakakolwiek laska z tobą wytrzyma! — wrzasnął.

Stałem z otwartymi ustami i papierosem w ręku, nie wiedząc co powiedzieć.

— Dobra, przepraszam. — rzuciłem po chwili i chciałem go objąć, ale chłopak uciekł z łazienki.

*

— Zapomniałeś. — rzuciłem i podałem mu tubkę żelu przeciwtrądzikowego.

— Aaa... Dzięki. Co do tego-

— Nieważne. — burknąłem. — Ale szkoda mi, że jesteś taki sztuczny i nadęty. — warknąłem.

— Nie jestem! — wrzasnął i stanął przede mną.

— Nie? To dwulicowy.

— Co? — zdziwił się.

— Przy mnie zachowujesz się dziwnie, przy nich jeszcze inaczej, a jaki jesteś w rzeczywistości, to chyba nikt nie wie. Kiedy nie zgadzam się z twoim zdaniem, zaraz się burzysz i zachowujesz jak inny człowiek! Weź się nad sobą zastanów, bo jak już się przez tę wadę serca przekręcisz, to jedyną osobą która przyjdzie na twój pogrzeb będziesz ty sam. — wygarnąłem mu dosyć głośno, także nie zdziwiłbym się, gdyby kilka osób zatrzymało się przed tym pokojem.

— Dobra, jestem dwulicowy. Ale tu chodzi tylko o to, że jeśli się im sprzeciwie, nie będą chcieli się ze mną spotykać. — powiedział ze smutnym wyrazem twarzy.

— Czyli mam rację, robisz za psa. — rzuciłem z satysfakcją, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— To nie tak... — rzucił zrezygnowany.

— A jak? — zapytałem z uśmiechem. Chłopak nie odpowiedział.

— Dlaczego nie możesz być sobą i przestać kręcić z ludźmi, którzy już dawno powinni siedzieć w pierdlu?

— A z kim miałbym się zadawać? — zapytał zrezygnowany.

— Z nami. Chyba, że jesteśmy dla ciebie za tani.

— Co?

— Nie mamy willi, basenów i już ci takie niskie społeczeństwo nie odpowiada. — rzuciłem, na co chłopak aż się poderwał.

— Nie, to nie tak!

— A jak? — zapytałem ponownie.

— Sakura... — szepnął.

— Aaa... Super. Znowu Sakura. Jak będzie ci kazała kogoś zabić, to w pierdlu będziesz się bronić tym, że Sakura ci kazała? Chłopak na posyłki się znalazł. Nie widzisz... A zresztą. Nie będę się powtarzał.

— Dokończ. — zażądał.

— Powiem w skrócie, ona cię nie kocha i nie pokocha, a ty jesteś frajerem, który ugania się za czymś, czego nie ma i nie będzie. Taka drobna rada, zejdź z obłoków, bo jeśli chcesz spotykać się z wartościowymi ludźmi, sam pierw taki bądź, gdyż aktualnie nawet nie mam ochoty na ciebie napluć, bo mi śliny szkoda. — powiedziałem i wyszedłem z jego pokoju, zostawiając blondyna samego.

*

— Pokłóciliśmy się. — rzuciłem.

— CO?! — wrzasnął zszokowany Kiba.

Właśnie szliśmy w stronę miasta, którego zwiedzenie jest w naszych dzisiejszych planach.

Jeszcze tylko jeden dzień. Dzisiaj, całe jutro, a potem to już tylko nocny powrót do domu i... Nieszczęsny Dzień Wypieków. Wolę o tym nie myśleć...

Naruto idzie z przodu, jak zwykle, w towarzystwie śmietanki. Ja z chłopakami trzymam się z tyłu.

— Gówno. Pokłóciliśmy się i tyle.

— Ale przecież było już tak fajnie. Sam mówiłeś, nie? — gorączkował się.

— Mówiłem, ale już nie jest. — rzuciłem spokojnie.

— Nie rozumiem cię.

— Jasne, ty mnie nie rozumiesz. Mnie nikt nie może zrozumieć. Zesłali mnie na ziemię w dźwiękoszczelnej kapsule, żywiłem się larwami i wolnorodnikami, a moimi jedynymi przyjaciółmi byli E.T. i Frankenstein. — warknąłem.

— Tsa, jasne. A ja mam cztery sutki i penisa dwa metry dziesięć.

— Nie wiem, nie widziałem cię nago.

— Sasuke, daj spokój. — rzucił i stanął naprzeciwko mnie, zatrzymując nas.

— Jeśli będziesz co chwile odwalać takie sceny, to jak ty chcesz z innymi być w dobrych kontaktach?

— Ooo, kto to mówi. — zaśmiałem się.

— Co? — zdziwił się brunet.

— Uważasz się za jakiegoś boga? Sam jesteś w tak zajebistych stosunkach ze wszystkimi, że dzięki.

— Nie mówimy teraz o mnie. Poza tym, to nie to samo.

— Tak? A o co chodziło wtedy Hikaru? — zapytałem z kpiącym uśmiechem.

— Kiedy? — zapytał zdziwiony.

— Na imprezie. Pamiętasz dobrze, wiem to.

— Nie wiem o czym mówisz. Ale jeśli nawet coś było, on był wtedy pijany i gadał różne rzeczy. Zresztą, my też byliśmy nawaleni, więc nie ma o czym mówić. — powiedział, odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić.

— Nie uciekaj! Dlaczego nazwał cię mordercą? — wydarłem się za nim, ale chłopak mnie zignorował.

*

Nie będę zagłębiał się w naszą wycieczkę, gdyż koniec końców mnie na niej nie było. Dziewczyny jakimś dziwnym trafem zauważyły sporego jubilera i zrobiliśmy małą zwijkę z grupy. Hinata, Yoko, Temari i Tayuya nakupowały sobie bransoletek, Sai i Shikamaru chyba naszyjniki ze znakami zodiaku, a ja kupiłem... Coś specjalnie dla kogoś. Ale mniejsza. Kiba chodzi naburmuszony, Naruto też, Sakura do mnie mruga. Generalnie czuję się skrzywdzony.

Aktualnie na moim zegarku widzę godzinę osiemnastą czterdzieści siedem. Test przed chwilą napisaliśmy. Może nie będzie tak źle, gdyż siedział obok mnie Chouji, który wszystko wiedział i się tą wiedzą podzielił.

Ten dzień mnie już przerasta, niech się w końcu skończy...

Mimo tego, że jest dopiero dziewiętnasta, ja już jestem w piżamie. Spakuję się, by mieć jutro mniej roboty i idę spać.

Chłopaki znowu siedzą na dole. Właśnie... Zapomniałem się zapytać, dlaczego wczoraj nie wrócili na noc do pokoju...

Wszedłem do łazienki, żeby poukładać wszystkie swoje rzeczy w jednym miejscu.

Nie mam zamiaru zbierać tego wszystkiego na ostatnią chwilę...

*

Pozbieranie moich rzeczy zajęło mi więcej czasu niż podejrzewałem. Może to dlatego, że nie potrafię trzymać rzeczy w jednym pomieszczeniu, albo dlatego, że mi się nie chciało i większość czasu przesiedziałem na brzegu wanny, podbierając ręka brodę? Może. W każdym razie, skończyłem.

A na zegarku mamy... Dwudziestą pięćdziesiąt dziewięć? Wow... Muszę popracować nad organizacją.

Pogasiłem światła i wszedłem do pokoju. Pierwsze co zrobiłem to stanąłem w progu z niewyraźną miną.

— A ty co tu robisz? — zapytałem, siedzącego na moim łóżku... Naruto.

— "Jeśli chcesz spotykać się z wartościowymi ludźmi, sam pierw taki bądź." Chce. A ty jesteś dla mnie wartościowym człowiekiem i tę dzisiejszą rozmowę potraktuje jako radę, a nie kłótnię. — rzucił z uśmiechem.

Zaskoczył mnie tą nagłą zmianą postawy.

— Ok... Ale dlaczego tu siedzisz?

— Bo śpię z tobą. — rzucił, układając sobie poduszkę do spania.

— Czemu znowu ze mną śpisz? — zapytałem, podchodząc do łóżka.

— Znowu patrzą na horrory... — mruknął niezadowolony. Uśmiechnąłem się pod nosem.

— I położyłeś się na moim łóżku bez mojej zgody? — zaśmiałem się. Naruto spojrzał na mnie zaskoczony.

— W sumie... Racja. To ja lepiej, pójdę już i w ogóle... — mówił speszony, zbierając swoje rzeczy.

— Nie świruj, śpij. — zaśmiałem się.

— A ty nie idziesz spać? — zapytał mnie, kiedy widział, że wychodzę.

— Muszę jeszcze do kogoś zadzwonić, zaraz wrócę. — rzuciłem, złapałem swój telefon komórkowy i wyszedłem na korytarz.

Podszedłem do okna i wybrałem numer osoby, z którą muszę porozmawiać.

Beep... Beep.

— Tak?

— Itachi? Daj mi numer Deidary.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro